3.01.2003
Rano znów EKG. Nieco wspólnej zabawy z pielęgniarkami. Gumowe ssawki aparatu na kółkach nie chcą się trzymać owłosionych piersi. Takich zabaw zapewnie mają co dzień bez liku, a jednak chce się im żartować, nadawać badaniom lżejszy charakter. To podziwiam. Zmysłową chęć życia.
Teraz leżakowanie. Lektury. Za oknem deszcz leje i leje. Wyników nie ma. Wczoraj zbierałem się niezbyt zbornie i nie zabrałem pocztówki z Matką Boską Szczyrzycką, do której mam szczególne nabożeństwo. Konkretnie uzasadnione.
Mogę siebie nazywać amatorem–ikonografem, czyli pisarzem ikon od czasu kiedy powiedzieli to inni. Określenie megalomańskie, ale setki godzin, które spędziłem usiłując twarzy Matki Boga – Theotokos, nadać wyraz, który sobie akurat założyłem, lekko do tego mnie uprawniają. Przeczytałem teraz dwie wersje Modlitwy ikonografa z góry Athos, która była i jest obowiązkową przed tą pracą. W tym nie spełniam warunków na miano j/w. Przepiszę ją w domu na komputerku, włożę w antyramę i powieszę obok sztalug.
Obiecałem sobie, że tu napiszę cykl Wierszy szpitalnych. Dokument z pobytu w innym świecie. Może szpital nie jest miejscem poezjotwórczym? Zresztą gra magnetofon Rysia, byłego milicjanta, obecnie o statusie semi–kloszarda, dla którego darmowe przezimowanie w szpitalu jest optymalnym rozwiązaniem. Sęp. Łowi naiwnych staruszków, by wypalać ich papierosy.
Mądrością ciała jest śmierć – skąd ten cytat?
„Opiewałem” korzyści z cierpienia. Teraz będę je eksplorował. Mówiłem, że rak płuc /nic o nim nie wiedząc/, to dobra choroba, zabija szybko, bezboleśnie. Już po kilku dniach weryfikuję te bufonady. Będzie jeszcze konfrontacja bardziej bezpośrednia i osobista. Tak lubię wiedzieć, nawet złe, najgorsze, w tym, że wiem upatruję godność, a tu czekam i czekam, i przywykam do czekania. W czekaniu mam spory staż i rutynę, na wielu płaszczyznach. Bratałem się z niejakim Rilke we wczuciach w ból wszechświata, w oswajanie cierpienia, a tu zwykły ból fizyczny nadchodzi jak niemy agitator wzywający do głosowania na pokorę.
Zbliża się czas badania technicznego samochodu, a ja w szpitalu. Tylko jeszcze pięć dni. Jakoś się wyrwę. Np. do Białawej po południu.
Po kolacji poczułem nienawiść do tego miejsca, paruje ze mnie wszystkimi porami skóry. Nie chce mi się rozmawiać z pacjentami, ale oni wywnętrzają się przede mną prawie jak w konfesjonale. Jestem za nerwowy, aby słuchać banałów, a jak ktoś mówi, że z jego życia można kręcić film, to obrzydliwie cuchnie mi kretyństwem. Rzygać się chce od przymusu wspólnoty.
Aha... Semi–koszard włączył muzyczkę i leci tekścik: Trzynastego maja w piątek urodziła pięć kociątek... a było to w piątek o 15–tej – godzinie śmierci Chrystusa.
Jakby pomóc Piecykowi, czyli żonie, żeby nie palił papierosów? Będzie dzwonić. Potrzebne nożyczki. Wąsy porosły i łaskoczą mnie w nos. Wywołuje to stałą irytację.
4.01.2003 Sobota
Na dyżurze był dr El. Młody – sympatyczny, myślę sobie – przystępny. A ja tu jestem dogłębnie zdegustowany towarzystwem p. Alojza, speleologa z miażdżycą, Heńka z przerzutami i Semi–kloszarda. Chcę się wyrwać do domu. Naświetlam więc lekarzowi, który był na tym oddziale drugi dzień, co mi jest i dlaczego nie ma problemu z wyjazdem. Jestem zdrowy i tylko nie wiem czy mam guz drobno – czy niedrobnokomórkowy. Samochód muszę poddać badaniom. Może on chory bardziej ode mnie. Pan dr El. uśmiechnął się i zagadnął:
– Na Pana łóżku w czasie obchodu widziałem książkę Rilkego.
– Tak, to było wydanie tłumaczeń Antochewicza, dużo rzadkich utworów, najlepsze jest tłumaczenie Jastruna. Pan doktor interesuje się poezją i to tak głęboką, wymagającą daru skupienia? – zapytałem trzydziestoletniego adepta Eskulapa. Na temat formacji intelektu i mniemania o sobie lekarzy mam zdanie skrystalizowane. Ale lekarz miał trzeźwe podejście do swego otoczenia.
– Wiem – powiedział – co się sądzi o lekarzach, ich zainteresowaniach pozazawodowychi humanistycznych. Wiele w tym prawdy, ale ja pochodzę z rodziny o pewnych tradycjach, również niepodległościowych i kiedy mogę to czytam. Ostatnio jechałem do Krakowa na szkolenie i miałem numer Sprzeciwu. Przeczytałem w autobusie od deski do deski. Zna Pan to pismo? Ten numer traktował o islamie. Inaczej niż gdzie indziej. Ostro. Kwestionował Koran jako Pismo objawione.
Odpowiedziałem mu, że to dziwne, ale jest jedynym człowiekiem spoza bliskich znajomych, który zna Sprzeciw i odbiera ten punkt widzenia nie jako faszyzm, czy przejaw tzw. oszołomstwa, ale prawdę mówioną wprost. Obiecałem przywieźć Rilkego w różnych tłumaczeniach /Sandauer, Hulewicz/ i w języku niemieckim. Zgodził się wypuścić mnie ze szpitala. Napisałem więc oświadczenie, że opuszczam szpital samowolnie, świadomy ewentualnych konsekwencji, złożyłem w pokoju pielęgniarek i w drogę. Takie zwyczaje.
6.01.2003 Poniedziałek
Tutaj inwigilacja jest doskonała. Systemy policyjne winny wysyłać tu na staż swoich adeptów. Pensjonariusze obserwują siebie nawzajem: ile kto w sobie nosi śmierci, ile cierpienia i jak rokuje, jak rodzina dba, olewa. Pożegnania przy odejściu do cywila nie są szczere, choć szumne w słowach. Szpitalnicy wiedzą o tobie wszystko, nawet szybciej niż ty sam, wyprzedzają diagnozy i działania medyków. Nie musisz się bratać z innymi pacjentami. Telewizja i rozmowy o chorobach funkcjonują w szpitalu jako zajęcia główne. Zachodzę ci ja w drugi dzień na telewizję w porze dziennika, a tu włączona Stawka większa jak życie i kilka starszych pań i panów podnieca się Klosem. A różaniec odmawiać – pomyślałem – nie zatruwać bzdetami umysłu: „śmierć zbierała o was już ścisłe dane”, a wy Mikulskiego – J–23. Odszedłem do swoich lektur.
Ale ci ludzie są rzeczywiście biedni, to się wie: – biedni, bo wyniszczeni chorobami, biedni też materialnie, widać po ich rzeczach osobistych, często zapomniani przez najbliższych, biedni przez brak perspektyw i że ten stan nie wywołuje u nich żadnych refleksji, więdnące rośliny – cytuję kogoś kto tej metafory użył w odniesieniu do siebie. Dlatego ta inwigilacja mniej dokucza, trzeba im wybaczać naturalnie.
Z chorymi nie czuję żadnej wspólnoty. Zdrowy przyjechałem tu po zdrowie. Jestem stosunkowo młody. Mają ciąć. Trochę pocierpię. I żegnajcie. Do szpitala zajeżdżam samochodem. Pojazd stoi sobie pod oknami szpitalnej celi i w każdej chwili mogę na niego zerknąć okiem. W każdej chwili mogę zejść, otworzyć drzwi, odpalić silnik, zapiąć pasy, odjechać. Moja niby choroba to tylko bryłka zbuntowanych komórek, herezja biologii, rozmnażanie się ponad miarę, lekkie tąpnięcie demograficzne w państwie Cytologii. Oczywiście zdarza się, że herezja wycięta skalpelem odradza się w innej krainie, innym czasie ze skutkiem podobnym lub nie. Kwestia szczęścia, kwestia przypadku.
Przed snem relanium z własnego zapasu: – odciąć się od ławy, na której składamy słoiki z grubego szkła z plwocinami, od charczenia gardeł i tchawic, nocnych harców siostrzyczek z stojakami do kroplówek, wycia sanitarek za oknem i semi–kloszrda, który w nocy na złość śpiącym parzy kawę, pięć razy idzie na papierosa, włącza radio. Nie uderzysz dziada, słów też szkoda – mówi mój sąsiad spod Wadowic.
7.01.2003
6.30 Msza. Brak wyników. Wygląda jakby Pani Ordynator i dr El coś kręcili, a to o jakiejś pani cytolog, a to, że jutro do laryngologa. Albo stoją wobec jakiejś medycznej zagadki, albo jest źle. Zaniosłem dr El tomy Rilkego, ale w dyżurce lekarzy nie był sam. Jałowy dzień. Telefon do Marysi. O swoich obawach milczałem. Czcza gadanina z Edkiem, semi–alkoholikiem spod papieskiego miasta. Głównie o gorzale i ludowej milicji; jaka to była zbieranina wyrzutków. Na złość semi–closzardowi. Poza tym historyjki zaistniałe. /.../
Tak oto leżę na płuca i czytam sobie o możliwości powszechnego zbawienia: Zur teologie des Todes, Krótki zarysu wiary Karla Rahnera i Misterium mortis. Dopóki jest wykładnia filozofów: Blondela, Bergsona, Marcela, nawet Heidegera wszystko trzyma się kupy i istnieje logiczne przesłanie do czytelnika. A kiedy u tych autorów kończy się zbieranie danych, analizy myśli innych, a zaczyna się właściwa teologia, to coś przestaje grać. W tej machinie zacierają się łożyska i pojazd pędzi lekko warcząc. Bo z teologii wynika, że jakość ludzkiego życia, etyka, poglądy, ich realizacja, miłość, wzbudzanie miłości, uczciwość, grzechy wołające o pomstę do nieba, a nawet znajomość Pisma i Odkupiciela nie mają znaczenia w sensie ostatecznym. Chrystus na Krzyżu zbawił wszystkich, bo umarł za wszystkich byłych, będących, przyszłych. Lub jeszcze inaczej: wszystko decyduje się w bezczasowym przełomie. Tym terminem określona jest śmierć. I ten wybór w bezczasowej śmierci jest decydujący. Tam odrzucamy lub akceptujemy Boga, tam mamy możliwość poznania twarzą w twarz i opowiedzenia się po którejś stronie. Myślę, że dobra i zła.
A jak by człowiek po maturze odczytał Rahnera, który mówi o anonimowym chrześcijaństwie? Np. muzułmanin idzie na wojnę z niewiernymi, zabija rzymskich katolików, zabija hinduistów, zabija Żydów. Jest z tego dumny. A tenże kretyn nawet nie wie, że jest miłosiernym chrześcijaninem. Nie czytał Rahnera, głównego doradcy Ojców Soboru. Z kolei jak jest wyznawcą Ukrzyżowanego, to te jego zasługi dla wiary są... samopotępieniem.
8.01.2003 środa
Wybieg do laryngologa – potrzebny jak umarłemu kadzidło. Dali mi część papierów. W nich nihil novi. Ale i nic specjalnie niepokojącego. Nie wykryli komórek rakowych – pisze, że próbka za mała. To dlatego dopingowali mnie na obchodzie do plucia z głębi organizmu.
Entuzjastów choroby nie jest tu wielu, choć wielu się podnieca, jakby ciężar dolegliwości dawał szlachectwo, a w każdym razie w warunkach szpitalnych pozycję społeczną. Jest tu niezmierna ilość entuzjastów palenia papierosów. Są profesjonalnie zorganizowani, solidarni do granic heroizmu. Ale czasami też tacy mali chłopcy, co kradną jabłka, podglądają siostry i z swym występkiem kryją się przed starszymi, tu pielęgniarkami i lekarzami. Kłamią im w żywe oczy, a oni, one udają, że wierzą. Paskudny nałóg. Dzięki łasce jestem już od niego wolny. Dlatego chłodno ich obserwuję. Nie, nie potępiam, ale za mężczyzn trochę mi wstyd.
Boże, a może ona nie dotarła tym wziernikiem do mojego guza i oni błądzą, może będą jeszcze penetrować organizm, aż ustalą jakość jego defektu?
W środy Msza jest o 16–tej. W mrozie i pięknie wzgórz wspinam się do Kaplicy. Śnieg skrzypi pod nogami.
9.01.2003 czwartek
Masz Św. 6.30. W kaplicy. Ewangelia Św. Marka: burza, łódź, jezioro, zwątpienie apostołów. Nie będziesz kusił Pana Boga swego – Pwt 6,16. Kuszenie Boga do dobrego jest złe, bo jest kuszeniem – niech będzie, co będzie.
Dziś 189 dziewiąta miesięcznica naszego ślubu z Marysią. Oddaleni. Lepiej umrzeć bezdzietnym, niż mieć bezbożne dzieci – mówi Bóg w Księdze Eklezjasty. Lepsza jest bezdzietność z cnotą – mówi Księga Mądrości, która leży obok mnie. Ale z cnotą...
Koło południa z konsultacji na chirurgii przyszedł dr El. Powiedział, że jest decyzja – tniemy. Czy to operacja ciężka – pytałem. Opowiedział: – tak, dość ciężka. Będę cięty z przodu przez pierś do pleców, potem rozcięcie żebra, tego nad prawym sutkiem i tak wyjmą tego guza – zrelacjonował. Byle szybko – odpowiedziałem.
Piłowanie żebra? Nigdy o tym nie myślałem. Z nowym trzeba się oswoić.
Dzień zły. Właściwie winien być promienny. Była Marysia w towarzystwie przyjaciół. Zawalili mnie wiktuałami i rzeczami codziennego użytku. Sterty zaopatrzenia drażnią. Książki przeciwnie. Tu nie trzeba wiele. Szybkiego rozstrzygnięcia, a postne jedzenie starczy. Przed wizytą chwyciła mnie gorączka ponad 39. Usiłowałem nic nie dać znać po sobie, ale byłem spięty. Wypisałem na papierku jakieś dyspozycje dla Marysi odnośnie finansów i samochodu. Przechodziła pielęgniarka. Zapytała o temperaturę. Skłamałem, żeby nie przeszkadzała w wizycie. Nawet nie zszedłem na parter. Buziaczek dla Piecyka vel Marysi i na wyrko. Noc takich potów, że rano pielęgniarka sama od siebie przebrała mi pościel.
10.01.2003 piątek
Rano byłem bardzo słaby. Podczas wizyty Pani Ordynator poprosiła mnie do siebie. Rozmowa przyjemna, inteligencka z gruntu rzeczy, z niedomówieniami. Może ja nie chcę bezwzględnej prawdy? We wtorek idę na oddział chirurgii klatki piersiowej do prof. Wyrskiego, sławy krajowej i trudno, abym dostał się w lepsze ręce. Pochwaliła mnie za postawę, tzn. wręcz dążenie do resekcji. Pogadaliśmy o żołądku, videoskopii guzka, jakiejś tam intrze. Idę gdzie trzeba. Nadmieniła, że na pewnym etapie diagnozowania, byli zaskoczeni. Nie uległo to doprecyzowaniu. Refleksji u mnie coraz mniej, więcej zniecierpliwienia.
Wczoraj przesadziłem: rano Kaplica, potem chłodny prysznic, wreszcie wycieczka do Mylnej po piwo. Kupiłem parę puszek mocnego Okocimia, aby odprężyć się przed wtorkową operacją Gorączka była szybsza /jest taka Matka Boska od pijaków – Pani Warmii z Gietrzwałdu, ostrzegła? Mróz był siarczysty.
Niestety, dr El zapisał na serce Cardio–coś tam i przekazał, że dla mojego dobra mam nie opuszczać szpitala. Znowu chciałem im umknąć na sobotnio–niedzielną kanikułę. Chyba ma słuszność – zaciskam zęby. Czyta Rilkego i jest jednocześnie lekarzem. Ale jaja. Szyderczą myślą zemściłem się za blokadę wyjazdu.
Znowu musiałem funkcjonować jako człowiek – konfesjonał. Przykleił się do mnie Jurek – speleolog. Wysłuchałem jego historii, głównie historii jego chorób, pretensji do lekarzy, samotności. Umiem słuchać, ludzie zupełnie obcy przychodzą i wyznają, co chcą. Brak rekompensaty za te godziny: – rozgrzeszenie mogę udzielić, pokuty zadać nie. Zresztą Jurek jest na poziomie, ma wiedzę nie tylko turystyczną, liznął trochę archeologii. Wygląd oryginalny. Blisko semi–kloszarda.
Dopada mnie ból żołądka. Po jedzeniu bez przypraw i tłuszczu był spokój. Ale gryzłem trochę orzechowej czekolady, którą częstowałem moich chorych. Tramal własny –
11.01.2003 Sobota
W nocy nawrót gorączki.
Poszedłem do pokoju pielęgniarek. A tu siostrzyczka odzywa się do mnie takim tekstem: – Pan nie musi tu przychodzić, na mnie trzeba dzwonić, ja zaraz przychodzę, pan jest chory. Zdziwiłem się taką postawą. Jaki chory: – mam trochę gorączki i to wszystko. Guz się wytnie, ogólny stan zdrowia mam dobry. Pewnie wydaję się jej stary, bo ta dziewczyna ma pewnie 22 lata, nie więcej. Może nadgorliwa? Przy okazji zaliczałem ubikację. Łazienkę o 22–giej zamykano od czasu jak się pacjent w niej w nocy powiesił – ablucjami trzeba się śpieszyć.
Dzień z Pucharem Świata w skokach. Jedynie te transmisje oglądam. Sen po śnie, znowu drzemka. Boże, jakiż jestem tu samotny, ale z Tobą i myślami przy Marysi i Tacie, Siostrze, jej dzieciach, rozmodlonej familii z S. Wiele osób modli się za mnie, pamięta. Mało myślę o Mamie. Miała szczególny dar modlitwy, wytrwały, skuteczny. Niemal wymuszała na Bogu Jego działanie. Napiszę coś czego nigdy nie wypowiedziałem, a co jest faktem, mnie się wydarzyło. Mama zmarła 3 lipca. Leży na cmentarzu w S. Blisko kościółka, pod stuletnim jesionem. W sierpniu jechałem do ojca sam, do rodzinnego domu. Wstąpiłem na cmentarz. Zacząłem się modlić na grobie Mamy. Najprościej jak można: Ojcze nasz, Zdrowaś Mario... Nagle otoczył mnie intensywny zapach kwiatów, skondensowany, gęsty, ale nie odurzający, zapach błogi i nieznany. Zacząłem się rozglądać skąd wieje, skąd? I wtedy zrozumiałem, że to zapach świętości, zapach związany z Mamą. Jeszcze raz powęszyłem, nie odkryłem źródła, jakbym był owinięty szalem woni. Gwałtownie skończyłem modlitwę i uciekłem, po prostu uciekłem. Staram się o tym nie myśleć, co to znaczyło i czy był to znak dla mnie, który zignorowałem. Jak wiele innych subtelniej może odczutych, brutalniej odrzuconych.
Cuda... wiele ich w życiu doświadczyłem. Ich rzeczywistością nie dzieliłem się z nikim. Nawet z Marysią. Trzeba by opisać chociaż ten pierwszy... dziewiczy. /…/
Człowiek wchodzi w chorobę i staje się jej manifestacją.
Nie jest to Czarodziejska góra, raczej góra otwierania oczu.
12.01.2003 Niedziela
Przygotowania do odwiedzin. Mycie głowy w chłodnej wodzie, przebieranki, dobry humor. Z różańcem od Krysi w kieszeni /była z nim na dwóch operacjach/, w pełnym słońcu wspiąłem się do Kaplicy – dwie kondygnacje nad nią jest Oddział Chirurgii Klatki Piersiowej. Ten z profesorem Wyrskim. Szedłem ścieżką na przełaj z platformy niższej, po warstewce świeżego śniegu. Spostrzegłem tylko ślady wygłodniałych saren, żadnego człowieczego. Ludzie wjeżdżają samochodami. Niedziela Chrztu Pańskiego. Syn Boga w wodach Jordanu. Wracałam po własnych śladach.
Odwiedziny sympatycznie. Marysia, Siostra, Szwagier, Karol, siostrzenica. Soki, soczki, wody, mielone kotlety, czekolady, ciastka, szynka itp. Rekompensata faktu, że to nie oni są tutaj. Podzieli się człowiek. Dzień bez gorączki. Czy to znaczy, że choroba się cofa?
13.01. 2003 Poniedziałek
Rano 7,51. Panowie palacze poszli na K–2, czyli do miejsca ustronnego na szczycie budynku, aby pobierać, jak to sympatycznie – inhalacje. Paliłem nałogowo, byłem wprost nikotynistą. Rozumiem. Mam czas na zapiski.
Jutro już oddział chirurgiczny i tzw. video: kamera w pierś i igła pobiera próbkę z nowotworu. Był dr El. Potwierdził termin przenosin i pobiegł dalej.
Telefon do Marysi. Ma tyle różnych imion sytuacyjnych, pseudo, zdrobnień.
W ciężkich chwilach imię pierwsze jest w wyłącznym użytku.
Jest problem: – dać nie dać? Komu i za co, i kiedy? To jest szpital – do kogo dojść, kogo zapytać, co, ile, jak i czy są ulgi dla bezrobotnych? Jak podejść? A etyka ich, moja? Mój udział w ich deprawacji? Czy nie za mało, czy nie za dużo? Ależ dylematy! Czy w ogóle, a po co, a może jakiś wniosek na rentę, dobrze by było? Wypada, nie wypada? Jakiż egzystencjalizm! Do pieniędzy się nie poniżę, ale kawy, łakocie dla pielęgniarek, obraz dla człowieka ze skalpeli?
Obchód. Na brodzie wyskoczył mi duży wrzód, prawdopodobnie z minionej infekcji. Pani Ordynator obejrzała i mówi, że naciek może i dodaje jutro dla pana ważny dzień, pan wie. W sali i salach innych dużo nas, szczyt spędu. Coś jak akademik. Tylko towarzystwo cokolwiek bardziej starszawe. Halinka podrzuciła mi wczoraj Modlitwę z ikonami Foresta. Lektura wdzięczna: – wiedza, anegdoty i rozważania.
Na koniec czuję się olany. Nikt mnie nie poinformował co jutro, czy na czczo i w ogóle: lekarze wyjechali i cześć. Mój fan Sprzeciwu też nic. Jak długo będę tu leżakował i w jakim stanie, w tym gównie?. Powiedziała: naciek, zebrała tyłek w troki i do domu.
14.01.2003 Wtorek
Rano: czekam.. Przyszedł dr El. Położył na łóżku trzy tomy Rilkiego, jakoś pogardliwie, aż byłem zdziwiony tam czymś w geście, powiedział dziękuję i zaordynował przeprowadzkę tam gdzie człowieka rozcinają, ale także reperują i zszywają. Zebrałem rzeczy, część jedzenia rozdałem, nadmiar wyposażenia zostawiłem w samochodzie pod pawilonem, a karetka uniosła mnie poziom wyżej. Serdeczne pożegnanie z moimi alkoholikami, speleologami, semi–kloszardami. Nie wiedziałem, że mieliśmy dla siebie tak wiele sympatii. Nawet serdeczności.
Jestem tu gdzie się dzieje bardzo dużo i w dużym tempie. To szpital prawdziwy, nie śląskie Davos. Ciuchy w szatni, pokwitowane i nie można ot tak sobie wyjść, na własne widzimisię, po piwo. Na sali jestem z prawnikiem, aktualnie adwokatem, Panem Ryszardem. Podarzyło się. Kulturowy wielki skok. Leży pocięty piąty dzień po operacji. Niestety, miał złośliwca. Przyjemnie się z nim rozmawia na temat każdy. Np. z Mrożka ceni najbardziej Indyka.. Prowadzi dla mnie szybki kurs przygotowania do stołu operacyjnego, co z moczem, kałem, pierwszą dobą, jak z dowodami wdzięczności. Ordynator zupełnie nieczuły na gratyfikacje. Omal Ryszarda nie wyrzucił za podsuwanie koperty. Pan Ryszard też się ucieszył, że mnie do niego zakwaterowano. Nawet fizycznie poczuł się lepiej i dzwonił do żony, że chyba mam w sobie jakieś prądy ozdrowieńcze. Wiem, że się myli, że to jego chcenie i lekki rozruch umysłu powodują przypływ optymizmu.
Ale to, co opowiadali mi lekarze z Przedsionka diagnoz, że jutro dla pana ważny dzień i że video piersi, to bzdury. Nikt się tu mną medycznie nie zainteresował, przyszedłem po obchodzie, lekarze ze skalpelami w zębach pobiegli na trakt zabiegowy. I nic.
Nie wiem kiedy, co i jak. Niewiedza jest dyskomfortem. Zauważyłem, że po tylu dniach piszę dyskomfortem. Nie budzi wściekłości, odruchów buntu, nie jest poniżeniem.
15.01.2003 Środa
Niedobór Profesora Ordynatora. Obchód jak burza. Spojrzeli na mnie i po sobie, machnęli ręką: na poniedziałek jest przewidywany. Coś już wiem.
Wieczór. Jeszcze będę nienawidził ciała. Za kilka dni. Te głosy szykujących się do operacji, do szycia stetoskopem, do resekcji płuca. Ich euforia jest chorobą samą w sobie i może efektem pracy anestezjologa przed godziną W. Cieszą się z lewatyw, podniecają białymi kitlami wiązanymi sznurkiem, w które wyposażył ich szpital. Pielęgniarki nawołują do sprawdzania golenia piersi i pleców. Wywołuje to rubaszną radość. Potem wędrówka do sutereny na ciąg operacyjny. Tam wprowadzą im cewnik do przestrzeni w kręgosłupie, by tą drogą pompować szybko i bezboleśnie środki przeciwbólowe i usypiające. I do spania. A jutro hurt. Dwa ciągi operacyjne: – pięciu delikwentów.
Będę bakterią, uśpionym robakiem. Dzisiaj pierwszy raz przez telefon załamał się głos mojej Marysi, mojej miłości, że tak już długo mnie nie ma i jest coraz ciężej... Nie płacz Piecyku – zaklinałem – będzie dobrze, jeszcze trochę, jeszcze...
Nienawidzę swego ciała, nienawidzę ciał obok. Są martwe, martwe zmartwieniem bliskich. Jutro po wybudzeniu będą wskrzeszone. Teraz trenujemy /ja i oni/ optymizm, perfekcję dobrych myśli.
Spoglądam przez okno, 80 metrów niżej jadą samochody jakich miliony, ale dla mnie nie są zwykłe – jadą. Ich kierowcy są wolni. Nigdy takiej wolności nie ceniłem, uważałem ją za przejaw cywilizacji przymusu. A teraz im zazdroszczę: – tegoż przymusu? Nie, nawet nie zazdrość – żal łagodny, pogodzony z tym, że jest żalem. On szybuje w dół, do bezdusznych maszyn z ludźmi za kierownicą, z których zdecydowaną większością pewnie nie chciałbym obcować. Mgła osłania szczyty wzgórz, Krzycznego nie widać. Dolina stoi w swoim miejscu. Dynamizują ją żyły dróg, krwiobieg człowieczego zbiorowiska. Niech trwa, jak ja czekam.
16.01.03 czwartek
Być tym, który wie: to dalej marzenie.
Noc bezsenna: – wiatr, gwiazdy, ogromna Wenus nad horyzontem.
Wspaniała kultura współżycia z Panem Ryszardem. Jak on pięknie korzysta z tv, który mu tu przytaszczyli. Skrupulatna wybiórczość, troska o niezaśmiecanie umysłu, oszczędzanie emocji!
Kombinat pracuje pełną parą. Z sali obok odjazd. Ściągać majtki, sztuczne ząbki i wio... na trakt. Pielęgniarska turystyka.
Dzień papieski. Ewangelia uzdrowienia. Kobieta, która dotknęła sukni i moc z Niego uszła. Szczyrzycka Pani, o spojrzeniu, które wyraża niewiarę w człowieka bez Boga, daj znać, że jesteś blisko. Jak Żydzi żądam znaku, a jak znak przychodzi to sp...
Marysia we mnie jest atemporalna. To słowo mnie metafizycznie polaryzuje. Atemporalna jest czysta miłość.
Chcę znaku, moja choroba nim jest. Zwątpiłem, trwałym zwątpieniem: – Kim będę po wyjściu /kim jestem, to i tak nie wiem/? Mam status bezrobotnego. Nie brzmi to dumnie. Praca najemna odpada, bo nikt mnie nie chce. Sklepikarzem być nie chcę. Pisarzem ikon? Czyż mam kwalifikacje moralne?. Oszczędności przeżywają odwilż.
17.01.2003 piątek
Alla prima – pismo malarzy, faktura obrazu.
Wieczór: zmęczenie dniem. Msza: Paralityk, którego uzdrowiła wiara. Ale dzięki ludziom, którzy rozebrali dach, został dopuszczony do Pana: Wstań, weź swoje łoże i idź. Adekwatne.
Wizyta: Marysia, przyjaciel Krzysiek /za tydzień idzie na bajpasy/ . Tym razem przyjechał jako rezerwowy kierowca, zabrać moje Punto, ostoję możliwego wyjścia.
Przybiegła siostrzyczka z formularzem zgody na zabieg operacyjny. Oczywiście nie wpisano jaki, podpis in blanco. Szpital kryje swoją dupę, nikt nie protestuje.
Aha... byłbym zapomniał. Jeden po czwartkowym krojeniu nie wyżył, reanimowali go sześciokrotnie i do wora. Drugi jak tu jestem /pierwszy był w Pawilonie diagnoz/. Pamiętam go – młody jak na warunki szpitalne. Miał operację teoretycznie prostą, a przypadłość nie zagrażała życiu. Tylko nieaktywne pole płuc, martwe. Takich pól w płucach jest pięć. Ten człowiek chciał żyć, to było widać. Może za bardzo? To on, kiedy przyszedłem na oddział operacyjny, obcesowo na korytarzu, starał się mnie wypytać, co ze mną, jak rokuję. Może za bardzo był ciekaw? Czy jest już zbawiony?
Marysia przywiozła parę dzwonków karpia smażonego, filetowany. Palce lizać. Dzielę się z Panem Ryszardem. Jemu też posmakowało. Męczy się, znowu założyli mu dren i nosi zbiorniczek. Był zawziętym tenisistą – amatorem, odnosił sukcesy na zawodach swego środowiska. Mówi, że dla niego najlepszym dowodem na istnienie Boga jest to, że w świecie istnieje coś takiego jak tenis. Z kolei ja czytałem niedawno, tu w Davos, co napisał Florenski, człowiek od teologii ikon: o dowodzie teologicznym na istnienie Boga, który wydaje się najbardziej przekonywujący, nie wspomina się w żadnych podręcznikach. Można go streścić: – skoro istnieje ikona Trójcy Świętej Rublowa, to istnieje Bóg.
Podsumowanie lektur: – Byłem w eschatologii lęku, nadziei trudnej. Tutaj przebijałem się przez argumenty piewców eschatologii nadziei, forpoczty pewności. Chrystus nie przyjdzie sądzić żywych i umarłych. My sami odrzucamy jego miłość lub ją przyjmujemy. W tym jest zbawienie lub potępienie. Samozbawienie człowieka, postulowane przez negację Sądu, ogranicza suwerenność Boga na rzecz suwerenności człowieka. Dla mnie to pelagianizm XX–ego wieku. Wielka gwiazda nad Beskidami...
18.01.2003 Sobota
Wczoraj totalny odjazd w sen po ich tabletce. Słoneczny poranek.
Mistyka: – Pan Ryszard opowiadał o swoich intymnych kontaktach z Matką Boską. Konkretnie Jaworzyńską – Panią Tatr. Poniżej Rusinowej Polany jest kapliczka w surowym, góralskim stylu. Tam znajduje się wzmiankowany wizerunek. Był tam na nartach i przez przypadek do kapliczki zaszedł – relacjonuje trzeźwo, jak to prawnik. Po modlitwie o odmianę losu, doznał przemiany serca. Jednocześnie – kontynuował – od tej chwili, w jego zaburzone życie, zaczął wkraczać ład i optymizm, do którego były podstawy. Każdy ma swoje miejsce i czas. On wierzy, że był i jest pod opieką Matki przez ten wizerunek i to miejsce. Mówi o tym oszczędnie, bez emfazy, bez cienia dewocji, tak rzeczowo, że nie jest możliwe kwestionowanie jego słów. Deliberuję, czy się otworzyć. Odczułem działanie łaski łamiące chemiczne prawa materii. Było sprowokowane dla mnie przez Panią z cysterskiego opactwa w Szczyrzycu niedaleko Myślenic. Ona w moim wierszu i na obrazie: palcami jak skowronki podniebne / zbawienie wskazuje. Milczę. Jestem tchórzem.
Nie chciałbym wizyt po operacji, cierpienie niech będzie tylko moje. Ale będą jeździć. Marysia ich nie powstrzyma.
Znowu wieczorem czuję głuchą wrogość do współszpitalników. Chodzą po korytarzu, tam i z powrotem, tam i znowu, łypią okiem do każdego pokoju. Takie wahadła strachu, wewnętrznej pustki. Chodzą w szlafrokach, niby zakonnych płaszczach, ten ich chód jest ich tlenem, reanimacją tkanek.
Chirurdzy to arystokraci wśród lekarzy. Na ogół gardzą lekarzami o innych specjalizacjach i samymi pacjentami, obiektami krojenia. Nawet niespecjalnie się kryją z tą pogardą, jedną i drugą zresztą.
Spowiedź z grzechu zamierzonego. W moim przypadku dużo grzechów tego typu. Źródło – pycha. Homo adorans – człowiek adorujący, istota oddająca religijną cześć. Chrześcijaństwo nie jest religią jest faktem. To powiedział bodajże arcybiskup Bolonii. Religią jest islam, judaizm. Nie jestem człowiekiem modlitwy. Chciałbym, ale nie: jestem nikim, wewnątrz sprzeczny z samym sobą – nikt, kikut oranta.
Czy dalej będę twierdził, że podmiot, który poznał przedmiot lub inny podmiot /o ile to możliwe/ dalej jest tym samym podmiotem?
Posłaniec boskiego milczenia. Przyszedł, ucisza mnie, tamuje słowotok.
19.01.2003 niedziela
Jutro: – Nareszcie. Humor dobry: – golenie piersi. Kwestionowałem wcześniej radość rzeźnej trzody z tej czynności. Teraz przybliża do wyzwolenia. Wieczorkiem lewatywa, środki nasenne. Nie idę z samego rana, dopiero w drugim rzucie krojenia.
26.01.03 Niedziela
Tydzień bez wpisu do zeszytu. Pooperacyjny tydzień, albo jak mówią tutaj pozabiegowy. Nie było siły, nie było chęci na pisaninę, na myślenie. Czytałem tylko Brandstaettera Pieśni o moim Chrystusie, Labirynt nad morzem i Modlitwę z ikonami Foresta – wybrane fragmenty do niepłodnych rozważań. Powtórki z lekturki. Raz na obchodzie wieczornym lekarz zwrócił uwagę na moje książki.
– Czyta Pan Herberta, to trudny autor – zagadnął.
– Ulubiony. – trudny? Być może.
– A tam co jeszcze?
– Książka o ikonach, z rozważaniami.
Uśmiechnął się i wataha białych kitlów poszła dalej. Uspokojona, że czuję się dobrze. Znowu, w innym pawilonie, lekarz jest usposobiony do pogłębiania swej wizji świata. Ręka się trzęsie mimo domięśniowej pyralginy i zwykłej dawki środków przeciwbólowych do kręgosłupa. Niestety, nie wróciłem do pokoju Pana Ryszarda. Mieszka teraz z entuzjastą tygodnika Nie. Słysząc jego sądy spoglądamy na siebie i nasze spojrzenia są jedynym komentarzem. Tylko raz go odrzuciłem – jak agitował mnie do gadzinowej lektury.
Po rozmowie telefonicznej z Marysią, obejrzeniem u Pana Ryszarda skrót nocnych skoków z Saporo, zejdę na Mszę... Czy Bóg mnie skruszył dostatecznie?
Po południu była Marysia z moją Siostrą, Szwagrem. Krzywo siedziałem na brzegu łóżka, nie ma warunków na przyjmowanie gości – to nie Davos. Skręcone plecy, nabrzmiałe, powodujące wrażenie jakby krew i ropa miały rozsadzić zrosty i wytrysnąć gorącym gejzerem. Jeszcze odczucie, że ten wybuch byłby ulgą dla organizmu; i jak miałem być optymistyczny, luźny w dyskusji?
Noc potęguje ból. Leżenie tylko na wznak, w poprzek wyra, szukanie miejsca, pozycji do snu. Tak mają wszyscy. We łbie mętnie jeszcze. Chciałoby się planować rewizje życia. Ostateczne rewizje. Przyszłość będzie bardzo trudna, albo jeszcze bardziej.
27.01.2003 poniedziałek
Ordynator mówi, że może środa: termin wyjścia. Byłaby dziewiąta doba „po”. Szwów nie ściągają. Boże! jak ja chcę stąd wyjść. Wypuścili pana Ryszarda /ze szwami w plecach/, sąsiada obok, innych jeszcze. Na korytarzu rozmawiałem z żoną jednego z nich. Miała oczy pełne łez kiedy mówiła o profesorze Wyrskim: to człowiek święty, pełen poświęcenia, bez pazerności, niemożliwy. Nic nie da się mu dać. Tak, są jeszcze ludzie. Takie opinie słyszałem nie raz. Chodzi po oddziale ze spuszczoną głową, wiecznie zamyślony, planujący działania. Cieszy się z wyników leczenia. Na drugi dzień po operacji powiedział mi, że mam takie zdjęcie płuc jakby w ogóle nie było cięcia. A w czwarty dzień na obchodzie jeden jedyny raz, na tyle dni pobytu, w trakcie obchodu spojrzał na mnie tak głęboko, ciepło, że ja dość sprawny językowo, szukałem określenia takiego wejrzenia. I doszedłem do wniosku, że tak uśmiechać się może Bóg, gdy błogosławi, akceptuje, kocha i jeden jedyny raz, bo ma całą wieczność na głowie, spogląda na pojedyńczego człowieka.
Spędzę jedno popołudnie i noc sam w sali. To zaskakujące. Odpoczynek po zbiorówkach. Ciało wieczorem przypomina o świeżej lobektomii.
Przychodziły tu Wilki w sile wieku, pewne siebie, z komórą w dłoni niczym hetmańskim buzdyganem. Ich pewność siebie rozjeżdżała pogardliwie tłumek pociętych niedołęgów, Łazarzy z drenami w plecach, z których do plastikowych pudełek, sączy się brudna ciecz. Wydawało się, że sami zoperują wszystkich chirurgów lub przynajmniej zażądają zabiegu na żywo, by nie kłopotać pań od znieczuleń. W dwa dni przed resekcją w ich oczach pojawiała się szara plamka, może nawet nie w oczach, ale 20 cm od czoła i szła z nimi wszędzie, przesłaniała czystość ich spojrzeń. To było widoczne, a nawet jak szła z nimi po korytarzu słychać było przemieszczanie się tej gęstwy mgły w powietrzu. Potem normalny tok: od lewatywy do Proszę o coś znieczulającego , Siostro! – w noc po. Ich Anioł Stróż stał obok i modlił się za nich – krwawym potem. Napisałem krwawym potem. To charakterystyczne. Kiedy już odmawiam różaniec, to wyłącznie Tajemnice bolesne. Tu szczególnie uwzględniam dziesiątkę związaną z biczowaniem Jezusa. Jest niewinny, więc ubiczować. To jest wyjście nie tylko dla prokuratora Judei. Akt łaski: – nic przeciwko tobie nie ma, nie zabijemy cię, ale... Ciało jest więzieniem duszy. To potwierdza pobyt tutaj, choć uczy czegoś duchowego. Tylko trzeba go słuchać w prawdziwej ciszy bólu.
Słyszę męski głos z korytarza. Mówi do telefonicznej słuchawki: Jeśli teraz ktoś powie mi, że Bóg zsyła cierpienie na tego kogo kocha, oj to nie ręczę. Niech nikt z takim pocieszeniem do mnie nie przychodzi, bo do rękoczynów dojdzie – pluł do sitka.
Z traktu operacyjnego nie wiem nic. Z dojazdu do sali pooperacyjnej niewiele. Oczywiście kibiców, wzdłuż trasy przejazdu łóżka – w jakim stanie, jaki ma czas i czy przeżyje. Pan Ryszard powiedział, że wyjechałem 10.10, przyjechałem 13, 15. Był na gorącej linii z Marysią. Czas średni. Co więcej pamiętam; przeładowanie na łóżko, trzy kroplówki, kompletny brak zainteresowania personelu cały dzień i noc. Specjalnie końcówka dzwonka zawiązana była przy ścianie 2 metry ode mnie, abym nie zawracał głowy. Kroplówki leciały albo nie. Wyczułem sprawę. Nie zapłaciłem 100 zł za specjalną opiekę w noc po zabiegu. Dostanę w tyłek. A jak wyjdę stąd innym będę głosił, że warto płacić. Zagryzłem wargi i milczałem, nie umrę, będę cierpiał. Zmarzłem, wiał halny, okna nieszczelne i przeziębły się nogi, co zaowocowało słabymi rezultatami walki o wypełnienie moczem kaczki. Zbudziły mnie o 5.50 przywiązały kawał bandaża do końca łóżka. To uchwyt. Na mim miałem się sam podnosić. Na kołdrę rzucono mi miednicę z wodą i zabrzmiał rozkaz: Proszę się obmyć, twarz, ręce, pod pachami... Jedną ręką, prawą trzymałem się sznurka z bandażu, tak krótkiego, że leżąc miałem niezłą gimnastykę, aby go dosięgnąć, a drugą usiłowałem prowadzić toaletę. Mimo bólu i bezsilności, sam się wewnętrznie do siebie uśmiechnąłem, że to musi arcyśmiesznie wyglądać – jakby ślepe kociątko próbowało się myć, coś jak z tym telefonem i kartą. Dodało mi to impulsu do autoironii. Pielęgniarka z porannej zmiany ze zdziwieniem spostrzegła, że nie mam przy sobie dzwonka, odwiązała go od ściany, przytroczyła do szafki i dość serdecznie zachęcała do jego użycia w potrzebie. Nakryła nogi dodatkowym kocem.
Ale ja nie... Już nie... Czekałem... czekałem... aż przyjdą. Zakazałem sobie słowa skargi. Dodatkowe cierpienie? Owszem jest za co.
Wczoraj w nocy męczyły mnie upiornie myśli, że owszem przekraczam chorobę, ale nie jestem w świecie zakorzeniony.
Na drugi dzień po operacji przyszedł lekarz, który mnie oczyszczał i powiedział, że usunął mi płat płuca. Zdziwiłem się, myślałem, że wyłuskają guz i po zawodach. On na to, kto mi takich rzeczy naopowiadał? Dziwili się, bo Pani anestezjolog mówiła im, że tak jestem poinformowany. A takie przypadki tnie się klasycznie przez plecy. Nie odpowiedziałem, w lojalności i konspiracji zdobywałem sprawność w innym ustroju i pozostała. Chirurg nakazał mi, abym szybko przychodził do zdrowia, bo on nie lubi jak się jego robota marnuje. Pogroził mi wesoło i już go nie było.
Jestem w 7–mej dobie po operacji, zdjęto cewnik dozujący znieczulenia do kręgosłupa, więc musiałem nabiegać się i prosić dyżurną pielęgniarkę o zastrzyk. Niektóre są wyjątkowe k... ale część naprawdę w porządku. I pracują w jednym zespole. Już nie chodzi o mnie, tu są w podobnej sytuacji bezradni staruszkowie, którzy mogliby być dziadkami tych kobiet. Zadanie na jutro: pobudka o 6–tej i na Mszę. Zadanie na noc: – różaniec… i kryształki snu.
28.01.2003 wtorek
Dość tego zeszytu, zapisków, jutro odlot, rozwód ze szpitalem. Pierwsza normalna noc, z bólami, przebudzeniami, ale jak cudownie ucywilizowanymi. Nie byłem tu rekordzistą ozdrowienia, jak obstawiali lekarze po operacji, ale zakwalifikowałem się do lepszych. A cóż to znaczy lepszy w takiej opresji? Jak tą lepszość określić, jak dyskontować? czy aby się tego określenia nie wstydzić?
Chciałem by szpitalne doświadczenia były dla mnie Górą Przemienienia. Tak będzie w stopniu znikomym. Nie ma doskonałych spełnień. Wspinałem się na pagórki łaski i spadałem w wątpienie, blisko rozpaczy. Dziś do domu. Do ciepła i zrozumienia.
05.02. 2003
Drogą pocztową dostałem wynik analizy guza. Niewiele z tego rozumiałem. Pojechałem do pani doktor. Spojrzała na kartkę i powiedziała, że mam dać na Mszę, bo to nie był rak, ale inny typ nowotworu. Nie ma on odpowiednika w nazewnictwie polskim. I że to świetnie, nic nie trzeba już działać, żadne chemie mnie nie czekają, tylko mam dochodzić do siebie fizycznie po operacji.
20. 05. 2003 Wtorek
Pełnia wiosny. Znowu jestem w Mylnej Śląskiej. Na kontrolę w zespole szpitali wysłała mnie moja pani doktor. Gorsze samopoczucie, stany podgorączkowe stały się uciążliwe. Ale lekarz w przychodni chirurgicznej po analizie zdjęcia rtg nie stwierdził nic niepokojącego. Znałem go z Oddziału. Wyciągał mi dren z pleców. Zakazał jakiegokolwiek wysiłku i tyle. I teraz takie novum: – esencja i egzystencja zarazem: – zdziwił się, że w ogóle byłem operowany. Z tym typem guza ponoć można żyć, nie zabija. Zakwestionował cały sens moich przejść, czekania na zdrowie, gotowości na odejście. Wszystkie te moje rozterki, fizyczne wpisywanie się w ostateczność, całe były z tkanki fałszu, czy choćby nietrafnego rozeznania.
A więc źródło złego jest gdzie indziej i dalej trzeba szukać? Nieźle. Guz był. Powodował naciek zapalny. Cóż... można było z tym żyć. Lekarski błąd? Zaniechanie diagnozowania w pół drogi do trafnej oceny? Nie będę niczego dochodził, nie będę nawet dociekał, co i jak? Po co? Stało się. Siedzę sobie w knajpce na wolnym powietrzu, sączę piwo i dopisuję te słowa. Już jadąc tu postanowiłem sobie, że te zapiski położę w kapliczce, w tej obwieszonej skromnymi wotami różańców i obrazków. Tu przychodzą pacjenci, modlą się. Ktoś może je przeczyta moje słowa, potraktuje je jako lek na chorobę lęku. Zapiski teraz nagle mają inny wymiar, wymiar chybienia, złośliwej przekory losu, krzywego uśmiechu z powagi sytuacji człowieka mocującego się ze sprawami ostatecznymi.