Romualdowi Mieczkowskiemu
przed podróżą do Wilna
…zdrożony
stanąłem na postoju na rodzinnych moich
Kujawach, gdzie chleb i wodę solą się święci.
Moja ostatnia podróż do Wilna przypada
na mój późny czas porządkowania zdarzeń,
tych napotkanych na słotnych rozstajach,
ale też pobranych z historii i książek.
Dla tej podróży zatem, późnej i ostatniej,
szykuję już troki, aby to przytwierdzić
do mojej pamięci, co duszą tylko dojrzę;
coś szepta do ucha: to, czego już nie ma.
Będę więc według zasady: mente et malleo,
rozbijał niewidoczność, a te odgrzebane
antyki prawdy ziemi, jednej z ziemi dwojga,
będę łączył w jedność, jak to czynią zbieracze
pospolitych rzeczy.
________________
Wiersz, zatytułowany, „Mente et maleo” dedykowałem przed moją ostatnią podróżą na Litwę Romualdowi Mieczkowskiemu, redaktorowi polskojęzycznego miesięcznika wychodzącego w Wilnie - „Znad Wilii”[i]. Redakcja organizuje od lat spotkania kulturalno-historyczne „Maj nad Wilią”. W roku 2006 zostałem tam zaproszony wraz z Kamą. Ten wiersz nie powstał jednak tam, powstał w drodze do Wilna, na postoju w moim rodzinnym, przesyconym historią, Brześciu Kujawskim. Gdy dojeżdża się do tego kujawskiego grodu, od strony południowo-zachodniej na zboczu otoczonym dawną fosą, widoczny jest budynek, który kiedyś był zamkiem książęcym, po wojnie był moją szkołą podstawową, na prawo od niego czerwone mury starej fary. To tutaj Władysław Łokietek, rozpoczął zbliżenie ziem polskich z litewskimi wysyłając posłańców do Wilna z prośbą o rękę Aldony córki wielkiego księcia Litwy Giedymina dla swojego syna Kazimierza, późniejszego króla Kazimierza Wielkiego. Znamienny to był mariaż katolickiego królewicza z pogańską księżniczką, znamionujący sojusz tych sąsiednich krajów nękanych najazdami zakonu krzyżackiego, ponad religiami. Związek ten stał się w przyszłości podwalinami do unii z Krewa, gdy to wnuk Giedymina Jagiełło objął polski tron. Jednak jeszcze za Giedymina państwo litewskie sięgało do ujścia rzeki Dźwiny do Bałtyku, gdzie na podstawie Unii Realnej zawartej w Lublinie 1 lipca 1569 utworzone zostało województwo inflanckie należące przez dwa stulecia do korony polskiej; był to owoc starań Gustawa Manteuffla. Tę wiedzę otrzymałem, gdy tuż po zakończeniu wojny, jako uczeń szkoły podstawowej to moi rodzice i bracia uzupełniali moją wiedzę historyczną o to, czego nie dozwolone było mówić mojej nauczycielce historii w budynku pozostałym po zamku książęcym. I tak zostało: piękną legendę o królestwie, potem rzeczypospolitej dwojga narodów, wchłonęła historia, a ta nie oszczędziła obu narodów w tym każdego z tych krajów z osobna.
Zaproszenie do Wilna otrzymałem w późnej już fazie mojego życia. Dla tej podróży więc późnej i ostatniej szykowałem na postoju w Łokietkowym Grodzie troki, aby przytwierdzić do pamięci to, co duszą tylko dojrzę; jak czynią to dziś zbieracze rzeczy pospolitych.
...byłem w Brześciu przejazdem,
przyjechałem na groby.
Krótko przed odjazdem zaszedłem do fary,
by powtórzyć z pamięci wszystkie nawy i freski,
gdy nagle zagrały organy – grał Leon Dąbrowski,
wielki organista brzeski, już zmarły
słyszałem tę muzykę jeszcze,
gdy Bugaj mijałem
i smukłe topole kładły długie cienie
na Smentowa lustrze
Bóg jeden wie jak mi trudno
powiedzieć: „nigdy tu nie wrócę...”,
nie odnajdę, nie zawrócę rozpędzonych koni
przed ten kamień klasztorny,
na którym siadały legendy[ii]
*
Są tutaj piękne zabytki architektury, zaprojektowane przez polskich najwybitniejszych architektów, sfinansowane przez polskich monarchów, a często też z dotacji prywatnej, wykonane przez polskich murarzy i sztukatorów, które zdominowały stolicę Litwy. Widok nowoczesnego miasto z atmosferą gwaru i szumu samochodów, ożywionych dyskusji w obliczu nowych zagrożeń dla niepodległego państwa litewskiego mimo członkostwa Unii Europejskiej. Tylko Polak, który przebył tutaj jako turysta, szuka zbliżeń ze znanymi mu faktami historycznymi, gdzie Adam Mickiewicz umieścił swój dramat Konrada, celę klasztorną, gdzie uwięziony był on sam, autor „Ksiąg pielgrzymstwa Polskiego” .
Są tutaj groby Polaków, a na zboczu cmentarza grób matki i serca jej syna, otoczony grobami żołnierzy, tych, którzy z jego rozkazu walczyli o trwałość legendy o trwanie Rzeczypospolitej Dwojga Narodów. Stanęli w szeregach na baczność prezentując broń: białe krzyże, jak rękojścia mieczy wbitych w ziemię i tylko, że na ostrzach głębokie wyszczerbienia, jakby powstałe wczoraj. A wtedy zdaje się słyszeć z niewidoczności niespokojny szept: „... to jest to, czego już nie ma”.
*
Tak, te pamiątki chce zobaczyć każdy z nas będąc w Wilnie po raz pierwszy. Ale ja wiedziałem, że jadę tam po raz ostatni więc wyszedłem poza program wycieczki. Przyświecała mi dewiza archeologiczna: Mente et malleo. Archeolog umysłem i młotem rozbija czas grzebiący prawdy, aby nie były zapomniane. Poeta czuje się kronikarzem na służbie archeologa. Wiozłem ze sobą wiedzę, której zabrakło, gdy zabrakło także moim najbliższym ucząc mnie historii kraju trojga narodów. Z Polski wyjechałem po przeżyciach lat, gdy tworzyły się kontury wolnego kraju.
Po osiedleniu się w Niemczech miałem nadzieję opanować literacki język niemiecki i zapisywać w tym języku impresje polskie w niemieckim krajobrazie literackim. Nie udało mi się opanować literackiego języka Niemców, ale nauczyłem się czytać. W bibliotekach znalazłem dość polskich impresji. To nie wystarczało. Musiałem nauczyć się rozumieć ich milczenie, gdy pytałem a oni odwracali oczy. W impresjach odnajdowałem ślady Polaków, którzy byli tutaj przede mną: Kraszewski, który znalazł na tej ziemi schronienie przed zsyłką na Sybir; Przybyszewski, któremu nadali imię „Der geniale Pole”; Fryderyk Chopin, w swojej podróży do Francji, na postoju w Stuttgarcie, zapisał w swoim dzienniku podróżnym poruszające zapisy żalu nad rodzinną Polską po upadku powstania listopadowego; Czesław Miłosza, któremu Niemcy wydali tutaj w ich języku „Zniewolony umysł” i „Zdobycie władzy”, zanim jeszcze ukazały w polskim przekładzie poza komunistyczną cenzurą i odnajdowali w nich los rodaków w NRD; Reich-Ranicki, którego zdążyłem poznać osobiście we Frankfurcie nad Menem, który w swoim eseju „Tam, gdzie poetów grzebie się jak królów” opowiadał Niemcom w ich języku o Polsce: „...wyobraźmy sobie raz jeszcze sytuację w wieku XIX. Państwo polskie nie istniało, ale większość społeczeństwa nigdy nie straciła z pola widzenia odrodzenia państwa jako celu wszystkich dążeń narodowych, toteż zrozumiałe jest, że naród w swej masie potrzebował żywych symboli swoich pragnień i walki. Ani mężowie stanu, ani wodzowie, nie mogli ucieleśniać dążeń narodowych. Ich miejsce zajęli ci, którzy wyrażali cierpienia i tęsknoty narodu – poeci. Stali się oni wieszczami narodowymi i jednocześnie najwyższymi autorytetami moralnymi.” Tym esejem zwrócił na siebie uwagę Marcel Reich-Ranicki nie tylko szerokiego ogółu niemieckich miłośników literatury w 1959 roku wkrótce po powrocie do Niemiec, ale tymże esejem otworzył im okno na Polskę inną od tej, którą widzieli oni wówczas przez szkło zimnej wojny.
Karl Dedecius! Dedecius przekłada z języka polskiego na niemiecki wiersze polskich poetów, pokazuje swoim rodakom wiersze pisane przez poetów młodych, którym Niemcy przerwali łańcuch życie i marzenie o życiu w wolnej Polsce i powtarza za Trzebińskim „Pochłonie nas historia”. Brzmi to jak ostrzeżenie, historia pochłonie nasze życie i wasze zbrodnie!
Jakie impresje polskie odnajduję dziś, żyjąc między potomkami i niemymi świadkami tamtego czasu, gdy dzieje nasze spotkały się na ziemi litewskiej w momencie, gdy Rosja sowiecka w sojuszu z faszystowskimi Niemcami zaatakowała Litwę, niebawem tracąc ten teren na skutek ciosu w plecy od sojusznika? Litwa została ogłoszona krajem objętym komisarycznie przez Trzecią Rzeszę. Jednym z zapisów tamtego okresu, jaki utrwaliła w roku 2003 historyczka niemiecka Christina Eckert z Katedry Historii Nowożytnej i Współczesnej przy Uniwersytecie we Freiburgu, jest jej dzieło „Die Mordstätte Paneriai (Ponary) bei Vilnius”.[iii] To standardowe dzieło obrazuje skalę morderstw dokonanych tutaj przez narodowosocjalistyczne Niemcy w latach 1933-1945, mówi o „Ponarach” jako o „centralnym miejscu mordów dokonanych na Litwie”, i informuje o wysokim odsetku Litwinów w tych akcjach. To miejsce było dla mnie tym razem najpilniejsze do zwiedzenia. Dorastałem w czasie masowego fałszowania przeszłości, nie wolno było mówić o Katyniu, choć każdy znał już tę prawdę dzięki wydawnictwom drugiego obiegu i wiedzy rodziców, tutaj zabrakło także tej wiedzy.
Miejsce znajduje jest oddalone zaledwie 10 kilometrów od stolicy, ale dokąd zakochani w swojej wolnej stolicy wileńscy przewodnicy nie prowadzą. Przed parkingiem widzimy dwa monumenty: po prawej stronie betonowy napis Panerių memorialas. Pomniki ponarskie. Pierwszy widać już z parkingu: na tej nowoczesnej konstrukcji obelisku trzy czarne tablice z informacjami na temat zbrodni w języku litewskim, jidysz i rosyjskim, zabrakło miejsca na język polski.
Ponary to dla wielu naszych rodaków niewiele mówiąca nazwa. Warto, a może wręcz trzeba, podczas zwiedzania Wilna, przeznaczyć choć trochę czasu na przejazd do Ponar, aby zapalając świeczkę przy pomniku pomordowanych oddać hołd rozstrzelanym rodakom. Długo jeszcze nacjonalistyczna mgła będzie powodowała, że usta będą milczały a obraz będzie widziany przez zaciemnione szkła turystyczne.
Oddziały SD, SS i podporządkowane im zmilitaryzowane oddziały Litwinów, w czasie II wojny światowej w następstwie Holokaust w Ostland, jak okupanci niemieccy nazwali Litwę włączając pod komisaryczną przynależność do III Rzeszy, straciło życie ponad 100 000 ludzi w latach 1941-1944, głównie Żydów, ale także Rosjan, Polaków i Litwinów.
Gdy Sowieci zajęli Litwę i mieli jeszcze nadzieję na trwałość sojuszu i kontynuację swoich zborów, w lesie pod Aukštieji Paneriai wykopali duże doły na zbiorniki paliwa. Niemcy w roku 1941 wykorzystali te doły na miejsce masowej egzekucji nacji objętych doktryną likwidacji. Doły stały się masowymi grobami dla dziesiątek tysięcy Żydów, litewskich i polskich więźniów politycznych, ale i sowieckich jeńców wojennych i komunistów, którzy pod krótkim panowaniem ZSRR dążyli zaakceptować tę ideologię. Na początku lipca 1941 roku Einsatzkommando 9 z Einsatzgruppe B przeniosło się do Wilna i natychmiast przystąpiło do misji. Od sierpnia 1941 roku głównym oddziałem Einsatzkommando 3 kierowali oficerowie SS Peter Eisenbarth i Erich Wolff. Działali w dużej mierze niezależnie, choć pod formalnym podporządkowaniem Karlowi Jägerowi; po wojnie nie można było ustalić z całą pewnością, czy sam Jäger był obecny na masowych rozstrzelaniach w Ponarach.
Według historyczki Christiny Eckert, podział pracy i sprawna organizacja, stały się decydującym warunkiem „zabójczej szybkości i skuteczności, z jaką mordowano Żydów w Panerach”. Ofiary przewożono do Ponar ciężarówkami lub koleją. Teren strzelecki o powierzchni prawie 5000 metrów kwadratowych został ogrodzony kordonem i zaminowany. Wokół lasu stacjonowało około 100 litewskich strzelców. Skala eksterminacji była już jasna z faktu, że „jesienią 1941 roku, po prawie czterech miesiącach mordu, zgromadziło się ponad sześć ton odzieży”. Do końca grudnia 1941 roku wymordowano trzy czwarte wileńskich Żydów. W masakrze brały udział jednostki Wehrmachtu, SS, Einsatzkommandos i milicji litewskich (Ypatingasis būrys). Pod koniec 1941 roku zamordowano 47 447 ludzi.
W latach 1941-1944, przy pomocy ochotniczego litewskiego komanda specjalnego, Służby Bezpieczeństwa SD wymordowały około 56–70 tysięcy Żydów, 17–20 tysięcy Polaków, głównie członków inteligencji wileńskiej i żołnierzy Armii Krajowej, do 6000 Rosjan oraz wielu Romów i komunistów. Świadkami tej zbrodni byli polski pisarz Józef Mackiewicz, który w 1945 roku opublikował tekst „Ponary-Baza” oraz dziennikarz Kazimierz Sakowicz.
Członek AK Kazimierz Sakowicz z okien swego domu obserwował egzekucje w ponarskim lesie. Przez lornetkę mógł zapewne zobaczyć wszystkie detale, nawet twarze oprawców. Prowadził dziennik, zapiski prowadził na skrawkach papieru, wkładał do butelek po oranżadzie i zakopywał w ogródku. Zaczął pisać w lipcu 1941 r. i skończył w lipcu 1944 r. Wtedy właśnie jego sąsiad znalazł na ścieżce przewrócony rower, a obok dróżki rannego Sakowicza, który po paru dniach skonał w szpitalu. Zabili go strzelcy ponarscy. Po wojnie butelki odkopano i znalazły się najpierw w radzieckich, a potem litewskich archiwach z adnotacją „nieczytelne”. A jednak ktoś uznał, że zapiski można przeczytać. Rachela Margolis, archiwistka, która w Ponarach straciła całą rodzinę, odczytywała je po nocach w swoim domu. Robiła to ukradkiem, wyjmowała notatki i na ich miejsce wkładała inne strzępki papieru. Zapiski Sakowicza nie są kompletne, urywają się kilka miesięcy przed jego śmiercią, choć wiadomo, że prowadził je do końca. W monografii wydanej przez IPN powtórzono tezę, że najprawdopodobniej zniszczyli je lub ukryli ponarscy strzelcy, którzy zorientowali się, że w tym okresie Sakowicz już ich zidentyfikował.
Kolaboracja z Niemcami rozpoczęła się natychmiast po ich wkroczeniu na terytorium sowieckiej Litwy, w czerwcu 1941 roku. Koordynujący litewskie organizacje podziemne Front Aktywistów Litwy apelował, by Litwini „radośnie i z kwiatami witali żołnierzy niemieckich i udzielili im wszelkiej pomocy, bowiem nieskończenie piękny to widok, gdy niemieckich żołnierzy ludzie ozdabiają kwiatami, a oni w zamian obdzielają dzieci cukierkami, a dorosłych papierosami”. Nadany przez radiostację w Kownie litewski hymn narodowy stał się sygnałem do mordowania Żydów. Litwini przystąpili do tego spontanicznie. Zaskoczyli tym nawet Niemców, którzy uważali, że „porządek musi być”.
W Ponarach rozkazy wydawali już Niemcy, lecz wykonawcami byli głównie Litwini, członkowie paramilitarnej organizacji szaulisow, którzy zgłosili się na ochotnika do podlegającej gestapo formacji Ipatyngas Burys, zwanej przez ludność polską „strzelcami ponarskimi”. Przez trzy lata na stację kolejową w Ponarach przywożono Żydów w specjalnych składach pociągów. Prowadzącą z Wilna drogą ciężarówki transportowały z więzienia na Łukiszkach lub wprost z aresztu gestapo. Prowadzono ich grupami nad olbrzymie doły. Do ofiar strzelano z karabinów lub broni automatycznej. Wstrząsające relacje mówią, że czasem, by oszczędzić nabojów, strzelcy ponarscy rozbijali dzieciom głowy.
Rozstrzeliwania trwały do końca 1943 roku, kiedy getto wileńskie zostało zlikwidowane. Zwiększyło to liczbę zamordowanych do ponad 70 tysięcy. Koordynatorami tego masowego mordu byli Franz Murer („Rzeźnik z Wilna”), Bruno Kittel i Martin Weiss. Standardowe dzieło Prześladowania i mordowanie europejskich Żydów przez narodowosocjalistyczne Niemcy 1933-1945 mówi o „Ponarach” jako o „centralnym miejscu mordu Litwy” i wspomina o wysokim odsetku litewskich robotników pomocniczych w akcjach mordu. Strzelali „przede wszystkim członkowie litewskiego zespołu bezpieczeństwa, podporządkowanych Niemcom”.
W grudniu 1943 roku na rozkaz Franza Murera i przy ścisłej współpracy z Martinem Weißem, otwarto masowe groby, a zwłoki palono w celu zniszczenia śladów w ramach akcji specjalnej. 14 sierpnia 1946 roku na procesie norymberskim Szloma Gol odczytał protokół z przesłuchania świadków: „Tę pracę, polegającą na otwieraniu grobów i ustawianiu stosów, nadzorowało około 80 strażników... W czasie tej pracy rozstrzelano samych strażników litewskich, prawdopodobnie po to, by nie mogli wyjawić tego, co zostało zrobione. Komendantem całego placu był przywódca SA Murer (zajmujący się sprawami żydowskimi).” (...) „Naszym zadaniem było otwieranie masowych grobów i wyciąganie ciał w celu ich kremacji. Byłem zajęty odkopywaniem tych ciał. Mój przyjaciel Belic był zajęty piłowaniem i przycinaniem drewna”.(...) „Wykopaliśmy łącznie 80 000 ciał. Wiem o tym, bo dwóch Żydów, którzy mieszkali z nami w dole, zostało zatrudnionych przez Niemców do przeliczenia tych ciał. To było jedyne zadanie tej dwójki. Ciała składały się z mieszaniny Żydów, polskich księży i rosyjskich jeńców wojennych”.
Istnieją też archiwalne relacje ludzi, którzy przeżyli egzekucję, choć mieli w niej zginąć. Zeznania młodej Żydówki, która zdążyła pomyśleć, że 19 lat to bardzo mało, by wszystko się skończyło, zanim wpadła do dołu w Ponarach. Lekko ranna zdołała wygrzebać się spod stosu trupów i znaleźć schronienie w polskiej chałupie w pobliskiej wsi.
Jest też wiele relacji Polaków, którzy z przerażeniem obserwowali konwojowanych więźniów lub wynędzniałych błąkających się po lasach Żydów, którym udało się uciec tuż przed egzekucją. Jednak przez kilkadziesiąt lat te wszystkie świadectwa funkcjonowały jakby w drugim obiegu. Dziennik Sakowicza – jak podkreślają eksperci: dokument unikalny na skalę europejską – został wydany w USA i Niemczech, ale nie na Litwie. W Polsce wydało go Towarzystwo Miłośników Wilna i Ziemi Wileńskiej, bo pamięć o Ponarach wydaje się interesować tylko towarzystwa kresowe i z trudem przebija się do powszechnej świadomości Polaków.
W „dołach ponarskich” spoczywają przedstawiciele różnych narodowości, ale najwięcej jest tutaj Żydów i Polaków. Ze względu na skąpe źródła oraz spalenie większości ciał trudno oszacować dokładną skalę zbrodni. Najczęściej podaje się, że w podwileńskich lasach wymordowano od 56 do 70 tysięcy Żydów i od kilku do 20 tysięcy Polaków. Ginęli tu przedstawiciele polskiej inteligencji (lekarze, prawnicy, naukowcy) i członkowie organizacji podziemnych. Wśród zabitych znalazł się, zastrzelony w swoje osiemnaste urodziny, Bronisław Komorowski - stryj późniejszego prezydenta Polski. O niezwykłej historii rodziny Zeewa Barana, konsula honorowy RP w Jerozolimie, pisała swego czasu „Rzeczpospolita”; ojciec Zeewa Eliasz, pseudonim Edyp, był żołnierzem AK i zginął w Ponarach.
Pomnik upamiętniający rozstrzelanych Polaków znajduje się po prawej stronie blisko torów kolejowych. Niewielki monument w formie ołtarza z krzyżem otaczają ściany z tablicami, na, których wyryto kilkaset nazwisk zidentyfikowanych ofiar. Za parkingiem niewielkie muzeum, w głębi lasu pomnik ku czci pomordowanych litewskich partyzantów. Poza tymi monumentami na terenie lasu znajduje się jeszcze kilka innych tablic i rzeźb. Napis na pomniku, który znajduje się w lesie na przedmieściach Wilna, jest długi, a jednak nie wyjaśnia wszystkiego. Kim byli ludzie, których ciała zapełniły zbiorowe groby? Zagłębiając się w sosnowy las, w którym trwa martwa cisza, natrafia się na inne pomniki. Na jednym jest gwiazda Dawida i hebrajskie napisy, na drugim wielki metalowy krzyż i wyryte polskie nazwiska. Pamięć cząstkowa nie zostaje scalona w pamięć historyczną w czytelny i bezkompromisowy przekaz, co wydarzyło się w Ponarach.
– To prawda z którą Litwini ciągle nie potrafią się zmierzyć. Skala kolaboracji z niemieckim okupantem była olbrzymia. Brak jest nie tylko potępienia tego zjawiska, ale nawet głębszej refleksji – mówi mieszkający na Litwie prof. Jarosław Wołkonowski, historyk specjalizujący się w dziejach Armii Krajowej na Wileńszczyźnie.
*
Gdy premier Audrius Kubilius zapowiedział, że rząd Litwy chce, by nauczać o mordzie w Ponarach, zaczęto mówić o przełomie.
– Wydaje się, że Litwini nie chcą już dłużej zamiatać tej sprawy pod dywan. Zapowiedź utworzenia międzynarodowej komisji, która wypracowałaby koncepcję nauczania o Ponarach, to sygnał, że coś się może zmienić – mówi ostrożnie prof. Jan Widacki, przed laty pierwszy ambasador RP na Litwie.
Jednak sporo wskazuje na to, że nie należy oczekiwać zbyt wiele, a przełom jest raczej faktem prasowym wykreowanym w Polsce. Rzeczywistość jest bardziej banalna. Kiedy z okazji obchodzonego na Litwie Roku Holokaustu premier spotkał się z grupą przedstawicieli muzeów – od instytutu Yad Vashem po Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau – usłyszał od nich, że należy nie tylko zmienić koncepcję Miejsca Pamięci w Ponarach, ale i przygotować litewskich nauczycieli do lekcji na temat Holokaustu. Jak należało się spodziewać, zgodził się z tą tezą, choć nie była to deklaracja na tyle istotna czy wiążąca, by odbiła się jakimkolwiek echem na Litwie.
Kiedy przegląda się litewskie podręczniki, trudno się oprzeć wrażeniu, że zadano sobie wiele trudu, by nie zauważyć rzeczy oczywistych lub zręcznie prześlizgnąć się po drażliwych kwestiach. W popularnym podręczniku Broniusa Makauskasa informacji na temat Holokaustu jest niewiele. Autor – mieszkający w Polsce Litwin – podaje, że Niemcy, planując wymordowanie Żydów, postanowili wciągnąć w to miejscową ludność. Wykorzystywali ludzi z marginesu społecznego, a także stosowali przemoc, by utworzyć oddziały Ipatyngas Burys, które mordowały w Ponarach. Nie ma ani słowa o tym, że w Ponarach oprócz Żydów ginęli też Polacy.
Chodzi o prawdę. Trzeba powiedzieć głośno i wyraźnie: w Ponarach mordowano obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. W większości wyznania mojżeszowego, ale nie tylko. Polska musi o tych ludziach pamiętać – mówi Zygmunt Klonowski, wydawca „Kuriera Wileńskiego", dziennika Polaków na Litwie. Kiedy doszedł do wniosku, że należy przywrócić pamięć o największym na Kresach miejscu egzekucji polskich obywateli, skontaktował się z wileńską gminą żydowską. Jego rozmówcy byli zaskoczeni i wzruszeni. W Ponarach zginęli ich bliscy – przewodniczący gminy Simonas Alparavicius, którego Polacy nadal nazywają Szymonem Alparowiczem, stracił tam całą rodzinę.
Jak Polak mógłby się pogodzić z poglądem, że Armia Krajowa jest „zbrodniczą organizacją dokonującą aktów ludobójstwa", jak przez wiele lat utrzymywali Litwini, którzy nie zezwalali na rejestrację stowarzyszenia kombatantów AK? I jak mógłby uznać, że bohaterami są żołnierze kolaboracyjnych formacji gen. Plechaviciusa, którego w niepodległej Litwie odznaczono pośmiertnie Wielkim Krzyżem Orderu Pogoni, a we wniosku napisano, że zasłużył się walką ze „zbrojnymi bandami szalejącymi na Litwie Wschodniej”.
Sytuacja charakterystyczna i dla naszego kraju, dla Polski: w domu rodzice mówią zupełnie coś innego niż nauczyciele w szkole, jest dla Polaków na Litwie typowe. W podwileńskich wsiach starsi ludzie chętnie opowiadają o tym, jak Armia Krajowa rozgromiła kolaboracyjne oddziały Plechaviciusa Vietine Rinktine, rozbierając Litwinów do kalesonów i gnając aż do Wilna. To był zresztą początek kryzysu tej formacji: gdy nie chcieli jechać na front wschodni Niemcy rozstrzelali kilkudziesięciu żołnierzy. To właśnie tym żołnierzom postawiło jeden z pomników w ponarskim lesie państwo litewskie.
_______________
Wracaliśmy do domu, czy raczej do domów, w grupie kilku osób, Polaków, żyjących poza Polską, wszak wszędzie jest Polska. Zdążyłem przyjaciołom pokazać moje rodzinne miasto, Gród Łokietkowy, skąd zaczęła ta historia. Potem każdy pojechał w kierunku, gdzie miał swój polski dom, poza Polską.
Frankfurt n. M, styczeń 2022
_____________
Przy opracowaniu korzystałem z dokumentacji niemieckiej, o której wspominam. Między innymi też z serwisu „PLUS MINUS” przy redakcji „Rzeczpospolita”.
[i] „Znad Wilii” - czasopismo literacko-kulturalne, aktualnie jako kwartalnik, ukazało się 24 grudnia 1989 roku. Było to wtedy pierwsze prywatne wydawnictwo w jednej z byłych Republik Radzieckich. Redaktorem naczelnym i wydawcą od czasu powstania jest Romuald Mieczkowski. Misją kwartalnika jest kultywowanie dziedzictwa historycznego i kulturalnego w duchu Rzeczypospolitej Obojga Narodów. W okresie transformacji systemowej pismo przyczyniło do wzmacniania pozytywnej tożsamości Polaków na Wileńszczyźnie.
[ii] na kamieniu pod murem klasztornym jest napis: na tym kamieniu podczas wycieczek siadał król Łokietek.
[iii] Monografia wydana została na zlecenie, Katedry Historii Współczesnej przy Albert-Ludwigs-Universität Freiburg oraz Katedry Historii Europy Środkowo-Wschodniej przy Freie Universität Berlin, później na zlecenie tych instytutów opracowana została 16 tomowa edycja źródłowych dowodów zbrodni w „Dołach Ponarskich”: „Die Verfolgung und Ermordung der europäischen Juden durch das nationalsozialistische Deutschland 1933–1945” i jest wydawana sucesywnie przez R. Oldenbourg Verlag w Monachium a od 2015 roku w wydawnictwie De Gruyter - Oldenbourg (Berlin/Monachium/Boston).