„Są oni jednym ludem i wszyscy mają jedną mowę,
i to jest przyczyną, że zaczęli budować. A zatem
w przyszłości nic nie będzie dla nich niemożliwe,
cokolwiek zamierzą uczynić. Zejdźmy więc i pomieszajmy
tam ich język, aby jeden nie rozumiał drugiego.”
Biblia Tysiąclecia, Księga Rodzaju
Czy możliwe jest to, aby Stwórca obawiał się możliwości drzemiących w jego dziele, w ludziach? Cóż, stworzył nas na swoje podobieństwo, zatem logicznym jest myślenie, że my – ludzie mamy moc podobną Bogu. Zatem, czy to z obawy przed tym, aby stworzenie nie dorównało Stwórcy, postanowił On pomieszać ludziom języki?
Wypaczanie i fałszowanie pojęć trwa nieustannie. Dziś można ten proces zaobserwować na wielu płaszczyznach życia, zwłaszcza w sferze politycznej, która rzutuje na cały obszar życia publicznego. Rozumienie pojęć takich jak: liberalizm, demokracja, własność prywatna, prawa indywidualne, konkurencja et cetera, w ostatnich dziesięcioleciach uległo tak radykalnym wypaczeniom, że porozumienie między przedstawicielami klasyczno-liberalnej tradycji a pozostałymi jest niemalże niemożliwe. Babilońskie pomieszanie języków właśnie osiąga swoje apogeum, a nowomowa z powieści Orwella stała się faktem. Oczywiście, żeby nie było zbyt dramatycznie, oprócz celowego pomieszania znaczeń, które mogłoby służyć określonym elitom, istnieje jeszcze tak zwany „duch czasu”, któremu owe pojęcia ulegają w sposób naturalny. Jednak znacznie częściej jesteśmy świadkami celowego „patroszenia” pojęć z dawnej, pierwotnej treści. Weźmy słowo „liberalizm”, jego klasyczne znaczenie to „umiłowanie wolności”. Dziś tak zwani liberałowie, przede wszystkim ci zorganizowani i zrzeszeni, mają tyle wspólnego z klasycznym znaczeniem tego słowo, co buty Nike z Nike z Samotraki. Oto w jednym z artykułów, zamieszczonym na portalu money.pl, przeczytałam, że zespół naukowców działających przy Polskiej Akademii Nauk stworzył właśnie nowe pojęcie wolności. Naukowcy, z rzeczonego zespołu, stwierdzili, że „wolność człowieka do dokonywania nieracjonalnych, sprzecznych z naukowymi poglądami wyborów kończy się tam, gdzie zaczynają one zagrażać zdrowiu i życiu współobywateli". Być może autorzy tych słów wciąż miłują wolność, ale chyba tylko swoją i tych, którzy bezrefleksyjnie podzielają ich zdanie w wiadomej sprawie.
Co się stało z pojęciem „demokracja”? Dawniej demokracja miała służyć obronie obywateli przed ingerencją władzy w sferę życia prywatnego i przed wszelkimi naruszeniami prawa własności. Dziś suwerenność ludu pozostała tylko hasłem na sztandarze, a rządzący w najlepsze tworzą projekty ustaw, które coraz bardziej ingerują w życie prywatne obywateli. Demokratyczne prawa, których zadaniem było chronić jednostkę przed nadużyciami władzy, przekształcono w zasady, które umożliwiły instytucjom państwowym kontrolę obywateli i wydawanie im poleceń. Audiatur et altera pars – ta zasada, wywodząca się z rzymskiego prawa procesowego, niemal zupełnie zniknęła z przestrzeni publicznej debaty. Jedni krzyczą: „mamy rację!”, drudzy: „nie, to my mamy rację!”, a „racja” leży sobie po środku i śmieje się w duchu, że jedni i drudzy skaczą sobie do gardeł. Skoro prawa demokratyczne już nas nie chronią nie tylko przed monopolem na władzę, ale i przed pazernością, to po co nam własność prywatna? To pojęcie także „wypatroszono”. Dla pierwszych przedstawicieli myśli wolnościowej pojęcie „własności” stało w opozycji do opodatkowania i wywłaszczenia. Jednak, gdy na arenę wkroczyli wrogowie wolności i zaczęli przeciwstawiać „własności” miłosierdzie i sprawiedliwość społeczną, to słowo „własność” stało się niemalże wyzwiskiem, synonimem egoizmu, czymś haniebnym. Dziś „własność” jest moralnie podejrzana i wręcz stanowi zbędny balast. Tak uważa pan Bartłomiej Biga, nomen omen doktor nauk ekonomicznych o specjalizacji naukowej: ekonomiczna analiza prawa, prawo własności intelektualnej, polityki publiczne, działania na rzecz poprawy jakości legislacji, który w rozmowie z Grzegorzem Sroczyńskim powiedział: „Wartość płynąca z samego faktu bycia właścicielem jest ledwie widoczna wśród dzisiejszych dwudziesto- i trzydziestolatków. Oni zgadzają się na zastąpienie własności prawem dostępu.” Pewnie Roland Baader w grobie się przewraca. Jak widać dziś coraz częściej „interes własny” przeciwstawia się „interesowi wspólnemu”. Z tego powodu „interes własny” przeradza się w paskudną cechę charakteru. Może dlatego coraz częściej „powinniśmy”, a nie „możemy dokonać wyboru”. A wszystko to w trosce o nasze dobro.
Zaiste czarodziejskie to sztuczki, których nie powstydziliby się dzisiejsi mistrzowie od „czarnej magii”, którzy doskonale wiedzą, że „na początku było słowo”.