Eureka! Doznałem olśnienia schizofrenicznego i zrozumiałem świat, a w nim – siebie. To stało się nagle – gdy czytałem książkę Antoniego Kępińskiego pt. „Schizofrenia”.
Szczęście, którego doznałem w trakcie czytania książki Kępińskiego, trwało krótko – jeden krótki dzień – choć wydawało się, że pozostanie przy mnie już na zawsze. Było to właściwie krótkie popołudnie i wieczór. Przez cały ten czas byłem na wskroś szczęśliwy – jak nigdy przedtem. Doznałem niewysłowionej wręcz lekkości ducha – a co za tym idzie, także i ciała. Nigdy przedtem nie używałem narkotyków ani środków euforyczno-halucynogennych, jednak olśnienie jest właśnie takim narkotykiem bez narkotyku – przynajmniej objawy są podobne. Obok uczucia szczęścia i euforii, jawił mi się „nowy świat” lepszy i piękniejszy, bo bardziej zrozumiały. Mój ówczesny stan ducha będzie – być może – bardziej zrozumiały, gdy powiem, że kiedy wieczorem szliśmy z kolegą przez miasto, a on zapytał mnie, co właściwie czuję, wyskoczyłem do góry, na przemian to krzycząc, to śmiejąc się, to gwiżdżąc. Uważałem wtedy, że reguły dobrego zachowania są niczym, w porównaniu z tym, co wypełniało moje wnętrze. I chyba tak było w rzeczywistości. Najważniejsze jednak w tym wszystkim było przemożne uczucie pozbycia się, wręcz zrzucenia z siebie wszystkich kompleksów. Po prostu uświadomiłem sobie nagle, że jestem chory, że obraz złożonego zespołu chorobowego – tak znakomicie przedstawiony i wytłumaczony przez człowieka, o którym nigdy przedtem nic nie słyszałem – jak ulał pasuje do mojej osoby. Jednocześnie odpowiedziałem sam sobie, na dwa podstawowe – tak dla mnie jak i dla Kępińskiego – pytania: kim jestem? I co ja tu właściwie robię? I oto doszedłem do wniosku – w tej właśnie chwili, choć podświadomie przeczuwałem to już wcześniej – że należę do nielicznej stosunkowo grupy ludzi – co nie przeczy temu, że przybywa ich, to znaczy nas, coraz więcej – chorych na schizofrenię, a moim pierwszym i ostatnim, świętym i chyba naturalnym prawem i obowiązkiem, jest być sobą zawsze i wszędzie. Odtąd wszystkie moje spostrzeżenia będą miały charakter czysto subiektywnego odczucia – jakby mogło być w ogóle odczucie obiektywne – i czynione będą z pozycji człowieka „chorego”, ale w pełni świadomego swej „choroby”. Całość jednakże oparta będzie na logicznym powiązaniu faktów, co pozwoli z pewnością na wysnucie wielu interesujących wniosków. Dla ułatwienia rozpoznania mojego przypadku, to sądzę – wnioskując z całego mojego dotychczasowego życia – że proces chorobowy rozpoczął się u mnie bardzo wcześnie, jeszcze w dzieciństwie. Polegał on na niedostosowaniu się do zakreślonych ram i konwencji – w tym wypadku posłuszeństwa. Na przykład dwukrotnie, wspólnie z kolegami uciekałem z przedszkola i to w początkowym okresie mojego tam pobytu, zawsze będąc jednym – jeśli nie głównym – z inspiratorów wybryku. Potrafiłem też pozytywnie zaskoczyć recytując wierszyk po niemiecku. W szkole podstawowej dość szybko zostałem zaszufladkowany jako „zdolny, aleleniwy”, a moja nadaktywność intelektualna, to zdumiewała nauczycieli, to znów irytowała. Natomiast w szkole średniej po prostu się „dusiłem”. Jedynie bliski kontakt z kilkoma przyjaciółmi, wrażliwymi i otwartymi na świat i ludzi, dawał mi potrzebny oddech. Jeszcze wcześniej relacje między moimi rodzicami mocno się popsuły, więc chcąc nie chcąc musiałem przystosować się do tej niewygodnej i przykrej dla mnie sytuacji. Co z kolei popchnęło mnie w kierunku melancholii i nostalgii, z początku nawet przyjemnej, potem nieco uwierającej, do której też musiałem się przystosować. Nazywam to „przystosowaniem negatywnym”. Ale dość na tym. Powracając do mojego olśnienia schizofrenicznego – nie byłbym za tym, aby ten przymiotnik był w tym miejscu konieczny – to w jednej chwili zrozumiałem całą – dość zawikłaną – dotychczasową historię mojego życia, która zawiera wiele ciekawych, dotąd niewytłumaczonych i wręcz zagadkowych faktów. Dostąpiłem tedy – poprzez olśnienie – pierwszego, wielkiego wtajemniczenia w coś, co dotychczas zaledwie przeczuwałem, a czego teraz jestem zupełnie świadom. Można powiedzieć, że poprzez książkę Kępińskiego, uchyliłem przed sobą samym, rąbka mojej własnej podświadomości. Wydaje się także, iż dostąpiłem zaszczytu zachorowania, na jedną ze szlachetniejszych odmian schizofrenii – societasschizophrenica – schizofrenię społeczną, czyli łagodną formę socjopatii. Sądzę także – to właśnie przeczytanie pracy Kępińskiego i wielu innych z tej dziedziny, pozwoliło mi wysnuć takie, a nie inne wnioski, które zresztą w swym ogólnym zarysie pokrywają się z niektórymi ustaleniami medycyny, a psychiatrii w szczególności, na ten temat – że rozwój zespołu chorobowego schizofrenii ma strukturę regularnego bolera – jest to mój własny termin, żywcem wzięty z dziedziny muzyki, który pozwala chyba na najbardziej obrazowe przedstawienie struktury, składającej się z wielości różnorodnych, ściśle określonych stanów emocjonalnych, których kompilacją jest właśnie schizofrenia. Gdybyśmy chcieli w muzyce szukać przykładów bolera nieregularnego, to z pewnością jest nim słynne „Bolero” M. Ravela, natomiast utwór zespołu Pink Floyd „Ostrożnie z tą siekierką Eugeniuszu” jest znakomitym przykładem bolera regularnego. W tym kontekście, kulminacja przypada bądź to na koniec (bolero nieregularne), bądź na środek utworu (bolero regularne). W tym drugim przypadku zachowana jest symetria całej struktury utworu. Podobną symetrię zaobserwować można w rozwoju struktury schizofrenii. Z takim spojrzeniem na rozwój zespołu chorobowego schizofrenii nie spotkałem się w żadnej publikacji na ten temat. Pozwolęwięc przyznać sobie pierwszeństwo w wysunięciu i zaprezentowaniu tej teorii.
Struktura schizofrenii: gdzie C – początek choroby, zgodny jeszcze z ogólnymi normami zachowań, (faza owładnięcia), A – punkt kulminacyjny, szczytowy choroby, odbiegający znacznie od ustalonych norm zachowań (faza adaptacji), D – koniec choroby w fazie ostrej (faza chroniczna), uwidacznia się tzw. defekt psychiczny (dementiaprecox), h – oś symetrii struktury. Cały problem w tym, aby uniknąć fazy degradacji, która przeważnie łączy się z pewną degradacją umysłową, intelektualną i zmysłową. Cały cykl może trwać latami, a nawet do końca życia chorego. Schizofrenia, która często łączy się z depresją i zespołem Aspergera w „popularnym” ujęciu kojarzy się najczęściej z urojeniami i halucynacjami wzrokowymi i słuchowymi – to bzdura. Występują one rzadko i to tylko w ostrej fazie choroby. Na przykład w schizofrenii prostej nie występują żadne widoczne objawy – przynajmniej w początkowej fazie choroby – oprócz pogłębiającej się dysforii, lęku, stanu pewnego zagubienia i bezradności społecznej. Dotyczą one najczęściej sfery uczuciowo-emocjonalnej, pewnych zaburzeń świadomości (postrzegania rzeczywistości) oraz poczucia tożsamości. Wpływają one często na zakłócenia relacji z innymi ludźmi (asertywność – empatia), jednak nie dotykają bezpośrednio sfery intelektualnej, a czasem wręcz przeciwnie. Dopiero w fazie końcowej – chronicznej – ujawnia się tzw. defekt psychiczny, w postaci znacznego spłycenia sfery uczuciowej (dementiaprecox) i zaburzenia swobodnego przepływu uczuć i energii. Chory odczuwa ten stan jako zablokowanie uczuć na poziomie przepony lub gardła. Podobnie rzecz się ma w depresji. Leczenie tego typu schorzeń jest stosunkowo proste poprzez hipnoterapię, której jednak medycyna konwencjonalna nie uznaje (z powodów merkantylnych). Początek choroby może być łagodny lub gwałtowny, w postaci załamania nerwowego i psychicznego. Zresztą załamanie może nastąpić na każdym etapie choroby. Najczęściej spowodowane jest przez „czynniki zewnętrzne”. Nie sądzę, aby schizofrenia była kolejnym stadium rozwoju człowieka, jestem jednak pewny, że kolejne stadium człowieka – jeśli w ogóle do takowego dojdzie – zawierać będzie pewne elementy schizofrenii. Jakie to będą elementy, trudno w tej chwili przewidzieć.W związku z powyższym nie byłbym za tym, aby schizofrenię – która w dosłownym tłumaczeniu oznacza rozdartą wolę, umysł, serce lub duszę – traktować jako chorobę, ale jako pewien specyficzny stan ducha – jeżeli duchem nazwać sumienie i rozum, dwa najistotniejsze atrybuty gatunku homo sapiens. W stanie tym, człowiek nie mogąc już znieść otaczającej go z zewnątrz hipokryzji, sztuczności i zakłamania, rozrywa pęta utartych norm i dogmatów. Odtąd dąży on już tylko do jednego celu – prawdy i naturalności. W swoim dążeniu do natury, ściśle przestrzega logiki i sensowności swoich działań (nie pomijając intuicji), wszak prawda i natura są tak logiczne jak sensowne. Wszelka zaś patologia jest być może logiczna, ale za to pozbawiona jakiegokolwiek sensu. Dlatego też, schizofrenicy – w większości przypadków – nie kłamią. Kłamstwo jest po prostu nielogiczne i nieetyczne – choć czasem, z egocentrycznego punktu widzenia, może być przydatne. Są wręcz chorobliwymi weredykami. Mówią, co myślą; szczerze aż do bólu; nie potrafią być asertywnie dyplomatyczni, co często doprowadza do konfliktów i zadrażnień z otoczeniem. Czują wręcz odrazę do sztuczności i „maski”. Szczególnie zaś wyczuleni są na hipokryzję. Bywają drażliwi nigdy jednak nie bywają antypatyczni jak niektórzy „zwykli” nerwicowcy i psychopaci. Choć najbardziej doskwiera im brak uczuć – deficyt, który często wynieśli z domu. Brak, który w społeczeństwie objawia się dalece sformalizowanymi stosunkami międzyludzkimi, tworzącymi nową, „chorą” normę społeczną, na którą w zasadzie godzą się wszyscy, lecz oni – schizofrenicy i neurotycy – nie. Ten brak więzi międzyludzkich stworzył z początkiem XXI w. tzw. „społeczeństwo konsumpcyjno-marketingowo-indyferentne”, w którym jednostki nie potrzebują już bliskich kontaktów międzyludzkich. Zamknięci w swoich prywatnościach, zajęci swoimi interessment.Ludziom tzw. normalnym, stan wzmożonego napięcia emocjonalnego, udaje się uzyskać tylko w niektórych, ściśle określonych wypadkach: strachu, wzruszenia, skupienia i koncentracji. W schizofrenii stan wzmożonego napięcia emocjonalnego jest stały, przez co gradacja świata staje się głębsza, pełniejsza i bardziej jasna. A także ostrzejsza i bardziej wyrazista. Czasami nawet zbyt ostra (czarno-biała), bez rozróżnienia wszystkich odcieni „szarości”, które składają się na pełne, normalne życie. Niekiedy to napięcie przekracza granicę ludzkiej wytrzymałości (nagły wybuch ostrej psychozy), lub opada do poziomu tzw. normalnego. Gdyby jednak uprzeć się przy terminie „choroba”, to należałoby zmienić jego ładunek emocjonalny, z ujemnego na dodatni. Wszak wiadomo powszechnie, że terminem „choroba”, określa się odpowiednią reakcję organizmu, na określoną akcję otoczenia, będącą bezpośrednim zagrożeniem istnienia psychofizycznego organizmu. To samo określenie odnosi się także do czynnika wywołującego taką reakcję organizmu, mówi się wtedy, że jakiś określony element otoczenia jest nośnikiem choroby lub, że jest chorobotwórczy. Wiadomo także, iż termin „choroba”, jest sam w sobie obdarzony ładunkiem emocjonalnym ujemnym – czyli negatywnym, samo zjawisko choroby jest także zjawiskiem negatywnym – przynajmniej w odczuciu społecznym. Choroba jest po prostu zawsze zła, ponieważ zawsze szkodzi człowiekowi godząc w jego strukturę fizyczną lub psychiczną, lub w obie naraz. I wydawać by się mogło, że jest to reguła tzw. doskonała – czyli bez wyjątku. Niestety, jest taki wyjątek, to właśnie schizofrenia. Często zapominamy, że choroba (jakakolwiek) jest również szansą i okazją dla nas samych, aby się na chwilę zatrzymać, co nieco przemyśleć i zrobić krok naprzód (lub krok w tył). Bo czymże jest ta schizofrenia i co o niej w ogóle wiemy – tzn. ściślej, co wie o niej współczesna medycyna? Otóż ta współczesna medycyna gubi się w domysłach i tonie w morzu najfantastyczniejszych hipotez. Na dobrą sprawę nie wie niczego na pewno, a tylko przypuszcza co chwilę atak na problem, którego – jak bastion – nie należy zdobywać siłą, ale raczej sposobem. Zważywszy, że nie powoduje ona – w większości przypadków – żadnych istotnych zmian organicznych, które można by zaliczyć do patologii, zważywszy także, że nie jest ona nimi spowodowana, pozostaje schizofrenia od początku do końca, czystą abstrakcją myślową, czyli… filozofią. Najprawdopodobniej filozofią, która w przyszłości – jeżeli przedtem nie stanie się coś strasznego – zawojuje cały świat. Już teraz obserwuje się znaczny wzrost zachorowań na schizofrenię i depresję. Być może, jest to prawdziwa epidemia, a być może tylko moda, na inność i ekstrawagancję. Wariat, czyli „varius”, znaczy nie mniej, nie więcej, tylko „inny” a dokładnie – według definicji słownikowej -- „różnokolorowy, mieniący się, pstry, rozmaity, różny, różnorodny, wszechstronny, chwiejny, zmienny, kapryśny”,co wcale nie znaczy – zły, czy gorszy. Po prostu inny, różny, to wszystko. Schizofrenia jest więc po prostu formą ucieczki do wolności. Właśnie, nie „od”, ale „do”. Zakres wolności człowieka we współczesnym świecie – zarówno tej zewnętrznej, jak i tej wewnętrznej – jest ciągle i systematycznie ograniczany. Sztywnieją i kostnieją normy i dogmaty. Człowiek staje się powoli, bezwolną maszyną – automatem, który porusza się i żyje, po z góry ustalonym – właśnie poprzez wszelkie skostniałe normy i dogmaty – torze. Życie ludzkie przestało być samoistnym, niepowtarzalnym i spontanicznym aktem, a stało się bezmyślnym wypełnianiem, z góry ustalonego programu. Na podobnej zasadzie działa każda – najprostsza nawet – maszyna cyfrowa, odczytująca i realizująca program, zakodowany na małej, plastikowej, perforowanej płytce lub taśmie. Życie stało się ubogim w treści rytuałem i grą aktorską, w której formę bierze się za treści, a której podstawą jest zakłamanie i nieszczerość. Scenariusz tego „spektaklu” najczęściej piszą kobiety, w mocno sfeminizowanym społeczeństwie. Na zakłamaniu i nieszczerości, opiera się niestety cały dzisiejszy świat, począwszy od systemu wychowawczego, poprzez oświatę, aż do polityki, seksu, kultury słowa i myślenia w ogóle. Schizofrenia natomiast, jest tylko formą odrzucenia tego zewnętrznego, skorumpowanego świata. Jest także formą publicznej manifestacji, wszystkiego tego, co – mimo wszystko – pozostało jeszcze w człowieku – prawdy, szczerości, i niepowtarzalnej, spontanicznej indywidualności. Osobiście zawsze czułem, że jestem nieprzystosowany do życia w „normalnym” skorumpowanym społeczeństwie. Ludzie, choć podobni, nie są jednak identyczni – na szczęście jeszcze nie są – ale gdyby proces deindywidualizacji społeczeństwa miał trwać nadal, stanie się to z pewnością. Żywy organizm, jakim jest społeczeństwo, stanie się w końcu monstrualną, bezduszną maszyną, złożoną z mnogości identycznych i co najwyżej podobnych śrubek i trybików. I choć żywi, będziemy już martwi. I właśnie to, będzie prawdziwym końcem naszego świata – gatunku homo. Jasno z tego wynika, że przed dzisiejszym światem stoją tylko dwa warianty przyszłości: albo świat zachoruje na schizofrenię – czyli, zacznie wyznawać i wcielać w życie pewien specyficzny rodzaj filozofii społecznej, jakim jest humanizm, albo nastąpi jego regres i nieuchronny koniec. Już dzisiaj widać pewne oznaki i objawy uwstecznienia się ewolucji gatunku homo. I oto doszliśmy do paradoksalnego na pozór stwierdzenia, że schizofrenia tożsama jest z humanizmem i odwrotnie. Ale to tylko pozorny paradoks – gra słów, nic więcej. Ta sama rzecz, ta sama filozofia, ten sam kierunek myślowy, nazwany został dwojako, w dwóch różnych epokach – wtedy i dziś. Choć to jedno i to samo – jeżeli schizofrenia nie jest jedynie pogłębieniem humanizmu, syntezą odczuć i spostrzeżeń. A to jest bardzo możliwe. Jedyny więc nasz ratunek w schizofrenii. Tak, właśnie w schizofrenii, czyli humanizmie, pojmowanym w sposób głęboki i osobisty. Schizofrenicy – w przeciwieństwie do tzw. normalnych ludzi – nigdy właściwie, nie godzą się na świat zakłamania, obłudy i nieszczerości. Wiecznie starają się odnaleźć odpowiedzi na dwa, dręczące ich w dzień i w nocy pytania: „kim jestem” i „co tu robię”?, co tożsame jest, z poszukiwaniem swego miejsca i roli w społeczeństwie i świecie. Jest to także jeden z elementów dążenia do prawdy. TheodoreSturgeon w opowiadaniu „Powolna rzeźba”, tak pisze o tym: „Nie mieściło mi się w głowie, czemu ludzie tak uparcie bronią się przed postępem. Walczyłem z tym przez całe życie. Mam w mózgu jakiś mechanizm, który nigdy się nie wyłącza, zmuszając mnie do zadawania kolejnych pytań: Dlaczego jest tak i tak? A dlaczego nie miałoby być tak i siak? Każda sytuacja stwarza możliwość dalszych dociekań – i nie powinno się w tym dążeniu ustawać zwłaszcza, gdy człowiek pragnie odpowiedzi, ponieważ każde pytanie przynosi kolejną odpowiedź. A dzisiejsi ludzie po prostu nie chcą zadać kolejnego pytania." Neurotycy odpowiedź uzyskują dopiero poprzez swego rodzaju katharsis, jakim jest olśnienie schizofreniczne. Jednak, kto raz przekroczy ten „próg inności”, już nigdy nie zdoła, lub nie zechce się cofnąć do poziomu bezmyślnego manekina. Odtąd coraz bardziej oddalał się będzie od cofającego się społeczeństwa. Ponieważ kto nie idzie do przodu, dalej i głębiej, ten się po prostu cofa. Dzisiejsze społeczeństwo jest tego najznamienitszym przykładem. Wszyscy, tzw. normalni ludzie – co wcale nie znaczy, zdrowi psychicznie – „chorują” na cywilizację, która jest jak smog – gęsta i obrzydliwie cuchnąca, zatruwająca cały organizm, nie wyłączając psyche. Schizofrenicy natomiast, po prostu przestali chorować na cywilizację i stali się nienormalnymi, ale za to zdrowymi psychicznie ludźmi. Jawi się nam tutaj schizofrenia, jako jedyny „stan normalności”, stan zdrowia psychicznego w tzw. cywilizowanym, czyli chorym świecie. Wydaje się, że prawdziwym byłoby w tym kontekście twierdzenie, że aby w dzisiejszym skorumpowanym, dzikim, bezdusznym, wręcz martwym lub mechanicznym, barbarzyńskim, snobistycznym, tzw. cywilizowanym świecie, zachować zdrowie psychiczne oraz własną, integralną i spontaniczną, szczerą osobowość, należałoby „zachorować” na schizofrenię – chyba trochę nadużywam tego terminu, bo chodzi przecież o pojęcie o wiele szersze – przestając jednocześnie „chorować” na cywilizację. Jedyny sposób na życie – godne i uczciwe wobec siebie i innych – w dzisiejszym społeczeństwie, to schizofrenia. Innymi słowy w dzisiejszym, co najmniej dziwnym i coraz mniej ludzkim świecie, większość tzw. normalnych ludzi chcąc zachować swoją maskę, czyli rolę bezwolnej, parszywej śrubki w zidiociałej machinie cywilizacji, zmuszona jest grać w paskudną grę pt. „kto kogo pierwszy”. Rywalizacja wpisana w system nie sprzyja zwykłej, ludzkiej solidarności. Wystarczy nieco przejrzeć na oczy, aby spostrzec, że świat goni w piętkę, kręci się w kółko jak pies goniący swój własny ogon. Zamiast rozwijać swój intelekt, wzbogacać swoją osobowość, poznawać świat i zaświaty, bo poznanie wstępem jest do miłości, dzisiejsi tzw. normalni ludzie wolą swe marzenia o wolności od kompleksów, utopić w pogoni za dobrobytem materialnym, który najbardziej rozpowszechnionym narkotykiem się staje. Schizofrenia dotyka najczęściej osoby o zbyt delikatnej i wrażliwej konstrukcji psychicznej, połączonej ze zbyt wcześnie rozbudzoną zmysłową umysłowością i wyobraźnią oraz pewną nadpobudliwością intelektualną z tendencją do odosobnienia i wyobcowania (życia „w swoim świecie”). Może też łączyć się z pewną słabością nerwową i psychiczną (neurastenia, psychastenia). W konfrontacji z brutalnym i bezlitosnym światem, często dysfunkcyjnej rodziny, światem, który wydaje im się jednocześnie pociągający i groźny, nie mają większych szans na normalne, zdrowe życie. Dlatego też, schizofrenicy widzą i czują głębiej, dalej, więcej i szerzej, a poprzez to, są także mniej egocentryczni i bardziej altruistyczni niż zwykli nerwicowcy, czyli tzw. normalni ludzie. Są oni po prostu, bardziej oddaleni od własnej osoby, ich własne „ja” jest formą doskonale otwartego pojmowania świata. Przez to są też bardziej „obnażeni” i narażeni na zranienia, stąd różnego rodzaju formy i struktury obronne, od mimikry do agresji. Można powiedzieć, że wszystko, co robią jest bezpośrednio – lub pośrednio – pro publico bono. Nawet, jeśli robią coś dla siebie, nie będzie to nigdy celem, a jedynie środkiem. Cel pozostaje zawsze ten sam i taki sam – idea. Potrafią się jej podporządkować bez reszty, poświęcić jej życie i są w tym przeważnie konsekwentni. Nie dbają zupełnie o siebie i swoje codzienne, przyziemne interesy, myślą wybiegają daleko w przyszłość i martwią się o całą ludzkość, czują się za nią odpowiedzialni. Nie potrafią pokochać jednej osoby, ponieważ kochają wszystkich. Ponieważ schizofrenicy są nadwrażliwi – jak to zostało powiedziane – są także czułym barometrem wszelkich patologii społecznych i politycznych. Często nawet próbują im przeciwdziałać, interweniując u tzw. władz lub działając na własną rękę, proponując rozwiązania tyleż prawidłowe i odkrywcze, co rewolucyjne. Wtedy to właśnie, tyleż bezwzględnie, co nieświadome społeczeństwo za pomocą swoich instytucji wydaje surowy wyrok – przymusowe leczenie lub tzw. margines społeczny. Pod tym względem, nie ma żadnej różnicy, między dzisiejszym społeczeństwem, a średniowieczną inkwizycją – także neguje ono wszystko to, czego nie zdoła zrozumieć. Już w dzieciństwie, na przykład w okresie szkolnym, u potencjalnych schizofreników, uwidacznia się wewnętrzny sprzeciw, który może także przyjąć pewne formy zewnętrzne, wobec jawnego kłamstwa, ukrytej nieszczerości, obłudy, nienaturalności i sztuczności rytuału życiowego. Przyczyny tego procesu są trywialne i banalne – zaborcza matka, ojciec alkoholik, dysfunkcyjna rodzina oraz toksyczne, chore relacje, brak uczuć, przemoc psychiczna lub fizyczna, poniżanie i deprecjacyjna forma komunikacji, atmosfera niepewności i braku poczucia bezpieczeństwa. Co skutkuje poczuciem winy i niemożnością przerwania chorej zależności dziecko – rodzic oraz zerwania (przecięcia) przez młodego człowieka tzw. „emocjonalnej pępowiny” łączącej go z matką lub ojcem. Trzyma go ona mocno w świecie dzieciństwa nie pozwalając dorosnąć i dojrzeć. Symptomatyczna jest tutaj totalna dominacja jednego ze współmałżonków – rzadziej innego członka rodziny. Ponieważ podłożem schizofrenii zawsze jest neurotyzm, czyli lęk i zablokowana wrażliwość oraz tzw. „opuszczenie rodzinne” (opuszczenie w rodzinie), dlatego uważam, że w pierwszej kolejności należy leczyć rodziców, ponieważ to właśnie oni są najczęściej przyczyną problemów emocjonalnych i psychicznych swoich dzieci, które są tylko rezonatorami problemów osobowościowych samych rodziców. (Niewinni poczuwają się do winy. Winni nie czują nic.) W ogóle zamykanie dzieci w psychiatrykach uważam za coś okrutnego i niemoralnego. Moje doznania z tego okresu, krążą nieustannie wokół jednego, niezwykle silnego przeżycia. Otóż, gdy tylko spostrzegłem całą beznadziejność kiepskiego, życiowego aktorstwa moich rodziców, powtarzałem sobie, często tuż przed zaśnięciem, kiedy przychodzi czas na refleksję, że nie mogę, nie chcę stać się szarym, wprzęgniętym w drobne, fałszywe gierki polityczno-społeczne, automatycznym manekinem, o twarzy bez wyrazu, pozbawionym sumienia i co najgorsze – rozumu. Jeśli już grać, to po mistrzowsku, grać po prostu siebie. Często też matka powtarzała mi: „Jesteś taki dziwny (w domyśle: inny), ponieważ sam sobie wmawiasz (w domyśle: sam tego chcesz) dziwność twojej osobowości.” Oczywiście, w pewnym sensie to prawda, ponieważ gdybym tego nie czynił, szybko utonąłbym w morzu ludzkiej głupoty i stałbym się jako jeden z tych, którzy patrzą, a nie widzą, słuchają, a nie słyszą. Jednak była to tylko reakcja na fałsz i obłudę zewnętrznego świata. Obłudę, nudę i konwencję, w której najwyższym celem i marzeniem było „ustawić się” w życiu, które to określenie przyprawiało mnie nieodmiennie o mdłości. Do czasu olśnienia byłem zagubiony, tym bardziej, że coraz częściej zdawałem sobie sprawę z mojej inności i odrębności mojej osoby wobec otoczenia. Bałem się, że może jestem chory psychicznie, jednocześnie jednak chciałem, aby coś się wreszcie sprawdziło i wyjaśniło, nawet to – jak mi się wtedy wydawało – „najgorsze”. Najgorsza jednak była niepewność. Nie miałem też żadnego wsparcia ani oparcia emocjonalnego w rodzinie. Matka nieustannie mnie krytykowała, stosując deprecjacyjną formę komunikacji i wtłaczając mnie w poczucie winy. Ojciec próbował zrozumieć, chociaż może nie do końca. Oboje zresztą mieli wtedy już swoje własne, nowe rodziny, w których czuli się dobrze. Ja w tej sytuacji byłem „piątym kołem u wozu”.I tak też się czułem. Wszystko było dziwne. Najdziwniejsze zaś było to, co najprostszym i najlepiej wyjaśnionym się wydało. Dziwy i mistyfikacja, mistyfikacja i mistyka przeszywały mnie na wskroś tak, że z wielości płaszczyzn i punktów, traciłem z oczu nie tylko sens konkretnej sprawy, ale i ją samą. W ten sposób ponownie zostawałem z niczym, sam na sam z dziurą myślową, w dziwnej i mistycznej rzeczywistości. Co wszakże udziwnia, koloryzuje naszą rzeczywistość, nadając jej mistyczny, tajemny i zagadkowy charakter? Oto wszystko początek swój bierze w mitologii – tej ogólnej i prywatnej. To wyobraźnia i magia, mity, legendy i symbole, wieści i opowieści dziwne, bajkowe i niesamowite – niektóre niewyjaśnione po dziś dzień – dały początek wszystkim naszym dzisiejszym postawom, wszystkim myślowym i filozoficznym poglądom i systemom. Nieświadomie powtórzyłem myśl Bruno Schulza. Ale takie właśnie odczucia przepełniały mnie wtedy – tuż przed olśnieniem. Potem treść została ujawniona: jestem varius i powinienem być sobą. Teraz tylko należy ową treść – która jest treścią życia – ubrać w możliwie najbardziej adekwatną formę. Tą formą będzie mój styl bycia i życia, dzieła, które pragnę stworzyć i stworzę. Sądzę, że schizofrenicy należą do ludzi odważnych, bo jest odwagą iść z szabelką na czołgi, ale czyż nie jest także odwagą mówić to, co się myśli, być zawsze szczerym i uczciwym – aż do perfekcji – w stosunku do siebie, wiedząc jednocześnie, że postawa taka zostanie w perfidny sposób wykorzystana przez świat – czyli tzw. ludzi, którzy go tworzą. Czyż nie jest wreszcie odwagą wyznawać w swoim życiu, poprzez swoją postawę i działalność, altruizm i humanizm, gdy świat opanowała filozoficzna choroba czy też chorobliwa filozofia – egoizm. Jeżeli istnieje awangarda ludzkości, awangarda gatunku – ludzie, których powinniśmy słuchać w nabożnym skupieniu, za którymi trzeba pójść i naśladować ich – to należałoby zastanowić się teraz, kto tworzy ową awangardę. Czy są to ludzie obdarzeni dużym potencjałem intelektualnym, którzy w cieniu politycznych parasoli i za duże pieniądze konstruują nowe bomby i nową supernowoczesną broń? Czy może mamy darzyć szacunkiem tych z ludzi, zwanych powszechnie politykami, którzy z racji posiadanej władzy robią wszystko, aby tę władzę utrzymać – co staje się czasem celem samym w sobie – a przy okazji gnębią narody, wzniecają konflikty i wojny, za które wysoką cenę płacą zwykli, szarzy ludzie? Czy może są to naukowcy, badacze i intelektualiści, których dokonania, odkrycia i ustalenia często bywają wątpliwe z moralnego i etycznego punktu widzenia? A może kapłani różnorakich religii, którzy jednak bardziej dbają o swój stan posiadania i wyznania niż o problemy poszczególnego człowieka, społeczeństwa i świata? Gdzie w takim razie szukać autorytetów, komu powierzyć władzę nad społeczeństwem, światem? Otóż są ludzie, którym spokojnie moglibyśmy zaufać w tej kwestii. To ci, których dzisiejsze skołowaciałe społeczeństwo – a może to ktoś inny jest tak bardzo gorliwy, ktoś, kto ma w tym swój ściśle określony interes, ktoś kto „wyręcza” w tej kwestii całe społeczeństwo? – więzi w klinikach psychiatrycznych – psychotycy i niektórzy neurotycy. Outsiderzy, którzy samotnie przecierają szlaki innym. Czasem także wbrew innym, idąc pod prąd utartym schematom. To właśnie ci odmieńcy, galernicy wrażliwości, wyprzedzają o lata całe swoją epokę, są ludźmi przyszłości, ludźmi godnymi. Oni znają odpowiedzi na wiele trudnych pytań, ale nikt ich nie pyta, bo ktoś – kto? – orzekł, że varius znaczy gorszy, a co za tym – mniej ważny. To prawda, są dumni i małomówni, ale jest to uzasadniona duma – nigdy pycha! – człowieka, który więcej rozumie ponieważ więcej cierpi. Poza tym, tyle razy obrzucano ich błotem, traktowano jak podludzi – co za paradoksalny purnonsens, wszak powinno być wręcz przeciwnie – że trudno się temu dziwić. Potrafią być szczerzy i spontaniczni jak dzieci.Natomiast dzieciom trudno coś zarzucić. Są naiwni jak dzieci, choć nie brak im bystrości umysłu. Dla wielu pozostają – i pozostaną jeszcze długo – niezrozumiani, ale czyż nie jest to logicznym następstwem ich wyższego poziomu rozwoju? Wszak Chrystus, Kopernik, Einstein, Nietzsche także byli – i o ironio, dla wielu pozostają do dzisiaj – niezrozumiani. Ci, którym na tym zależało, tak mocno ugruntowali w nas niechęć do inności, radykalnych innowacji i wszelkiego rodzaju rewolucyjnej odmienności, aż w końcu większość ludzi sama w to uwierzyła, że wszystko co nowe, co zrywa z dotychczasowym status quo, musi być co najmniej podejrzane. A może zabili w nas zdolność do ryzykowania, postawienia wszystkiego na jedną kartę w imię powszechnego dobra? A może zabili w nas zwykłą, ludzką ciekawość przyszłości? Jakże zbawienne i uwalniające byłoby ustalenie pewnegoconsensusu, że się różnimy i że to jest właśnie dobre, piękne i naturalne. Jeżeli więc chcemy pomóc sobie, pomóżmy tym, którzy mogą pomóc nam – osobnikom nadwrażliwym. Wesprzyjmy ich nie tylko materialnie, ale i moralnie, duchowo.