Pod koniec 1832 roku duszna atmosfera Paryża coraz bardziej zaczyna doskwierać słusznie upominającemu się o poetycką sławę Juliuszowi Słowackiemu. W listopadzie Mickiewicz wydał III część Dziadów, w której drastycznie rozprawił się z pewnym Doktorem.
Pierwowzorem literackiego bohatera był August Bẻcu, ojczym Juliusza i mąż owdowiałej po Euzebiuszu Salomei. Słowacki dostrzegł w dziele starszego „kolegi” zniewagę osobistą oraz pogwałcenie czci matki. Podobno egzemplarz dostarczony pasierbowi znienawidzonego przez Mickiewicza profesora zawierał podkreślone, jakby wcześniej na określony efekt obliczone fragmenty odnoszące się do ojczyma Słowackiego. Sportretowanie tegoż uczonego jako skończonego, zaprzedanego wrogiej władzy łotra spowodowało, że pochodzący z Krzemieńca poeta, ratując się przed kompromitującym go powinowactwem rodzinnym, postanowił opuścić francuską stolicę, o której zresztą nie miał najlepszego zdania (por. wiersz pt. Paryż). Oczywiście powodów wyjazdu było więcej. Przyszły republikanin z Ducha odczuwał potrzebę przebywania w poetyczniejszych krainach. I wybiera Szwajcarię: spokojną, melancholijną, zadumaną. Tutaj odnajduje spokój, tutaj w zlokalizowanym nieopodal genewskiego jeziora pensjonacie Klaudyny Pattey zatrzyma na chwilę bieg wydarzeń i odda się rozmyślaniom.
Baśniowa sceneria Paquis, urokliwego przedmieścia Genewy, dość skutecznie leczy poranioną tkankę posępnego przybysza. Śliczny jest dom szary i wysoki na trzy piętra, w którym zamieszkał, chwali pokoik wiejski, biurko czeczotkowe, poematowo nastrajają go balsamiczne wonie jodeł.1 Z początkiem lutego znów zwróci uwagę na wyjątkowość nowej ojczyzny: Ogród zawsze zielony[...], niebo błękitne – a na horyzoncie wznosi się Mont Blanc śnieżny, lekko jak chmura skreślony...2 Szczyt, na którym Słowacki umieści Kordiana, budził niewątpliwie w poecie wyobrażenie niezwykłej ekspedycji militarnej Hannibala. Przed dwudziestoma ponad wiekami największy w dziejach Kartagińczyk, ciągnąc z Hiszpanii wielotysięczną armię, przemierzał Alpy i dalej niezłomny parł w stronę Italii. Ten tajemniczy, niesłychanie wzniosły rozdział wojny punickiej nie mógł przejść mimo uwagi absolwenta klasycznej uczelni. Wielką przyjemność sprawia mu piękna prostota przesiąknięta ciszą urokliwego zakątka Europy. Na przełomie 1832 i 1833 roku Słowacki tworzy niezwykły poemat – Godzinę myśli. Ma dopiero dwadzieścia trzy lata, a już dokonuje wstrząsającego bilansu życia. Oczywiście jest to rachunek wystylizowany w guście romantycznym, nierzadko przesadzony, roztkliwiony, choć usłyszeć można tu tony dojrzale skrojonej wstrzemięźliwości filozofującego mędrca. Ale taka wyobraźnia łamie wszystkie tamy mentorskiej roztropności. Nie da się objąć nieskończonej przestrzeni smutku wyzierającego ze strof niezwykłego studium wrażliwości, bo tym w istocie jest Godzina myśli. Elementy górskiej przyrody dostarczają emigrantowi obfitego materiału dla stworzenia nowej rzeczywistości i wyrażania niezwykle złożonych stanów własnej psychiki. Pamiętać należy, iż najwierniejszym, ale zarówno najbardziej znienawidzonym towarzyszem życiowej tułaczki Słowackiego jest smutek - niewidzialny bohater tak wielki wpływ wywierający na losy poety, którego przejmujące wyznanie zostało zawarte w innym szwajcarskim poemacie:
Bo i tu – i tam – za morzem – i wszędzie,
Gdzie tylko poszlę przed siebie myśl biedną,
Zawsze mi smutno i wszędzie mi jedno;
I wszędzie mi źle – i wiem, że źle będzie.3
Smutek niezłomny, który nie ustępuje a trwa, przeistacza się w melancholię, ta zaś wytycza styl życia, charakter, usposobienie. Staje się egzystencjalną jakością, reguluje tętno, nadaje istnieniu swój rytm. Wzlatuje powietrzem, bez którego życie nie mogłoby istnieć. Juliusz pojął to wszystko właśnie w owej szwajcarskiej godzinie. Płaczący poemat pełen jest smutku. Rozpoczynających dzieło myśli kilkanaście wersów z tak fatalnej lutni zostało wziętych, że już prolog ów ze swymi przeklętymi, posępnymi, wniebowstąpionymi epitetami takie tylko gusta czytelnicze poruszyć może, które w filozofii smutku znajdują niejedno upodobanie. Inicjujące słowa, w męce serdecznej jakby zanurzone, mają wyraźny połysk zawsze goszczącej w duszy artysty goryczy. Śmiech nieszczery, głuche jęki kształtują dziką atmosferę tajemnej prawdy o niegodziwości zmysłowego świata. Dlatego prawdziwie szczęśliwym może być ten, kto w ciemnych marzeń pogrążony ciszy oddaje się siłom przeszłości, projekcjom spowolnionym dawnych poruszeń duszy i ciała. Godzina myśli ma formę osobistej spowiedzi poety, daje pełne refleksji zerknienie wstecz, zawiera wyraźne reminiscencje dzieciństwa, wileńsko-krzemienieckiej młodości. Retrospektywny charakter wypowiedzi poetyckiej to skutek zdecydowanego, wewnętrznego nakazu, ale też, jak można przypuszczać, próba rozmiękczania melancholijnego byronizmu:
Trzeba życie rozłamać w dwie wielkie półowy,
Jedną godziną myśli – trzeba w przeszłość wrócić;
I przeszłość jako obraz ściemniały i płowy,
Pełny pobladłych twarzy, ku słońcu odwrócić...4
Juliusz Słowacki kilka lat nie oglądał Krzemieńca, bo też do rodzimego miasta powracać nie było mu wolno. Ale marzenia, starannie pielęgnowane abstrakty napadające poetę mimowolnie i jakby od niechcenia, nie potrzebują paszportu, carskiej łaski, ni urzędniczych stempli, aby, oddając się swobodnym lotom, forsować każde granice, zwłaszcza te wzbronione, ponadludzkie. Okiem pamięci zagląda do krainy dzieciństwa a tam:
...pomiędzy gór szczytem
Piękne rodzinne miasto wieżami wytryska
Z doliny...
Jeszcze dziś śliczne jak z bajki miasto wypełnione jest słońcem, zielenią i ciszą.5 Położony w dolinie gród zdaje się pulsować jakąś wołyńską rubasznością, która wcale nie pozbawia go piękna. Dużo tu erupcjogennej energii, mnóstwo barwnych zależności, płóciennej pejzażowości: miasto wieżami wytryska, wieńcem okien błyska, lecą z lodów potoki rozkute a zaraz w ulic wpadają załomy. Chcąc uchwycić pełnię urokliwej krainy, sięga poeta po stosowane w malarstwie techniki. Będąc dzieckiem pobierał pierwsze nauki rysunku i malarstwa u stryja Teofila Januszewskiego, ponoć uzdolnionego, dbającego o szczegóły kopistę znanych dzieł. Nie wiadomo ile talentu odziedziczył po nim Julek, ale przyszły antagonista Mickiewicza w późniejszych dokonaniach poetyckich pozostawi liczne dowody świadczące o tegoż zdolności uchwycania rzeczywistości według plastycznych recept. Przecież Godzina myśli została zaplanowana na kształt albumu, czy malarskiej teki, do której ktoś powkładał obrazki obrosłe mgiełką czasu. Na jednym z nich widzimy Krzemieniec. Szwajcarskie ustronia formują wyobraźnię wieszcza. Wysokogórskie szczyty Alp pozostają w duchowej korespondencji z krzemienieckim szczytem wznoszącym się dostojnym cieniem królowej Bony. Nowe Ateny urodzone pod piórem wielkiego ich piewcy zostały wyposażone we wszelkiego rodzaju atrybuty decydujące o mistycznym i mitycznym sposobie pojmowania rozłamanej na dwie wielkie połowy przestrzeni życia. Widmo posępnego zamku ulega właściwej dla romantyzmu metamorfozie. Bohaterska ruina niczym dramatyczny aktor zmienia oblicza w dumnej scenie ożywionej różnobarwnym światłem. Za dnia łypie złowróżbnie oczyma strzelnic, wieczorem zaś zęby szczerb starych światu ukazuje rozłożone żołnierskim szeregiem na szerokiej tarczy miesiąca. Obrazek to oczywiście balladowy, sprawnie wystylizowany w guście Caspara Davida Friedricha, ale przecież już od 1814 roku trwa ten niezwykły czar Krzemieńca.6
Wielkie rozmarzenie czarnookiego dziecka i pragnienie pierwotnej niewinności – oto płynie sen całego życia:
Wśród litewskiego grodu, w ciemnej szkolnej sali
Siedziało dwoje dzieci – nie zmięszani w tłumie.
Oba we współzawodnej wykarmieni dumie,
Oba wątłej postaci, marmurowo biali.
W wileńskich portrecikach dwojga dzieci odnajdujemy rysy Juliusza Słowackiego i Ludwika Spitznagla. Widzimy postacie oddające się beztroskiej zabawie, dostrzegamy ich wrażliwość na świat przyrodniczy, zaskakującą w kontekście wieku głębokość odczuwania natury, umiejętność wtapiania się w rytm przemijających pór roku. Siłą napędową tej witalności będzie chora wyobraźnia; smutna zaś poezja duszy żywiąca uczuciami młode serca spowoduje tych serc obopólne zrozumienie. Chociaż nasi bohaterowie łańcuchem pokrewnej wrażliwości byli związani, choć oboje księgi rozumieli ciemne mistyka skandynawskiego Swedenborga, nie stanowili jednego organizmu, ponieważ odmiennie czuli. Jednak to nie przeszkadzało w wytwarzaniu wspólnych jakości:
Nieraz te dzieci myślą dwoistą i duszą
Składali jedne, piękne całością obrazy.
Drugiemu dziecku, ponieważ jest w poemacie Słowackiego gościem, poświęcić należy kilka dodatkowych uwag. Podczas nauki w gimnazjum przy imperatorskim uniwersytecie uchodziło za jedyną bliską osobę dla syna pani Salomei. Ojcem Ludwika był niemiecki doktor, profesor terapii ogólnej i medycyny praktycznej, pan Ferdynand Spitznagel. Zaprzyjaźniony z doktorem Augustem Bẻcu zmarł w roku 1926 – dwa lata po zgonie ojczyma Słowackiego.7 Ludwik - jedna z najbarwniejszych postaci z otoczenia Słowackiego, bez wątpienia legendą owiany charakter, do której to legendy sam Julo niemało się przyczynił, unieśmiertelniając Ludwika w strofach Godziny myśli, Kordiana, czy też na kartach pamiętnika. W Listach z podróży z Warszawy do Rzymu zamieścił wiele interesujących charakterystyk najwybitniejszych postaci tamtych czasów, ale o żadnej osobistości nie pisał z tak wielką fascynacją jak o starszym wiekiem koledze: Do najbardziej fenomenalnych, że nie powiem genialnych ludzi pod względem zdolności umysłowych, ale też i do najekscentryczniejszych pod względem rozbujania wyobraźni przy dziecinnej prostocie i naiwności serca – może się bez przesady liczyć wspomniany tu Ludwik Spitznagel.8 Wykwintność intelektualna naszego bohatera rzeczywiście posiadała rozmach kosmiczny. Zanim Spitznagel rozpoczął orientalistykę w petersburskiej Szkole Języków Obcych (tj. do piętnastego roku życia) czytał już Iliadę i Odyseję po grecku, Eneidę po łacinie, Jerozolimę wyzwoloną po włosku, Raj utracony po angielsku, francuską Henriadę i niemieckiego Mesjasza również czytał w oryginale. Uczył się portugalskiego, a będąc uczniem opanował podobno litewski i węgierski. Później dojdą języki orientalne. Pisał wiersze, których bardzo oryginalne próby zachowały się do dnia dzisiejszego, zajmował się również pracami translacyjnymi. Romantyczny erudyta niewątpliwie imponował Słowackiemu skoro po latach w Godzinie myśli tak wyrazi się twórca Balladyny o swym wiernym towarzyszu:
Ludzie na nim nadzieje budowali szczytne.
Pożerał księgi, mówił jak różne narody,
Do różnych nauk dziennie palące czuł głody.
Ludwik organizował swoje życie według sprawdzonych przepisów tragicznych bohaterów, których znamy z wielkich arcydzieł literatury tamtych czasów. Czytając Lorda Gordona Byrona, myślał o starciu świata cywilizowanego z barbarzyńskim, widział siebie u boku personifikowanej pędzlem Delacroix Grecji w bohatersko bronionej twierdzy Missolonghi, obcując z Goethem, przywdziewał żółtą kamizelkę Wertera i w podobne melancholiczne dymy owijał swoją duszę. Juliusz jeszcze wtedy nie rozumiał, jeszcze nie przeczuwał, że większy nauką i laty przyjaciel nie potrafi traktować tragicznych biografii z przysłowiowym przymrużeniem oka, bo też Ludwik od krain myśli nie odłamał życia. Wkrótce skrzętnie pleciona tkanina istnienia runie w nicość trafiona pistoletowym wystrzałem. Najpierw jednak Spitznagel skończy studia wschodnie:
Po trzech latach ów drugi młodzieniec powrócił,
Biegły wschodnich narodów tłumaczyć się mową.
W otwarte dziecka ręce z rozkoszą się rzucił
I rzekł: „Odjeżdżam na wschód, w krainę palmową.
Nigdy jednak świeżo upieczony absolwent orientalistyki nie będzie oddychał rozedrganym od żaru powietrzem Egiptu – tam bowiem miał objąć posadę dragomana przy konsulu rosyjskim w Aleksandrii.9 Rysowała się przed nim świetna przyszłość, drzwi do wielkiej kariery stały otworem. Ludwik chciał jeszcze przed opuszczeniem ojczyzny pożegnać się z najbliższymi, toteż znakomity młodzieniec przybywa do pięknego Snowia. Honor każe mu złożyć pożegnalny pokłon państwu Rdułtowskim, ale serce strute miłością do dwunastoletniej dziewczyny wymyśli pożegnanie godne epopei. Słowacki zanotował w pamiętniku, że Spitznagel pożegnał się z kochanką, a potem – żartując niby – miał powiedzieć do jej ojca: Czy wiesz, że podług Galla mam organ samobójstwa? – Być może – odpowiedział Rdułtowski – ale się pewno nie zabijesz...10 Nie przypuszczał bogaty ziemianin, nie przypuszczał nikt, iż ironicznie intonowana prowokacja Ludwika tak rychło huknie tragicznym spełnieniem:
...Widzieliśmy rankiem,
Jak po jesiennym liściu chodził smutny, cichy...
Potem konie pocztowe brzęknęły przed gankiem,
Potem wielkie strzemienne podano kielichy...
Żegnał się – za łzy dawał wesołe uściski
I pucharem o nasze puchary uderzył.
Odszedł. Wtem ucztujących strzał przeraził bliski,
Tłumem biegliśmy w jego komnatę... już nie żył.
Przez serce przeszła kula, a broń trzymał w dłoni.
A wydarzyło się to dnia 9 marca 1827 roku. Słowacki głęboko przeżył śmierć przyjaciela. Chodził potem na polny grób samobójcy i czytał nad nim smutne wiersze Cambella. Nawet on, który sam truł się wskutek nieszczęśliwej miłości do Ludwiki Śniadeckiej, na przekór sobie, wbrew własnemu zaczuciu, pragnął w tym tragicznym akcie odnaleźć choćby jedną iskierkę logiki. Próżno jednak szukać racjonalnego sensu w romantycznej śmierci – raczej jakiejś formy obłędnego spełnienia. Bolesne doświadczenie przemijania, nieodwracalności losu i małości jednostki ludzkiej – to wszystko kłębiło się w duszy przyszłego samobójcy, który zdawał się nieraz widzieć jak chwile przeciekają przez palce, a potem, rzucając tęskny dźwięk, odchodzą na zawsze. Była to w istocie świadomość pielgrzyma, który w drodze życia wstąpił na szczyty grobowca. Spitznagel na żadne szczyty grobowca wstąpić nie zdążył, nie wiadomo nawet, czy miał na to ochotę. Jednak Słowacki, czyniąc odniesienie do własnych planów egipskich, po latach dosłownie zrealizował metaforycznie ujęty akt zbliżenia się przyjaciela do poznania tajemnicy, wspinając się na szczyt piramidy w Gizie.
Cień wątpliwości na sprawę Ludwika rzucił Stanisław Burkot w artykule Tajemnice Ludwika Spitznagla. Jan Zieliński, odwołując się do znakomitej publikacji zamieszczonej w tomie Prac ofiarowanych Henrykowi Markiewiczowi, odsłania kulisy ryzykownej, ale odważnej tezy Burkota jakoby samobójstwo Spitznagla miało zostać sfingowane. Po ukończeniu petersburskiej uczelni, posiadającej rzekomo tajny profil akademii wywiadu, upozorowano śmierć młodzieńca, aby stworzyć sprzyjające okoliczności wyjazdu do Grecji. Moskwa oczekiwała, że znakomicie wykształcony Spitznagel wykona w ojczyźnie Sokratesa ważne zlecenia w walce przeciwko Turkom.11
Jest Godzina myśli galerią impresjonistycznych zatrzymań czasu, przestrzeni i postaci. Wrażenia pozostają wciąż intensywne, bohaterowie są żywi, szczegółowo określeni poprzez lirykę detalu – są jakby na wyciągnięcie ręki. Jest też poemat świadectwem nieustannie użyźnianej wyobraźni Słowackiego, która już teraz nie zna spoczynku. Dzieło dostarcza cennych informacji o jej autorze, o postaciach zaludniających przeoraną romantyzmem przestrzeń dzieciństwa i młodości poety. Ale przed jego arbitrażowym potraktowaniem przestrzegają wymienieni w szkicu Jan Zieliński oraz Paweł Hertz. Mamy przecież do czynienia z arcydziełem imaginacji, któremu daleko do autobiografii. My tylko z tego oszustwa, na które chętnie się zgadzamy, wyłuskujemy pewne motywy własne, autobiograficzne.