Archiwum

Marcin Bielowicz - Stygmat Cybulskiego

2 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Zbigniew Cybulski to, zdawałoby się – postać znana wszystkim. Nazwisko to wywołuje ciąg skojarzeń: ikona polskiego kina, Popiół i Diament, Andrzej Wajda, Polska Szkoła Filmowa, Polska odwilży gomułkowskiej, czarno–białe kadry, stare plakaty... Ale  – jak można łatwo się przekonać – Cybulski to nie tylko historia a la „w starym kinie" i iluzje roku 56. Wnikliwemu obserwatorowi nie umknie swoistość postaci, jakie kreował, ich wspólny mianownik  nieprzystosowania czy odrzucenia. Dodajmy do tego specyficzny sposób bycia i „nieobecność" połączoną z niedookreślonością, urwanym gestem, które były znakiem rozpoznawczym Cyba...i już wiemy, że nie był on „ meteorem" polskiego kina, ale postacią, o której warto pamiętać.  Cybulski mógł sobie pozwolić na znaczną ingerencję w ostateczny kształt materiału filmowego – umożliwił to status gwiazdy Popiołu i Diamentu – co zaowocowało niemal nieograniczoną swobodą wypowiedzi artystycznej i świadomie współtworzoną filmografią . A skąd wzięła się tendencja „outsiderska" postaci kreowanych przez Cybulskiego, który przecież  – zdawałoby się – miał „wszystko"? Warto wiedzieć, że talent organizatorski i komunikatywność  łączyły się u aktora z zaskakującą nieporadnością w dbaniu o sprawy osobiste oraz istnieniem sfer głębokiej prywatności. Wspominał Bogumił Kobiela:
„Ten sprężysty organizator (...) stawał się zupełnie bezradny na terenie swojego życia prywatnego. Krzątanina wokół codziennych, bytowych spraw była mu najzupełniej obca. Przez dłuższy czas nie miał mieszkania, pół życia spędzał w pociągach, nie płacił żadnych składek, nie gromadził niczego. Wiecznie się spóźniał" .
Charakterystyczna powierzchowność aktora była refleksem tego, co działo się w jego wnętrzu.
„Zaczęty, nie wykończony pozornie gest, ruch, był cechą jego aktorstwa. Zdradzał wewnętrzny niepokój, nadmiar kłębiących się w głowie myśli, których nie sposób wyrazić, bo jest za wiele, słów, których nie można wypowiedzieć. Słowa, które padały, zyskiwały jeszcze przez to na znaczeniu" .
Właśnie ta cecha aktora stanowi o jego oryginalności. Nie była to jednak maniera, sposób gry –  chyba że Cybulski grał całe swoje życie. Zdzisław Maklakiewicz:
„Zdawałoby się, że powinienem znać go dobrze, a przecież niejednokrotnie uświadamiałem sobie, że nie znałem go wcale. Zbyszek miał swoje własne, pilnie strzeżone podwórko, na które nikt nie miał wstępu. W ostatnich latach to podwórko w zastraszającym tempie powiększyło się. Był samotny. Coraz bardziej" .

W życiu prywatnym można doszukiwać się wielu wspólnych elementów pomiędzy postaciami kreowanymi a nim samym:
„Był wzruszająco niepraktyczny. Ogromnie ambitny, zwłaszcza na początku kariery przejmował się każdą krytyką; potrafił nosić w kieszeni kilka miesięcy niepochlebną recenzję, pokazywał ją przyjaciołom, radził się, tłumaczył, protestował, pisał groźne listy do redakcji. Ale nie przyszłoby mu do głowy, że można odnaleźć jej adres w książce telefonicznej. Listy nigdy nie zostały wysłane" . 
Jak pisał sam aktor, który przecież oddawał w swoich kreacjach cząstkę samego siebie:
„Lubię grać tak typowych dla naszych czasów ludzi z garbami – z kompleksami, bądź ludzi, którym brak odwagi, którzy powtarzają <<ja się nie nadaję>>. Nie znaczy to, że akceptuję taką postawę. Żeby do nich trafić, trzeba jednak z nimi znaleźć wspólny język! Po nawiązaniu kontaktu należy znaleźć w tych ludziach coś pozytywnego, pasję życia, która zawsze istnieje" .
Postacie, jakie odgrywał, nosiły na sobie jego stygmat, osobowość, były jego cząstką. Tak jak dla „poetów przeklętych" życie przenikało się z literaturą, tak i w przypadku założyciela „Bim–Bomu" miało to miejsce, z tą jedynie różnicą, że słowo pisane zamieniała taśma filmowa. Przy tym wszystkim Cybulski walczył o sztukę, film na wysokim poziomie. Jak pisał Aleksander Ścibor–Rylski:
„Przy Zbyszku szybko nauczyłem się pokory: mówił to, co było mu nieodzownie potrzebne i tak, jak musiał. (...) To, co robił z dialogami, robił zresztą ze wszystkim: nie było sytuacji, którą by kupił gotową i przyrządzoną, czasami bywało to nieznośne, bez końca szukał we wszystkim jakiegoś „haka" i wściekał się, kiedy go nie mógł znaleźć... " .
Cybulski był dzieckiem teatru, z którego jednak szybko zrezygnował. Jak sam pisał:
„...Dlaczego nie gram w teatrze? (...) jeśli gram codziennie (...) to przychodzi pewien moment, że gram tu scenę miłosną czy problemową, a myślę <<co będę dziś jadł na kolację?>> Czuję się nieuczciwie wobec tych, co zapłacili za bilety (...)" .
Jak wiele wyniósł z teatru, i co dokładnie, ustalał Eberhardt:
„(...) To właśnie z <<Bim–Bomu>> Cybulski wyniósł pewien szczególny sposób bycia na ekranie, będący osobliwym połączeniem ostrości, nieprzystępności i szorstkości z równoczesną poufałością tonu, intymnością gestu, ciepłem wewnętrznym. Nawet najmniej sympatyczne (...) postacie (... ) raz po raz robią jakiś gest, jakiś grymas, mówią coś w taki sposób, że gotowi jesteśmy wyciągnąć do nich rękę na zgodę (...). Przypuszczam, że ten właśnie gest, niezwykle oszczędny i trafny, skierowany jakby wprost do skrytego w ciemności Sali kinowej widza, Cybulski wyrobił sobie właśnie w „Bim–Bomie", czy „Teatrze Rozmów" .

Właśnie do czasów studenckich nawiązuje film Do widzenia, do jutra, jakiego scenariusz napisał Cybulski wraz z Bogumiłem Kobielą. Obraz ten to historia miłości i starcia przeciwnych światopoglądów, świata marzeń i codziennej rzeczywistości. Dwudziestopięcioletni Jacek jest starszy, bardziej oczytany,  ale jednocześnie bardziej ... naiwny niż 18–letnia Marguerite, która  bardziej trzeźwo stąpa po ziemi. Film zaczyna się i kończy w  teatrze, gdzie Jacek stara się poradzić z targającymi nim uczuciami za pomocą sztuki. Mówi:
„Widzisz. Są takie chwile, kiedy człowiek stroni od ludzi, nie dlatego że ich nie lubi, a przeciwnie, dlatego że jest do nich przywiązany. Długie patrzenie w wodę odkrywa wtedy dużo, dużo tajemnic" .
Jest ta wypowiedź, jak cały film zresztą, manifestem prawa do marzeń , wyrazem sprzeciwu przeciw życiu, w którym piękno spychane jest na margines. W jednej ze scen  filmu widzimy figurki żyraf wykonane z plastikowych rurek do napojów, poukładane na blacie baru. To w pewnym sensie odwołanie do „grających rekwizytów" z „Popiołu i diamentu" – płonących szklaneczek z wódką, nie są one jednak symbolem gasnących istnień ludzkich, ale  podkreśleniem  ulotności tego, co piękne między ludźmi.
Trzeba wziąć pod uwagę, że prezentowana historia ma swoje źródło w autentycznych wydarzeniach.  Jest to opowieść o prawdziwej znajomości Zbyszka, aktora teatrzyku studenckiego,  i  Françoise, córki francuskiego konsula (na potrzeby scenariusza powstała para Marguerite i Jacek)  Para stara się znaleźć wspólną nić porozumienia, ale zakochani bardzo się różnią – najbardziej zbliża ich śmiech  – jak w scenie na korcie podczas próby gry (Jacek podawał sie za dobrego tenisistę, żeby tylko móc zobaczyć się z dziewczyną ). Dziewczyna  stwierdza: „nieistnienie jest najlepszą rzeczą, jaką mogę Ci ofiarować". Jacek musi pogodzić się z rzeczywistością, jednak odwleka to, ucieka od prawdy, na pożegnanie odpowiada „do jutra", w nadziei na kolejne spotkania. W końcu znajduje pocieszenie w sztuce i znów zapada w refleksyjny nastrój, oddając się marzeniom. Wcześniej jednak zaszywa się w teatrzyku, grając w ciemnościach na schodach dwoma papierosami miłosną historię:
„Zapalisz? [tu zapala papierosa od drugiego, pojawiają się dwa światełka –MB] Daj rękę. Nie, nie tą. Drugą.  Gdzie chciałabyś być teraz – w domu? [ruch przeczący drugiego ognika] Na księżycu? Tutaj. [śmiech)] Dlaczego? [drugi ogień rysuje serce]".


Cybulski–czterdziestolatek to Sam pośród miasta.  Akcja filmu krąży wokół tematu Konrada, który usiłuje zabić czas w Warszawie – gdzie wszystko juz załatwił i z wszystkimi już się pożegnał – w związku z przeniesieniem lotu do Iraku na następny dzień. Bohater błąka się po ulicach, usiłuje dodzwonić się do swojej przyjaciółki Ewy, nie wie, co zrobić z czasem. W jednej ze scen staje pod słupem, na którym widnieją oznaczenia odległości do miast Europy, następne ujęcie to bar, gdzie z kolei jest plakat z napisem „Pologne". Przypadek? Konrad krąży jak ćma między telefonem na portierni (telefon Ewy milczy)  a kontuarem. Przysiada się Basia, młoda dziewczyna, która wyraźnie zagina na niego parol. Ten początkowo stara się ją zniechęcić, w końcu podejmuje coś na kształt flirtu, cały czas mając wyrzuty sumienia:
„– Napije się pani czegoś – kawę poproszę.
– I wódki.
– W takim razie ja poproszę dwie wódki [Konrad składa zamówienie u barmana delikatnie kręcąc głową ze zdziwioną miną], kawę i wodę. (...) 
– Dobrze, że nic nie mówisz, bardzo to lubię(...)
– Odwróć się, chcę zobaczyć, jakie masz oczy. [Dziewczyna spełnia życzenie. Konrad łamie się, jego głos traci na pewności, postanawia zadzwonić, nikt nie odbiera]
– Tak. A co, ty wódki nie pijesz?
– Nie, A – pewno dobrze całujesz?
– Nie, A ty naprawdę się wódki nie napijesz? (...)
– Pewno...[Baśka dłonią wodzi po blacie baru, widać tam ich twarze, muska ręką dłoń Konrada]
– Co!?
– Zbiera – zbierałeś znaczki jak byłeś mały?
– Taak, a ty na pewno zbierasz aktorki
– O, już nie zbieram od trzech miesięcy, a – jak z tymi znaczkami?–
A ja – zbieram, zbieram. [W tym momencie w blacie odbijają się ich roześmiane twarze. Nić porozumienia zostaje zawiązana]. (...)
– A. Pewnie Ci się nie podobam? Albo ci się podobam, albo Ci się podobam. (...)
– Masz ...hm bardzo ładną sz– szyję. (zakłopotany) .
Wychodzą, razem trafiają do klubu młodzieżowego, ale i tam Konrad nie potrafi się odnaleźć. Szuka telefonu, odwiedza znajomych, ale nikt nie ma dla niego czasu. Zapada zmrok, zapalają się neony. Wraca do baru, gdzie poznał dziewczynę. Spotyka zgorzkniałego i zdziwaczałego  weterana wojennego, a rozmowa potwierdza, że Konrad nie pasuje ani do nowego pokolenia, ani do „starej gwardii":
„–– Panie, to są ludzie? To są kukły nie ludzie, panie. Panie, jakich miałem ludzi, to byli ludzie. To był oddział, panie.
– Dobra, dobra.
– No, tylko nie dobra, tylko nie dobra.– [przeplatając swoją historię wesoło–niecierpliwymi pytaniami o kotleta, opowiada dalej – MB] To był oddział , panie.
– Jasne, jasne [Konrad jest już zmęczony, pijany, ma własne zmartwienia ]
–Tylko nie jasne, tylko nie jasne...Nie wiesz pan kim jestem, a gadasz pan. (...) Panie, swojego człowieka to ja od razu poznam, taki już jestem. Napijmy się. Napijmy się. Jak Ci na imię? Jak Ci na imię? Też walczyłeś? Walczyłeś? Co? [szarpie za ubranie, wylewa wódkę ].
– Nie.
– No widzisz. Gówniarz jesteś, nie człowiek. Człowiek walczy, a gówniarz nie. Tak, bracie. [Konrad przysypia] Szczerbiec jestem. Jak coś będzie tego to...zadzwoń. Dzisiaj nie ma ludzi. Każdy każdego chce zrobić, rozumiesz. (...) Teraz taki jeden z drugim chce mnie wylać, bo jakieś rachunki się tam nie zgadzają. A ja za nich (...)krew przelewałem. (...)
–  Zdaje się, kotlet panu niosą, kotlet.
– Eee, Kotlet, rozumiesz, kotlet to ja! Ja i ojczyzna to jedno, a oni by oni, by chcieliby mnie o, tak, o...bo jakieś gówniarskie rachunki się nie zgadzają. Gówniarze(...).
Kolejny telefon – aparat już działa –  pozostaje także bez odpowiedzi, Konrad  opuszcza więc lokal, powracając  do Baśki. Jedzie z nią do domu, gdzie mieszka Ewa ( na co liczył?). Na klatce schodowej Konrad widzi, jak odwiedza ją – po niedwuznacznej rozmowie w drzwiach –  jej znajomy. Następnego dnia wylatuje za granicę nie dzwoniąc już do Ewy, żegnając się również
z Baśką, którą traktuje jednak bardziej jak córkę. Brak ich wspólnej przyszłości zdaje się  rozumieć i ona.

Cybulski w szczytowym okresie swojej kariery stał się  niekwestionowanym pupilem krytyki: „<<Gra tego aktora jest bogatsza od sytuacji, w których występuje i od tekstów, które powtarza>> ". Krytyka jednak wtłaczała Cybulskiego w ramy „Popiołu...", kolejne kreacje porównując do filmu Wajdy z 1958 roku – swoistego faworyta publiczności i recenzentów.  Dlatego powstał film Salto, który w szerszym kontekście jest próbą obrachunku z narodowymi  legendami, mistyfikatorstwem, mitomanią, ale tak naprawdę stanowi pełniejszy obraz Cybulskiego i jego fascynacji. Jedyny tak naprawdę napisany z myślą o Cybulskim scenariusz to historia antybohatera i oszusta. Człowieka, „takiego jak my", a więc nie papierowego bohatera bez skazy, ale gawędziarza i mitomana. Bogumił Drozdowski:
„Konwicki  pisał scenariusz Salta z myślą o Cybulskim. (...). Kowalski–Malinowski to nie kto inny, jak właśnie Chełmicki po latach, Chełmicki w gabinecie luster, wybujały w swych kompleksach  i – co najważniejsze – wzbogacony o doświadczenia całej szkoły polskiej i jej epigonów, wzbogacony o cechy postaci tworzonych również i przez samego Konwickiego, a przez to zdeformowany do granic możliwości..." .
Tadeusz Konwicki:
„(...) z wolna uświadamiałem sobie (...) że nie jest to aktor jednej roli (...) z wolna wygasająca niechęć znalazła osobisty epilog: napisałem specjalnie dla niego scenariusz Salta. (...) umówiliśmy się, że w jakimś sensie będzie to film o nas samych. (...)  Miał swój własny świat pilnie strzeżony i daremnie usiłowalibyśmy przeniknąć prawa nim rządzące" .
Jak pisał sam Cybulski:
„ Publiczność, najważniejszy partner aktora i sprawdzian, lustro jego istnienia. Mimo Salta, Saragossy i tzw. ucieczki od sukcesów –  wygrałem plebiscyty – co to znaczy. Mit upadł, a jednak coś pozostało. (...) Jutro Meksyk, Sam pośród miasta, Dzień powszedni. Bohaterowie mniej atrakcyjni, wynik stabilizacji, i unikanie konfliktów za wszelką cenę (...) W związku z tym bohater Chełmicki nie mógł się utrzymać. Salto – znakomitym, uroczystym pogrzebem mitu. (...) W moim przypadku – wygrało aktorstwo, chociaż bohater uszedł i mit pogrzebany. To optymistyczne, ale optymizm egoistyczny – mój własny. Z postaci zamieniłem się w dobrego aktora. Poza tym myślę, że w Salcie nie trzeba brać dosłownie pojawienia się żony Kowalskiego – jest to rodzaj pewnej riposty. Ważniejsze dla losu postaci bohatera jest wskoczenie – na końcu – do pędzącego pociągu – powrót do klamry" .
Salto – to, można zaryzykować, najwybitniejszy film z udziałem Zbigniewa Cybulskiego. Ten poetycki utwór w wyraźny sposób nawiązuje do „Wesela" Wyspiańskiego. Odnosi się zarówno do mitomaństwa głównego bohatera, jak i do mitów narodowych, skłonności wizyjnych uwiecznionych w scenie zbiorowego hipnotycznego tańca. Akcja rozgrywa się mikrokosmosie miasteczka "z pogranicza jawy i snu". Kowalski – Malinowski to alter ego Cybulskiego, człowiek znikąd, który pojawia się we wspomnianym mieście wyskakując z przejeżdżającego pociągu, tą samą drogą się z niego wydostaje (co – biorąc pod uwagę tragiczną śmierć aktora – nabiera nowego symbolicznego znaczenia).  Klamra jest więc zamknięta – my nadal nie wiemy, czy opowiedziana historia miała miejsce, czy przedstawione miasteczko w ogóle istnieje. Tymczasem Kowalski – Malinowski,  oszust i mistyfikator, ma w sobie to coś, co nie pozwala go nie polubić. Jest to postać wyjątkowa – na poły nieprzystępna, tajemnicza i szorstka, a z drugiej strony poufała,  konfidencjonalna, wciągająca kolejnych ludzi w swoją grę – niczym w hipnotyczny taniec chocholi, jak kulminacyjnej scenie filmu.
Główny bohater,  przyjmując raz dramatyczny, raz konfidencjonalny ton, wmawia gospodarzowi (cierpiącemu na zaniki pamięci), że się „kiedyś" znali, a on uratował mu życie. Wszędzie rozpowiada o grożącym mu niebezpieczeństwie, skarbie ukrytym pod ziemią. 
„Ja tu kiedyś mieszkałem. (...)Dla pana nazywam się Kowalski. Dla innych – Malinowski! Rozumie pan? (...) Uciekam przez cały dzień – ledwo tutaj zdołałem trafić! Ścigają mnie! (Ton konfidencjonalny, na pytanie: kto?, odpowiada z roztargnieniem) Może panu powiem... później" .
Kowalski–Malinowski wyciąga informacje, zgaduje, stara się sprawić wrażenie wszystkowiedzącego proroka. Epatuje swoim cierpieniem – dręczą go koszmary wojenne. Przebywając w domu gospodarza, ojca Heli, widząc jego dobroduszność, pozwala sobie na jeszcze bardziej śmiałą grę:
„Wszystko co powiedziałem, nieprawda! Inaczej się nazywam, inaczej też mnie wyszło w życiu! (...) Jestem śmieszny, prawda?
– Nie mnie osądzać
– Ty głupi, trawożerny palancie!"
Aby znaleźć sposób na uwiedzenie córki gospodarza, zmyśla historię o niedawnej śmierci żony i dzieci, gra na współczucie. Na pytanie czego się boi, odpowiada:
„(...) Ja potrzebuję ludzkiej uwagi, cudzej obecności, bo ja jestem –strasznie chory [szeptem–MB].
– Dlaczego pan mnie nie obejmie, nie pocałuje? (...)
– Od razu wiedziałem, że jednak jest coś w pani fałszywego.
– A ja od razu poznałam, że należy pan do tych ludzi, którzy cierpią...jeśli pies nie zamerda ogonem na ich widok".
Kowalski–Malinowski spotyka na swojej drodze kolejne archetypy: Żyda, żołnierza i wróżkę – wszyscy oni prowokują do dalszych fantazji i przekłamań. Bohater „wyznaje" Helenie, że nigdy nie był z kobietą, wyplątuje się z wcześniejszej historii o żonie i dzieciach. Po zbliżeniu, do jakiego doprowadza, dokonuje popisowego samookaleczenia dłoni.
W rozmowie z ojcem dziewczyny dowiaduje się, że z powodu leżących pod ziemią pokładów uranu, miasteczko wkrótce ulegnie zniszczeniu, zostało już wymazane z map. Podkreśla to dodatkowo nierealność całej historii, miasteczka i jego mieszkańców. Finał historii ma miejsce podczas imprezy rocznicowej, która akurat odbywa się tej nocy – Kowalski–Malinowski intonuje rytm, jaki hipnotyzuje zebranych, którzy w surrealistycznym tańcu  stają się jeszcze bardziej nierzeczywiści. Opuszczając miejsce zabawy, główny bohater słyszy kobiecy głos. Głos, który przywraca wszystkich rzeczywistości: „
– Szukam męża proszę pana. Taki ciemny w okularach. Jednym mówi, że sie nazywa Kowalski, a drugim, że Malinowski
– Nie wolno, on się ukrywa, szukają go źli ludzie. (...)
– Kto go szuka? Przecież to dziwkarz i łgarz. (...)
– On tu dzieci ozdrowił
– Tak. Cudze uzdrawia, a przed swoimi ucieka
– (...) A myśleliśmy, że to prorok".
Kowalski–Malinowski ucieka z miasteczka i wskakuje do pociągu. Historia zamyka się klamrą. Albo saltem. A przecież chodzi o to chodzi, o czym mówił sam główny bohater: „Życie – to trudna sztuka. Starajcie się  żyć pięknie".

Zbigniew Cybulski to pierwsza gwiazda kina powojennego, idol mas, co pokazuje historia  kradzieży jego czerwonej „Jawy":
„(...) Cybulski dał ogłoszenie do gazety: <<Chłopaki, oddajcie mi motor>>. Odstawiono go następnego dnia z bukietem kwiatów i karteczką: <<Zbyszku, przepraszamy, nie wiedzieliśmy, że to twój>>" .
Za Cybulskim jeździli fani , dziewczyny potrafiły wepchnąć się do pokoju:
„W Krakowie, gdy dzieliłem ze Zbyszkiem pokój, wparowała jedna taka. Zbyszek się bronił: <<Tu leży kolega>> – pokazywał na moje łóżko. <<On już śpi>> – ona na to. <<Nie, nie śpi>> – upierał się. Po chwili usłyszałem, że Zbyszek chrapie. Zawsze tak było – on nigdy nic z tego nie miał" .
Cieszył się też uznaniem środowiska – Aleksander Ścibor–Rylski:
„każdemu gestowi chciał nadać sens, przywiązywał wagę do najmniejszego chrząknięcia, mimo że nie było dwóch dubli, w których chrząknąłby jednakowo. (...) Kochał wszystko, co zostało nakręcone, nie mógł się pogodzić z żadnym cięciem. (...) Mówiłem: <<Zbyszek, do tego drgnięcia jest trzy metry, to się wlecze (...)>>. Upewniał się. <<Stary, słowo?>>. <<Słowo>>. Ściskaliśmy sobie ręce, wychodził niby to uspokojony, a potem w nocy zadręczał mnie telefonami: <<Stary, doklej to, ja cię błagam>> – i tak było aż do samej premiery" .
Cybulski nie był kryształowy:  nie nadawał się do pracy rano, cechowały go amatorstwo, roztargnienie, trudność we współżyciu, rzadko bywał w domu, pod koniec życia dużo pił... Oddanie procesowi twórczemu kosztem rodziny, zaborcze poszukiwanie akceptacji i uwielbienia, wrażliwość na krytykę –  czyniły go wielkim indywidualistą, którego życie zostało podporządkowane twórczości. Z biegiem czasu przestał być idolem, postarzał się, przytył, spotykał się ze złośliwościami w prasie – Bohdan Węsierski napisał swego czasu w Expressie Wieczornym: „Ten idiota w ciemnych rowerkach na nosie". Dziś wydaje się, że z biegiem czasu będzie przybywać negatywnych opinii o Cybulskim, tak samo jak o polskim kinie z tamtych lat. Dlaczego? Dawniej film nie musiał z założenia zarabiać. Cybulski „robił" z kina sztukę wysoką, pogłębiał portret psychologiczny postaci, "dramatyzował". Dzisiejszemu odbiorcy te filmy mogą wydać się przegadane, uteatralizowane i niezrozumiałe. Magia Cybulskiego działa jednak do dziś: w  niedawno wydanej kolekcji Mistrzowie Polskiego Kina wystąpił w ośmiu z 20 filmów (w całej karierze zagrał jedynie w 35 produkcjach).

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.