„Jeżeli wysoki urząd powoła cię na jakieś stanowisko, widzi, że wszelkie wstępowanie po urzędowych szczeblach nie jest krokiem ku wolności, lecz ku związaniu; im większa urzędowa władza, tym związanie głębsze; im silniejsza osobowość, tym bardziej potępiana samowola.”
Tak pisał Hermann Hesse. Jak to się ma do arbitralnego prawa każdego człowieka- prawa do wolności?
Każdy chce posiadać to, co kocha. Jedni kochają władzę, więc chcą ją posiadać. Nie zastanawiają się nad tym, że nie można posiadać czegoś, co jest abstrakcyjne. Dlatego wymyślają prawa, które dają im złudne poczucie władzy nad innymi ludźmi. Przywdziewają purpurowe szaty, zasiadają na tronach, delektują się kawiorem, popijają winem, patrzą na innych z wyniosłością oczyma, z których zionie pustką i tęsknotą ... Nie, nie za jeszcze większą władzą, ale za miłością. Od marmurowych posadzek marzną im stopy. To tylko kwestia czasu, by ten chłód dotarł do serc i umysłów. Nie pojmują, że „dopiero, jeśli nie chce się posiadać, posiada się w całości.” Tak pisał Erich Remarque. Dawniej ludzie rezygnowali z władzy, bo dla nich ważniejszy był sens. Sensem ich życia było cierpienie, bo dzięki niemu mogli uzyskać bilet wstępu do tak zwanego Nieba. Sensem było posiadanie rodziny, bo była ona gwarantem poczucia bezpieczeństwa i przetrwania, owej nieśmiertelności, przekazywanej w genach. Dziś ludzie są gotowi poświęcić sens dla zdobycia władzy. W ich pojęciu tylko władza daje możliwości do pełnego korzystania z wolności. Czyżby? Gdyby pewnego dnia wszyscy ludzie zrozumieli, że to ich uwaga, którą bezmyślnie oddają tym, którzy reprezentują ową „władzę” stanowi jej istnieniu i przekserowali ją choćby na samych siebie, staliby się świadkami nagłej śmierci „władzy”, bo ta, by mieć rację bytu, potrzebuje mieć kim rządzić.
Po cóż pisać książkę i trzymać ją w szufladzie, skoro nikt jej nie przeczyta? Po co odkrywać nowe wynalazki i przechowywać je w laboratoryjnych sejfach, skoro nikt nie będzie mógł z nich korzystać? Po co nam „władza”, skoro nie ma kim rządzić? Zatem większość z nas oddaje bezrefleksyjnie owej „władzy” nie tylko podatki, które wyrastają jak grzyby po deszczu, ale to, co jest znacznie cenniejsze- swoją atencję, a tym samym swój czas. A kiedy zdarzy się, że jakiś człowiek zakwestionuje istnienie „władzy”, bo przecież to abstrakcyjny byt, wtedy „władza” próbuje wzbudzić w nim strach albo wstyd. Strach przed tym, że przecież człowiek sam sobie nie poradzi bez „władzy”. Wstyd, że to niemoralne tak po prostu kwestionować jej status quo. W ostateczności, jeśli trafi się wyjątkowo świadomy obywatel, który nie da się zastraszyć propagandzie i purpurowieje ze wstydu, bo czemu ma się wstydzić tego, że myśli, „władza” nazwie go wariatem. A kiedy jego nieugięta postawa i postępująca niezależność od systemu sprawi, że „władza” zacznie drżeć ze strachu, zamkną go w szpitalu i uznają za psychicznie chorego. Oto akt desperacji i dowód na bezsilność „władzy”, która będzie całą resztę społeczeństwa przekonywała, że zrobiła dobry uczynek. Przecież trzymanie myślącego po swojemu człowieka na koszt pozostałej części społeczeństwa w odizolowania to dobrodziejstwo. Politycy niczego nie obawiają się bardziej niż tego, że ludzie zechcą uciec od ich dobrodziejstw, gdy uświadomią sobie, że sami za nie płacą. Dlatego polityków, zwłaszcza tych, którzy dzierżą „władzę”, napawa wielką trwogą myśl o możliwości utraty choćby kawałka „władzy”. Zatem rozbudowują niewiarygodnie kosztowne systemy redystrybucji tychże dóbr, mimo że zdają sobie sprawę, iż szkodzą tym całej gospodarce. To prosta droga, by doprowadzić ją do ruiny. Paradoksalnie każda „władza” oparta na przymusie obniża produktywność grupy, którą rządzi. A przecież to dochody tej przedsiębiorczej grupy ludzi zasilają kasę rządzących. Co zatem skłania polityków do wdrażania kolejnych obostrzeń, nowych podatków, przepisów biurokratycznych, przez które musi się przebijać przedsiębiorca, żeby zarabiać? To strach. Nic tak nie demaskuje osobistych słabości jak wolny rynek. Nic tak nie weryfikuje kwalifikacji jak wolnorynkowa gospodarka. Tego politycy boją się najbardziej, że zostaną zdemaskowani. Nieskuteczny ekspert zawsze będzie dążył do rządów biurokratycznych. Im bardziej zawiły system biurokracji, tym łatwiej kryć brak kompetencji. Jakże przerażająca musi być świadomość, że nie jest się w stanie służyć swoim „poddanym”. Jedynym wyjściem, by zachować twarz, jest nimi rządzić.