5 października
Stos zaległej roboty. Każdy mój dłuższy wyjazd kończy się spiętrzeniem zaległości. Z tego powodu zaczynam odczuwać niechęć do wyjazdów, a przecież przewietrzenie się wzmacnia psychikę, przynajmniej moją. A może nie potrafię podzielić się z innymi pracą?
6 października
Znów władza zaczyna straszyć covidem. Być może ma w tym interes. Nie tylko polska władza. W Ukrainie widziałem w małych wioskach dzieciaki chodzące w maskach na twarzy. Tam władza ma jeszcze do dyspozycji wojnę, stąd chyba te syreny alarmowe w ciągu dnia, po których nic się nie dzieje. Na głębokim Podolu byłem w chacie, w której staruszka miała wszystkie okna szczelnie zaciemnione i za żadne skarby nie chciała zdjąć zasłon w ciągu dnia. Bo tak kazano. Nie ulega wątpliwości, że najłatwiej rządzić ludźmi przerażonymi. A gdzie Chrystus ze słowami: - Nie lękajcie się?
7 października
Ukraińcy zaczynają powoli otwierać się na prawdę o rzezi wołyńsko-galicyjskiej rozpoczętej 11 lipca 1943 roku. Przejeżdżając przez Ukrainę widziałem na cmentarzach groby przyozdobione dwiema flagami: polską i ukraińską.
8 października
Ciepły, łagodny jesienny dzień. Dużo światła – to najważniejsze. Zmagam się na działce z ziemniakami. Z uwagi na letnią suszę są dość małe, ale za to bardzo smaczne. Nawet wymagająca pod tym względem żywnościowym moja najstarsza córka Kinga zjada te ziemniaki. Nie ma to jak żywność bez chemii!
9 października
Elektronika audio-wizualna, której internetowo-smartfonowa plaga opanowała cały świat, wdzierając się nawet do afrykańskiego buszu, zagęszcza czas i odbiera człowiekowi satysfakcję, ale też trud pracy umysłowo-pamięciowej. Jesteśmy uczestnikami bądź świadkami jakiegoś wyjątkowego wydarzenia i od razu wyciągamy telefon mobliny, aby je uwiecznić. Fotografując zniekształcamy nawet swoje uczestnictwo, bo musimy odejść na bok, nastawić telefon, stuknąć bądź szurnąć trzymane w ręku urządzenie. Mamy utrwalone to, co zdarzyło się i przestajemy intensywnie o tym myśleć, wywoływać z pamięci, bo już mamy. Najwyżej komuś przy obiedzie czy kolacji wyświetlimy na ekraniku, a on w odwecie - rozświetli też swój ekran, aby pokazać swoje wnuki lub psa. Pamiętamy zdarzenia, ale nie w szczegółach, nie zastawiamy się nad ciągiem przyczynowo-skutkowym, przebiegiem, sensem, bo przecież mamy to wszystko w smartfonie. W każdej chwili możemy do tego powrócić, choć zazwyczaj nie powracamy, bo nowe zdarzenia przysypują stare. W ten sposób zagęszczamy czas nam dany, co staje się dodatkowym obciążeniem i pod koniec dnia, niewiele zrobiwszy, wołamy:
- Oh, jak jesteśmy zmęczeni!
A jednak przywiązujemy się do tego garbu. Rano, myjąc zęby, a nawet i wcześniej, naciskamy klawisze bądź szuramy palcami po ekranie. Garb ten jak u wielbłąda staje się fragmentem naszej natury. Tylko, że wielbłąd z garbem się urodził, a my nabyliśmy go w procesie uzależniania się. A może przejdzie on genetycznie na naszych potomków?
10 października
Wojna przytłacza, przynajmniej mnie. Wieści o barbarzyńskich atakach rakietowych na Kijów, Lwów, Zaporoże, Mikołajów ciążą nad polską promocją almanachu Mury nad Brdą i Dnieprem. Wyobrażenia o śmierci i zniszczeniach kolidują z liryczną atmosferą Domu Kultury „Arka” oraz moją świeżą pamięcią o ukraińskim zapleczu frontowym, na którym wszystko, z wyjątkiem stężałych twarzy, wydawało się być normalne; ludzie swym przywiązaniem do normalnej codzienności usiłowali zaprzeczyć dziejącym się wokół dramatom.
Jakiż ten świat jest rozdwojony; zupełnie jakby dwa naczynia z różnymi cieczami stały obok siebie.
Marija Koczur recytuje wiersze z aktorską swadą, a Lilija Zahnitko z młodzieńczą świeżością. Polscy poeci są bardzo przejęci. Dla niektórych to pierwsze przekłady na obce języki. Dyskusji mało, ale wrażenie czegoś niezwykłego zawisło w powietrzu.
11 października
Świeci słońce rozpuszczone niczym miód w wodzie. Znów mnie ktoś prosi o „powieść tandetną”. Proszę bardzo:
„Wyliczali nam noce, pilnowali. Stali między łóżkiem a szafą, chowali się w lampie, ptakami siadali na parapecie okna. Ale ta jedna noc znalazła się poza ich rachunkiem. Najświętsza”.
12 października
Jak ci Ukraińcy potrafią cierpliwie czekać! Po kilku latach obcowania z nimi właśnie ta cecha wybija się w mojej świadomości na czoło. Widziałem ich w różnych kolejkach. Uśmiechają się nawet, a ich rozmowy są niczym szemrzący na kamieniach górskich potok. Zagadnięci, reagują żywo.
Niemniej ich wojna traci swój biało-czarny kontrast, gdy dowiaduję się, że Zachód podtrzymuje funkcjonowanie ukraińskiego państwa dotacjami 5-7 miliardów dolarów miesięcznie. Do tego broń. Teraz już wiem, dlaczego uciekinierki (biżenki) otrzymują z Ukrainy niezwykle skromne, ale zawsze, emerytury czy renty.
13 października
Obserwując starzenie się różnych ludzi widzę dwie wersje: maksymalne odizolowanie się od świata zewnętrznego albo całkowite uzależnienie się od niego. W tej pierwszej, gdyby nie choroby i ciężar nieuchronnej śmierci, mamy mały eden, w tej drugiej – rozproszenie się w szumie, w tym przytłaczającym medialnym, a zaczęło się od straszenia covidem.
Według mego rozeznania pierwszy model dominuje, choć tych rozpuszczających się w otaczającej rzeczywistości też jest coraz więcej, bo różnymi reklamami zapędzono wielu starych ludzi do Internetu.
14 października
Zmarł poeta bezrodzinny. Nie miał rodziny, ale za to miał naród, Polskę. Krępowała ona jego poezję, tak jak teologia krępuje poezję księży. Tego nie można, tego nie wypada. Przecież Pismo mówi tak...
Większość narodowców, których znam nie ma swojej własności albo ograniczona jest ona do jednej walizki lub plecaka, ale za to - w formie rekompensaty - mają Wielką Ojczyznę. Mają! Skoro mają, to są wobec niej na zewnątrz, trzymając ją oburącz niczym wielką piłkę, która przytłacza. Ja ojczyzny nie mam, ja w ojczyźnie jestem. Tak mi się przynajmniej wydaje.
15 października
Wzruszająca mimo wszystko lektura opracowania Zbigniewa Kwiecińskiego Ślady psychiczne wojny w badaniach Ludwika Bandury. Ten znakomity pedagog oraz odważny analityk i wizjoner społecznego funkcjonowania szkoły, składa hołd swemu patronowi naukowemu, profesorowi Ludwikowi Bandurze (1904-1984). Wcale nie na marginesie głównego tematu pisze o nim jako o „badaczu dociekliwym, krytycznym, posługującym się literaturą światową, rozważnie wyprowadzającym wnioski z bogactwa wytworzonych źródeł empirycznych”. Nazywa go uczonym sprawiedliwym, pedagogiem dobrym i mądrym”, sam skądinąd posiadając takie cechy, a znam profesora Z. Kwiecińskiego od lat.
Choć L. Bandura badania swoje przeprowadzał i opracowywał w latach 1947-1950 a dotyczyły one II wojny światowej, to jednak wyniki ich można w pewnym zakresie odnieść do trwającej obecnie wojny w Ukrainie, i to nie tylko do dzieci. Czyż, pozostając w bliższym lub dalszym kręgu oddziaływania obecnej wojny, nie doświadczamy, choć w różnym nasileniu, takich jej skutków, jak spłycenie przeżyć duchowych, brutalizacja zachowań i języka, anestezja afektywna, znieczulenie na podniety emocjonalne, niestałość psychomotoryczna, nerwowość, trudności koncentracji uwagi, osłabienie zdolności twórczych? Mój niemal tygodniowy pobyt w walczącej i cierpiącej Ukrainie odcisnął się na mojej psychice co najmniej głębokim smutkiem i osłabieniem optymizmu życiowego. Do tego dochodzi stres inflacyjno-kryzysowy.
16 października
Przeglądanie i czytanie Józefa Banaszaka dzienników z lat 2021-2022 pt. Czas podwójnej zarazy. Przeglądanie i czytanie, bo w zasadzie opuszczam nazbyt obszerne, jak na mój gust, fragmenty dotyczące bieżącej polityki. Nie, żeby diarysta w wielu przypadkach nie miał racji, ale przywiązuje on do polityki zbyt wielką wagę. A to przecież zazwyczaj jętka jednodniówka, jeśli nawiązać do entomologicznej specjalizacji naukowej profesora. I to jeszcze jętka jednodniówka, kołysząca się na fali sztucznego wiatru wytwarzanego przez media.
W tych dziennikach zaskakuje dysonans między krytyką działań ówczesnego rządu a rekrucką wręcz podatnością autora na pandemiczne rygory ustalane przez ów rząd - jak później się okazało – po omacku! Widać, że świat nauki, choć dociekliwy w wielu sprawach, lubi podporządkowywać się schematom prawnym i z naukową precyzją wypełniać rubryki tych schematów. Z przyjemnością natomiast smakuję opisy przyrody i klimatu, a nade wszystko opisy domu. Ależ ten J. Banaszak kocha dom i żonę, ależ się tam dobrze razem czują! On - ruchliwy sybaryta, trochę leń, ona- ciepła mrówka, dogadzająca mężowi, który przecież wyznacza rangę poszczególnych chwil i gestów, rozlewa wino do kieliszków, celebruje czas. Trafiło im się udane życie. Taka miłość wszystko uzasadnia. Angielski poeta Philip Larkin zakończył swój wiersz słowami: Tylko miłość z nas zostanie.
Ten tom Dzienników, w odróżnieniu od niektórych z sześciu dotychczasowych, ma indeks osób, co zapewne rajcuje niektórych z przywołanych. Mnie nie, choć, J. Banaszak przywołuje mnie aż 21 razy i to poufale, ciepło, po przyjacielsku, po imieniu. Więcej przywołań, bo aż 59 razy, ma Adam Bezwiński oraz niektórzy aktualni politycy, ale ich pomińmy, bowiem czas skutecznie się z nimi rozprawi tak, jak z Adolfem Hitlerem (2 przywołania), czy Józefem Wissarionowiczem Stalinem (jedno przywołanie). Niemniej, oprócz zażenowania, odczuwam satysfakcję, bowiem diarysta jest powściągliwy w komplementowaniu i budowaniu przyjacielskiego kręgu. A czyni to arbitralnie, zazwyczaj bez podania argumentów. Albo jest się przez niego, uznanym albo nie. Albo lukier albo pomyje.
Memuary Józefa Banaszaka zasługują, nie tylko z uwagi na systematyczność, obszerność, ale też silny indywidualistyczny, autorytarny (epitety typu: żmija, sklerotyczny dziadunio, kreatura), wręcz charakter, na zaliczenie do światowej czołówki nie-celebryckiej diarystyki, o której wspomniałem w nocie z 5 sierpnia 2022 roku. Mimo usilnych starań, autorki przywołanego tam świetnego eseju o diarystyce, Haliny Kochańczyk nie udało mi się odnaleźć. Może sama się odezwie.
17 października
W „Wysokich Obcasach” (2022, nr 41, s. 17), które od czasu do czasu przeglądam i fragmentami podczytuję, z czego kpi sobie mój Sebastian, wyczytałem zdanie: „Póki ktoś na nas patrzy z czułością póty istniejemy”. Rozglądam się więc wokół...
18 października
Przytaczam recenzje Dziennika czasu zarazy i wojny, bo – jak Państwo zauważyliście – jest on swoistym poligonem doświadczalnym bieżącej diarystyki i wywołuje naśladowców. Mam świadomość, że Dziennik się zmienia, choć nie śmiem powiedzieć, że się rozwija.
Nastawiony bardzo krytycznie wobec całego świata Jarosław Seidel pisze:
„Ostatni, wrześniowy odcinek „Dziennika...” zdecydowanie najlepszy z dotychczasowych. Najlepszy wpis, jako dowód tej dojrzałości – 8 sierpnia; krótki, ale jakże treściwy i prawdziwy. Okazuje się, że jak Pan chce, to potrafi Pan pisać w sposób głęboki i wyważony, z pewną pokorą wobec siebie i rzeczywistości (...).
Napisał Pan, że do tej pory kamuflował Pan swoje uczucia. Chyba niepotrzebnie, bo im bardziej jest Pan szczery, im bardziej się pan odsłania, tym lepiej Pan pisze. Zresztą, nie wyobrażam sobie jak można tworzyć np. poezją liryczną kamuflując jednocześnie swoje uczucia – trochę mi się to nie składa. I właśnie tej szczerości i autentyczności brakuje mi w wielu tekstach poetyckich (nie tylko w „Akancie”). Popisy intelektualne w poezji raczej mnie nie interesują. Uczucia- tak. Pytania, które Pan stawia (dla mnie są one oczywiste): „Czego doświadczam, co czuję, jaki jestem?”) to moim zdaniem podstawa każdej twórczości lirycznej i nie tylko. Trzymaj się Pan tego, a będzie dobrze”.
Arbitralność wypowiedzi mojego wrażliwego czytelnika i krytyka zarazem podobna jest do arbitralności J. Banaszaka, co może sugerować pewne pokrewieństwo psychiczne.
Wzmożone w ostatnim okresie czytelnictwo dzienników i pamiętników to chyba próba ucieczki od stechonologizowanego i przecyfrowanego świata, który - choć w sposób nazbyt emocjonalny - usiłuje opisać Ewa Klajman-Gomolińska („Akant” 2022, nr 11, s. 8-9). Ma ono charakter podglądactwa. Często, idąc wieczorną porą ulicami miasta, mam wielką ochotę zaglądnąć do oświetlonych mieszkań. Gdy widzę gdzieś jakąś sylwetkę, szczególnie kobiety, natychmiast rozpala się mi wyobraźnia.
19 października
„Obiecałem sobie, że nie będę swoimi uczuciami, głównie załamkami, obciążał jej psychiki. Tylko, że również obiecaliśmy sobie mówienie prawdy. Jak to pogodzić?” – słyszę za sobą, jadąc w bezszmerowym tramwaju, wyznanie jednego z chłopaków. Coraz częściej coś za sobą słyszę, choć nie podsłuchuję. Czyżby ludzie, prowokowani przez internetowo-smartfonowe możliwości a równocześnie przytłoczeni przez te możliwości, stali się bardziej ekshibicjonistyczni?
Słyszałem też taki dialog dwóch czterdzistoparoletnich pań:
- Czy wiesz, jaki widok był wczoraj dla mnie najpiękniejszy?
- Jaki?
- Gdy w świetle ulicznych latarni ujrzałam jego sylwetkę, rzucająca na trotuar długi cień. Czekał na mnie.
20 października
Zajmując się po niezbyt dobrze przespanej nocy papierologią, czuję jak mnie to przestawianie i wypełnianie papierów oraz rozważanie kryjących się za nimi spraw, reguluje. Niestety, cały świat nie da się w segregatory poustawiać. Zaraz coś wybuchnie...Coś nieoczekiwanego się zdarzy. Większe lub mniejsze, ale zaskoczy, zawiruje, zdezorganizuje. Kończę więc przesypywanie papierów i – podświadomie - czekam.
21 października
Otrzymałem 302- stronnicowy zbiór felietonów Anny Kokot-Nowak pt. Ironiczne szczekanie pióra. Zdziwiłem się. Po co komu zbiór felietonów, skoro one, jak większość gazetowych publikacji, w tym o polityce, mają one krótkie życie? A jednak tym razem to udana publikacja, bo felietony te mają charakter literacki oraz zawierają myśli ponadczasowe. Nieraz są małymi esejami. Fale słów, choć nie jest to słowotok. Miąższ szczegółów, których nie jestem w stanie, mając skłonności naukowe, zweryfikować. Nie wiem, skąd się te interesujące i ważne szczegóły biorą. Zapewne z internetu – tego wielkiego śmietnika ludzkiej nadprodukcji, także sztuki. Szybciej – więcej – taniej – takie hasło przewijało się przez prasę w czasach socjalistycznych, bo socjalizm brał udział w bezsensownym wyścigu z kapitalizmem o wielkość produkcji.
Czasem ostrzegano, że ilość nie przechodzi w jakość. Doświadczyłem tej prawdy, gdy jako student Wyższej Szkoły Inżynierskiej odbywałem praktykę w Zakładach Radiowych „Eltra”. Był koniec roku, trzeba było wyrobić plan, a mnie usadzili przy taśmie produkcyjnej suszarek do włosów. Musiałem gradować, czyli usuwać pilnikiem wylewki z obudowy suszarek. Przy okazji kazano mi odrzucać obudowy, których wylewki były za duże, a więc szorstkie miejsce gradowania kontrastowało z błyszczącą powierzchnią całej obudowy, o ile pamiętam – koloru buraczkowego. Gdy czyniłem to nazbyt skrupulatnie, brygadzista szepnął, abym się nie wygłupiał, bo nie wykonamy planu. Nie wiem, czy plan został wykonany, bo – będąc młodzieńczo ciekawy – pytałem o to w tych szarych, paskudnych dniach między Bożym Narodzeniem a Nowym Rokiem oraz po Nowym Roku. Odpowiedzi były wymijające.
W każdym razie zbiór felietonów Anny Kokot-Nowak z dedykacją; Sebastianowi z wieczną miłością, co mnie szczerze wzrusza, bez wątpienia plan zgrabnie zestawionych i mądrze oddziaływujących słów, wykonał. Tym razem Marek Woźniak, marszałek województwa wielkopolskiego, który autorce przyznał stypendium na wydanie książki, powinien być zadowolony ze swojej decyzji.
22 października
Po objęciu funkcji koordynatora Centrum Integracyjnego dla Uchodźców Fundacji ADRA- Polska znów żyję w trybie ciągłego działania. Przysłania on mi teatr pór roku a nawet dnia i nocy. Gdyby nie ten poranny chłód, ale przede wszystkim ciemność, to nie zauważyłbym jesieni.
23 października
Mobilizacja w Rosji oznacza jedno: wojna będzie trwać co najmniej jeszcze rok. Kreml nie uzna porażki militarnej i nie będzie szukał pokojowego porozumienia. Wojna w Ukrainie to kolejne miesiące problemów energetycznych i konieczność dalszej pomocy uchodźcom wojennym, jak też militarnego wsparcia Ukrainy. To będzie wojna na wyniszczenie, wyczerpanie, przegra, także wewnętrznie, choć może narodzić się w niej nowa jakość, w tym także Rosji.
Branka do wojska jest w dużej mierze próbą zastraszenia Zachodu. Dobrze, że część młodych Rosjan nie kwapi się do wojska, choć liczba baranów idących na rzeź i tak jest duża, głównie na prowincji. Tylko jaki z nich będzie pożytek? Chyba, że każą im naciskać guziki, które wysyłać będą na ślepo rakiety i drony. Wszystko wskazuje na to, że rakiety te jednak się skończą bez komponentów z Zachodu, niezbędnych do ich produkcji. Wtedy być może Rosjanie powrócą do katiuszy, które niczym mongolskie sztuczne ognie więcej siały hałasu niż zniszczenia.
Laureat pokojowej nagrody Nobla za rok 2021, redaktor naczelny dysydenckiej „Nowej Gaziety”, Dmitrij Muratow powiedział, ze nadzieje pokłada w nowym pokoleniu ludzi, którzy wstydzą się nosić, tak do niedawna modne buty New Balance, bo przy odpowiednim ułożeniu ich logo wygląda jak „Z”, czyli putinowski znak napaści na Ukrainę. „Nie wstydzą się być wybitnymi profesjonalistami, poznawać języki, być otwartymi na inne kultury, chcą się uczyć, czytać, Wierzyć w Boga, który jest najbliższy, nie postrzegać świata jako wroga” („Gazeta Wyborcza” 2022, nr 247, s. 18).
24 października
Z podziwem obserwuję starania ukraińskich pisarzy o wzmocnienie i popularyzację swojej literatury. Moja dramatyczna rajza, bo straciłem samochód, do Czerkas (noty z 28 września - 4 października) odbiła się szerokim echem w ukraińskiej, światowej nawet prasie. Rzetelny artykuł w Jersey City w stanie Nowy Jork w gazecie „Swodoba”, wydawanej od 1893 roku. Bo Polak pochylił się nad ukraińską poezją, bo ją pochwalił, spopularyzował.
25 października
„Wniosek: więcej pracować, mniej gadać, wyrzec się obcowań – rozmów, wizyt bezpłodnych – więcej, wyrzec się wszystkiego, co mnie hamuje i chociażby fizycznie niepotrzebnie obciąża”- napisał 5 lipca 1942 roku Józef Czapski (1896-1993) w swoim Dzienniku wojennym.
Miał rację. Gdy ja sam więcej pracowałem, mniej obcowałem, to czułem się lepiej. Teraz, gdy znów intensywnie działam społecznie na rzecz uchodźców a raczej uchodźczyń (85 procent), czuje się bardzo zmęczony. Kontakt z drugim człowiekiem, nawet przypadkowym, zawsze zabiera mniejsze lub większe kwantum energii. „To samo zmęczenie, które mnie daje parę dni w tygodniu bezpłodnych” – notował J. Czapski. Ale człowiek bez obcowania z drugim człowiekiem dziczeje.
- Czapski, sporządzając dziennik, którego zresztą nie chciał publikować, dokonywał, nie autokreacji, przed czym przestrzega Wiesław Myśliwski nie znosząc wywiadów – rzek i nie wyobrażając sobie pisania dziennika, tylko próbował wiwisekcji.
26 października
Podczas jazdy na lodowisku podjechał do mnie facet, który stwierdził, że mnie zna, choć ja go oczywiście nie znałem. Po wymienieniu kilku zdawkowych „przypomnień znajomości,” które oczywiście niczego mi nie przypomniały, choć z grzeczności kiwałem głową, stwierdził:
- Używajmy życia, bo nie wiadomo, co ten Putin wymyśli.
Tak oto wojna wciska się w naszą szarą, teraz już bardzo jesienną, rzeczywistość. Być może wielu używa życia póki co, bowiem na ślizgawce były tłumy, raczej nieznanych mi z widzenia osób. Wielu po raz pierwszy, bo mało było mistrzów popisujących się, jak to było w lecie, figurami na środku lodowiska, a lubię ich obserwować, szczególnie dziewczyny i kobiety w erotyczno-tanecznych pozach. „Torbyd” jest, w odróżnieniu od innych hal lodowych, czynny przez cały rok. Figurowcy przyjeżdżali z całej Polski.
27 października
Sesja popularno-naukowa w 40 rocznicę powstania Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i Ich Rodzinom, w którym byłem kierownikiem. Dziwna atmosfera przy przywitaniach.
- „Jeszcze żyjesz?” – brzmi żartobliwie i dramatycznie zarazem.
W pytaniu tym tkwi zgoda na tragedię wpisaną w ludzką egzystencję, czyli śmierć. Pytając tak, jakbyśmy regulowali świat według jego, smutnego skądinąd, porządku.
Żadnego romantycznego, czy chociażby zwierzęco – egzystencjonalnego buntu.
Oh, przepraszam! Zwierzę, umierając odchodzi zazwyczaj na bok. Tak odszedł nasz pies Bari. Zawsze nocował w domu, lecz w tę feralną noc został na podwórzu. Upierał się, aby tam zostać. Wlazł do budy, w której zastygł.
28 października
Nowy numer czasopisma literackiego noszącego tytuł „Pegaz Lubuski”, którego zeszytową formę z trudem akceptuję. Poświęcony regionalizmowi i prowincjonalizmowi. Dominują nurty optymistyczne, afirmatywne wręcz. Krystyna Znalska z Gorzowa Wielkopolskiego pisze: „Nie ma we mnie kompleksu prowincji. Mam swoje marzenia, które spełniam niezależnie od miejsca”.
Tak, ale rezonans tych spełnień jest mizerny. Rodzina, sąsiedzi... „Pegaz Lubuski”, jest ciekawy pod nową redakcją Agnieszki Kopaczyńskiej-Moskalik, ale bez ogólnopolskiego kolportażu, na który zasługuje. W rezultacie, prowincjonalne kwiaty więdną na uboczu.
Obok wmawiania sobie i otoczeniu, że nie ważne gdzie się mieszka, a ważne jest co się robi, pojawiają się jednak trzeźwiejsze głosy.
Eliza Chojnacka z Barlinka pisze: „Najgorzej jest utknąć w takim miasteczku, to trochę jak wyrok. Przez lata tak bardzo wrastasz w tkankę pipidówy, że trudno się już ruszyć, do czasu aż przesiąkasz małomiasteczkowymi problemami na dobre”. A ja, przejeżdżając przez takie małe, nieraz wypieszczone niczym salon w wiejskim domu współczesnego rolnika, miasteczka marzyłem o zamieszkaniu w nich, choć zaraz otrzeźwiło mnie pytanie:
- A co ja tu będę robił?
- Pisał książki – odpowiadało moje głupawe, zadufane ja.
- A z jakich impulsów, w jakiej konfrontacji zdarzeń, myśli, osób? – pytał ten trzeźwiejszy.
I chyba miał rację, bo pisanie moje wymagało jak dotąd zewnętrznej stymulacji. Prawdopodobnie to skutek profesji dziennikarskiej, którą uprawiałem z młodu.
29 października
Andrzej Adamski żołądkuje się, z powodu używania przez młodego restauratora nazwy Bromberg. Ma świadomość, że jest ona dźwięczna, bardziej handlowa niż polsko-prowincjonalna nazwa Bydgoszcz, której też nie lubią Ukraińcy tworzący blisko ośmiotysięczną diasporę w tym mieście. Zbyt im to słowo szeleści.
Mówię A. Adamskiemu o historii miasta, która też była niemiecka i o tym, że inne ośrodki jak Wrocław (Breslau) czy Ziemia Lubuska (Neue Märkisch- Nowa Marchia) wcale się nie wstydzą.
Ale, ale, były to ziemie cały czas związane z innym organizmem państwowym, a Polacy i polskość pojawiły się tam tylko na platformie imigracji. Dopiero rok 1945 sprawił, że stały się ziemiami pozyskanymi, zwanymi w kłamliwej propagandzie odzyskanymi. Kujawy natomiast do 1772 roku były polskie, mimo, że w miastach było internacjonalistycznie i Niemcy nierzadko wiedli prym. Potem były zabory, które skądinąd wywarły, do dziś istniejące piętno, i na urbanistykę, i na architekturę, i na mentalności społeczną. A więc chyba A. Adamski ma rację, wzdrygając się na dźwięk słowa Bromberg.
30 października
Diarystyka... To już jakaś obsesja. Nie wiem czy tylko moja, łudzę się, choć nigdy tego nie sprawdzę, ż mój Dziennik czasu zarazy i wojny, przecież czytamy, wywołał ten wysyp. W wydawanym w Poznaniu kwartalniku „ReWiry”, szkoda że bez ogólnopolskiego kolportażu, bo na to zasługuje aż tekstów, które można zaliczyć do diarysty ki i pamiętnikarstwa (Karol Samsel, Elżbieta Zdzitowiecka, Czesław Mirosław Szczepaniak.
Notabene, szkoda że w tych „Re Wirach” znalazły się teksty, które wcześniej znalazły się w innych czasopismach, między innymi w „Akancie”. Gdy pytałem o to jednego z autorów, odpowiedział, że przecież „ReWiry” nie mają taaakiego zasięgu.
Dziwne, ja staram się nie publikować gdzie indziej utworów, które drukowałem już w czasopiśmie be zasięgu.
31 października
Dzień pracy, choć w mieście bardzo cicho. Ach, jak my chętnie garniemy się do świętowania!