Archiwum

Rudolf Leonhard - Żydowskie dziecko

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Mój przyjaciel Gottfarstein opowiedział mi taką oto historię. Ale żeby wszystko było jasne od razu powiem, że Gottfarstein jest Żydem, i to Żydem ze Wschodu. I co jeszcze, a więc że przywykł do emigrowania, że jest człowiekiem nerwowym, ponadto ma serce poety i jako taki przeżywa głęboko to, co się wokół dzieje, lecz wyciąga wnioski ze swej wrażliwości, stąd postanowił walczyć. Jego nazwisko tłumaczy się jako „Gottverstehn”, czyli „Zrozumieć Boga”, ale ponieważ Gottfarsteina doświadczyło życie i żył w pobliżu wielu nieszczęść, więc przestał Boga rozumieć z chwilą, gdy zobaczył, jak też świat jest naprawdę urządzony. Gottfarstein przebywał w Paryżu w wielu hotelikach, w których znajdowali schronienie ludzie nie posiadający własnego kąta. Im mniejszy, im bardziej na peryferiach znajdował się taki hotelik, tym większa i tym bardziej anonimowa była bieda, która się w nim potęgowała. W sąsiedztwie pokoiku, w którym przebywał, zamieszkiwała rodzina żydowskich uciekinierów. Ludzie ci kiedyś wcale nie byli biedni. Posiadali sklep w jednym z niemieckich miasteczek, który nieźle prosperował, więc mogli żyć tak, jak inni ludzie ich pokroju. Ojciec zajmował się sklepem, w czym pomagała mu matka, która oczywiście dbała również o przytulne, skromne mieszkanie. Oboje oprócz pracy przeznaczali swój czas wyłącznie rodzinie i to właśnie stanowiło w ich postępowaniu błąd i było naganne. Gdyby bowiem wszyscy ludzie ich pokroju troszczyli się o dobro społeczeństwa, również im żyłoby się w tym społeczeństwie lepiej i niejednemu zdarzeniu dałoby się zapobiec. Ale ci ludzie żyli właśnie tak, jak im podobni.
Jakub, ich najstarszy synek, chodził do szkoły, a kiedy miał chyba dziewięć lat, zaczęła się w Niemczech hitleriada i Jakub miał być pierwszym w rodzinie, który jej na sobie doświadczył. Otóż nagle w jego szkole wszyscy nauczyciele okazali się być nazistami. Wychowawca w klasie Jakuba był nawet oficerem SS i świadom swojej pozycji i mocy, jaką zapewniała mu jego ranga, często kazał klasie śpiewać piosenkę, w której między innymi znajdowały się takie oto słowa:

Gdy spod naszych noży tryska Żydów krew,
wtedy w nas buzuje krwiożerczy wilków zew.

Wychowawca i w jednej osobie oficer SS w momencie, kiedy pojawiały się te słowa, zwracał szczególną uwagę na Jakuba, bacząc, by chłopiec gorliwie śpiewał.
Na małym Jakubie słowa te wywierały przykre, coraz bardziej przykre wrażenie, czuł, że są one z gruntu wstrętne. Przecież był Żydem i jego rodzice, którzy byli dobrzy nie tylko dla niego, lecz i dla innych ludzi, byli Żydami, więc dlaczego teraz jego krew, krew rodziców i krew wszystkich Żydów, żydowska krew ma tryskać z noży? Dlaczego? Dlaczego krew Żydów? I dlaczego te straszne noże?
Chłopiec bardzo to przeżywał. Jego umysł wciąż zaprzątała krew Żydów, krew spływająca z noży. Bardzo często cytował te przykre słowa rodzicom, pytając, dlaczego tak ma być, zaś oni, którzy i tak żyli w niepokoju, nie wiedzieli, co mu odpowiedzieć. Zrozpaczeni rozmyślali, co mogliby dla syna uczynić. Wreszcie, z wielkim trudem – ponieważ z powodu obawy przed nazistami wielu mieszkańców miasteczka stało się ich wrogami – udało im się uzyskać zaświadczenie od lekarza, stwierdzające, że Jakub ma słabe gardło i nie może śpiewać.
Oficer SS i w jednej osobie wychowawca klasy zmuszony był w tym miejscu ustąpić. Jakub nie musiał teraz śpiewać, że krew żydowska tryska z noży. Lecz rodzice nie pomyśleli i nie spodziewali się, że skutki zwolnienia ze śpiewu okażą się jeszcze bardziej opłakane, bowiem śpiewając Jakub dbał o melodię i dotąd jednak osłabiał nieco wydźwięk okrutnej zwrotki, natomiast teraz musiał codziennie wsłuchiwać się w nią i ta gnieździła się w nim coraz bardziej i głębiej.
Kłucie, kłucie nożami kłuło coraz bardziej jego słuch, wbijało się w głowę, w krew. Widział wciąż tylko błyszczące ostrza noży, plamy zrudziałej krwi i strużki krwi ściekające z ostrza jakby sycząc. Mały Jakub nie mówił teraz o niczym innym, jeżeli w ogóle coś mówił. Przestał jeść, twarz miał bladą, coraz mocniej chudł, był chory, i to coraz bardziej.
Rodzice postanowili wreszcie, że muszą opuścić nie tylko miasteczko, ale w ogóle Niemcy, co okazało się wcale nie takie proste. Kochali przecież swój dom, miasteczko oraz ten kraj. Było to miasteczko oraz kraj ich rodziców i dziadków, tutaj jedli i spali, pracowali i chodzili na spacer, a dawniej mieli tu przyjaciół. Względy materialne także tego nie ułatwiały. Musieli wszystko sprzedać, a konieczność zmuszała ich do sprzedania jak najtaniej. Żaden notariusz nie chciał sporządzać dla nich umów z powodu wrogości albo ze strachu przed okrutnymi władzami. Oszukiwano ich gdzie tylko to było możliwe, oszukiwali ich nawet ci, którzy niedawno byli ich przyjaciółmi, więc stracili niemal wszystko. Ale nie dane im było dłużej żyć w swoim miasteczku i chcieli przede wszystkim ratować Jakuba przed surowym nauczycielem i wszechwładnym oficerem SS.
Z początku wydawać się mogło, że małemu żyje się tutaj lepiej. Wprawdzie przerażał go obcy język, gdyż język niemiecki, który nie zbrzydł mu mimo tej okrutnej zwrotki, stanowił jego jedyny język i był jego własnym językiem. Ale kiedy się zorientował, że w domu i na ulicy, oprócz rodziców, wszyscy mówią inaczej, ożywił się, bo przecież nie słyszał tu niczego o nożach i żydowskiej krwi, a to, co obce, zaczęło go nawet bawić. Rodzice byli z tego powodu szczęśliwi, mimo że wciąż jeszcze trapiły ich zmartwienia, ale na Jakuba spoglądali z uśmiechem i głaskali go po głowie. Myśleli, że uwolnił się od tych okropności i o nich zapomniał.
Lecz wtedy wydarzyło się coś… – od tego miejsca mój przyjaciel Gottfarstein, który dotąd o tej całej historii opowiadał, to, co mówił, głęboko przeżywał, gdyż w tym niejako osobiście uczestniczył. …Otóż pewnej nocy usłyszał, że w pokoju obok ktoś śpiewa. Był to śpiew dziecka, wysoki, czysty. Śpiewało ono wciąż to samo:

Gdy spod naszych noży tryska Żydów krew,
wtedy w nas buzuje krwiożerczy wilków zew.

Gottfarstein, mimo że siedział dotąd przy stole, na którym pisał, skoczył na równe nogi i zaciskając pięści wsparł dłonie na papierach. Przecież tam, o czym doskonale wiedział, mieszkali emigranci, żydowscy uciekinierzy, i to u nich ktoś śpiewał najgłupszą, barbarzyńską i na wskroś antysemicką piosenkę?
Następnego dnia przekonał się, że się nie mylił, lecz miał to nie tylko słyszeć każdej nocy, ale i oglądać na własne oczy. Otóż o drugiej w nocy chłopiec, który dotąd spokojnie spał, nagle siadał na łóżku i dziecięcym głosem, wysokim i czystym, śpiewał straszną zwrotkę, która w nim, jak się okazało, wcale nie wygasła i którą raz po raz powtarzał. Przerażeni, zerwani ze snu, śmiertelnie wystraszeni rodzice przykładali mu na czoło kompres z zimnej wody, przypuszczając, że chłopiec stał się lunatykiem, i z lękiem i czule do niego przemawiali. Nic to nie pomagało, puste, gęste od snu powietrze tworzyło barierę między nimi a dzieckiem, tylko jego cieniutki głos przenikał ich na wskroś jak ostrze błyszczącego noża i przebijał ściany. Ich dziecko ich nie słyszało. Po godzinie chłopiec opadał na poduszki jak zmurszała deska i zapadał w głęboki sen.
Kiedy następnego dnia wyczerpani rodzice pytali go o nocny śpiew, chłopiec nie miał pojęcia, co się wydarzyło. Lecz w nocy, koło drugiej, znów się do trzeciej rozlegało śpiewanie chłopca zupełnie niepomnego tego, co się do niego mówi, aż nie opadł na łóżko i usnął. I tak działo się każdej nocy.
Rodzice udali się z nim do lekarza. Ten opukał młoteczkiem kolano, zaświecił w oczy, naciskał i sprawdzał, powiedział parę słów po łacinie, wreszcie wzruszył ramionami. Tu nie da się nic zrobić, powiedział. To bardzo rzadki, wyjątkowo rzadki przypadek, by dziecko było umysłowo chore…
„Umysłowo chory”, powtórzyli cicho rodzice i wypowiadali te słowa często, zawsze bardzo cicho i przez cały dzień. Znękanych wieloma troskami nie opuszczały te jedne słowa i obawa przed kolejną nocą. Gdyż każdej nocy chłopiec leżący w łóżku obok podnosił się i dziecięcym dyszkantem śpiewał przeklętą hitlerowską pieśń.
Pewnej nocy ojciec klęknął obok łóżka, zalał się łzami, wyciągnął do chłopca ręce i krzyczał tak, że mogło się wydawać, iż także on zwariował: „Jakubku, czy chcesz, abym się pozbawił życia?”. I począł wycieńczonemu chłopcu wymieniać wszystkie rodzaje samobójstwa: można się powiesić, zastrzelić, utopić, otruć, można…, można… Oniemiałe dziecko, przypominające z wyglądu starca pochylającego się nad klęczącym mężczyzną, jakby to ono było jego ojcem, w bezruchu i zaskoczeniu rzekło: „Nie rób tego, ojcze, nie rób tego! Przecież wtedy zostanę sierotą! Ja za siebie nie mogę. Wcale nie chcę tego śpiewać. Nic na to nie poradzę. To nie ja śpiewam, to śpiewa we mnie…”.
W tym miejscu dla Gottfarsteina ta historia się kończy. Lecz nie kończy się ona dla chorego Jakuba i jego rodziców, gdyż rodzina opuściła zajmowany dotychczas hotelik. Życie emigrantów jest bardzo trudne i często zmieniają się jego warunki, najczęściej nie zmienia się jedynie bieda. Nie wiadomo, co się dalej działo z rodzicami i z ich umysłowo chorym dzieckiem.
Ponieważ ta historia nie może się tak zakończyć dla diabelskich łotrów, którzy spustoszyli kraj i umysły jego mieszkańców, a dziewięcioletniego chłopca pozbawili zmysłów – co uczony lekarz określił jako rzadki przypadek, jako wyjątkowo rzadki przypadek – ta historia nie może się zakończyć dla tych, którzy z nauczyciela uczynili oficera SS, a z oficera SS nauczyciela, który wywołał pomieszanie zmysłów dziewięcioletniego chłopca – ta historia nie może się tak po prostu zakończyć, lecz trzeba ją wszędzie opowiadać, aby wszyscy zdali sobie sprawę, co znaczy nazizm w Niemczech, czym jest dla Niemiec i dla całego świata.
Każdy powinien tę opowieść usłyszeć i wierzyć, że tak było, gdyż jest ona w każdym calu prawdziwa. A ktoś, kto zrozumie ją lepiej, aniżeli biedny płaczący ojciec zrozumiał Jakuba, ten ją zapamięta, a jeśli zapamięta, to wyciągnie z niej dla siebie odpowiednie wnioski.

Przekład z języka niemieckiego:
Eugeniusz Wachowiak

- - - - - - - - - -
Rudolf Leonhard (Rudolf Samuel Levysohn) urodził się 27 X 1889 w rodzinie żydowskiego adwokata w Lesznie, gdzie zdał maturę. Studiował filozofię oraz filologię. Poeta, prozaik, dramaturg, eseista. W roku 1907 rodzina przeprowadziła się do Wrocławia. W 1927 Rudolf na miejsce zamieszkania wybrał Paryż. Piętnował faszyzm. Po wkroczenie Niemców do Francji został internowany, z obozu udało mu się uciec. Uczestniczył w ruchu oporu w Marsylii. Nigdy nie przestał pisać, także w odosobnieniu. W roku 1915 napisał cykl wierszy poświęconych Polsce, Polnische Gedichte (Wiersze polskie). Zmarł 19 XII 1953 roku w Berlinie Wschodnim.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.