Okazało się, że wiosną 2021 kwitną nie tylko kwiaty i wirusy. Kraj przypomina wielorękiego, któremu wyrosło aż kilka prawic. Ta najpotężniejsza nie ma szans na rozwój, bo zagipsowała się już jesienią, a świętowanie tego wyczynu powinna corocznie obchodzić 22 października. Natomiast nowe, słabe prawice, mimo niewielkich szans na zdominowanie tej głównej, wiją się jak małe żmijki i w hegemona sikają jadem. Gdy to piszę, trwa walka o wybór takiego Rzecznika Praw Obywatelskich, który „nie byłby wyrazicielem tylko jednego światopoglądu”.
Na miejsce lewicowego pchają więc prawicowego. Czasem wypada błysnąć idealizmem, uważam więc, że przynajmniej w jednej sprawie działalność obu tych panów mogłaby się wzajemnie wesprzeć i uzupełnić. Rzecznikowi lewicowemu zawsze leżały na sercu osoby, które chcą, lecz nie mogą mieć dzieci wskutek jednopłciowości ich związków. Prawicowiec natomiast zajmował się paniami, które nie chcą rodzić, ale jego zdaniem muszą! Gdyby wszystkie pozwoliły mu się zmusić, dzieci byłoby tyle, że i dla związków jednopłciowych starczyłoby aż w nadmiarze! Na taki solidaryzm społeczny w podzielonym kraju liczyć chyba jednak nie można.
Najgłupsza (mimo wzniosłych słów) dyskusja radiowa na temat rzecznika, jaką słyszałam, polegała na tym, że jedna strona argumentowała: najważniejszy jest naród! Skoro więc naród w demokratycznych wyborach do sejmu dał pierwszeństwo prawicy, to życzy sobie bezstronnego rzecznika z tej właśnie opcji i zwycięska prawica nie ma potrzeby konsultować się z przegranymi. Adwersarze też uznawali wiodącą w demokracji rolę suwerena, zauważali jednak, że w równoczesnych wyborach do senatu naród nie dał prawicy zwycięstwa, byłoby więc zdradą wobec wyborców słuchać w senacie tych, których większość narodu nie chciała. Kwadratura kółka w okolicy czółka. Tak czy owak, obywatele nie prędzej będą mogli wyrazić parlamentarzystom wdzięczność, niż dopiero w następnych wyborach.
Niezależnie od tego, czy wybory wypadną przedterminowe, czy terminowe, sukces odniosą ci, którzy będą umieli zawalczyć o NAJWAŻNIEJSZYCH! Nieprawda, że najważniejsi są nawiedzeni krzykacze: fanatycy, paranoicy, niereformowalna konserwa bądź rewolucyjna ekstrema. Takich jest mniejszość, zawsze głosują na te same partie i nawet w stanie agonalnym nie chcą opuścić wyborów. Przewidywalni, mało istotni. Najważniejsi są ci, którzy raz idą na wybory, a raz nie, o wszystkim decydując często w ostatniej chwili. Czasem dbają, by za każdym razem głosować na kogoś innego, stawiają na nowych i nieznanych, nie unikają głosowań na partie bez żadnych szans zwycięstwa, preferują kandydatów skrajnie odlotowych. Nie dyskutują o polityce, kłótni unikają, nikt nie wie, co myślą i co zrobią. Ogólnie mówiąc, ZAGADKOWI dla socjologów, jasnowidzów, psychiatrów…
Wracając do urodzaju prawic, można zauważyć, że trwają ożywione dyskusje, z kim mogłyby połączyć się mniejsze partie prawicowe, by nie utonąć „w morzu ofert”. Wśród ekspertów dominuje przekonanie, że partia Ziobry „doszła do ściany” i jedynie jej ewentualne współdziałanie z częścią Konfederacji można by sobie z trudem wyobrazić. W Konfederacji jednak więcej wodzów niż szarych członków, nie sądzę więc, by było im na rękę dołączenie partyjki kierowanej przez lidera zupełnie bezpodstawnie najambitniejszego z wszystkich. Co do Gowina natomiast nikt nie wątpi, że nawet z kilku osób potrafi stworzyć partię obrotową, to znaczy wystarczająco obrotną, by z różnych stron o nią zabiegano.
Wszystko to podcina z wolna przekwitający kwiat zjednoczonej prawicy, najciekawsze są więc rady politologów, co główna partia powinna robić, by w następnych wyborach stracić jak najmniej. Prawicowi dziennikarze (których stołki zależą od obecnej władzy) ze strachu tracą resztki deficytowego rozumu i często pytając różnych gości o zdanie, wcale nie czekają na odpowiedź, tylko sami sobie odpowiadają, prezentując własne rojenia. Na szczęście wskutek jazgotu głos im nieraz odmówi posłuszeństwa i poprzez charczenie i sapanie czasem da się usłyszeć sensowną wypowiedź kogoś spoza resortu propagandy.
Zapamiętałam eksperta, który naprawdę dobrze radził partii PiS, twierdząc, że na najmłodszych wyborców nie ma co liczyć i wszelkie próby pozyskania ich to tylko strata czasu. Nic też ta partia nie zyska, podlizując się swemu twardemu, niezmiennemu elektoratowi, bo to wprawdzie liczna grupa, ale jednak zbyt mała do zwycięstwa. Na zupełnie nowych entuzjastów główna partia rządząca liczyć też raczej nie może, wszystkie siły powinna więc skupić na zatrzymaniu za wszelką cenę tych, którzy dotąd głosowali na nią, ale coś ich zdegustowało i teraz wahają się, na kogo innego zagłosować lub czy głosować w ogóle (czyli znów chodzi o tych niezdecydowanych, których uważam za najważniejszych dla ostatecznego rozstrzygnięcia każdych wyborów). Prorządowi dziennikarze zauważali, że w sondażach poparcie dla partii Ziobry, Gowina oraz Konfederacji wcale znacząco nie wzrasta, a tylko w takie ich zdaniem miejsca rozczarowani wyborcy PiS mogliby się skierować. No to im ekspert wyjaśnił, że wielu z nich może też poprzeć Hołownię, a najbardziej niezadowoleni także lewicę, czego beton dziennikarski nijak przyswoić nie mógł. Jak można przypuszczać, że „prawdziwi katolicy” byliby w stanie głosować na „katolików udawanych” lub wręcz ateistów??! Dla osób, które związku z rzeczywistością nie straciły, wyjaśnienie jest oczywiste: całkiem spora część wyborców PiS od zawsze przypisywała wagę wyłącznie do spraw socjalnych. Ideologia tej partii jest im obojętna, wszelkie więc próby zbyt gorliwych nacisków światopoglądowych budzą w tej grupie opór, a w końcu cichy bunt i rewanż podczas wyborów, który może być dotkliwszy niż nawet długotrwałe, jawne protesty.
Na koniec przytoczę finał innej radiowej dyskusji: – Ten sam cel daje się osiągnąć różnymi sposobami, problem jednak w tym, by wybrać sposób najlepszy. Można na przykład usmażyć jajecznicę korzystając z kuchenki, ale można też usmażyć podpalając dom. Owszem, ale w obu przypadkach trzeba mieć jaja!
Lepiej, żeby nie mieli.