Jak poznałam dziadka mojego
Kapitana Romualda Buzkiewicza (1)
Opowiadanie małej dziewczynki wzbogacone o dane historyczne oraz o wspomnienia jego córki, a mojej cioci, Apolonii Buzkiewicz, które zostały opracowane przez moją siostrę cioteczną, Małgorzatę Sikorę.
KAPITAN ROMUALD BUZKIEWICZ OFICER ARMII POLSKIEJ 1918 – 1939
I Kapitan POLSKIEJ ARMII NA OBCZYŹNIE 1939 do 1945
Niedawno mama urodziła mi braciszka Wojtusia. Pamiętam jeszcze bardzo dobrze, jak bawiłam się z malutkim Jasiem, zamknięta w kojcu. Jaś jakoś tak nagle zniknął, a zamiast niego mam teraz nowego brata. Ale do kojca już nie wchodzę, aby się z nim bawić, bo jestem za duża.
W domu wielkie święto, najszczęśliwsza jest mama, znowu ma syna. Bałam się zbliżać do tego maleństwa, zresztą okazji ku temu nie było za wiele; mama ciągle albo go karmiła piersią albo kołysała w swoich ramionach, wykrzykując co jakiś czas:
– Jaki on jest śliczny, ten mój syn.
Śliczny to on wcale nie był, taki cały pomarszczony, bez włosów i wrzeszczący. Tak minęło kilka miesięcy, gdzie mnie w ogóle nie zauważano. Cierpiałam bardzo aż do czasu, kiedy przyszła ciocia Wanda.
– Ewuniu, ty to masz szczęście. U ciebie nawet bajki stają się rzeczywistością! – wykrzyknęła na powitanie.
Słucham tej egzaltacji i nie rozumiem, czemu Wanda mówi, że mama ma dwoje dzieci z bajki. Mama też była trochę zdziwiona.
– Jakie tam bajki – rzekła – to są prawdziwe dzieciaki i razem z nimi mnóstwo roboty, chwili nie mam dla siebie – prawie zaśpiewała.
– A ja ci mówię, że to jak w bajce. – Ciocia kontynuuje nie zważając na słowa mamy.
– W jakiej tam znowu bajce?! – odpowiada mama już trochę podirytowana.
– A w bajce o Babie Jadze, co zamknęła Jasia i Małgosię w klatce z piernika – podkreśla triumfując ciocia swoim uśmiechem.
Widzę niedowierzające spojrzenia mamy, która raptem, ni stąd, ni zowąd, wybucha śmiechem:
– Wanda, ty jak zwykle z tymi twoimi wygłupami, masz i tym razem rację.
Mama i ciocia zrozumiały się, no i co z tego, jeżeli ja w dalszym ciągu stałam jak głupek i nic nie kojarzyłam.
– A co to znów za bajka? wykrztusiłam z siebie.
– To jest bajka o Jasiu i Małgosi – wyjaśniła mi ciocia (przyłatana, bo to była przyjaciółka mamy).
Długa, długa to była chwila, zanim zrozumiałam, że ja jestem Małgosią, a mój nowy braciszek, Wojtuś, to jest Jaś z bajki. Przyznać muszę, że od tej pory inaczej patrzyłam na Wojtusia, przez to, że dał mi status Małgosi z bajki. Wydawał mi się jakiś ładniejszy. Ale dzisiaj coś mi się wydaje, że ta moja «przyłatana» ciocia miała duże opóźnienie w analizie sytuacji. To jej gadanie fajne było, jak żył Jaś, a nie teraz, kiedy go zabrakło.
Tak czy owak, BYŁAM MAŁGOSIĄ Z BAJKI, i to było najfajniejsze.
Miesiące mijały i gdzieś w połowie roku mama przylatuje cała czerwona i podnieconym głosem krzyczy:
– TATA, tata wraca!
– Jak to, tata wraca? – pytam, bo chwilkę temu widziałam go w drugim pokoju.
– To nie twój tata – mówi mi mama – To mój tata.
– A to ty masz też tatę? – mówię zdziwiona.
– No pewnie, że mam też tatę – uświadamia mnie mama.
– To mamę masz też – kontynuuję.
– Nie, mamy już nie mam – cicho odpowiada mama i dalej cięgnie – A zresztą to nie chwila, aby o tym mówić, najważniejsze, że mój tata niedługo będzie z nami.
Od tej chwili w domu przy ul. Waszyngtona zaczęły się wielkie przygotowania pokoju dla mojego dziadka, a taty mojej mamy. Ale było fajnie!! Okazało się raptem, że jestem ważniejsza od Wojtusia, czy Jasia z bajki.
– Małgosia chodź tu, podtrzymaj mi coś tam…
– Małgosia, przynieś mi z pokoju, czy z kuchni, w zależności od sytuacji, coś tam…
– Małgosia nakarm Wojtusia…
– Małgosia zabaw małego, bo płacze etc., etc., etc.
Oh! jej! Niech już ten dziadek przyjedzie, bo zaczyna mnie to wszystko męczyć! Chciałam, aby był już z nami za dzień, no może najdłużej dwa. Chwilowo siedzimy na kanapie i mama opowiada mojemu tacie:
– Wiesz Jasiu (to nie Jaś z bajki, ani Jaś, mój pierwszy braciszek, to jest mój tatuś, Jaś, co nosi imię JAN).
– Nigdy nie myślałam, że kiedyś zobaczę mego tatę. Byłam dorastającą dziewczynką, jak mój Tatuś poszedł na wojnę w 1939 roku. Dostał rozkaz, by opuścić Warszawę i kierować się na Rumunię, która w tamtych czasach była południową granicą Polski. To samo zrobił rząd, dowództwo wojskowe i reszta pozostałej po ataku Niemców polskiej armii.
(Wojna wybuchła 1 września, a 17 tego samego miesiąca napadli nas Sowieci. Polska została zaatakowana od zachodu i od wschodu. Armię Polską rozbito. Aby stworzyć nową armię, która wyzwoli naszą Ojczyznę, wyszedł rozkaz dla reszty wojskowych przedostania się na granicę południowo– wschodnią, aby przez Rumunię dotrzeć do Francji/
– Wiesz Jasiu, do dziś przechowuję kartkę, jaką dostałam z Zaleszczyk, z tych samych Zaleszczyk, gdzie dawniej spędzaliśmy wspaniałe wakacje, a które we wrześniu 1939 roku urosły do rangi „wybawiciela”. Tędy, przez most na Dnieprze, przetaczały się masy Polaków, na końcu mostu była wolna jeszcze Rumunia. Ale nie trwało to długo, bo Rumuni mieli traktat z Niemcami i myśleli o zamknięciu granicy dla Polaków!
– Wyobrażasz sobie, co by się stało? Ci, co chcieli Polskę bronić, wpadliby w ręce wroga, no i koniec z nami! – Po każdym krótkim opowiadaniu mama zaznaczała wykrzyknikiem znaczenie swoich słów; wykrzyknikiem niepisanym, zmieniała intonacje głosu, aby wyrazić grozę tamtej sytuacji.
– Na szczęście Rumuni ogłosili neutralność! – I znowu głosowy wykrzyknik mamy. – I między innymi licznymi, bardzo licznymi Polakami, mój tata przedostał się do Rumunii. Co wcale nie było takie łatwe.
– Na całe szczęście – wtrącił nieśmiało mój tata – dzięki tej kartce wiedzieliście, że twój tata jest w miarę bezpieczny i że nie zginął.
– Tak, tak – potwierdziła szybko mama, trochę niezadowolona, że tata przerwał jej tok opowiadania.
– To prawda – mówi dalej Mama – wiedzieliśmy, że dziadek jest bezpieczny, w każdym razie do końca 1939 tak było. – (Mama po raz pierwszy na swojego tatę powiedziała dziadek): mój dziadek.
W końcu dodarło do mnie, że chodzi o Mojego Dziadka, zaczęłam słuchać dużo uważniej jej dalszą opowieść.
– No i to fajnie, mówię, że był bezpieczny w Rumunii, to rozumiem, i że teraz wraca do nas. Ale czemu czekał tyle lat?!
– Małgosia, nie możesz być cierpliwa i poczekać, aż skończę mówić? – zapytała mama; czułam, że ją trochę zezłościłam.
– Ajojoj! to długa historia, pójdę pobawić się lalkami – zdecydowałam.
Ale ta moja decyzja nie przypadła mamie do gustu i słyszę:
– Nigdzie nie pójdziesz, bo po raz pierwszy opowiadam ci o dziadku, tobie i twojemu tacie też, więc macie słuchać i to uważnie, dziadek będzie z nami za kilka dni i musicie znać jego historię, aby z należytym szacunkiem go powitać! – Tu nie było jednego maminego słownego wykrzyknika, ale tysiące.
– No dobrze, niech tak będzie, tyle tylko, że moja córeczka (lalka) nic nie jadła od rana – pomyślałam sobie i ucichłam.
– Ja wam nic nie mówiłam, aby was nie niepokoić, ale od dawna poszukiwałam dziadka przez Czerwony Krzyż, tak się o niego niepokoiłam, ale żadnej wiadomości nie miałam i nawet nie mogłam zawiadomić go o śmierci jego żony, a twojej babci, Małgosiu, ani o moim ślubie z Jankiem, ani o tym, że jestem szczęśliwą matką dwojga dzieci, ani o losach Dziuni i Poli, moich sióstr.
– To ja miałam babcię! – przejęłam po mamie te końcowe wykrzykniki.
No wyobraźcie sobie moje ogromne zdziwienie, raptem ni stąd ni z owąd, mając 3 latka i 5 miesięcy, dowiaduję się, że oprócz taty, mamy, braciszka, co już go nie ma, no i nowego, co nic innego nie robi, tylko zajmuje uwagę mojej mamy, mam: dziadka, miałam babcię. Do faktu, że mam ciocie prawdziwe i przyłatane już się przyzwyczaiłam.
– Babcia zginęła na wojnie? – pytam jak mogę najspokojniej.
– Nie – słyszę – Babcia umarła w szpitalu, gdzie ukradli jej wszystkie pamiątki i biżuterię – mówi mama popłakując.
– W szpitalu? – Tym razem to tata nie wytrzymał i wtrącił swoje zdziwienie.
– To była chora? Na co? – kontynuuje tata.
– Babcia umarła z przejedzenia – mówi najpoważniej w świecie mama.
– Coś tu nie gra – krzyczę ze zdziwienia – Jak babcia mogła umrzeć z przejedzenia, skoro my to najlepiej wiemy, że nic nie było do jedzenia?
Pamiętam dobrze, jak mama siedziała często zapłakana w kuchni i mówiła sama do siebie:
– I co ja dam im dzisiaj do jedzenia?
Podchodziłam do niej, przytulałam się mówiąc:
– Mamusiu, ja nie jestem głodna – aby ją pocieszyć, bo w brzuchu aż mi gwizdało z głodu.
I teraz dowiaduję się, że babcia umarła z „przejedzenia”. Ci dorośli ludzie są jacyś dziwni, pomyślałam i zamilkłam, aby nie stawiać mamy w kłopotliwej sytuacji. Mama opowiada dalej:
– Siostra dziadka, co mieszkała kolo Lublina, miała świnkę i ją zabiła, a to co mogła, zasoliła i powysyłała rodzinie; babcia dostała duży kawałek boczku i była tak wygłodniała, że straciła rozsądek i zjadła wszystko za jednym razem, no i rozerwało jej wątrobę, i umarła.
Słucham tej strasznej skądinąd historii, ale coś mi się ona wydaje jakaś niezrozumiała i śmieszna. Jeszcze tego nigdy nie słyszałam: jak można umrzeć z przejedzenia? Ale broń Boże nic po sobie nie daję poznać i tylko w głębi siebie myślę: ale ta babcia to łakomczucha!!
Pokój szykowany dla dziadka jest już prawie gotowy, tatuś oddał do jego dyspozycji swoje biuro. Mama, która miała duże zdolności dekoracyjne, ładnie go umeblowała tym, co z mebli mieliśmy.
Teraz zaczęły się przygotowania kulinarne. A to nie było takie proste, jesteśmy dwa lata od końca wojny i tak naprawdę z jedzeniem są kłopoty.
Mama upiekła szarlotkę z jabłek, które znalazła w opuszczonym sadzie. Ja nazbierałam dzikich pieczarek, ile było, i oczywiście listki lebiody, które były naszym „szpinakiem”, a tata pozastawiał pułapki na dzikie króliki, których było mnóstwo na polu koło domu. Innych szczegółów gastronomicznych sobie nie przypominam.
– Mamo, a skąd ten dziadek przyjeżdża? – pytam.
– Tak naprawdę, to nie mam pojęcia – odpowiada skrępowana Mama. – Ostatnio mówiono przez radio, że dwadzieścia procent zwykłych żołnierzy i nieco mniej oficerów zdecydowało się na powrót do tej nowej Polski, jak teraz mówią: „ludowej”.
I tu znowu zaczyna się dla mnie nowa zagadka. Co to jest nowa Polska, jak jest nowa, to jest i „stara”? A ludowa, co to znaczy? Może być nieludowa, to znaczy bez ludzi? I tym razem te obserwacje zachowałam dla siebie i tak naprawdę odpowiedź znalazłam… dziesiątki lat później.
– I że część z nich sami sobie organizują powrót, inni są transportowani specjalnymi pociągami, a szczególnie ci, co byli w 2 korpusie Maczka i walczyli we Włoszech, a jeszcze inni, ci, co byli w Wielkiej Brytanii, płyną statkami do Gdyni.
– Ewo, skąd ty masz takie dokładne informacje?– pyta tata.
– A z WOLNEJ EUROPY – opowiada zdecydowanym głosem mama.
I tym razem znowu jestem w kropce. Już chyba od roku słyszę, że Europa jest wolna. No to nic dziwnego, że mama wie o powrocie części żołnierzy walczących pod dowództwem Brytyjskim i u boku generała Maczka.
I nawet mówili, że ci nadzwyczajnie dzielni żołnierze walczyli wszędzie, gdzie tylko można było, aby pokonać hitlerowców. W Anglii, w Holandii, w Belgii, we Włoszech i we Francji też. Odnosili ogromne sukcesy wyzwalając miasta jak np. BREDĘ czy wzgórze MONTE CASINO. Nie bardzo wiedziałam, co to są te nazwy, ale moja świadomość geograficzna i polityczna bardzo szybko rozwijała się w tamtych czasach. Wszyscy mówili o tym samym i to w kółko. To „gadanie” dorosłych, aby nie powiedzieć, dla mnie starych ludzi, zastępowało mi dziecinne bajki, które sama sobie tworzyłam w głowie o księżniczkach, o królewiczach i o różnych pysznościach, jak lizaki czy lody.
Tylko rzadkimi momentami, gdy odwiedzała nas babcia z Pruszkowa, mama mego taty, atmosfera się trochę zmieniała. Babcia przyjeżdżała nieczęsto, aby poopowiadać mi bajki… Po rosyjsku, bo po polsku mówiła jeszcze bardzo słabo. Niewiele rozumiałam, ale zamykałam oczy, w ten sposób babcia nie mogła rozpoznać, czy ja je rozumiem, czy nie i… marzyłam oraz wyobrażałam sobie cuda. I tak mi już zostało do dnia dzisiejszego.
Tak więc czekamy na Bohaterskiego Żołnierza, mojego dziadka, co wraca z wolnej Europy do nowej Polski, i to już za kilka dni. Robiła się już jesień i mama na tę okazję uszyła mi szary płaszczyk. Płaszczyk miał kapturek wykładany futerkiem i takie okrągłe futrzane guziczki. Był śliczny, a ja w nim byłam cudowna i dumna niesamowicie. Oczywiście mama przerabiała stare „łaszki” na moje i swoje stroje, bo nic nowego nie można było kupić.
– Na jakie to święto Małgosiu tak się wystroiłaś? – zapytała mnie sąsiadka.
– Mój dziadek przyjeżdża, wraca do Polski i mama uszyła mi to ubranko.
– Ale głupi ten twój dziadek, że wraca do tego polskiego zamętu.
– Mój dziadek nie jest głupi – odkrzyknęłam, głęboko oburzona na tę sąsiadkę.
– A to się okaże, jak wróci – wybełkotała – ale będzie żałował, sama się o tym przekonasz – powiedziawszy to sąsiadka zniknęła.
Tego było naprawdę za dużo na tę moją małą głowę. Głupia to jest ta baba, co takie głupoty opowiada, pomyślałam sobie. Jak ja się myliłam; przekonaliśmy się wszyscy kilka dni później. Po tej przygodzie wracam z podwórka do domu myśląc, że może dziadek już przyjechał. Ale nie, nikogo w mieszkaniu nie ma. Już się robi ciemno i dom jest pusty. Raptem wpada mama krzycząc:
– Małgosiu, Małgosiu, dziadek jutro przyjeżdża, szybciutko sprzątamy, układaj swoje zabawki.
Następnego dnia cała rodzinka zebrała się u nas, ciocia Dziunia i ciocia Pola, młodsze siostry mamy i już od samego rana czekaliśmy na dziadka. Bardzo była niecierpliwa ciocia Pola, stała na chodniku przed kamienicą i wyglądała czy gdzieś z daleka swojego taty nie dojrzy. Ale nic, nic nie wskazywało na to, że dziadek się zbliża. Następnego dnia było tak samo. I następnego też, i tak minął cały tydzień, a my czekamy i czekamy, a dziadka jak nie ma, tak nie ma.
– No i co robić w takiej sytuacji Jasiu – pyta mama tatę.
Tata rozmyślał i rozmyślał, aż wybuchnął:
– Już wiem, pójdę na bazar Różyckiego i popytam, bo tam znają wszystkie plotki i informacje.
No i tata wyszedł z domu i nie było go długo i znowu zaczął zapadać zmrok, a u nas na jesieni zmrok pojawia się dosyć wcześnie, już około siedemnastej. Jesteśmy już przy stole, jak tatuś wpada i mówi:
– Niestety nie mam dobrych wiadomości.
– Jak to Janek, nic się nie dowiedziałeś? – pyta zdziwiona i jednocześnie zawiedziona mama.
– Dowiedzieć to się dowiedziałem, ale nie wiem, jak wam to powiedzieć, co mi ludzie przekazali.
– Mów tak po prostu –cicho mówi ciocia Pola.
Tata zakłopotany patrzy w stronę mamy i zaczyna sączyć słowo po słowie:
– Nie mam pojęcia, czy to, co wam powiem, może być prawdziwe, ale wam powiem. – Tu nastąpiła chwila zastanowienia i tata kontynuował swoje sprawozdanie z wycieczki na bazar Różyckiego.
– Ludzie mówią, że tych żołnierzy, co przypłynęli z Gdyni, podzielono na grupy. Agenci (nie bardzo potrafił powiedzieć, czyi agenci) mieli listy pasażerów i czytali nazwiska: jedna grupa na prawo, druga na lewo.
Chciał dalej mówić, ale ciocia Pola wtrąciła:
– To mi coś przypomina, już to raz przeżyłam, ale to było: dzieci na prawo, a rodzice na lewo.
– Pola daj spokój – dorzuca mama – to nie czas na wspomnienia z obozów koncentracyjnych.
Moja świadomość polityczna wzbogaciła się o następną zagadkę. Obozy koncentracyjne.
– No i co dalej – tym razem ciocia Dziunia nie wytrzymała.
– Nie uwierzycie, ale podobno jednej grupie kazali jechać do ich domów, a drugą pod ochroną wsadzili do jakiegoś pociągu.
– Do jakiego pociągu, w jakim kierunku pojechał? – pyta zniecierpliwiona mama.
– Ewuniu, nikt nie ma zielonego pojęcia, kto i gdzie ich wywiózł.
Pola była pierwsza do komentowania tego.
– Janek jak zwykle gada jakieś tam wymyślone przez niego bajki. Gdzie w naszej nowej ludowej Polsce można ot tak sobie zmusić ludzi do wsiadania do jakiegoś tam pociągu i jechać w nieznanym kierunku. To jest nie do pomyślenia, Jasiu to się w mojej głowie nie mieści.
– A w mojej to się absolutnie mieści – wtrącił cichy i dyskretny do tej pory wujek Roman, mąż cioci Dziuni – bo ruscy komuniści nie takie zbrodnie popełniali, a nas Polaków nienawidzą.