Któregoś dnia poszedł do sklepu po bułki. Przed nim, w kolejce stał ktoś czarny, wysoki, w czarnym płaszczu i takimże kapeluszu, z żałośnie oklapłym, szerokim rondem. Kupował butelkę mleka. S. uśmiechnął się w duchu z wyrozumiałą poufałością. Tamten wyszedł z butelką mleka w ręku. Miał ogorzałą twarz. S. kupił bułki i wyszedł ze sklepu.
Przed sklepem ujrzał człowieka w czarnym płaszczu i takimże kapeluszu wylewającego ostentacyjnie mleko z butelki, którą dzierżył na wysokości oczu, z uwagą i skupieniem przypatrując się butelce i mleku. Kilka osób przystanęło opodal, przyglądając się człowiekowi z butelką, a raczej tylko patrząc na niego. S. również przystanął w zaskoczeniu. Wokół człowieka w czarnym płaszczu narastało coś w rodzaju mikroklimatu, którego jedyną, jak na razie, wyczuwalną cechą było napięcie. Zanim S. zdążył pomyśleć cokolwiek, zadać sobie pytanie i odpowiedzieć na nie, jego twarz ukształtował głupkowaty uśmiech, a butelka była już pusta. Jegomość w płaszczu wszedł do sklepu z pustą butelką, wyszedł już bez niej i skierował się w stronę najbliższego przystanku autobusowego. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Mogło to wyglądać na protest przeciwko złej jakości mleka, myślał idąc do domu, ale coś mu mówiło, że tak nie jest.
Następnego dnia rano znów ujrzał czarnego przed sklepem wylewającego mleko. To go zastanowiło. Jakaś myśl mu zaświtała, ale tak odległa i niejasna, iż nie potrafił jej sprecyzować. Gdy sytuacja powtórzyła się znowu, stanął jak wryty przed tajemniczym gościem, wściekły na siebie za swoją ignorancję, że nie wie. Próbował odczytać coś z postawy i gestów czarnego. Pomyślał o happeningu, ale przyczyna i cel wciąż były niejasne. Mnóstwo pytań rodziło się w jego świadomości i tam umierało, jako idiotyczne i nie prowadzące do nikąd. Niestety, żadnej odpowiedzi. Sytuacja pęczniała niepokojem i wzbierała irracjonalnym bólem. Najpierw był skłonny uznać czarnego za wariata, jak zresztą większość obserwujących go ludzi, potem znów siebie posądzał o kompletny brak krytycyzmu wobec rzeczywistości, aż wreszcie uznał, że nie jest w stanie tego pojąć. Któregoś dnia, gdy zbliżał się do sklepu, jakby zupełnie przestało go interesować, co się stanie z czarnym i o co mu właściwie chodzi. Był spokojny, odprężony, przestał się złościć na siebie. Sprowadził wszystko do oczywistości. Czarny, butelka, mleko, mleko z butelki, przed sklepem. Wtedy po raz pierwszy uśmiechnął się do siebie.
Wiedział, że czarny znów będzie przed sklepem, co więcej, byłby niepocieszony gdyby go nie spotkał. Tego dnia wyszedł z domu wcześniej niż zwykle. Wszedł do sklepu i kupił butelkę mleka, po czym usiadł na ławce przed sklepem i czekał. Jakie to wszystko proste, pomyślał. Przyszedł czarny, kupił mleko i zrobił to, co zawsze, ale tym razem wszystko było jasne i dlatego jeszcze bardziej niezwykłe. Wtedy on również wstał, zdjął kapsel z butelki, uniósł ją na wysokość oczu i przechylił do góry dnem.
On, to jest ja, to jest ty, to jest ono, istnieje poza swoją świadomością, a raczej poza świadomością innych ludzi, bo jak łatwo się domyślić, chodzi tu o człowieka, o jego lustrzane odbicie siebie samego, w sobie samym. Jest on smutny, leniwy i lekko przygarbiony. Duży, zakrzywiony nos wskazuje na nieustępliwy charakter i wybujałą indywidualność. Rzadki zarost świadczyć może o niedojrzałości. Oczy szare, jak szara może być tylko mieszanka niepokoju i apatii. Usta nieme, wykrzywione w grymasie, ni to płaczu, ni to śmiechu, ni to przerażenia. Mieszka w betonowej klatce, której nienawidzi. Siedzi przyczajony w sobie i wcale się z tym nie kryje. Ze swojej nory wypełza bardzo rzadko. Czeka tam na coś, co nazywa zmianą lub radykalną zmianą. Ma oczywiście nadzieję, trochę brak mu wiary, a już na pewno doskwiera mu brak miłości, który rodzi ból. Kiedyś, a było to jeszcze w czasach, gdy zamierzał przeczytać wszystkie książki świata, sądził lub zdawało mu się, że zna ją dokładnie. Teraz, dzisiaj sam już nie wie, jak to było. Ma fioła na punkcie uniformu i maski oraz brudne ręce, które myje często i dokładnie. Myśli rzadko, miewa wizje, marzenia i zamierzenia, ale jego specjalnością jest planowanie organizacji życia. Na pozór przeciętny, choć sam o sobie mówi, iż tkwi w nim coś niewysławialnego, bełkocze wtedy i bredzi o brylantach, orłach, klatkach i gołębiach.
Znacie go? To ten, który nosi czarny kapelusz, a pracuje jako robotnik w pobliskim lesie. Dzieci nazywają go klownem. Może, dlatego że pod maską powagi i smutku, jaką przybiera zwykle jego twarz, można wyczuć coś w rodzaju przewrotnej drwiny, a nawet bezradnego, pustego śmiechu. Ale przecież, jeżeli nawet człowiek ów pracuje w lesie, to fakt ten nie dyskwalifikuje go jeszcze, jako posiadacza i użytkownika kapelusza.
Nawet gdyby ten kapelusz był czarny. Świadczyć to może jedynie o dobrym guście i wyrafinowanym smaku, co w połączeniu z jego leśnym zajęciem zmusza jednak do zastanowienia. Możliwe nawet, iż jest to ktoś zupełnie niezwykły. Na wet egzystencji. Existero contra existentia in nomine existentialis.
No cóż, pozostaje nam chyba tylko przyzwyczaić się do czarnych kapeluszy, noszonych dumnie na głowach leśnych robotników.
Dlatego też, najuprzejmiej proszę szanownych a ograniczonych członków naszego społeczeństwa, aby na widok czarnego kapelusza na głowie robotnika leśnego, nie chwytali tak od razu za kamień, a złośliwe wyzwisko zachowali jak język za zębami, ponieważ nie wiadomo, czy nie jest to ktoś zupełnie niezwykły.