To był piękny, październikowy, słoneczny dzień. Listonosz przyniósł list opieczętowany na czerwono- znaczy z urzędu. Dziadek bez pośpiechu rozkleił kopertę i z pomocą lupy przeczytał zawartość listu.
- Marysiu- zwrócił się do babci- zapraszają nas na uroczystość.
- Oj Stefan, Stefan- westchnęła babcia- a na co ci kolejna blacha w pudełku?
Dziadek posmutniał trochę i spojrzał na wschodzący księżyc, który zaglądał przez kuchenne okno.
Miałam za złe babci, że odbiera dziadkowi nadzieję, ale jak się miało okazać później, to ja byłam w błędzie, nie babcia.
Dziadek zakładał garnitur tylko na szczególnie ważne okazje. Ostatnio wtedy, gdy po raz pierwszy miał zostać pradziadkiem. Tak, to była okazja wyjątkowa i niosąca radość.
Zatem i ta, na którą się dziadek szykował musiała być wyjątkowa, ale czy równie radosna? Nikt nie domyślał się, że to będzie ostatnia okazja, na którą dziadek sam się w garnitur wystroił.
Uroczystość była piękna.
Zrobiło nam się super! O TAK! Gdzie nie spojrzeć, wszędzie gwiazdy! Po prostu super stars! Dziadkowi aż kręciło się w głowie. Dlatego nie wychodził z domu. Bo i po co miałby wychodzić? W końcu pola już nie musi uprawiać, bo wszystko może kupić w sklepie po drugiej stronie ulicy. I to wszystko jest najwyższej jakości! Do wychodka iść nie musi, bo ma w domu, ładny, wykafelkowany aż po sam sufit. Nie martwi się, że szambo wyleje zimową porą, bo mu rurę do kanalizy podłączyli i jest już teraz zupełnie spokojny, bo to wszystko w oczyszczalni oczyszczą i woda w rzece nie będzie mętna. Wiadomo, ekologia! Szkoda tylko, że dziadek już się nie może tym cieszyć, bo na ryby nie jeździ od dawna.
Siedzi więc dziadek w kuchni za stołem przy zgaszonym świetle. Po cóż miałby palić światło? Lampa stercząca przy ulicy świeci prosto w okno. To wystarcza, żeby celować
w przyciski na pilocie. Nie myślcie, że po to, aby oglądać migające obrazki. W końcu dziadka już nic nie jest w stanie zaskoczyć, nawet najlepsza krwawa sieczka, sypiąca się z każdego serwisu informacyjnego. Dziadek widział prawdziwą krew. Dziadek pamięta jej smak. Zatem po co mu pilot? Ot tak, dla zabicia czasu, którego zrobiło się zbyt dużo dla dziadka.
Ośrodek zdrowia zlikwidowali, ale wybudowali drogę, żeby mógł dziadek szybko dojechać do miasta, jeśli najdzie go ochota na wizytę u lekarza. Nie autobusem, o nie! Też zlikwidowali, bo teraz każdy ma samochód. No, dziadek nie ma, bo jemu po co? I tak by nim nie jeździł, bo dziadek całe życie na czołgu albo na komarku przejeździł. Dzidek był specjalistą od ciężkich maszyn. Gdy skończyły się czołgi, przesiadał się dziadek na młockarnię lub śrutownik. To były maszyny! Przynajmniej, jak taki czołg jechał, to było go słychać i wszyscy z drogi schodzili. No, ale teraz nikt nie musi schodzić z drogi, bo są nowiuteńkie chodniki. Nawet dla rowerów są chodniki właściwie jezdniki.
Wróćmy jednak do dziadka.
Zatem siedzi sobie dziadek w kuchni przy stole i niby ogląda telewizję, przy zgaszonym świetle. Siedzi sam, bo babcia ma swój pokój i nowe łóżko. Nie myślcie, że dziadek czuje się samotny. O nie! Wprawdzie dziadek sms-ów nie pisze, gdyż nie dowidzi, ale w każdej chwili może zadzwonić. Wystarczy, że przyciśnie jeden przycisk, góra dwa i już nie jest sam.
I co? Nie mówiłam? Wszystko jest super!
Nawet dziadkowi taką jedną super star dali ostatnio. Sprawdzili w urzędowych księgach, że dziadek z babcią przeżyli razem pięćdziesiąt lat. I stąd to urzędowe pismo. Teraz dziadek błyszczy. Szkoda tylko, że nie zauważyli dziadkowego serca, co zaczęło krwawić, gdy mu tę gwiazdę przypięli do piersi. Nie widzieli, bo dziadek potrafi ukrywać ból. Poza tym blask bijący od gwiazdy był oślepiający. Nawet gdyby przyćmić ów blask, to i tak nikt by nie zauważył, że dziadek cierpi. Jakże można byłoby się zorientować, która zmarszczka na dziadkowej twarzy jest tą od bólu serca?
Poza tym dziadek jest po drugiej stronie gwiazdy, czyli w ciemności, więc widzi dobrze jak uszminkowane panie i podkrawatowani panowie mrużą oczy od blasku bijącego od dziadkowej piersi. Po chwili sami są lśniącymi gwiazdami. Migocą, iskrzą, wybuchają światłem i oślepieni wpadają na siebie przypadkiem, depcząc sobie po wypastowanych butach. A kiedy blask gwiazd osłabnie i wzrok przyzwyczai się do półmroku, przecierają nabrzmiałe powieki, spostrzegając siedzącego w kącie dziadka.
Być może nawet zawstydzą się przez krótką chwilę na myśl, że tylko dziadek ocalał z pożogi i nie stał się gwiezdnym pyłem.
Zbyt krótka to była chwila.
I ja czułam się zawstydzona, gdy przeglądając gazetę zatrzymałam wzrok na autografach ważnych tego świata złożonych na dyplomie, który tkwił w dziadkowej dłoni, bo podobne widziałam na stronicach opasłych tomów, na których migocą gwiazdy na chabrowym tle, bo dopadł mnie wtedy strach. I wyznam, że nie był to strach, mający moc cementowania społeczeństw. Ten strach powodował, że poczułam się wyalienowana. I nie byłoby to aż tak bardzo przerażające, gdyby okazało się, że jestem choć jak ta gwiazda północna, która dla zagubionych, wątpiących jest właściwym punktem odniesienia. Ale tak nie jest. Wzniosłam wtedy w górę wzrok i podążając za Emanuelem Kantem, powtarzałam w myślach niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie, ale czy w Was?
Cóż. .. Przyjechał dziadek do domu i zamknął w drewnianym pudełku kolejną gwiazdę.
I znów zrobiło się jakoś ciemniej. I trochę mniej bolało. A i wzrok mniej się męczył. Nikt nie wie, że dziadkowe gwiazdy, ukryte w drewnianym pudełku, mogłyby rozświetlić najciemniejszą noc. Tylko po co? Wszak przydrożne lampy przyćmiewają nawet te gwiazdy, które migotają na firmamencie.
Dlatego dziadek jest taki smutny, gdyż wie, że nasze pokolenie pozbawione jest marzeń. Bo jak tu wypowiadać życzenia, gdy nie sposób dojrzeć spadających nocą gwiazd. Wszyscy myślą, że gwiazdy spadają na ziemię. Chodzą więc ze spuszczonymi głowami, by je odnaleźć. I nikt już nie chce słuchać dziadka, choć tylko on wie, że trzeba by zgasić wszystkie światła i cierpliwie czekać z uniesionym w górę wzrokiem, aby zobaczyć swoje marzenia.
Ja je widziałam w dziadkowych oczach, którymi patrzył we mnie, gdy go odwiedzałam.
Wszystko się zmienia powiedział niegdyś Heraklit z Efezu, nie zawsze na lepsze- dodaję ja- za wyjątkiem samego prawa zmiany.
Dziękuję za to, że dziadek jest jak prawo zmiany – niezmienny. Też taka pragnę być, choć bardzo lubię kolor chabrowy.
Była zima. Przyjechałam do dziadka w odwiedziny, ale i z interesem. Chciałam pożyczyć trochę zdjęć i innych dziadkowych szpargałów, żeby je skopiować, zeskanować, zaszyfrować w ciągach zer i jedynek, żeby zdążyć nim je dziadek na zawsze zamknie w swoim pudełku.
Chwilami było nawet wesoło.
- Pamiętasz jak robiłaś szklane ogródki?- zapytał nagle dziadek, bo czasami zdarzało się, że dziadek odzyskiwał dawną lotność umysłu. Jego oczy nabierały wówczas blasku i intensywnie chabrowej barwy.
- Szklane ogródki? – zapytałam zdziwiona i trochę oszołomiona nagłą zmianą kierunku naszych rozpamiętywań.
- Zrywałaś kwiatki – opowiadał dziadek- później wykopywałaś dołek w ziemi. W tym dołku układałaś kwietne kompozycje i przykrywałaś te miniaturowe ogródki dnami od potłuczonych butelek.
- A tak, pamiętam – powiedziałam tylko tyle, bo do oczu napłynęły mi łzy i bojąc się, że nie zdołam ich ukryć, opuściłam wzrok i zamilkłam na dłuższą chwilę.
Rzeczywiście, będąc kilkuletnią smarkulą częściej przebywałam u dziadków niż w domu. Po drugiej stronie ulicy była gospoda. Stała tam od zawsze, za Niemca tam była, jak mówili tutejsi amatorzy tanich win. Dziadek często kupował tam lody dla mnie. Była jednak i mniej słodka strona tego miejsca. Wieczorami biesiadowali tam miejscowi chłopi. Po zamknięciu przesiadywali jeszcze do późnej nocy na kamiennych schodach i często, a właściwie zawsze, zostawiali po sobie straszny bałagan. To tam znajdywałam dna od potłuczonych butelek po tanich winach.
- O, to Franek, a to Józek i Kazik- wspominał dziadek wpatrując się w pożółkłą fotografię. Czterech, wyprostowanych jak struny w harfie żołnierzy z dumą patrzyło przed siebie. Nagle uśmiech zniknął z dziadkowej twarzy. Znów pochylił nisko głowę i wyszeptał:
-Człowiekiem być nie warto- Aniołem nie warto. Trzeba być Bogiem lub Nicością.- poczym spojrzał na mnie i powiedział- ZAPAMIĘTAJ.
To były najsmutniejsze i najbardziej przerażające słowa jakie kiedykolwiek usłyszałam. Tym razem nie udało mi się ukryć łez. Siedzieliśmy tak przy stole, na którym leżały stare fotografie, a wśród nich stało pudełko, a na jego dnie… ech, dziadkowe gwiazdy. Babcia miała rację. Do późnych godzin przekładałyśmy te pożółkłe karty przeszłości w milczeniu, a dziadek nucił pieśni o szumiących wierzbach i płaczącej dziewczynie…
Wieczór był mroźny. Niebo upstrzone miliardami lśniących gwiazd.
Dziadek poruszył się niecierpliwie i stęknął jakby chciał coś powiedzieć. Zapaliłam światło. Jego oczy były szeroko otwarte. Patrzył na mnie, ale czy mnie widział, nie wiem. Wiem tylko, że nieważne czy jest się Bogiem, czy Nicością, czy jest się Aniołem czy Człowiekiem. To dziadkowe spojrzenie pomogło mi zrozumieć, że nade wszystko warto być sobą.
- Marysiu- przemówił niespodziewanie dziadek- przygotuj mi garnitur.
Zapłakałam, bo byłam pewna, że na tę okazję dziadek już sam się nie ubierze.