„Błędne poznanie nie zbliża do Boga, ale od Niego oddala. Kto ma fałszywe pojęcie Boga - a tak jest w przypadku niechrześcijan, tak żydów, jak muzułmanów, jak buddystów, czy hindusów – ten nie poznaje Boga, gdyż to, co poznaje – Boga, który nie jest Trójcą, Boga, który nie posłał swego Syna, Boga, który nie przyjął przebłagania za grzech świata, Boga, który jest miłością – nie jest Bogiem.” pisze Paweł Lisicki we wstępie do książki "Kontrrewolucja "będącej wyborem z jego dotychczasowych książek eseistycznych – poza swego rodzaju trylogią Kto zabił Jezusa?, Czy Jezus jest Bogiem i Tajemnica Marii Magdaleny...
Według mnie niepokojące to słowa, ale trudno się spodziewać innych po tym autorze. Piszę o tym szerzej w esejach Czytając Lisickiego oraz Wiara – czyli co? Zdecydowałem się na ich zacytowanie, aby poruszyć problem, który dla jednych nim nie jest, dla innych istotnym, a dla pozostałych – to sprawa obojętna. Ci ostatni niech tego eseju po protu nie czytają, bo po co?
Czy faktycznie jest tak, że tylko Bóg katolicki jest tym właściwym Bogiem, jak mówią zacytowane słowa będące, notabene, by się zdawało, parafrazą myśli Tomasza z Akwinu z Summy Teologicznej jak sugeruje Lisicki? Nic tam nie ma o tym, że wymienieni przez niego żydzi, muzułmanie, buddyści i hindusi są wyznawcami innego Boga. Jest powiedziane tylko tyle, że „(...) kto ma fałszywe pojęcie o Bogu, jednak Go jakoś poznaje, gdyż to, co jest w jego pojęciu, nie jest Bogiem.” I tego nie można przyjąć, jak pisze Akwinata. Nie wskazuje jednoznacznie na wymienionych przez autora Kontrrewolucji wyznawców, a przecież oni wszyscy już w jego czasach byli. Dlaczego tego nie czyni, a robi to Lisicki? Stare, dobre przysłowie mówi, by nie być bardziej świętym od papieża. A to właśnie w zacytowanym przeze mnie fragmencie wypowiedzi Lisickiego zostało poczynione. Poniekąd zgrabnie językowo, ale interpretacja to zwykłe nadużycie.
Jest prawdą, że istnieją poważne różnice pomiędzy sposobami rozumienia prawd Boga pomiędzy wyznawcami różnych religii. Nie oznacza to jednak, że te nasze, czyli katolickie, są dobre, a wszelkie inne po prostu złe. Że nie mówią o tym samym Bogu, jakby to chciał Paweł Lisicki. Że tym, co wyznają muzułmanie, żydzi, czy hindusi nie jest Bóg, bo przecież uniwersalność Jego musi mieć, jakby nie spojrzeć, charakter ogólnoludzki. Inaczej by skazana była na niebyt w wieczności bardzo duża część ludzkości. Niebo tylko i w tym tylko dla katolickich wybranych. Czyż ze swej natury nie wygląda to absurdalnie? Bóg troszczy się tylko o katolików, bo pozostali to innowiercy. Ich należy pominąć. Nie ma ich. A jednak są i co z nimi? Każdemu z nich, równo, piekło, jeśli wcześniej nie nawrócą się na właściwą wiarę?
Tym niemniej faktycznie, gdy się przyjrzeć bliżej poszczególnym wyznaniom można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z – innymi Bogami. I przypomniał mi się wiersz W ciszy bibliotek:
każda księga chce zamykać świat
Biblia Koran czy naukowe dowody
biblioteki godnie uginają się z szacunkiem
i nie pytają
milczą głos oddając owym
I zanim ja zamilknę, podążę drogą jaką wyznacza mi ten esej. Bardzo mnie uwierają drastyczne słowa Lisickiego. Czyżby faktycznie on myślał, że wszyscy ci którzy dzieją się poza wiarą chrześcijańską, ba katolicką, są w błędzie, charakteryzuje ich, jak to gdzie indziej nazwał błąd moralny? Nic nie wskazuje na to, by było inaczej. Dla tego eseisty tylko katolicyzm i to tylko ten tradycyjny mówi o prawdziwym Bogu. To jest jak spojrzenie w jeden i tylko jeden punkt.
Tym metaforycznym tu punktem są wszystkie doktryny zbudowane przez ojców Kościoła chrześcijańskiego, ba katolickiego, na bazie przekazów historycznych Biblii. Lisicki nie podróżuje pełen ufności w poszukiwaniu prawdy o Bogu, on tę prawdę po prostu, jak sugeruje, zna poprzez wspomniane doktryny. Można odnieść wrażenie graniczące z pewnością, że to one są dla niego wyznacznikiem wiary, a Bóg tym samym jakby dział się mimochodem. Przypomina mi to trochę jakiegoś urzędnika, który postępuje lub egzekwuje jakieś prawo niezależnie od czegokolwiek, a przy tym jest pełen argumentów świadczących za jego sposobem postępowania. Paweł Lisicki nie zauważa lub nie chce zauważyć (to drugie pewniejsze), że wspomniane doktryny nie są dziełem Boga, Jezusa, ale ludzi, ojców Kościoła, którzy przez lata na bazie pism tworzyli kolejne i dawali do wierzenia. Stąd wiara w doktryny niekoniecznie musi znaczyć wiarę w Boga, a i odwrotnie: wiara w Boga to niekonieczność wiary w doktryny. Doktryna przecież to nic innego jak ogół założeń, twierdzeń, przekonań z określonej dziedziny filozofii, teologii. To pewien system.
Faktem jest, że ten system powstał na pewnej bazie, którą tu jest Biblia. Nie oznacza to jednak, że winien być bez zastrzeżeń przedmiotem wiary. Gdy tak pomyśleć: modlimy się w ten, czy inny sposób. Odmawiając głośno, czy milcząc różaniec, który stworzyły doktryny, czy tylko milcząc i tylko „Ojcze nasz” jeden czy dwa, trzy razy, albo „Zdrowaś Mario” raz, albo tylko patrząc przed siebie na dowolny obraz w kościele katolickim lub innym, lub wschód słońca, czy my nie wyznajemy tego samego Boga? A dalej: modlący się pięć razy dziennie muzułmanie, czy modlitwy, medytacje hindusów, czy modlenie się żydów, czy oni wszyscy nie wyznają w sensie źródła tego samego Boga? Oczywiście każda modlitwa zawiera treści charakterystyczne dla danego wyznania, lecz w sensie początku, moim zdaniem, mamy do czynienia z tym samym Bogiem. Doktryny, na bazie których powstały treści modlitw, są wtórne w stosunku do genezy Boga. A Jemu, myślę,miłe są modlitwy wszystkich nacji, pomimo że to człowiek utworzył te różnice, nie On. A utworzył je w zależności od historycznych i mentalnościowych uwarunkowań jakie temu towarzyszyły. Są wtórne, czyli zależne od sposobu interpretacji pism, które o Bogu stanowią. Tu również można dodać i pisma na bazie których powstał hinduizm i jego nie teistyczna wersja, czyli buddyzm. Chodzi o to, że Słowo, które dane jest od Boga zapisywane było przez człowieka. A skoro tak, to i przez jego człowieczą ułomność. Stąd już tylko wniosek, że doktryna nie może być przedmiotem wiary, jakby to chciał Paweł Lisicki. Bo im doktryny historycznie późniejsze, tym bardziej, moim zdaniem, mogą być wątpliwe. Powstają bowiem na bazie zarówno źródła jak i późniejszych interpretacji zapisanych w postaci doktryn. Są pierwszego jak i drugich tu następną interpretacją. Pisał o tym T. S. Eliot.
We wszystkich treściach jakie były mi dane w życiu zauważyć, zawsze interesowała mnie oprócz nich, przede wszystkim ich geneza. Tak było u mnie zawsze, pytanie: co było powodem pojawienia się takich a nie innych treści? Co działo się u początku? Że nie znam na to pytanie odpowiedzi, jak i nikt nie zna, to żaden fenomen. Bo właśnie ten fenomen pozwolił mi na pojawienie się słowa – wiara. Był we mnie zawsze, ale w ostatnich latach tak bardzo przybrał na sile. Stał się treścią tak wielu esejów. Nie o tym tu jednak, o tym może kiedyś. Zwracam na to uwagę tylko dlatego, gdyż ortodoksyjny, katolicki eseista, czyli Paweł Lisicki we wspomnianym na początku tej wypowiedzi wstępie do zbioru esejów Kontrrewolucja w znamiennym podtytule Recepta, tak widzi nawrócenie wszystkich zabłąkanych katolików, według niego, na właściwy, tradycyjny obraz wiary. Zwraca się tu ku swoim doznaniom jakie miały miejsce pod koniec lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy to mając lat nieco ponad trzydzieści, przekroczył próg kościoła Świętego Benona na rynku Nowego Miasta w Warszawie, gdzie sprawowano liturgię – w klasycznym rycie rzymskim. A więc po łacinie i „Kierunek modlitwy, to, że wszyscy razem, na czele z kapłanem, zwracają się ku ołtarzowi – od pierwszej chwili wiedziałem, że tak to po prostu powinno być. Kapłan, ofiarnik, musi zwracać się twarzą ku ołtarzowi, ku umieszczonemu na ołtarzu tabernakulum, a ja, stojąc, czy klęcząc, muszę być za nim. On jest tym, który pośredniczy.” A wcześniej czytamy: „Po pierwsze postawa kapłana, który kierował się ku ołtarzowi, po drugie piękno łaciny, wreszcie, po trzecie, majestatyczna cisza i pokorna postawa obecnych.” A dalej pisze: „ Pierwsi chrześcijanie postępowali podobnie: modlili się zawsze wspólnie w jedną stronę. Ku Wschodowi. Od samego początku niezliczona liczba świadectw, niepodważalne historycznie dostępne są od II wieku po Chrystusie, wskazuje na to, że chrześcijanie modlili się ku Wschodowi, bo ze Wschodu miał wrócić Chrystus, bo był On słońcem sprawiedliwości, bo Wschód był znakiem Bożej obecności.” Dzisiejsza liturgia wygląda inaczej. Kapłan zwraca się ku wiernym, a więc zupełnie odwrotnie, mówi w języku danej społeczności. Nie jestem przekonany czy to dobrze, czy źle. Zwłaszcza jeśli chodzi o język. Trudno jest mi sobie wyobrazić, aby był możliwy powrót do łaciny w obecnych, a nawet przyszłych czasach. A nakaz jej nauki przypomina mi tylko nic innego jak konieczność nauki języka rosyjskiego w rzeczywistości działań imperialistycznej Rosji. Według Lisickiego język łaciński bardziej zbliża do Boga. To chyba nie jest tak. Autentyczne zapisy logi Jezusa w ewangelii galilejskiej, która jest przecież swego rodzaju pra – ewangelią nie są w tym języku. Takie stwierdzenie jest więc po prostu chybione. Co do zwrotu kapłana ku wiernym, nie ku ołtarzowi, przyznam – nie mam zdania. Równoważą mi się argumenty za tym, czy za tamtym. Natomiast w kontekście naszego eseju bardzo interesująco brzmią słowa wypowiedzi Pawła Lisickiego, te ostatnie zacytowane. Powtórzę raz jeszcze: „Pierwsi chrześcijanie (…) modlili się zawsze wspólnie w jedną stronę. Ku Wschodowi. Od samego początku niezliczona liczba świadectw, niepodważalne historycznie dostępne są od II wieku po Chrystusie, wskazują na to, że chrześcijanie modlili się ku Wschodowi, bo ze Wschodu miał wrócić Chrystus, bo był On słońcem sprawiedliwości, bo Wschód był znakiem Bożej obecności.(podkreśl. J.O.).” A przecież ku Wschodowi modlą się i teraz, w obecnym czasie, zarówno muzułmanie jak i hindusi, czy nawet nie teistyczni buddyści. Tak samo, w sensie w tym samym kierunku, jak pierwsi chrześcijanie. Wszyscy oni po dzień dzisiejszy (poza właśnie może chrześcijanami – paradoks) modlą się ku Wschodowi. Będę złośliwy. Czy dlatego ten ortodoksyjny, katolicki eseista pisze, że ci właśnie inni nie modlą się do tego samego Boga?
A teraz zwyczajnie. Dlaczego Lisicki tak łatwo pozbawia wszystkie inne religie wyznawania prawdziwego Boga? Ale zanim o tym.
Jest coś szczególnego we Wschodzie, wschodzie słońca, poranku. To jak zmartwychwstanie po nocy. Nowe otwarcie, nowe wszystko. Otwarcie oczu na to co wokół. Jakby wcześniej tego nie było, chociaż było. Jakby wcześniej nie miało miejsca, a miało. Bo w nas jest to wieczne teraz zanim obudzi się czas. Zanim kolejne zdarzenia, które umiejscawiają się w czasie i który tak w nas się wpiera. W wierszu Ten „nasz” czas piszę:
bo wtedy tak naprawdę dzieją się rzeczy
o których wcześnie byś nawet nie pomyślał
niepotrzebnie czas skradliśmy Bogu
Mam wrażenie, że Lisicki bardziej wierzy w słowo, niż samego Boga. Doskonale zaznajomiony ze wszelkimi doktrynalnymi przekazami dawanymi od wieków przez ojców kościoła widzi tak, jak one mu nakazują. I to one mówią mu konkretnie, co dobre, a co złe, co jest błędem moralnym. Ewangelia Jana mówi wprawdzie, że na początku było Słowo, które pochodzi od Boga. Jest ona jednak najpóźniejszą z ewangelii kanonicznych, pochodząca z lat 70. po Chrystusie. Wcześniej były ewangelie trzech pozostałych, nie wspominając już o apokryficznych, z których najwcześniejszą jest ewangelia galilejska, zawierająca ponad dwadzieścia logi Chrystusa, jego autentycznych wypowiedzi. Wspominam o tym, aby rozluźnić ten doktrynalny gorset. I narzuca mi się tu wiersz z tomu Ponad chmurami pod tytułem Ewangelia według Janusza:
na początku był dotyk
jeszcze w łonie matki – pierwsze spotkanie z życiem
to on – ewangelia miłości:
zamiast żeńskiej i męskiej
płeć naga
która jest jedynie prawdziwa
Tą dygresją odeszliśmy bardzo od tematu. Może ona się domagać dalszych esejów, czy wierszy. Wróćmy zatem.
Dlaczego żydzi, muzułmanie, czy hindusi by mieli wyznawać innego Boga? Trudno jest mi znaleźć argumenty na to. Wszystkie bowiem mieszczą się w doktrynalnym postrzeganiu wiary. Wszystkie są uwarunkowane zabranym słowem. Ponad to nie ma takiej argumentacji, która by świadczyła za tym. Racje Pawła Lisickiego są więc co najmniej wątpliwe. Raczej powoduje nim przywiązanie do tradycji, spojrzenie w jeden punkt. Brak mu autentycznego „zmysłu udziału” jakby to powiedziała Wisława Szymborska. Udziału w postrzeganiu Boga jako istoty autentycznie dla wszystkich najwyższej. Bym proponował Pawłowi Lisickiemu dogłębną lekturę jaskini Platona. Może wtedy by zauważył autentyczny sens świadomości i nieświadomości, bo podejrzewam że ta druga nieco go zniewala. Poza tym warto zwrócić uwagę na to, że średniowiecze stanowi dla niego punkt od którego by należało wyjść, aby uzdrowić wiarę w prawdziwego Boga. Nie ma dla niego większego znaczenia, co doprowadziło do tej epoki. Ważne jest, że było to autentyczne zwycięstwo doktryny katolickiej, nie ważne, że ze wszystkimi tego konsekwencjami. Wcześniejsze czasy widzi wybiórczo i tylko tak, aby zgadzały się z jego sposobem myślenia. Brak mu instynktu prawdziwego podróżnika, o czym już pisałem we wcześniej wspomnianych esejach. Stąd jego stosunek do wiary żydów, muzułmanów, czy hindusów nie może nas dziwić. Nie oznacza to jednak, że jest zgodny, uważam, z prawdą. Wręcz przeciwnie, poza doktrynami, Lisicki nie ma żadnych argumentów, aby pisać że wyznawcy innych religii poza katolicką nie wyznają tego samego Boga. To tak jakbyśmy z góry postawili ich na straconej pozycji, tylko jakim prawem? Prawem doktryn? Już o tym wcześniej pisałem. Czyli jeszcze jakim? Brak odpowiedzi.
W istocie, z czego ten ortodoksyjny, katolicki eseista, sądzę, nie zdaje sobie sprawy, powoduje on więcej szkód niż pozytywnych rezultatów. Pisząc obligatoryjnie o takim tylko porządku rzeczy wytwarza, moim zdaniem, nieodpowiedni obraz sensu wiary. Każdy bowiem, choć trochę wrażliwy człowiek, dla którego wiara nie jest czymś obojętnym, a tym bardziej znajdujący się na początku takiej drogi, może zadać proste pytanie: czyli żydzi, muzułmanie, hindusi, nie wierzą w Boga? I w sposób naturalny będzie im coś doskwierać, coś nie będzie zgodne, no właśnie – z ich sumieniem. Wiara, sądzę, panie Lisicki dzieje się inaczej. I o tym może warto. Tylko nie wiem, czy Pan to rozumie? Myślę, że nie.
Janusz Orlikowski