Rosjanie, opanowawszy w lipcu 1710 roku Rygę, pozostającą pod szwedzkim panowaniem od 1621 roku nie zastali w niej ani jednej prawosławnej świątyni. W takiej sytuacji funkcjonowanie garnizonu, choćby z uwagi na integrująco-dyscyplinującą funkcję Kościoła w obrębie wojska było wątpliwe. Nic też dziwnego, że car Piotr I wydał osobiste rozporządzenie przeróbki znajdującego się w szwedzkiej dotąd cytadeli (na północ od zamku) kościoła luterańskiego na prawosławną cerkiew garnizonową pod wezwaniem świętych Apostołów Piotra i Pawła (car bardzo cenił swoje imię).
W latach 1726–1728 wybudowano pospiesznie świątynię z cegieł, dostawiając do niej drewnianą wieżę. Obiekt przetrwał do 1776 roku, do rozbiórki. W latach 1781-1885 na jego miejscu wybudowano przepiękną, klasycystyczną cerkiew według projektu S. Zege von Laurenberga, wzorującego się na cerkwi pw. św. Katarzyny w Parnawie, matce klasycystycznych cerkwi na Inflantach. Gdy 14 września 1836 roku ustanowiono w Rydze wikariat biskupi Diecezji Pskowskiej, to świątynię tę przemianowano na sobór katedralny. Przy soborze, w przekazanych Kościołowi pomieszczeniach cytadeli, funkcjonowało Seminarium Duchowne. Funkcje katedralne świątynia pełniła do czasu, gdy na północnym wschodzie, poza staromiejskimi murami zbudowano w latach 1876–1884 w stylu neobizantyjskim według projektu Roberta Pfluga sobór katedralny pw. Narodzenia Chrystusa (Kristus Piedzimšans pareizticîgo katedrâle). Czasy sowieckie doprowadziły do zamknięcia świątyni na cytadeli. Zniszczałaby jak wiele podobnych obiektów, gdyby nie urządzono w niej w 1987 roku sali koncertowej Ave Sol, funkcjonującej po dziś dzień. (Obok Łotysze urządzili jakby konkurencyjną salę koncertowo-kongresową Ave Luna).
I właśnie na placu miedzy tymi obiektami, przy południowej ścianie dzwonnicy wznosi się przedziwna rzeźbiarska kompozycja. Na białym jakby muzealnym, wyniosłym cokole w kształcie kolumny znajduje się popiersie subtelnej kobiety z gładko zaczesanymi, z przedziałkiem pośrodku, włosami. To Anna Kern (1800-1872). Jakby u jej stóp, jakby na wzór nagrobnej steli, czarny blok z medalionem przedstawiającym Aleksandra Puszkina (1799-1837) i pierwszym wersem z jego chyba najsławniejszego, zupełnie nienadającego się do tłumaczenia, wiersza K… (Do…): Ja pomniju czudnoje mgnowienije...
Wiersz ten stał się klasyką europejskiej poezji miłosnej. Jest to jeden z najbardziej znanych i lubianych w Polsce utworów A. Puszkina. O jego popularności może świadczyć fakt, że na konkurs literacki ogłoszony w 1938 roku przez Związek Zawodowy Literatów Polskich nadesłano 220 przekładów tego utworu.
Dlaczego właśnie tam, na terenie zbudowanej przez Szwedów, a przez ponad dwieście lat użytkowanej przez Rosjan cytadeli, taka romantyczna kompozycja?
Kompozycja rzeźbiarska przy ryskim pietropawłowskim soborze jest jakby zakutym w kamień obrazem uczuciowego uniesienia autora, Eugeniusza Oniegina z lipca 1825. Po blisko dwustu latach poetyckie widzenie stało się jawą. I to nie gdzie indziej, tylko w Rydze.
Tak w swoim pamiętniku Anna Kern napisała o swoim życiu:
Urodziłam się 11 lutego 1800 roku w Orle pod zielonym baldachimem z adamaszku z białymi i zielonymi piórami strusia w domu mojego dziada Iwana Piotrowicza Wulfa, orłowskiego gubernatora. Babcia była córką F. A. Murawjowa. Matka Jekaterina wyszła za mąż za Piotra Markowicza Połtorackiego. Powodziło im się tak wspaniale, że matka znalazła pod poduszką 70 holenderskich czerwońców. Mowa jest tu o starej, wywodzącej się z XVII wieku tradycji w zamożnych domach szlacheckich, zgodnie z którą kobieta po urodzeniu dziecka dostawała w prezencie pewną liczbę złotych monet.
Ojciec Anny należał do starego rodu kozackiego, zaś jej dziad, Mark Połtoracki miał 22 dzieci. Ojciec Anny – Piotr – był jego młodszym synem. Obrał karierę wojskową. W stopniu podporucznika przeszedł w stan spoczynku i osiadł w majątku Lubny na Ukrainie, liczącym 700 dusz, tj. w jego posiadaniu było 700 chłopów pańszczyźnianych. Była to bardzo dobrze utrzymana i malownicza posiadłość, położona, jak wspomina Anna, na skłonie góry, z której schodziło się poprzez tarasy do rzeki Suli wśród brzozowych, lipowych i dębowych zagajników.
Zgodnie z panującą modą dziewczynki czytały głównie sentymentalne romanse i żyły w świecie nierzeczywistych marzeń oraz ckliwych fantazji. W połowie 1812 roku ojciec zabrał Annę na stałe do domu rodzinnego, gdzie nikt szczególnie nie troszczył się o jej wykształcenie. Sama Anna tak opisuje ten czas: W Lubnach mieszkałam w domu rodziców do zamęścia, uczyłam swoich braci i siostry, marzyłam w zagajnikach i nad książkami, tańczyłam na balach, słuchałam pochwał postronnych osób i uwag krytycznych rodziców, wiodłam dosyć próżniaczy żywot, jak i większość panien z prowincji. Ojczulek nadal traktował mnie bardzo surowo. Jako młoda panna bałam się go tak samo, jak w dzieciństwie. O losie rodziny decydował więc ojciec i to on wybrał męża dla swojej córki, zupełnie ignorując jej zdanie w tej kwestii.
W tym okresie w Lubnach stacjonował pułk kawalerzystów, wśród których uroda Anny budziła wielki zachwyt. Młodzi oficerowie na wyścigi zabiegali o jej względy, ale Połtoracki nie uznał żadnego z nich jako godnego ręki swojej córki. Jego uwagę zwrócił jedynie generał-major Jermołaj Fiodorowicz Kern (1765-1841), weteran wojen napoleońskich, dowódca dywizji, do której należał ów pułk. Kern miał 52 lata, Anna zaledwie 17. Nie znała ani życia, ani ludzi. Kern spędził wiele lat w koszarach i okopach. Był rubasznym, cynicznym gburem, który z nie jednego pieca chleb jadł, ale bardzo imponował ojcu dziewczyny. W Annie Kern budził natomiast nieskrywaną odrazę.
Chciało mi się wymiotować od generalskich zalotów – wspomina Anna. – Z trudem zmuszałam się do rozmowy z nim i uprzejmego zachowania... Wiedząc, że życzą sobie tego rodzice, że mój los jest już określony, nie widziałam żadnej możliwości zmiany ich decyzji. Ojciec zmusił Annę do przyjęcia oświadczyn generała, po czym pilnował ją na każdym kroku i nie pozwalał jej kontaktować się z osobami, które były przeciwne jej zamążpójściu. Innych zalotników gonił.
8 stycznia 1817 roku w lubeńskiej cerkwi odbył się ślub Anny. Wspominając po latach to wydarzenie, Kern napisała: Wszyscy zachwycali się, wielu mi zazdrościło... Ale chciałabym zaznaczyć na marginesie, że biwak i pole bitwy to nie są miejsca, gdzie zdobywa się odpowiednie kwalifikacje do życia rodzinnego, gdzie kształtują się zalety istotne dla rodziny oraz że życie na polu walki nie rozwija ani tych uczuć, ani myśli, które są konieczne do szczęścia w rodzinie. Wiem to z własnego doświadczenia.
Parę miesięcy po ślubie Anna poznała cara. Aleksandra I, który przeprowadzał w pobliskiej Połtawie przegląd wojsk. Tańczył z nią na balu w siedzibie ziemiaństwa, powiedział jej parę komplementów i zapraszał do Peterburga. Imperator, który znał się na kobietach, uznał Annę Pietrowną za czarującą i porównał ją do królowej Luizy Pruskiej.
Mimo iż uroda Anny wzbudzała powszechny podziw, nie czuła się ona osobą szczęśliwą. Jej stosunku do męża nie zmieniły nawet narodziny córki Jekatieriny (1818–1904) ani następnych, tj. Anny (1822–1826) i Olgi (1826-1834). Fizyczna odraza, jaką czuła młoda kobieta zmuszana przez męża, a który mógłby być jej dziadkiem, do spełniania małżeńskich powinności, odebrała jej radość macierzyństwo. W jednym z listów do swojej ciotki Praskowi Osipowej napisała: Już wcześniej mówiłam, że nie chcę mieć dzieci. Przerażała mnie myśl, że nie kochałabym je (...). Chociaż wiesz, że początkowo pragnęłam dziecka, dlatego czuję pewną czułość do Katienki, chociaż winię siebie za to, że nie jest ona zbyt wielka.
Anna Kern zetknęła się z Puszkinem w 1819 roku podczas swojego pierwszego pobytu w Petersburgu. Pojechała tam za mężem w towarzystwie ojca, który przedstawił ją swojej siostrze Jelizawiecie Oleninej, żonie prezydenta Akademii Sztuk Pięknych, wysoko postawionego urzędnika państwowego. Anna bardzo zbliżyła się z rodziną ciotki, poznała tam też swojego ciotecznego brata Połtorackiego, który stał się jej przewodnikiem w wielkim świecie petersburskich salonów. Podczas jednego z przyjęć u Oleninych – wspomina Kern – spotkałam Puszkina, ale go nie zauważyłam. Cała moja uwaga była zaprzątnięta szaradami, które rozwiązywaliśmy, w czym brał udział Kryłow, Pleszczow i inni. Nie pamiętam, za wykupienie jakiego fantu zmuszono Kryłowa do przeczytania jednej z jego baśni. Usiadł na krześle pośrodku sali. My zgromadziliśmy się wokół niego. Nigdy nie zapomnę, jak wspaniale czytał swojego ‘Osła’. (...) Ulegając czarowi tej chwili, nie można się chyba dziwić, że poza Kryłowem nikogo nie widziałam. Dlatego nie zauważyłam Puszkina. On jednak wkrótce sam zwrócił moją uwagę na siebie. Podczas dalszej zabawy przyszła moja kolej zagrać rolę Kleopatry. Kiedy trzymałam koszyk z kwiatami, Puszkin razem z moim bratem Aleksandrem Połtorackim podszedł do mnie, spojrzał na koszyk i, wskazując na brata, powiedział: ‘Et c'est sans doute monsieur, qui fera l'aspic?’ (A rola żmii, widocznie, przeznaczona jest dla tego pana?). Uznając to za zbyt śmiałe, nic nie odpowiedziałam i oddaliłam się, po czym zasiedliśmy do kolacji. U Oleninych kolację spożywało się bez żadnych ceremonii, ma się rozumieć, bez uwzględnienia tytułów, siedząc przy małych stolikach... Podczas kolacji Puszkin usiadł z bratem za mną i starał się zwrócić na siebie moją uwagę schlebiającymi westchnieniami, typu, na przykład: ‘Estilpermis detre aussi jolie!’ (Czyż można być aż tak piękną!). Potem zawiązała się między nami żartobliwa rozmowa na temat, kto jest grzesznikiem, a kto nie, kto trafi do raju, a kto do piekła. Puszkin powiedział do brata: ‘W każdym razie w piekle będzie dużo ładniutkich, tam można będzie grać w szarady. Zapytaj madame Kern, czy chciałaby trafić do piekła?’. Odpowiedziałam poważnie i nieco oschle, że nie życzę sobie trafić do piekła. ‘I co teraz, Puszkin?’ – zapytał brat. Je me ravise (Zmieniłem zdanie) – odpowiedział poeta – Ja też nie chcę do piekła, chociaż tam będą ładniutkie kobiety. Wkrótce kolacja się skończyła i goście zaczęli się rozjeżdżać. Kiedy odjeżdżałam i brat usiadł ze mną do karety, Puszkin stał na ganku i odprowadzał mnie wzrokiem.
Anna Kern zaczęła poznawać twórczość Aleksandra Puszkina za sprawą Arkadija Rodzjanko – poety, który był członkiem stowarzyszenia Zielona Lampa w Peterburgu i przyjaźnił się z Puszkinem. Był on sąsiadem rodziców Anny, adorował ją i zachęcił do przeczytania najnowszych utworów Puszkina. Korespondował też w tym czasie z poetą i wiedział, że przebywa on od sierpnia 1824 roku na zesłaniu we wsi Michajłowskoje, która znajdowała się zaledwie trzy wiorsty od Trigorskogo, majątku jej ciotki Praskowi Osipowej. Puszkin wiedział też z listów Arkadija o wielkim wrażeniu, jakie zrobiła jego poezja na pięknej Kern. Byli więc przygotowani oboje na to spotkanie. Anna pojechała do ciotki w lecie 1825 roku, wiedziona ciekawością. Zdawała sobie sprawę z tego, że podczas tej wizyty będzie miała okazję bezpośrednio poznać utalentowanego mistrza słowa, który znalazł się w centrum zainteresowania całej miejscowej społeczności oraz stał się ulubieńcem nie tylko jej ciotki i jej córek, ale nieomal wszystkich mieszkanek majątku w Trigorskiem. Anna tak wspomina spotkanie z Puszkinem w czerwcu 1825 roku: Nagle wszedł Puszkin z dużą laską w dłoni. Potem często odwiedzał nas w porze obiadowej, ale nie siadał do stołu. Obiad spożywał znacznie wcześniej niż my i jadł bardzo mało. Przychodził zawsze z dużymi psami rasy chien-loup. Cioteczka, obok której siedziałam, przedstawiła nas sobie. Ukłonił się nisko, lecz nie odezwał się słowem. Wyczuwało się nieśmiałość w jego ruchach. Też nie znalazłam niczego, co mogłabym mu powiedzieć. Długo trwało, nim się poznaliśmy i zaczęliśmy ze sobą rozmawiać.
Anna przebywała u ciotki cały miesiąc i prawie codziennie widywała się z Puszkinem, który otwarcie się do niej zalecał i zasypywał komplementami. Pewnego razu – pisze Anna – zjawił się w Trigorskiem z dużą swoją czarną księgą, na marginesach której nakreślone były jakieś nóżki i główki, i powiedział, że przyniósł ją dla mnie. Po chwili usiedliśmy wokół niego i on przeczytał nam swoich ‘Cyganów’. Po raz pierwszy czytaliśmy ten cudowny poemat i nigdy nie zapomnę tego zachwytu, który ogarnął moją duszę. Byłam upojona zarówno płynącym potokiem wierszy cudownego poematu, jak i jego czytaniem, w którym było tyle muzyki, że roztapiałam się w przyjemności... Po upływie paru dni od tego czytania cioteczka zaproponowała nam wszystkim spacer po kolacji do Michajłowskogo. Puszkin bardzo się ucieszył i ruszyliśmy. Pogoda była cudowna, księżycowa czerwcowa noc przynosiła ochłodę i aro-mat pól. Jechaliśmy dwoma karetami: cioteczka z synem w jednej, a siostra (Anna Nikołajewna Wolf), Puszkin i ja – w drugiej. Ani wcześniej, ani potem nie widziałam go tak wesołym i uprzejmym. Żartował, ale bez dowcipkowania i sarkazmu, chwalił księżyc, nie nazywał go głupim, a mówił: ‘J'aime la lune, quand elle eclaire un beau visage’ (Kocham księżyc, jeśli oświetla on piękną twarz). Chwalił przyrodę i mówił, że tryumfuje, wyobrażając sobie, że Aleksander Połtoracki został na ganku u Oleninych, a on odjechał ze mną. Kiedy przybyliśmy do Michajłowskogo, nie weszliśmy do domu, a poszliśmy prosto do starego, zapuszczonego sadu, ‘przytułku zamyślonych driad’, z długimi alejami starych drzew, korzenie których, splatając się, wiły się na dróżkach, przez co ciągle się potykałam, a mój towarzysz wzdrygał się. Cioteczka, która przyjechała tam w ślad za nami, powiedziała: ‘Mon cher Pouchkine, faites les honneurs de votre jardin a ma-dame’. (Mój miły Puszkinie, pełnij honory pana domu i pokaż pani swój sad). Natychmiast podał mi dłonie i pobiegliśmy szybko, szybko, jak uczniowie, którzy nieoczekiwanie dostali pozwolenie na spacer. Nie pamiętam szczegółów naszej rozmowy. On wspominał nasze pierwsze spotkanie u Oleninych, wyrażając się o nim zajmująco, z zachwytem i na koniec powiedział: ‘Vous aviez un airsi virginal; riest ce pas, ąue vous aviez sur vous ąueląue chose, comme une croix’ (Była podobna pani wówczas do niewinnej dziewczynki; zdaje się, że nosiła pani coś w rodzaju krzyżyka, czyż nieprawda?). Następnego dnia powinnam była wyjechać do Rygi razem z siostrą – Anną Nikołajewna Wulf. Przyszedł rano. I na pożegnanie dał mi egzemplarz 11 rozdziału ‘Oniegina’ z nie rozciętymi kartkami, w których znalazłam złożoną w czworo kartkę papieru z wierszem: ‘Cudowne pomnę oka mgnienie’. Kiedy chciałam schować do szkatułki poetycki prezent, długo na mnie patrzył, potem gwałtownie go wyrwał z moich rąk i nie chciał zwrócić. Z trudem ubłagałam go, aby mi ją oddał. O czym myślałam wówczas – nie pamiętam.
Ze wspomnień Anny Kern wynika, że pierwsze spotkanie z poetą nie stało się powodem do zawarcia bliższej znajomości i nie zaowocowało jakimiś szczególnymi wrażeniami. Przypuszczalnie wówczas poeta nie postrzegał jeszcze Anny jako kobiety, o której chciałby pisać. Dopiero ponowne z nią spotkanie po sześciu latach, stało się poetycką inspiracją dla Puszkina, chociaż Anna Kern była parę lat starsza i przestała być już słodką, niewinną istotą, którą autorowi Eugeniusza Oniegina przedstawiono w salonie Oleninych.
W życiu Anny zaszły w tym czasie znaczące zmiany. Odeszła od męża i zamieszkała w Lubnach w majątku rodziców, chociaż ciągle dręczyła się rozstaniem z Kernem i wahała, czy ze względu na córki, dobrze postąpiła.
Anna, trzymając w szkatułce wiersz jej dedykowany, wyjechała do Rygi, zapewne jednak do męża, który prawdopodobnie stacjonował w ryskiej cytadeli. Stąd właśnie tam ta zaskakująca kompozycja rzeźbiarska, w której poeta jakby klęczy przed swoją muzą.
W liście z sierpnia 1825 roku Puszkin (tuż po wyjeździe Anny do Rygi), namawiając ją na spotkanie, pisze: Proszę się postarać choć odrobinę poprawić swoje stosunki z tym przeklętym generałem Kernem. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest on jakimś geniuszem, ale koniec końców nie jest też idiotą. Więcej łagodności, kokieterii (a przede wszystkim, na Boga, oporu, oporu i oporu) – a będzie u pani nóg, w miejscu, którego mu z całej duszy zazdroszczę, ale co robić! Swój list poeta kończy klasycznym pożegnaniem w stylu romantycznego Don Juana, na którego stylizowali się ówcześni panicze:
Żegnam panią – zdaje mi się, że klęczę przed panią, czuję pani kolana – oddałbym całe swoje życie, żeby to choć na chwilę stało się jawą. Żegnam i proszę uwierzyć w moje szaleństwo, jest ono żałosne, ale szczere.
Zauroczony Anną Puszkin napisał do niej szereg miłosnych listów, które Kern przechowała przez lata. Ich romans nie trwał jednak zbyt długo, zaledwie pół roku. Czytając korespondencję poety, można wysnuć przypuszczenie, że olśniła go jej uroda, ale nie chciał uczestniczyć w jej dalszym życiu i pomagać jej w rozwiązywaniu złożonych problemów rodzinnych, a tym bardziej narażać się jej mężowi. Nie chciał codziennością wiązać się ze swą świąteczną muzą.
Nie ma ostatecznych dowodów na to, że Anna stała się kochanką Puszkina, ale z drugiej strony nie jest to niemożliwe. Widywał ją wielokrotnie w Petersburgu po powrocie z zesłania w 1827 roku. Kern była też częstym gościem w domu jego rodziców. Przyjaźniła się z jego siostrą. Ponoć podkochiwał się w Annie brat Puszkina. Mieli wielu wspólnych znajomych.
Jednak stosunek poety do Anny zmienił się szczególnie po jego ślubie z Natalią Gonczarową. Anna denerwowała go swoimi prośbami, choć spowodowane były one jej biedą, a nie chęcią zwrócenia na siebie uwagi. W liście do swojej żony Puszkin bardzo niegrzecznie określa Kern, która prosiła go o pomoc w wydaniu swoich przekładów: Przesłałaś mi list M-me Kern; idiotce zachciało się tłumaczyć Sand i prosi mnie, żebym skontaktował ją ze Smirdinem. Niech ich diabli wezmą razem! Poleciłem Annie Nikołajewnie odpowiadać jej w moim imieniu, że jeśli jej przekład będzie tak wierny oryginałowi, jak ona jest wierną kopią M-me Sand, to niewątpliwie odniesie sukces.
Dalsze losy Anny nie były łatwe. W 1926 roku ostatecznie rozstała się ze swoim mężem. Przypuszczalnie zainteresowanie jej osobą ze strony Puszkina miało duży wpływ na jej decyzję. Być może roiła sobie coś więcej… Po śmierci męża w 1841 roku wyszła za mąż od młodszego od niej o 20 lat porucznika.
Anna, choć nie zdawała sobie dokładnie sprawy z tego, jak Puszkin mało cenił ją po opadnięciu olśnienia jej urodą, nigdy źle nie wypowiadała się o poecie. Niemniej po latach bardzo trafnie określiła naturę swojego wielbiciela: Przyczyną tego, że Puszkina bardziej pociągał blask w kobiecie, niż jej zalety i prostota charakteru, było jego niskie mniemanie o kobietach w ogóle, które w pełni zgodne było z duchem czasów.
W świetle przytoczonych wypowiedzi prawdziwym wydaje się być przekonanie Bohdana Galstera, że obraz geniusza czystego piękna (w ważnych przekładach poetyckich: Piękno bóstwa doskonałe, Czystego piękna lotny duch), będący symbolem natchnienia poetyckiego i twórczości, nie jest portretem realnej Anny Kern. Podobnie jak relacja między podmiotem lirycznym a wpisaną w utwór adresatką nie odzwierciedla rzeczywistych stosunków pomiędzy nią a twórcą. Autentyczny fakt biograficzny, który i w tym przypadku, jak w wielu innych lirykach Puszkina, legł w osnowie wiersza, został bowiem poddany daleko idącej sublimacji. Osoba adresatki spełnia więc jedynie rolę katalizatora, który przyśpieszył wypowiedzenie przez poetę nagromadzonych uczuć, myśli i nastrojów. Anna była tylko dla poety muzą.
W 1827 roku wyszedł w Kwiatach Północy wiersz Do..., o co zadbała sama Anna Kern, przekazując go do druku baronowi Antoniemu Delwigowi, poecie oraz serdecznemu przyjacielowi Puszkina jeszcze z czasów liceum.
W pierwszych latach po ostatecznym rozstaniu z generałem Anna nadal pozostawała w kręgu znajomych Puszkina. Po jego śmierci w 1837 roku życie Anny znacznie się zmieniło. Powoli rozpadał się bowiem krąg przyjaciół poety, kobieta starzała się.
Wiosną 1839 roku Anna Kern i jej córka Jekatierina poznały znanego rosyjskiego kompozytora Michaiła Glinkę. Stał się on częstym gościem w ich domu i jawnie adorował córkę. Kern przekazała mu rękopis wiersza Puszkina Do..., do którego zakochany w córce artysta skomponował w 1840 roku muzykę. Rękopis wiersza natomiast zgubił.
Szkoda, że ów romantyczny zakątek ryskiej cytadeli jest tak rzadko odwiedzany przez turystów, a to tylko 10 minut wędrówki od zamku.
Bibliografia
1. Bohdan Galster: Wstęp, w: Aleksander Puszkin; Wybór wierszy, t.2, Wrocław 1982, Ossolineum
2. Stefan Pastuszewski: Pod szwedzkim panowaniem; „Świat Inflant" 2007, nr 12, s. 8–19
3. Tatiana Stepnowska: Geniusz żywi się miłością, czyli historia pewnego romansu Aleksandra Puszkina. Opowieść o Annie Kern. „Gościniec Sztuki" 2010, nr 1, s.8–17