Nie jestem na tyle opanowany „działką” zarozumiałości, by zdobyć się na krytyczne rozważania o twórczości i widzeniu świata przez Poetę, chyba najdoskonalszego od czasów Króla Dawida. Jednocześnie nieskończenie bardziej wieloznacznego, którego utwory są pełne reinterpretacji wyznawczych, kulturowych, filozoficznych, pełne szerokiego oddechu nie tylko frazy, ale i dynamiki spojrzenia. Nie mam ambicji wnoszenia czegoś nowego, chcę jedynie zdać relację ze spotkania z dziełem Rilkego i z jego wpływu na moje, jednak subiektywne widzenie rzeczywistości duchowej i materialnej. Dodam na marginesie: - butnym trzeba być pokornie, w pokorze zawrzeć szczyptę pychy, że się wie, co już jednak trąci tytułową gnozą.
Żyjemy w czasach nacechowanych pożądaniem emitowania oryginalności, szaleństwem kreatywności w okowach komercji wyzutej z dramatyzmu, klimacie auto-nasycania własnej osoby urojeniami wyjątkowości. Nie gardzi się wszelkimi chwytami marketingowymi, łącznie z kłamstwem i czytelnym bluźnierstwem; kłamstwo w przestrzeni publicznej nie przynosi już wstydu, gorzej z krzewieniem prawdy. Takie akty są potępiane, wyszydzane i relatywizowane. I te chwyty i metody są podziwiane przez ogół w kategorii doskonałego sprytu. U konkurencji wzbudzają doskonałą zawiść. I jak tu się przyznać do poszukiwania Mistrza, autorytetu czy choćby istnienia Nauczyciela, przeciwko któremu nie wytoczyliśmy hasła wy… dalać”. Jak się przyznać, że się znalazło? I jeszcze do bieżącego czerpania olśnień w świetle nauki i przykładu przewodnika, duchowej opoki? Takie to czasy, że „Kto się przyzna do Mistrza/ umiera na publiczną opinię”. Szczególnie jeśli ów mistrz wczuwał się w głębię koegzystencji sacrum z profanum, a nie w błyskotki tego, co sami stwarzamy/wytwarzamy.
Ducunt fata volentem, nolentem trahunt - chętnych los prowadzi, niechętnych wlecze - pisał Seneka w „Listach moralnych”. Tę sentencję znamy lepiej w formie skondensowanej, bardziej dynamicznej: - opornego los wlecze. Mnie ta przypadłość dotknęła i jest we mnie radość, że los zwyciężył. Los jako fatalizm helleński, należy obecnie traktować jako dotyk Anioła przeznaczenia modyfikowany wolą człowieka. Ten, którego los jako opornego wlecze, uczy się najgłębiej spoglądać w siebie samego i w otaczający świat, i w przejawy tego, co się staje. „Toczący się kamień nie porasta mchem”. Dlatego wolny od obowiązujących sugestii ruch myśli i sfery intuicji jest kluczowy dla człowieka, który chce wiedzy, a nie wiotkich przesłanek dla całościowego pojmowania cywilizacji, jej wytworów przesłaniających prawdę obiektywną.
Zacznijmy od podstawowych ustaleń co oznacza termin gnoza przystający do współczesności w sposób niezbyt jasny. Przekroczyć wiarę, domenę niepewności, wkroczyć całym sobą w pełnię zrozumienia. Taka człowiecza pokusa rodziła się w historii nieustannie. Można by wskazać nadmierne chcenie jako tej pokusy życiodajne źródło. A może to jednak głębokie pragnienie, wodzone przekonane i sposobność człowieka; czasami całych, wręcz heretyckich grup.
Czasami ktoś nieśmiało lub wyzywająco, pyta mnie: dlaczego ja, człowiek dość sprawie poruszający się we współczesności, wierzę w zaprzeszłe dogmaty wiary, w odkupienie przez Krzyż, w oko Opatrzności, powstanie ciał z martwych, w to, co klasyczni teologowie podają jako prawdy objawione i wydedukowane z przesłanek Objawienia? Nie potrafię odpowiedzieć: ja już nie wierzę; ja ufam, że wiem. Tak, jest to rodzaj pokrewny historycznej gnozie o proweniencji Szymona Maga, Saturnina, kainitów i fantastom z rodu Walentyna, a może, przede wszystkim, Pseudo-Dionizego Areopagity: „Rzeczy widzialne są obrazami niewidzialnych”. Nie wierzę, wiem. To narastało twardo, nieznośnie uwierało sumienie i intelekt. Oczywiście, to wszczepione „wiem”, nie neguje słabości. Jednak w pełni doznaję przeświadczenia, że dogmaty katolickie są prawdą pierwszą, że za nimi kryje się głębia rzeczywistości, którą należy przenikać. W każdym razie z dogmatami nie dyskutuję, usiłuję w przypadku zwątpienia dokształcać się w egzegezie. To wszystko nie znaczy, że nie miałem (miewam rzadko) zastrzeżeń do Boga jako Kreatora w praktyce sprawowania Jego nadzoru nad wyklutym z Siebie, czy raczej przez Siebie (creatio ex nihilio), światem naszego uwięzienia i wolności zarazem.
Gnoza (gr. wiedza, poznanie) oznaczała i oznacza ezoteryczną wiedzę dla wybranych pneumatyków zapewniającą zbawienie, albo inaczej: jawi się i realizuje jako spekulatywno-mistyczny sposób myślenia łączący wiarę i rozum w kontekście rozważań filozoficzno-religijnych. Instytucjonalnie rozkwitała w okresie helleńskim i wczesnochrześcijańskim tworząc całe systemy pseudo-racjonalne. Za jej pra-ojca uznaje się mieszaninę irańskiego Zostrianusa, babilońskiej astrologii, samarytańskiego Dozyteusza (domniemanego mesjasza Samarytan), żydowskiego „prawdziwego proroka”. Tworzą kompilacyjny zbiór intuicji, racjonalnych przesłanek połączonych z irracjonalnym zacietrzewieniem. Bazylides (85-140 po Chr.), ważny gnostyk aleksandryjski, uczeń innego heretyka Menandra, nauczał: „Niezrodzony Ojciec wszechrzeczy wyłonił najpierw z siebie Rozum (Nous) ; z niego zrodziła się Myśl twórcza (Logos), z niej Idea (Fronesis), z Idei Mądrość (Sofia) i siła (Dynamis), z nich zaś Moce i Władza, i Aniołowie zwani pierwszymi. Ci utworzyli pierwsze niebo, a następnie zrodzili innych aniołów”[i]. I tak aż do liczby 365 powstawały nowe niebiosa. Dlaczego przywołuję te przeszłe, niebyt sensowne kosmologiczne koncepcje. Bowiem roi się w nich od Mocy, Władz i Aniołów. Tak jak u Rainera Marii Rilkego, który ich obecność i schodzenie pomiędzy ludzi wielokrotnie przedstawiał w swoich wizjach.
Gnoza, jak ją pojmuję, zakłada gotowość osoby do przyjęcia indywidualnego objawienia, istnienia powiewu „bożej iskry” w przejawach funkcjonowania uniwersum i mikrokosmosu. Jeśli człowiek przeżyje intensywnie wstępne okresy swej egzystencji, widzi, że w jego życiu i życiu innych, wydarzyło się wiele cudów czy też (w innym języku) przypadków nadzwyczajnych. Często pełna świadomość uczestnictwa i widzenia nadzwyczajnego zjawiska przychodzi dopiero po latach, gdy obraz jakiegoś zdarzenia nie chce wyblaknąć na „magnetycznych” ścieżkach pamięci i wciąż fascynuje, i prosi o refleksję, o jej konsekwencje. Pierwszy, który ja widziałem i który zapadł w moje serce, zdarzył się w listopadzie 1962 r. Sól św. Agaty rzucona w jęzory ognia, przez świętobliwą ciocię o płomiennych włosach, przeciw płomieniom, odwróciła wiatr wręcz natychmiastowo i uratowała od zagłady nasze w dużej części drewniane domostwo; było tak źle, że wyniesiono już z domu meble i pościel. Drugi mnie dotyczy i jest przeżyciem mistycyzującym, a takie niezmiernie trudno obiektywnie weryfikować. Przełamię wstyd i zostanę posądzony o duchowy ekshibicjonizm. Krótko: w wieku trzydziestu kilku lat. zapragnąłem przemiany serca, po okresie oschłości. Po spowiedzi uczestniczyłem w Mszy Św. w sławkowskim kościele p/w Krzyża Świętego. W momencie przyjmowania Eucharystii żółtobiały, jakby musujący promień światła i wiązka ciepła idące od Hostii i ręki kapłana przeniknął moje serce, rozlał się błogim ciepłem w piersiach. Oniemiały, w jakimś odrętwieniu, odszedłem na swoje miejsce. Było to zjawisko fizykalne, nie urojone. Kilka dni chodziłem oszołomiony. Odrzuciłem ten, zachwycający i budzący trwogę, stan ze strachu, że Chrystus, ode mnie słabeusza, chce postawy heroicznej. Ale dlatego też ocalałem w przyszłym czasie, przestałem się lękać. Takie przeżycia odkładają się w głębszych warstwach psyche i niejako stygmatyzują, aby nie mieć życia nudnego, mieć siłę w sobie na retorsje wobec zła. Oczywiście na określoną miarę danej osoby, która jest postronkiem dla jej możliwości.
Tytaniczny Poeta, R. M. Rilke nie tylko spuentował swój poemat pytaniem i stwierdzeniem: „Kto mówi o zwycięstwach? Przetrwać, oto wszystko”, ale też to zadanie wykonał wzorcowo. Jeśli wyrwie się ten werset z kontekstu wiersza można by odczytać życiowy minimalizm, zgodę na pośledniość. Nic bardziej mylnego, to „przetrwać” dotyczy trwania w zażyłości z wyższymi niebami, zgodę na presję Aniołów i vice wersa, choć to „nawzajem” trąci nieco ironią, bo cóż wiemy o istotach bezcielesnych? Tu i teraz to świadectwo zaczęło wydawać się być archaiczne, jego wymóg niezrozumiały; nawet dla współczesnych poetów:
- O stare przekleństwo poetów,
którzy się skarżą, gdy mówić powinni,
co osądzają zawsze swe uczucie
miast je oblekać w kształt, co wciąż mniemają,
że jest ich rzeczą i ich powinnością
smutek swój, radość swoją – w poemacie
opłakać albo sławić. Tak jak chorzy
gadają pełnym lamentu językiem,
aby opisać wszystko, co ich boli,
zamiast się twardo w same słowa zmieniać,
jak się kamieniarz, budownik katedry,
zawzięcie zmienia w obojętność głazu. (…)
Wiedz, wielkie słowa z czasów, gdy działanie
Jeszcze widzialne był, nie są dla nas. (…)
Założyłem sobie, a jako były liniowy inżynier lubię planować, że napiszę o autorze „Requiem” i „Życia Marii”, o moich z nim intymnych kontaktach, o napadach wchłaniania jego „Elegii duinejskich”; o tym Aniele co jest „przerażenia początkiem” i jego „straszliwości”. O współczulnej mistyce miłości, a przede wszystkim śmierci. I ja średnio słaby recytator, z lekką tendencję do zjadania końcówek, jednakże trafnie i sugestywnie czytam: „…cóż to są za istoty/ które musi się w końcu odstraszać trucizną? (…) Trzeba im twardą rzeczywistość/ wyjąć jak sztuczną szczękę./ Wtedy zaczną bełkotać. Bełkot, bełkot… bełkot” i odkruszenie ucha filiżanki, na którym uchu pisze „Nadzieja” [ii]. A tytuł utworu prosty jak cios boksera wagi ciężkiej: „Der Tod”.
Trzeba mi wrócić do aniołów Rilkego. Przejawiają się w wielu odsłonach. Są one na ogół bytami pośrednimi między Logosem (Słowem) a człowiekiem. Emanacja taka jest wyróżnikiem systemów gnostyckich. I to wskazuje na gnostycki charakter dzieła Rilkego: „… piękno jest tylko/ przerażenia początkiem, który jeszcze znosimy/ z takim podziwem, gdyż beznamiętnie pogardza/ naszym unicestwieniem. Straszliwy jest każdy anioł. (…)”. W drugiej Elegii Rilke stwierdza proroczo:
„Gdyby teraz archanioł, straszliwy, wyszedłszy za gwiazd
o krok tylko ku naszej zniżył się stronie, wniebo-
wzbite zabiłoby nas własne serce. Kto jesteście?”
„Księgę Obrazów” zwieńcza wiersz „Widzący”. Jest w nim zapowiedź Aniołów z Elegii:
„(…) Małe jest to zwyciężamy,
pomniejsza nawet powodzenie,
i nie chce ugiąć się przed nami
wieczne i wielkie nieskończenie:
To Anioł, co wśród zapaśników
stanął Starego Testamentu… (…)
Komu on skroń do ziemi skłoni,
Anioł, gdy tłum porzuca zbrojny,
ten sprawiedliwy i spokojny
wychodzi z jego twardej dłoni,
co gięła go jak kształt gliniany.
Już go zwycięstwa nie pomniejszą.
Rośnie: głęboko zwyciężany
Przez moc – coraz to potężniejszą.”
Mamy tu postulowaną koegzystencję „wybranych” z kręgami duchów wyższych. To Anioł, czyli wyższa istota niebieska, wypala plastyczną glinę tkanki i staje się ten paradoks, oksymoron w zasadzie: „Rośnie: głęboko zwyciężany”.
Artur Sandauer tłumaczy tytuł tego wiersza jako „Patrzący”; nie widzący, a tylko patrzący. Jest to przekład wprost słownikowy, ale drugie znaczenie tego słowa od niemieckiego schauen, w konwencji poetyckiej znaczy widzieć. Następuje spłaszczenie głębi utworu. „Widzą” gnostycy-pneumatycy, „patrzą” zjadacze zwykłego chleba duchowego (psychy i hylicy). U tego komentatora widać chęć obniżenia rangi duchowej przekazu autora „Księgi obrazów”, obserwuje się zejście w dół w psycho-materię w poszczególnych interpretacjach. Sandauer w przemowie do „Poezji” mówi, że absolutnym nowatorstwem chrześcijaństwa był kult Dziewicy-Matki, a nie zmartwychwstanie ciałem Jezusa Chrystusa jako odkupiciela ludzkości od grzechu Adama. „Egzaltowany kult dziewictwa znajdujemy i u Rilkego (…) Wcieleniem dziewiczości męskiej jest też – obsesyjny u Rilkego – anioł. Genezy obu natręctw należy doszukiwać się we wspomnianych przeżyciach dzieciństwa. Przebranie dziewczęce, nie mgło nie odcisnąć się na jego psychice. Pozostał transwestytą, marzącym o tym, by odzyskać utraconą dziewczęcość, jej cechy najbardziej fizjologiczne”[iii] - pisał tłumacz. Takie interpretacje trącą wydumanym freudyzmem, a w przypadku Aniołów Rilkego jest to absolutne niezrozumienie ich funkcji w twórczości poety, które zawiera elementy mistyki. Natręctwa więc może bardziej dotyczą krytyka niż autora.
Od Rilkego uczyłem się wnikania w tkankę świata, nie tylko postrzegać jej powierzchnię i zewnętrzność, które czasem lśnią, czasem są chropowate, najczęściej miałkie w dotyku. Zacytuję stosowny tekst - instruktaż z wiersza „Słowa Pana do Jana na Patmos”: …(…) ty patrz, spostrzegaj, bardziej nawet/ bądź patrzącym, niż kiedykolwiek kto bywał./ Ty masz chwytać, brać i czytać,/ masz połykać, który ja rozłamię, mego nieba pełny owoc./ I niech jego sok ci w oczy kapie,/ ty, masz klęczeć z podniesioną głową: po to bowiem cię szukałem. (…)”. Oczywiście odnoszenie, porównywanie każdego siebie do „widzeń” autora Apokalipsy jest bzdurą, ale jakiś dalekie echo odbija się od skał Wyspy Objawienia i poniekąd zobowiązuje do mimesis. Przywołany wczesnej Pseudo-Dionizy zapewniał: „Jeśli malarz będzie się wpatrywać w pierwowzorowi piękno, nie rozpraszając się, ani w jedną, ani w drugą stronę, to jedynie wtedy dokładnie opracuje swój odtwórczy obraz’ (De ecclesiastica hierarchia,IV, 3). W tamtych czasach do estetyki chrześcijańskiej weszła „koncepcja emanacji piękna zmysłowego z absolutnego, która spowodowała, że piękno zmysłowe nabrało sensu symbolicznego i reprezentowało piękno absolutne”[iv]. Koncepcja miała ogromny wpływ na twórczość poetycką, nie tylko wieków średnich, przetrwała w różnych stylach i motywach twórczych do post-modernizmu i post-nowoczesności.
W końcu lat osiemdziesiątych, w czasach kiedy zaczynałem przygodę z głębią spojrzenia poetyckiego popełniłem empatyczny wiersz o Rilkem:
Oprowadzanie po winnicach męki
- Mimesis
nie jest niemożliwe widzieć
wszystko inaczej, a jednak żyć
R.M. Rilke
Długo trzeba zestalać wzrok, choćby na ruchu
pantery między prętami kraty, na nadkruszeniu ucha
filiżanki bez podstawki, długo wczytywać
w passus przypowieści, aby pośród gotyku ruin,
ascezy świętych, westchnień miłosnych nocy
zwiedzać niewidzialny ogrom przestrzeni,
gdy powieka światła
przesłania soczewkę oka.
Trzeba czekać,
aż skrzydło serafina otrze czoło spotniałe ze strachu
od własnej odwagi, że zaszło się daleko. Słyszeć
szczęk miecza archaniołów na włóczniach
zastępów Lucyfera. Przeżyć starość proroków
na wygnaniu od zrozumienia i choćby echa posłuchu.
Blisko każdego nieszczęścia i radości – być z wymownością
rzeczy w dialogu trwalszym niż pamięć
szczęścia i agresja krzywdy.
Długo patrzeć, błąkać się
po prowincjach istnienia:
zestalić się w esencję wyrazu.
Siebie już nie rozpoznawać
tak, że bez cudu,
bliskim światu
bardziej stać się nie można.
2. Rilke
Nikogo nie zapraszam
Tu nie ma nic do zwiedzania
nie ma szybkich znieczuleń i zauroczeń
żadnej turystyki dla złaknionych wrażeń –
Wszystko narzuca się i wciąga
do cierpienia
Tutaj z najsłodszego grona
tłoczy się krwawy pot
Tędy każdy wleczony jest sam
z oderwaną od snu marzenia ambicji
powieką trzeciego wewnętrznego oka
między Anioły – przerażenia inicjacje
Tu sam
sobie obcy u źródeł przeczystych
krzyżujesz do potęgi swój
najczulszy ból
Będę kusił nadaremnie
że ból zmartwychwstaje trzeciego
setnego tysiącznego dnia
nocą o świcie
na życie
jako cud tajemnicę przypadek –
w nieogarnionym
roztartą trzcinę myśli
Cóż… wiersz to tylko wiersz; hołd, którego podłożem jest fascynacja i wdzięczność, podziw, który rodzi specyficzną sferę miłości. Bywa, że takie patrzenie „Widzącego” izoluje w re-socjalnej klinice bez klamek. Odcina od wspólnoty.
Znane są relacje jak R.M. Rilke obserwował przejawy materii, zjawisk, zachowań ludzi, ich ból i zachwyt i zagubienie. Pierwszym, wielkim studium cierpienia i miłości, były „Pamiętniki Malte-Lauridsa Brigge”; a potem „Nowe Poezje”. M. Jastrun określił „Maltego” jako „pamiętnik nadwrażliwości” i tak już będzie do końca twórczej drogi. „Malte” był też najważniejszą stacją przemiany wewnętrznej i twórczej, z ckliwego, sentymentalnego „dupka”, Rainer Maria stał się rzeczywiście Poetą. Został sam, wyrwał się z wpływu Lou Salome, choć wiele jej zawdzięczał, jak choćby przeżycia bezkresnych dróg Rosji, zachłyśnięcie się przestrzenią, nabycie szerokiej perspektywy artystycznej. Ta „femme fatale” była jego przewodniczka opatrznościową. To ona, w pewnej mierze, doprowadziła go do rozstajnych dróg możliwości. Wybrał cierpienie i samotność, w przerażeniu wobec wyższych Mocy. Nie obyło się bez zwątpień. W liście do Lou z 1912 r . poeta pisze: „…pod koniec pisania Maltego natrętnie przychodziła do głowy myśl niby wybawienie: nie pisać nigdy więcej.” A dalej: „Czyż nie jest to przypadkiem pewnego rodzaju przewrotna działalność, gdy się chce innego człowieka z dnia na dzień przeobrazić, by zmienił swą zużytą skórę, zamiast by on sam dokonał wewnętrznej pracy nad sobą?[v]” O czyją przewrotna działalność chodzi? 0 duchy nieczyste, demony, diabły, nawet anioły, które zamieszkują nie tylko przestrzeń, ale i są lokatorami dusz i woli ludzi. Rilke, wbrew ich knowaniom, odrobił solidnie lekcję „wewnętrznej pracy nad sobą”.
Barbara L. Sułowska opublikowała staranne opracowanie pt. „Młody Rilke”[vi]. Obejmuje analizę dorobku poety od najstarszego okresu budzenia się talentu do „Księgi o życiu mniszym Księgi o pielgrzymstwie”. Te Księgi można już uznać za nieśmiałe zwiastuny wielkiej przemiany.
Pierwszy wydany tomik Rilkego to „Życie i Pieśni” z roku 1894, czyli wczesno młodzieńczy. Omówienia krytyczne tomiku były skrajnie nieprzychylne: „Widać nie tyle umiłowanie sztuki decydowało o wydaniu, ile chęć sprawienia przyjemności paru dyletantom.” Przekład wierszowania:
„Lubię życia pulsowanie,
wznoszenie i opadanie
falą wzburzoną, spienioną,
tęsknotę nieukojoną.”
Drugi tomik to „Larenopfer” – to dar składany bóstwom opiekuńczym domu, Pradze i czeskiej ojczyźnie. W jakości obrazowania nie było znaczącego postępu:
„Szelmowsko się uśmiecha w górze
księżyc, ten kuglarz niebywały,
sypiąc zerwane z nieba róże
i srebrne wiórki do Motławy”
Pierwszym względnie dojrzałą próbą poezjowania, jeszcze tylko poezjowania, jest zbiór „Sobie na chwałę” z roku 1989. Sam autor chciał go widzieć jako swój pierwszy. Uznał, że wcześniejsze publikacje były chybione, przedwczesne. Jednak Mieczysław Jastrun dopatruje się w nim „zapowiedzi jego prawdziwie dojrzałej twórczości”, choć stwierdza, że „jest to książka denerwująca sentymentalizmem, łatwością wzruszeń, ogranymi po stokroć w poezji motywami.” Reprezentuje model wersyfikowania skażony sztuką dekoracyjną i symbolizmem. Nowym tonem są wyrażone pragnienia ogarnięcia duszą rzeczy świata:
„A ty duszo moja rozszerzaj się, rozszerzaj,/ niech ci się dusza darzy,/ jak suta, świąteczna suknia/ ogarnij w swym obrębie rzeczy zamyślone”[vii]
Pełnia spełnienia osobowego i kreowania nowatorskiego wyrazu dokona się dopiero w wieku akme, między 33 a 35-tym rokiem jego egzystencji. I wpisuje się w etos wielkich pisarzy o losach dramatycznych, ale spełnionych. Lew Szestow opisuje postacie Dostojewskiego i Nietzschego, to figury jego „Filozofii tragedii”, które doznały fundamentalnego przeobrażenia. Szestow pisze żarliwie: „Historia przeistaczania się przekonań – czy może być w dziedzinie całej literatury historia bardziej pasjonująca i pochłaniająca? Historia przeobrażania się poglądów jest przede wszystkim dziejami ich narodzin. Poglądy rodzą się w człowieku ponownie, na jego oczach, w tym wieku, kiedy zgromadził już wystarczającą ilość doświadczeń i obserwacji, aby świadomie podążać za głębokimi i tajemniczymi przemianami swojej duszy”[viii] Ten typ przemiany dotyczy także Rilkego, choć jest tak życiowo różny od kreatora „śmierci Boga” i od autora „Biesów”, ale nałożyć szablon i mamy pokrewieństwo losu.
Nie sposób wspomnieć, niejako mimochodem, o rilkeańskim, skutecznym i więź niedostrzegalna gołym okiem, jaka istnieje między wszystkimi żywymi, martwymi i urojonymi tworami – zaistniała, zabrzmiała w jego, w jego poetyckiej mowie. Człowiek obdarzony tak wnikliwym, intymnym sposobem mówienia, jest zaiste wybrańcem bogów”[ix]- pisze nowatorskim przenikaniu „widzenia” w istotę rzeczy i żywej natury. „. płynna metafizyczna Bernard Antochewicz. Ich korelacje z człowiekiem obrazuje wiersz: „Przedwiośnie”
Ostrość zanikała. Raptem delikatnie legła
na szarości odsłoniętych łąk.
Małe strugi już zmieniają nastrój.
A pieszczota, sporadycznie, z wielu stron
gdzieś z przestrzeni chwyta ziemię.
Drogi to już ukazują w głębi lądu.
Niespodziewanie widzisz swego wzlotu
wyraz w pustym drzewie.
Tekst pochodzi z wyboru o podtytule „Wiersze rozproszone i pośmiertne z lat 1906-1926”. Tłumacza interesuje dojrzała twórczość poety i rzeczy oboczne, próby tekstów, które często rzucają światło na rdzeń przekazu. Rilke w jednym z listów z roku 1921 wyznał swą misję: „Człowiek może zdobyć jedną z ludzkich możliwości, dostąpić niczym nie obciążonego odniesienia, aby przeniknąć w inne istnienie, bo świat trwa nietknięty, cały, immanentnie i transcendentnie, gdzie rzeczy, dzięki przeobrażeniu w dzieło sztuki, są nie tylko obecne, ale zyskują istnienie.”
Łatwiej jest odczucia wyrazić wybranymi cytatami z sztandarowych utworów Mistrza, które czytający odebrał najbardziej żywo, bo to wstyd próbować raz jeszcze wywoływać jakieś chrome interpretacje. Ale „czasy” zmieniają postrzeganie i każdy ma prawo odnieść się do Mistrzów, których uznaje za autorytatywny wzór, za realnego ojca w filtrach soczewek swego oka. Także chronić ich przed wirusem zapomnienia:
„Już wszystkie rzeczy dają znaki do styczności,
A każdego ruchu wionie: zapamiętaj! (…)
Wszystkie istnienia jedną przeniknięte przestrzenią:
świata wewnętrzną przestrzenią. Ptaków cichy sznur,
przelatuje nas wskroś. A ja który pragnę róść,
spoglądam w świat, i we mnie rośnie drzewo. (…)[x]
To właśnie ta „wewnętrzna przestrzeń świat” - Weltinnenraum jest terminem trudnym do przetłumaczenia. Żeby zrozumieć jego sens trzeba solidnie przetrawić całe dzieło Poety. Chociaż zrozumieć to chyba słowo chybione. Według Kate Hamburger, znawczyni twórczości poety, cytowanej w zbiorze tłumaczeń Bernarda Antochewicza: „Weltinnenraum nie oznacza wewnętrznej przestrzeni świata, czy też kosmosu, tego co wewnętrzne, lecz jest korelatywną , a jako taką, subiektywną całością świata i tego co wewnętrzne, by rzec za Husserlem: uniwersum biegunów przedmiotu i jestestwa.” Powiedziane niezwykle mądrze, wręcz hermetycznie w sferze słownej terminologii, a może lepiej czytać, przeżywać i aby te strofy budowały w nas nierozkładalny byt (bez bytu się jednak nie obyło). Muszę zaznaczyć, że kongenialny tłumacz autora „Sonetów do Orfeusza” Mieczysław Jastrun cytowany tekst, kluczowy dla zrozumienia autora, przetłumaczył prawie zupełnie inaczej: „Wszystkie istoty przenika tajemnie/ wewnętrzny świat”. Jest to jakiś omówienie tematu, bardzo czytelne, zawierające interpretację. Jest jednak pytanie: czy wyczerpie wielość odniesień, złożoność „znaków do styczności? Może brak odpowiednich terminów w polskim języku ciąży na tłumaczeniach?
We Francji, w tamtym okresie, rozwijał się w krytyce literackiej nurt racjonalistycznego estetyzmu. Miał znakomitego przedstawiciela Paula Valéry, także jednego z największych poetów epoki. Jego zdaniem „przedmiotem badań literackiego jest wyłącznie sam utwór literacki; nie należy do niego osoba twórcy, dane jego biografii, sprawa genezy utworu. Utwór to wszechświat, zamknięty w sobie, dziwny, różnym tym, co w sobie zawiera, i tym, czego w nim nie ma – od wszystkiego, jest poza nim. Żadne kryteria spoza własnego świata do niego się nie odnoszą, a więc zarówno kryteria moralności, jak kryteria prawdy (prawda w literaturze jest nie do pomyślenia)[xi]
Rilke łamie te teorie, jego przemiany i dochodzenie do gnostyckiego „wiem’, jeśli nie burzą tej teorii, to stanowią poważny wyłom. Może się ona odnosić jedynie do literata zasklepionego w sobie od pierwszego poruszenia piórem do ostatniego. Sam Valéry pośrednio to przyznał w 1927 r. już po śmierci autora „Nowych Poezji”: „Drogi Rilke! …widzę w nim, kocham w nim najsubtelniejszego i najbardziej uduchowionego z ludzi tego świata, człowieka najgłębiej nawiedzanego przez dziwne lęki i przez wszystkie tajemnice ducha”.
Pisanie o Rilkem, szczególnie cytowanie ulubionych fraz i całych akapitów jest wręcz podniecające. Mój tekst mógłby się ciągnąć, aż do mojej demencji starczej. Powstał jednak po to aby „dać świadectwo” osobowe i intymne, aby zachęcić, zniechęconych literaturą współczesną i liryką małej prywatności, do lektury poezji i prozy autora monumentalnych „Elegii duinejskich”. Można się lękać jedynie zbyt głębokiego wnikania w ich wnętrze, tak jak Rilke, który wręcz metafizycznie prześwietlał „Wnętrze róży” czy „Wnętrze dłoni” w jednym z ostatnich swoich wierszy. Ostatni tekst napisany w sanatorium–umieralni w Valmont, zaczyna się dramatycznie:
„Przyjdź, ty ostatnie cierpienie, doświadczone,
nieuleczalne w tkaninie ciała:
patrz, jak płonąłem w duchu, tak dziś płonę
w tobie… (…)
W twej zawziętości mój łagodny byt tuziemny
otwiera okrucieństwo piekła nie z tej ziemi. (…)”
Kto by dzisiaj chciał odchodzić w cierpieniu?! Są skuteczne środki przeciwbólowe. Apostolstwo Dobrej Śmierci wymodla odchodzenie w pojednaniu z Bogiem, zakłada pogodność w tym odejściu. Rainer Maria Rilke chory na leukemię, w strasznych cierpieniach fizycznych, umiera 29 grudnia 1926 r. Na nagrobku wyryto jego tekst:
„Różo, oh, czysta sprzeczności, rozkoszy:
być snem niczyim pod tak wielu
powiekami.”
2021
Rafał Jaworski
[i] Ireneusz z Lugdunum „Zdemaskowanie i odparcie fałszywej gnozy I, 24”
[ii] Rainer Maria Rilke POEZJE, Wybrał, przełożył i posłowiem opatrzył Mieczysław Jastrun, WL Kraków 1974 str. 423
[iii] „Rainer Maria Rilke „Poezje”, Wybrał, przełożył i wstępem opatrzył Artur Sandauer, PIW 1987r., str.12
[iv] Władysław Tatarkiewicz „Historia estetyki’ tom II, Arkady 1989, str.
[v] „Rainer Maria Rilke Lou Andreas Salome Listy”; przekład i wstęp Wandy Markowskiej, Czytelnik W-wa 1986, str. 367
[vi] Barbara L. Surowska „Młody Rilke”, Wydawnictwo ATEXT Gdańsk 1994 r.
[vii] Tłumaczenie Barbary L. Surowskiej z książki „Młody Rilke”
[viii] Lew Szestow „Dostojewski i Nietzsche Filozofia tragedii”, Czytelnik Warszawa 1987, str. 45
[ix] Rainer Maria Rilke – odziany światłem”, wybrał przełożył Bernard Antochewicz, KAW, Wrocław 1991 str. 7
[x] „Rainer Maria Rilke – odziany światłem”, wybrał przełożył Bernard Antochewicz, KAW, Wrocław 1991 str. 68
[xi] Stefania Skwarczyńska „Kierunki w badaniach literackich”, PIW W-wa 1984 r., str. 237