1 listopada
Kwestuję na Cmentarzu Starofarnym na renowację zabytkowych grobów. Mam tu swoich fanów. Tak jak ja kwestuję od lat o określonej godzinie (od piętnastej do szesnastej), tak oni też o tej porze zawsze przychodzą. Teraz też przyszli. Pytają, dlaczego nie było mnie w ubiegłym roku? Zapomnieli, że w ubiegłym roku cmentarze nam pozamykali. Dobra ludzka pamięć; chce pamiętać tylko to, co dobre.
2 listopada
Zmarli. Widzę ich wszystkich, ale ich nie słyszę. To wada fabryczna mojego osobistego telewizora i wszystkich innych.
3 listopada
Czytałem swoje wiersze z ostatnich kilkunastu lat, aby ułożyć je w książkę. Coś tam poprawiałem… Podniosłem głowę, oszołomiony. Złe, dobre – nie wiem. Wrócę do nich za kilka dni. Zaprawdę, zaprawdę, poezja wali obuchem.
4 listopada
Petenci cały czas przeszkadzają urzędnikom pozamykanym w biurowych twierdzach. Gdy się czasem tych urzędników dopadnie, to są wyraźnie rozdrażnieni.
- Niech pan napisze w tej sprawie e-maila! – rozkazują.
To oni wymyślają, a przynajmniej lansują, czwartą falę pandemii, aby mieć pretekst dla swego dalszego nieróbstwa. Mamy więc nie tylko zdemoralizowaną służbę zdrowia i szkolnictwo wyższe (noty z 14 maja i 10 października 2020 roku, 17 sierpnia 2021 roku), ale też biurokrację. W tym przypadku korzyść jest z tego taka, że zmusza się ludzi do pisania, a nie tylko do gadania. A mimo wszystko liczba piszących dobre wiersze nie wzrasta.
5 listopada
Zapisywanie chwil przez literatów w modzie! Prawie mój rówieśnik Czesław Sobkowiak pomieścił w „Pegazie Lubuskim” (nr. 3) Zapiski w stronę jesieni. Nostalgiczne, subtelne. Tylko te inteligenckie refleksje po telewizyjnych preparatach obrazkowo-słownych niezbyt przekonują. Bo co można, siedząc na Ziemi Lubuskiej, powiedzieć o granicy z Białorusią? Być echem cynicznych polityków i dziennikarzy? Z braku prawdy w mediach nawet własnego poglądu nie można sobie wyrobić.
Podziwiam lubuskiego diarystę, że każdej nocie nadaje tytuł. Jakież to trudne i nie zawsze udaje się trafić. Ja przynajmniej idę rytmem, choć nierównym, dni.
6 listopada
W „Wolnej Sobocie” („Gazeta Wyborcza” 2021, nr 259, s. 2) wywiad z prezesem Polskiej Akademii Nauk prof. dr hab. Jerzym Duszyńskim, między innymi o przewidywanym końcu pandemii. Musze go odnotować, skoro ten Dziennik ma stać się, jak prorokują niektórzy czytelnicy, dokumentem.
Na pytanie, kiedy ludzkość wygra starcie z SARS-CoV-2, pada odpowiedź, że stanie się to, gdy wszyscy będziemy mieli już za sobą epizod kontaktu z wirusem lub jego fragmentem i zbudujemy specyficzną odporność. Ten stan osiągniemy, gdy w danym społeczeństwie wszyscy zostaną albo zaszczepieni, albo przechorują. I to, zważywszy na obecną wielką zaraźliwość wariantu delta SARS-CoV-2, stanie się stosunkowo szybko. W ciągu około roku w Polsce. Jeśli chodzi o perspektywę globalną, to znacznie później.
Mutowanie wirusa i dominacja jego bardziej zaraźliwych wariantów są zgodne z prawami biologii, lecz dane z poprzednich epidemii wirusów oddechowych wskazują, że należy raczej spodziewać się słabnięcia wirusa.
Poza tym do zwalczenia epidemii potrzebny jest drugi warunek, a mianowicie pojawienie się leków. I to nie jest odległa przyszłość. Jest już dziesięć obiecujących preparatów.
Pierwsze mogą być dostępne za jakiś rok .
A więc jeszcze rok tego Dziennika. Chyba wytrzymam, jeśli – oczywiście – nie zostanę powalony.
7 listopada
Studium skóry, kości i włosów, kobieta prawie osiemdziesięcioletnia, efekt oskubanego ptaka. Miałam, byłam, byłam kochana, a teraz... Dla kobiety zawsze jest jakieś teraz i jutro. Tym różni się kobieta od mężczyzny, nieśmiertelna ziemia.
8 listopada
Zastanawiam się dlaczego ci starzy ludzie, oprócz zatwardziałych katolików i „sekciarzy”, jak brzydko nazywa się potocznie wyznawców ewangelikalizmu, tak chętnie biorą trzecią dawkę szczepionki. Prawdopodobnie chcą wyjść z tego obłędnego klinczu pandemicznego aplikowanego przez władzę i media, i coś zrobić, pchnąć rzecz do przodu. A nuż się uda! Poza tym, jak się już jedzie po tej równi pochyłej powierzania komuś, w tym przypadku władzom i mediom, swego losu, to trudno się zatrzymać.
9 listopada
Lot do Birmingham. Przy odprawie - ruchy pospieszne, nerwowe. Mężczyźni w dresach lub dżinsach bardziej rozgadani niż kobiety, a więc bardziej nerwowi. Mądrują się - Tu powinno być to, a tam tamto. Dawno już powinni to zrobić… Istna komedia!
W samolocie spięty spokój. Zwały chmur pod nami jak śnieg. Jaka będzie tegoroczna zima?
Kanał la Manche, stateczek, bo z takiej wysokości wszystko jest małe, płynie z zachodu na wschód, motorówka wycina różne esy floresy pozostawiając po sobie biały kilwater, brzeg Wyspy z molem bodzącym szarą toń wody, pola, prawie żadnych lasów. Szukam wzrokiem Londynu, w którym nigdy nie byłem i wcale mnie on nie pociąga, ale szukam. Chmurki porozrzucane niczym owce na pastwisku. Prawdopodobnie to wiatr je tak rozgonił, bo moja najmłodsza córka Paulina, do której lecę, wciąż narzeka na ten angielski wiatr, deszcz i mgły.
Żadnego Londynu nie będzie! Trasa inaczej przebiega, a poza tym wyobraziłem sobie jaki hałas musi w tym ogromnym mieścisku panować, a tu jeszcze jeden wyjący samolot na niebie!
Miasto za miastem, osiedla o geometrycznych rzutach, kołach, wszytko przemyślane, zestandaryzowane, stadiony, fabryki z blaszanymi dachami.
Samolot zaczyna lądowanie. W uszach boli. Birmingham. Jest!
10 listopada
W Wielkiej Brytanii, która jest rzekomo rozsadnikiem wszystkich liter greckiego alfabetu skojarzonego z COVID, panuje całkowity luz. Nawet w sklepach mało kto nosi maseczki, także personel. W jednym sklepie z trudem znalazłem płyn odkażający ręce, a serwisant, którego o to pytałem, spoglądał na mnie z pełnym zdziwieniem. Niemniej był uprzejmy. Wszyscy mają tu nawyk uprzejmości. Uśmiechają się, choć w przypadku starych osób nie zawsze wygląda to estetycznie. Na tych uśmiechach zazwyczaj się kończy. Nie są, tak jak na Wschodzie, szczerze. Brytyjczycy nie są, choćby tylko trochę, zainteresowani drugim człowiekiem, skąd on przyjechał, co on tu robi.
To, co piszę nie jest zbyt odkrywcze, ale zwracam na to uwagę, bo symptomy uprzejmego zamykania się w sobie obserwuję już w Polsce. Utylitarność nawet w kontaktach międzyludzkich. Egzemplifikacją tej brytyjskiej utylitarności są owe sławne bliźniacze i szeregowe, ceglane domki, w labiryncie których można się pogubić. Byłem w kilku wnętrzach – takie same, i meble podobne – z marketów. Nie trzeba pytać, gdzie jest ubikacja, bo wiadomo gdzie. Nawet jakbym w tym momencie zatęsknił za polskim wypinaniem się, wychodzeniem przed szereg, popisywaniem się, choć czasem w przypadku architektury budownictwa jednorodzinnego popisy te bywają u nas żałosne.
12 listopada
Pozorna to czy nie pozorna walka z pandemią? Trzeba było wykupić za 18 funtów test, podłubać wacikiem w nosie, włożyć do próbnika i czekać: jedna kreska czy dwie? Jedna to wynik negatywny, dwie pozytywny. Potem trzeba było wykonać fotografię tego wyniku i wysłać do centrali.
Ciekaw jestem ile pozytywnych wyników ta centrala otrzymuje?
13 listopada
Boeing 737-800 kompanii Ryanair. W samolocie powrotnym ewidentny przejaw rasizmu. Spośród młodej dziewczęcej załogi pokładowej, do zbierania śmieci wyznaczono Murzynkę. Łypiąc zawstydzonymi oczami, przechodziło to dziewczę centralnym gankiem z białym foliowym workiem w rękach i prosiło o śmiecie. W innych segmentach brytyjskiej rzeczywistości jest podobnie.
A może coś z tymi dziewczynami jest nie tak?
Przy okazji zauważyłem, że dziewczyny pokładowe też nie zakrywają nosa a maseczki noszą tylko na ustach.
14 listopada
Zmanipulowane podwyżki paliw (o 34 procent) i energii (o 10 procent), które napędzają drożyznę (wzrost cen żywności o 5 procent) zdają się być kontynuacją manipulacji COVIDEM -19. Nie, że koronawirusa nie ma, jest i jest groźny, ale wprowadza on bałagan do gospodarki, a wiadomo, że na kryzysie i wojnie grube ryby jeszcze bardziej tyją. Najgorzej, że światowa sieć naczyń połączonych nie daje szans na „wieś spokojną, wieś wesołą”. Państwa, z wyjątkiem nieszczęsnej Łotwy, wycofują się z lockdownów, więc miesza się teraz w gospodarce paliwami. Holandia udaje tylko lockdown a w rzeczywistości są to jedynie bardziej surowe ograniczenia. Najbardziej rozśmieszyło mnie polecenie holenderskiego rządu, aby chodzić do pracy tylko wtedy, kiedy jest to konieczne.
15 listopada
Czarny poniedziałek (słowa Zbigniewa Bońka) Mecz eliminacyjny mistrzostw świata w piłce nożnej Polska- Węgry. Żenada. Przegrana 1:2, ale przede wszystkim marne widowisko i odpychające polskie cwaniactwo. Mecz w zasadzie o pietruszkę, wiec naszym graczom nic się nie chciało, stało, podczas gdy Węgry pokazali urok sportu, grając dla samej gry, dla sportowej radości. Wspaniale reprezentował się ich atak, imponowała waleczność i szacunek dla kibiców. W końcu to oni przyszli pooglądać dobry footbal. Od połowy meczu kibicowałem Węgrom.
16 listopada
Mają do mnie pretensje, że Dziennik czasu zarazy nie traktuje poważnie czyjegoś leku, że się z niego naigrywa. Ja człowieka traktuję poważnie, a lęk jest jego słabością. Chcę, aby się słabości pozbył. A jak ma się pozbyć? Moim głaskaniem po głowie? Nie, tylko dezaprobatą. Niech się przemoże. To tak, jak ze sportowcami. Nie osiągną niczego, jeśli się nie przemogą.
17 listopada
Czterysta lat temu urodził się mąż opatrznościowy staroprawosławia Awaakum Kondratijew Pietrow (1620-1682). Z tej okazji w ubiegłym roku w Ułan-Ude, w stolicy Buriacji, miała się odbyć konferencja naukowa, na którą zostałem zaproszony. Dlaczego tam? W latach 1653-1664 do buriackiego Narczynska został zesłany ów prototop, który był nie tylko religijnym liderem ale także ojcem nowożytnej literatury rosyjskiej (vide jego pamiętniki). Szykowałem się do lotu na ten koniec świata a tu – histeria pandemijna. Konferencję zorganizowano rok później, czyli dziś i to w systemie internetowym. Jakże dziwnie się czułem, uczestnicząc w niej z 7- godzinnym opóźnieniem, bowiem taki jest dystans czasowy. Obrady zaczynano więc o godzinie 13.00 czasu miejscowego, licząc na to, że Europejczycy już o 6.00 włączą smartfony. Złudne nadzieje! W okienkach dla słuchaczy – obserwatorów ich zaspane twarze pojawiły się dopiero o 8-9.00. Przy okazji odnotowałem, że nawet w Rosji, bo byli to głównie Rosjanie, zagościła już konferencyjna nonszalancja, a więc przybycie, w tym przypadku uruchomienie łącza internetowego na czas swego wystąpienia a potem mało eleganckie wycofanie się do… ważnych obowiązków. Gdyby obrady były analogowe, to takiego numeru nie można byłoby wyciąć, tym bardziej gdy przebywa się na Zabajkalu.
Zaobserwowałem też nazbyt już standardowe wnętrza rosyjskich mieszkań; w jednym tylko przypadku widać było tradycyjny wystrój z dywanów.
18 listopada
W kościele pw. św. Andrzeja Boboli w Bydgoszczy występ ukraińskiego zespołu ze Stanisławowa. Sami młodzi mężczyźni – świetne głosy, duże zaangażowanie, repertuar nie tylko sakralny. Z satysfakcją obserwowałem pewną nieśmiałość i tremę na twarzach śpiewaków. Jeszcze nie popsuci. Za to organizator, czyli ksiądz unicki Roman Narytnyk za dużo gadał, a przecież tez umie pięknie spiewać.
19 listopada
Coraz bardziej lubię przebywać na działce i ją porządkować. Wyrywać chwasty, choć tego aż tak bardzo nie lubię, bo one wciąż zewsząd wyłażą, ale już gałęzie przycinać, przekopywać, tak, to lubię. No i palić gałęzie oraz korzenie perzu i pokrzywy, co z kolei bardzo denerwuje sąsiadów, bo im śmierdzi. Krzyczą, że doniosą i że z góry ustalono, że na działce nie wolno nic palić. Najbardziej śmieszy mnie to z góry, bo ja zazwyczaj z górą się nie liczyłem. Jako prowincjusz z urodzenia i przekonania bardziej wolałem dół. Nie znoszę tej nadętej, pasożytniczej Warszawy.
20 listopada
- Nagrobek okazalszy niż życie – mówi znajomy, gdy spacerujemy po cmentarzu. Rzeczywiście - nazwisko nieznane, ale czy można porównywać do siebie różne życia? Nie ma nic bardziej okazałego na tym świecie niż życie.
21 listopada
Powtarzamy kilka dobrych słów, przeglądamy fotografie wspomnień, byle tylko nie zadać pytania: gdzie jesteś? I tego zabójczego ciosu: czy jesteś? Mali oszuści tęsknoty w coraz gęstszej mgle kolejnego dnia. Na stole filiżanka z herbatą, i chleb, i nóż...
Piszę to dla Elżbiety Stankiewicz-Daleszyńskiej, która mówi, że w moim Dzienniku za mało jest literatury. Literatura w diarystyce jest nudna, nieprawdaż?
22 listopada
- Co dzień przyniesie?
- Nic nie przyniósł. A co ja przyniosłem?
- Nic.
- No to do jutra!
23 listopada
Czasem zastanawiam się, co mogę dla tego czy innego bliźniego zrobić? Chyba - między innymi – być takim, jakim jestem. Aby była w tej coraz większej płynności jakaś stałość, bo stałość to przecież oparcie.
24 listopada
Co to się dzieje?! Elżbieta Stankiewicz- Daleszyńska rozbija narrację majuskułą, gromady poetyckich dzieciaków rozbijają wyrazy na sylaby, a potem jakieś - ni przypiął ni przyłatał - literki dodają. Grafika zapisu zaczyna dominować nad treścią. Instagramy z Internetu przenosi się na papier. Zabawa jak w przedszkolu.
Czyżby nie mieli nic do powiedzenia?
25 listopada
To było tutaj… Skradam się, podchodzę, pamiętam i dotykam. Ławka już inna, drzewa większe, wszystko … To było wtedy wszystko, niczego więcej nie chciałem, ten dotyk łatwopalny, pierwszy i ostatni… Wszystko jest dziś jak było kiedyś. Ludzie przechodni, my ujęci w koło.
26 listopada
Rządowy Instytut Literatury z Krakowa znów przysłał plik swoich produkcji. Listonoszowi nie chciało się wnosić tego na pierwsze piętro, więc wcisnął kartonik w przegródkę skrzynki pocztowej, co kosztowało mnie trochę wysiłku, aby ów kartonik wyciągnąć.
Instytutowcy wyraźnie szukają oparcia społecznego, gdyż ich coraz bardziej różni ludzie sekują. Szukają głównie wśród młodych, bo ich najłatwiej przekonać do rewolucji. Dali im ciężkie pieniądze podatników do zabawy, więc się bawią. Nijaki Rafał Gawor pisze z dumą w almanachu Pragnienie o „własnej wrażliwości i empatii” pomieszczonych tam wierszy. Cytuję Annę Marię Wierzchocką, biseksualną feministkę (co na to rządowi puryści i opiekujący się nimi biskupi?):
na liściach widoczne poprzeczne przegrody kanałów powietrznych
nie ma znaczenia czy ofiara wierzy czy nie
poświęcenie manekina ciążowego
kurs operatora…
Itd. itp. Kończ waść, wstydu oszczędź!
27 listopada
- Nie wierzę w statystyki. Zawyżają. Chcą za wszelką cenę upchnąć te szczepionki, które zalęgają im w magazynach. Nie wiadomo zresztą, w jakich warunkach one zalegają. Może już są nieważne? Może zamieniły się w truciznę? – słychać tu i ówdzie na ulicy. No i że, co to za pandemia, skoro na ulicy nie widać umierających.
28 listopada
Rozmowa z Liliją Zahnitko. Może niewiele wie ale wiele rozumie. Nawet wspólność.
29 listopada
Sebastian mówi, że obecne społeczeństwo to kobieta. Świadczy o tym histeryczna reakcja na rozprzestrzenianie się wirusa COVID-19 i ogłoszenie światowej pandemii zamiast epidemii. Dowodem są także nieobliczalne emocje związane z lockdownami, ograniczeniami i szczepionkami. No i te wytresowane zachowania na ulicach i w sklepach.
Nie powiem, żebym się z Sebastianem nie zgadzał.
30 listopada
Ciemności kryją ziemię. Taki tytuł powieści Jerzego Andrzejewskiego z 1956 roku przychodzi mi zawsze na myśl o tej porze roku.