Minione lato politykom nie przyniosło wypoczynku i relaksu. Propagandyści obu walczących plemion już w sierpniu znacząco podkręcili decybele, a ryk jeszcze się wzmaga, w miarę jak postępuje z błota polska jesień. Resorty propagandy znają się na ludziach tylko w jednym aspekcie: ponieważ rozum jest zjawiskiem rzadkim (i niewygodnym), trzeba postawić na emocje! Strategie rozbudzania emocji są liczne i skuteczne: obrażanie, poniżanie, straszenie, wykluczanie, jątrzenie, szczucie jednych przeciw drugim itp. Nie biorą pod uwagę tylko tego, że nadmiar decybeli powoduje utratę słuchu i zobojętnienie na bodźce. Zobojętniałemu nawet strach (emocja najłatwiejsza do manipulowania) często nie daje kopa. Zamiast się miotać, przyjmuje całkiem zdrową postawę: I tak będzie, co ma być. Jak pożyjemy, to zobaczymy…
Trzecią emocją (oprócz strachu i nienawiści) najbardziej ograniczającą rozum jest miłość. Dlatego trwa zawzięta walka o wykreowanie wyborców tak ślepo i szaleńczo miłujących różne partie, że przeciwników politycznych gotowi są eliminować. U niewierzących nazywa się to wychowaniem dla tolerancji, u wierzących – praktykowaniem miłosierdzia.
Co spokojniejsi rodacy pytają ze zdumieniem, czy to możliwe, by wśród zagorzałych zwolenników obu walczących plemion dominowali wariaci? Mimo że na ogłupianie i produkowanie jak największej liczby rozrabiaczy, świrów, pożytecznych idiotów poświęca się wiele sił i środków – i tak najliczniejsi pozostają obywatele o poglądach umiarkowanych. Tyle że jeden świr (zwłaszcza ustawiony w mediach) przekrzyczeć potrafi nawet wiele tysięcy zrównoważonych i spokojnych. Ponadto taki umiarkowany, nawet jeśli został wyborcą którejś z partii plemiennych, od jej reklamiarzy i propagandystów nieraz będzie słyszał (oczywiście już po wyborach) pogardliwe i krytyczne uwagi o podobnych sobie. Jako osobnik nie dość krzykliwy i ruchliwy, określany będzie jako asekurant, tchórz, oportunista, egoista, typ aspołeczny, bierny, nijaki, wycofany, labilny, wierzący bezobjawowo, agnostyk zakamuflowany, ateista bezideowy (nieprogresywny) itp.
Jednak stawianie na nadpobudliwych maniaków może wyjść bokiem właśnie tym, którzy uważają nawiedzonych za najskuteczniejszych naganiaczy i agitatorów wyborczych. Nie tylko najbystrzejsi, ale i najmniej lotni politolodzy zgodnie podkreślają, że to nie ekstremiści i radykałowie decydują o wyborczych sukcesach partii, bo oni nie tylko NIGDY nie stanowią większości, ale na dodatek tych bardziej umiarkowanych (na ogół najliczniejszych) mogą zniechęcić lub wręcz odstraszyć od głosowania na partię zbyt bojową w gadaniu!
Przypomina mi się często wypowiedź znajomego w średnim wieku: – Ja nie mam na kogo głosować, bo widocznie jestem aż taki dziwak, że się do tego sztywnego społeczeństwa nie nadaję. Na przykład będąc wierzącym, nie znoszę zarówno fanatyzmu religijnego, jak i fanatyzmu antyreligijnego. Zapewniłam gościa, że żaden z niego autsajder, bo należy właśnie do decydującej większości, która swe wyborcze sympatie między walczące plemiona rozkłada mniej więcej po równo. Tyle że dla ideologów obu głównych partii taki wyborca (choć oczywiście przydatny) stanowi jednak obciach. Dla europejskich elit Platformy jest zbyt mało postępowy, bez rewolucyjnej werwy, wskutek uwikłania w jakieś archaiczne wierzenia; z kolei świętoszki z PiS nigdy nie uwierzą, że ktoś spoza ich kliki może być wierzący tak jak należy.. Kwestionowane przez nich deklaracje wiary uznają za oszustwo i kłamstwo, a jako Nieskazitelni w Wierze oszustami i kłamcami gardzą (obie partie nie unikają jednak agitacji, by pogardzani obciachowcy jednak na nie głosowali!). Wspomniany znajomy odrzekł na to pogodnie: – To ze mnie nie mają żadnego obciachu, ani też na szczęście żadnego pożytku. Nie głosuję i nie żałuję!
W niedługim czasie (choć i tak za późno) miałam okazję potwierdzić słuszność jego postawy. Od pewnego czasu zwracałam uwagę na wyjątkowo niesympatycznego (wręcz chamskiego) dziennikarza w publicznym radiu. Wszystkie jego „walory” od razu wskazywały, że stosowano do niego taryfę ulgową, a stołek dostał za jakieś umiejętności raczej nie dziennikarskie. Głos miał wyraźnie nieradiowy, dyszący z nienawiści do co najmniej połowy świata, przy tym syczący, jakby się kłęby żmij na antenie przewalały, gryząc własne ogony. O patriotycznych zasługach najlepiej jednak świadczył jego język. Ubogi zasób słownictwa, kłopoty z odmianą wyrazów, błędy gramatyczne i składniowe kazały się życzliwie domyślać, że już w młodości z lekcji polskiego uciekał, by walczyć z komuną. Obecnie słynie z bezskutecznej walki z komunistami zmarłymi, spoczywającymi w zbyt prestiżowych jego zdaniem miejscach. Od lat domaga się, by ich z tych miejsc wygrzebać i gdzieś przenieść, ale widocznie ani on, ani lansujące go władze nie mają wystarczającej krzepy. Tegoż to właśnie osobnika całkiem niedawno prezydent uhonorował jakimś ważnym odznaczeniem państwowym. Gdy z chłodną premedytacją prezentowałam jawny brak obywatelskiej dumy z tego wydarzenia, reprezentantka plemienia antyprezydenckiego zawołala radośnie: – A dobrze ci tak! „Mądry Polak po szkodzie”. Trzeba było głosować na Trzaskowskiego! Wtedy, przypomniawszy sobie opinię mądrego znajomego, odpowiedziałam: – Bzdura! Kto nie chciał przyłożyć ręki do szkód, ten w drugiej turze w ogóle nie głosował.