Zmuszał się do snu ponad miarę, którą potrzebował jego organizm. Słońce nie było wcale niezbędne, aby odczytać tę wiadomość. Sztuczny świat już od lat zastępował naturalny. Ekran telefonu mobilnego rozświetlił się napisem: skrzynka odbiorcza pusta. A on łudził się, że ese-mesa wysłała do niego późno, kiedy już zasnął, bo miała w domu dużo roboty. Głupiec!
W końcu zdobył się na odwagę i zatelefonował:
- Nie dostałem od ciebie ese-mesa – wydukał po kilku słowach w rodzaju dzień dobry.
- Bo ty nie wysłałeś – usłyszał w słuchawce głos pełen pretensji, złości nawet.
Zawsze tak było, że on wysyłał pierwszy a ona odpowiadała. Taka jest bowiem kolejność relacji między mężczyzną a kobietą.
- Jak to? – zdziwił się.
- Pomyliłeś numery – zakpiła, bo raz mu się tak zdarzyło.
- Niemożliwe. Sprawdzałem przed wysłaniem – jakby zaczął się jąkać. – Ktoś z twoich musiał go skasować, gdy poszłaś spać... Kiedy poszłaś spać? Wcześnie?
To tamten na pewno skasował tego ese-mesa. Bo on, tylko on, właściciel... A ona za nim, gdyż kobieta zawsze jest za mężczyzną też chciała się odciąć. Był dla niej ciężarem; raz nawet niby w żartach, powiedziała coś o kleszczu. Zabolało go, po raz pierwszy zabolało. Jeszcze nie serce, coś... Zabolało. Zacisnął zęby. Miłość... miłość jest ponad wszystkim. Nad dobrym samopoczuciem i bólem, nad radością i smutkiem.
Zastanawiał się, czy podjąć tę walkę.
- „Nie, nie zrezygnuję, choć wiem, że polegnę, tak jak Puszkin poległ w walce o kobietę. Poeci zawsze przegrywają z hydraulikami” – myślał. - Ale przede wszystkim z domem. Dla kobiety dom jest najważniejszy. Gniazdo. Miłość też jest ważna, ale jako ozdoba, jak pelargonia w skrzynce na oknie. Trzeba ją pielęgnować póki jest. Trzeba. Ale czy się chce?”
Pielęgnowała tę ich miłość obok innych domowych obowiązków. W kolejności. Najpierw to, potem tamto. Na zakończenie dnia była wymiana ese-mesów. Dzięki temu zazwyczaj zasypiała błogo. Obok męża, choć już nie wtulona w niego. Był jednak jej domem.
- „Hydraulik – myślał o nim szyderczo. – Ale on wygra ten pojedynek...
Nie! Nie tak łatwo!”
- „Gdybym nie podjął rękawicy, to bym zaprzeczył tej miłości. Ale ona jest! Jest! Tak bardzo ta miłość jest, że nie polegnie wraz ze mną. Przetrwa” - myślał.
Miłość... Rzadko używał dotąd tego słowa, bo wydawało mu się puste, wyświechtane, archaiczne. Teraz już nie. Nie?
- Byłam bardzo zmęczona... – teraz ona spuściła z tonu, i zaczęła się tłumaczyć.
Od pewnego czasu nie mieli zbyt wiele sposobności do kontaktu. Pozostawały tylko ese-mesy. On zaraz po nadaniu kasował swoją dobranockę dla niej, aby nikt z jego, wścibskiego przecież, otoczenia nie odczytał. Ona nie zawsze, bo jej męża – jak dotąd - nie interesowało, co ona robi. Żyli obok siebie. W gromadzie taniej. On jako poszukiwany rzemieślnik zarabiał dużo. Szczególnie po pandemii, gdy ludzie jak głupi zaczęli remontować mieszkania i wymieniać meble. Chodniki w dni tak zwanych wystawek zarastały całkiem porządnymi szafami, stołami, kanapami. Podobno były już niemodne. Śmieciarze bez skrupułów zgniatali je w brzuchach śmieciarek, aby zmieściło się jak najwięcej, bo im mniej kursów, tym większy zarobek, jak tłumaczył im prezes spółki, a oni to pojmowali. Niewiele pojmowali, ale to co dotyczyło zarobków, tak.
- Idź po rozum do głowy - mówiono w takich sytuacjach.
Przeprowadził więc ze sobą następującą debatę:
- Dlaczego ta rzeczywistość miałaby się zmienić? Dlatego, że ja pragnę, że kocham?
- Musisz pogodzić się z tym, co jest i wyżłobić w tej skomplikowanej rzeczywistości jakiś kanalik dla siebie, coś, co da ci choć odrobinę satysfakcji.
- Cieszyć się z tego, że ona jest? Nic więcej?
- Chociażby. Przecież mogłoby jej nie być.
- Nas. Tej naszej trudnej miłości – dodawał przed snem.
Próbował postępować zgodnie z tą radą, ale tylko na chwilę przynosiło mu to ulgę. Pragnienie znów paliło niczym zgaga nad ranem po zbyt późnym i nazbyt obfitym posiłkiem. Tylko, że tu nie było żadnego posiłku, wręcz przeciwnie – głód spotkań albo chociażby jej widoku, chociażby na moment, widoku na wprost, a nie tylko, co usiłował mu zasugerować jego rozsądek, wspomnienia, szczególnie te z pierwszych okresów fascynacji. Ale też potrzebne były prawdziwe chwile z dużej litery i z dużej emocji. Takiej, żeby serce wyrywało się z piersi.
Przestali ese-mesować, aby nie było pretekstu do kłamstw i awantur w dotychczasowych domach, bo jego żona też zaczęła się czegoś domyślać. Skrzynka odbiorcza pusta - wyświetlało na jego ekranie, choć od czasu do czasu pojawiała się w niej jakaś reklama. Zycie toczyło się obok, jak to życie. Nie liczy się z niczym. Płynie rzeką zdarzeń, strugą samochodów, falą hałasu i słów.
– Będziesz moim najlepszym przyjacielem – zapewniała.
- Wiesz, że to mi nie wystarczy - odpowiadał.
Spojrzała na niego tym swoim bystrym, wręcz zabójczym kątem oka i po chwili wybuchnęła tym swoim szerokim, radosnym śmiechem.
Zaśmiał się też, choć krótko niż zazwyczaj, bo dotąd śmiał się wraz z nią długo aż do wyczerpania się śmiechu. Tym razem, przynajmniej po jego stronie, nie było się z czego śmiać. Płakać? Też nie. Zacisnąć zęby?
Nigdy go serce nie bolało i teraz też nie bolało, ale czuł, że go boli, choć oczywiście bólu nie czuł. Uczucie wyimaginowane, energetyczne.
Zaciekawiło go to i może dlatego ta gorzka pigułka okazała się nie tak bardzo gorzka. Ale nadal bolało i będzie boleć zawsze. Tak przynamniej mu się wydawało. Albo chciał.
Nie zrealizował – jak zwykle – i tego zamiaru. Ze spłaszczonego worka, w który w jednym momencie się zamienił wypływało kilka strużek krwi. Szybko krzepły, co wcale nie przeszkadzało muchom które, momentalnie się pojawiły. Muchy zawsze pojawiają się w takich sytuacjach. Zupełnie jakby czaiły się w niewidzialnych jamkach powietrza w oczekiwaniu na kolejnego trupa.
Beznadziejny tchórz! Nie zdecydował się nawet na pokazanie twarzy. Przykleiła się ona do chodnika niczym ssawka gumowego dzwonu do przeczyszczania kanalizacji. Muchy, furkoczące, fruwały nad tą wielką, rozkwaszoną ssawką, wyraźnie zdenerwowane, że nie mają do czego przytknąć tych swoich ssawek w kształcie buta. Krew już się kończyła, a tylko tam było żywe, a raczej świeże mięso.
Zza szarego całunu chmur wyszło nagle biało-złote słońce, które tak lubił, lecz zaraz się schowało za pierwszą lepszą chmurą, nie doczekawszy się zachwytu. Słońce, choć rodzaju nijakiego, jest przecież kobietą wrażliwą na wrażenie, które wywiera.