Gadka 1
Poznań lubimy, owszem nawet bardzo!
Władych
- Tjaa, Poznań lubimy, owszem nawet bardzo. Poznań to taka nasza druga stolica, od serca. Ale dzielić się ze wszystkim z Poznaniem nie musimy; mają więcej od nas.
Alfons
- A tak! Lepiej z nimi trzymać niż z tymi bosymi antkami (mieszkańcami centralnej i wschodniej Polski). Te frechowne (bezczelne) kongresiaki w łykowych łapciach do nas przyszli i myli się popluwając w garści. A teraz, patrz Pan, jak się rozpanoszyli w tej naszej Bydgoszczy. Oni rychtyg dbają o swoje, te kuńdy. Jaa Panie, ale nikt w naszej familii na żadną antkówkę (pannę z centralnej i wschodniej Polski) się nie zgodzi, bo pozwoleństwo (pozwolenie) musi mieć.
W
- Macie słuszną rację, Alfons. A i te galicjoki (przybysze z Galicji) się u nas wyżarli, rządzą się z tymi kongresiakami (z dawnej Kongresówki) że aż się patrzy. Gdzie nie spojrzysz tam obce. Willki (wille) na Bielawkach i Sielance mają, palą grube cygara i jeżdżą dorożkami. Każdy się kręci koło swojego ogona. Co za czasy!
A
- Wej, Panie Władych, a wiecie, że te Poznaniaki to naszą Łuczniczkę chcieli, tę nagą matmazelę (panienkę) sprzed teatru. Kto to widział, żeby taka bez obleczenia (ubrania) kusiła. Baby gadały, że trzeba było ją odlać z żelaznymi majtkami i furt (ciągle) łykały baldrianowe krople (walerianowe krople) na nerwy.
W
- Na ja, nic tylko na spacerach matki wołają do gzubów, by patrzyli się na perkale ze sklepu Molendy. A oni, wiesz Pan, te luntrusy (nicponie) i lorbasy (niegrzeczne, nieusłuchane chłopak), zgrabnie markierują (udają), że słuchają i smarów się nie boją. Taka to nowoczesna kindersztuba, że już nawet angsta nie mają (nie boją się) i zaglądają przez ramię na to nagie dziwo. A my Łuczniczki i tak nie damy.
A
- A gdzieżby. Dycht (dokładnie, zupełnie) na Rivierze i na plaży Petersona chłopy chodzą goło na badejkach (kąpielówkach) i tam nikt nie brawędzi (marudzi). Baby jeszcze cmokają, rzechotają (śmieją się rubasznie) aż echo się niesie do samej Smukały.
W
- Co tam gadać! A i na naszym „Potopie” same nagusy! Patrz Pan na te cudeńka przy fontannie. niedźwiedzicę z niedźwiedziątkiem, rybki i inne fizmatenta (drobiazgi). Nie na darmo tam w niedzielę bydgoszczacy fajrują (świętują). A najlepiej, gdy orkiestra wojskowa gra parademarsz. Fany (flagi) powiewają, tamburmajster dyryguje, podchorążowie sztiflami (butami z wysokimi cholewami) trzaskają, baniarze (kolejarze) wąsa podkręcają. W restauracjach popijają kawę z szlagzaną (bitą śmietaną) i wcinają torta lub szpryckuchen (wietrznik). A dzieciaki z tytki (papierowej torebki) bombomsy (cukierkami) wyjadają i depczą macoszki (bratki) na rabatkach. Wszyscy mają launę (dobry humor).
A
-Takie to Panie porządki! Ale nie ma to jak u Budzbona lub na rogu Rycerskiej, gdzie nasi grają w mauszla i skata (rodzaj gry karcianej) albo karbonadę (kotlet smażony) wcinają i halbką piwka popijają. Kolonialki i składy zamknięte, a wszyscy stalują się (kreują się, udają) na możnych panów i szykowne paniusie. Jak się każdy w tydzień naszancuje (ciężko napracuje), to w niedzielę choć ma labę.
Gadka 2 Jedne maju życie letkie, a inne znowu nie
W
- Witajcie, Alfonks (Alfons)! Przyjdź pan jutro naprawić kran. Płacę komorne, to nie ma prawa kapać w kąpielce (łazience). Tjaa... Co uszparujesz (zaoszczędzisz, uciułasz), to wydasz. Stary Apelt, ten ma się dobrze. A to kuczer (woźnica) wiezie go do restauracji w hotelu „Pod Orłem”, a to promenaduje (spaceruje) w korkowym kasku ulicami Garbary i Łokietka, a to ćmi cygarlosy (cygara) i szpicem parasolki wskazuje dacharzom (dekarzom) miejsca, gdzie trzeba smołę zasmarować na kamienicy.
A- Ja, panie. Jedne maju życie letkie, a inne znowu nie. A ten mój Lejoś, ten to ale je rychtyg (prawdziwie) kunda (cwaniak) i luntrus (nicpoń).
Ino furt (tylko) plachandruje (szwęda się, łazikuje) z jednu taku glajdu (niechlujna, nieporządna kobieta).
W-
Tjaa, takie czasy, nie ma jak to za Wilusia. Wtedy to był ordnung (porządek)!
A-
Jaa, panie. Ino kintop (kino) jej funduje, wafle w tutkach (papierowej torebce) i co tam chce. A ona, taka blirwa (prostytutka) wysztafiruje się (wyelegantuje się) i całymi nocami włóczą się po tingiel-tanglach (podrzędnych lokalach). I uczciwej pracy się nie chwyci. Furt (tylko) się staluje (mizdrzy się) przed lustrem, duftuje (perfumuje) najróżniejszymi perfumami. Jaczkę (kaftanik) zebuje (zdejmie) i w bambetlach (pierzynach) się wyleguje.
W-
I tak żyją tak na knebel (na kocią łapę)?
A
- A jak? Zbakierowali się (zeszli na złą drogę) i nic nie poradzisz. A ona, ta glajda, ani sznytki (kanapki) z kumyśniaka (ciemny, razowy chleb) nie porobi, ani dukanych kartofli (puree ziemniaczane) ze skrzyczkami (skwarkami) nie ugotuje, ani deczki (serwetka, obrusik) nie upierze, cwetra nie usztrykuje (zrobi na drutach). I jeszcze eintopf (danie jednogarnkowe, zupę) przypali na placie (piec kuchenny na węgiel) ! Te młode, takie frechowne (bezczelne) i wyrachulowane (wyrachowane)!
W
- Masz Alfons recht (mówisz prawdę). Nie ma to jak dawna kindersztuba. Dawniej pyda pomogła, a teraz...
A
- Wej! Nawet własny rodzic na tabakie nie ma! Za czym to wyglunda, panie! Człowiek wnet szkity wyciągnie, a oni mają labę (przyjemność).
W
- A tak, wszystko teraz idzie na symater (na sromotę, zatracenie).
A
- Na te smutki ino halbka (połówkę) u Budzbona i kipy (niedopałki papierosa) zostają.
W
- Tjaa. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy na psy zejdziemy... Ale panie Alfons, przyjdź pan jutro. Ino nie schlej się, bo robota czeka.
A
- Co pan się tak gorączkuje! Jaa, zadychtuje się (uszczelni się) i fertig.
Gadka 3 Panie Fachmann! A
W
- A nieszczęście, Panie Alfons. Jak pech to pech. Zegarek wyleciał mi z westki (kamizelki) na ziemię, bo baba podłogę wybonerowała (wypastowałą) i miałem poślizg w laczkach (pantofle domowe). A pamiątkowy był. Z samego Helgolandu. To delikatny werk (mechanizm). Ni szpilorek (przebijak szewski) tu nie pomoże, ni żaden śrubstak (imadło). Trzeba mi było do zegarmistrza.
A-
A jak! Na tym uszparować się nie da. Mus to mus.
W-
Nie może być inaczej. Wchodzę do Deglera na Gdańskiej, a on do mnie powiada: Czym mogę życzyć szanownemu Panu? Wyjąłem z tytki nieszczęsny zegarek i mówię: Panie fachmann! Tu trzeba precyzyjnej roboty.
A-
Jaa, i co mu było?
W-
Wziął bryle i zaczął oglądać. Furt w prawo, furt w lewo obracać, bo był szmania (leworęczny). Słabo mi się zrobiło jak na karuzeli w rumlu (w wesołym miasteczku).
A-
I jak?
W-
Kręcił się na, kręcił na szemelu (taborecie). A ja już liczyłem ile naborguję (pożyczę). W końcu wycedził, że coś da się zrobić. Ale że balanks jest fucz (zepsuty) i cylinder wyhaczył się z aksy (ośki). I że cały werk (mechanizm) wylajrowany (wyluzowany).
A-
Jaa, niedobrze...
W- A w dodatku i dekiel (pokrywa) dycht zepsuty. I że trzeba spokoju, nie ruk, cuk (szybko) jak robią te kongresiaki, co bormaszyny nawet utrzymać nie umieją.
A-
Sztymuje (Zgadza się). Ale są i frechowne (bezczelne)! Bolech mówił, że te bose antki wyjmą nawet kamienie z werku i wsadzą cegły. A dekle złocone zamienią na zwykłe farbą pociągnięte. Możesz Pan wtedy taki szmelc dycht szmyrgnąć (rzucić) pod tramwaj.
W-
Patrz Pan co za ludziska, nie to co my prawdziwi bydgoszczacy.
A-
A na ile to przyjdzie? W dzisiejszych czasach trzeba się rachulować (być obliczonym).
W-
To ja wiem, a on mi na to, że dogadamy się, bo z baniarza (kolejarza) skóry nie zedrze. Co innego z jakiego nygusa, co w glazejkch (skórzanych rękawiczkach z cienkiej skórki) promenaduje .
A-
Masz pan szczęście, żeś trafił na prawdziwego fachmanna, a nie na jakiego pateraka (brakoroba).
Gadka 4 W naszym fyrtlu (dzielnicy)
W- Panie Alfons, jak idzie?
A- Wej! Stara bieda. W garbarni u Bucholca robota wre. Rolwagi jeźdżą w te i nazad. A cuchnie wokoło aż złe. Skóry na buty dla wojska szykują.
W- A widział Alfonks, ilu szoszków (rekrutów) szoruje po Gdańskiej. Kropusami (butami wojskowymi) trzaskają, aż echo się niesie od Podchorążówki. Miesiąc temu Alojza zmujstrowali (wzięli do służby wojskowej). Coś się w powietrzu święci.
A- Ja tam Panie nie wiem, ale ludzie gadają, że złe czasy idą. Berlinki rzadziej pływają po kanale. A jak Gruess Gott zagadasz, to szyprowie spluwają do Brdy i milczą jak grób.
W- Tjaa i fligrów (samolotów) jakby więcej. Lecą w stronę Jachcic aż się za nimi kurzy.
A- U Badki gadali, co trzeba wągla i drewna nasorgować. I kistę (skrzynię) nudli (makaronu), miech (worek) cukru, byksę (puszkę) kawy i naftę do petrolki (lampy naftowej).
W- A Alfonks wie, że z tego Rachuty to lepsza kunda. Złodzieje okradli naszą kolonialkę. Mówię mu, spuść pan komorne, bo zrobią bankrot i pies z kulawą nogą się za nimi nie ujmie. Babka na zdrowiu szwankuje. A on szlus (koniec) nie ma gadki i uparł się jakby miał knaksa (był niespełna rozumu).
A- Jaa, Panie Władych to czysty Krzyżak (Pomorzanin). Wszędzie słychać tę krzyżacką mowę. Kuci na cztery nogi. W klumpach (chodakach) chodzą i szneki z glancem (drożdźówki) wcinają.
W- Tjaa, ale trzeba z nimi żyć, sznupę (gębę) na kłódkę i markierować (udawać), żeby nie podpaść. A ty, Alfons, zajrzyj do sklepu (piwnicy), tam trzeba drewka pożagować (popiłować).
A- Zrobi się panie Władych.
Gadka 5
Nie ma to jak w rodzinie Babcia-
Weej? Tam kto!
Jerzy-
Babusia wpuści, to ja Jerzuś.
B- Namknij się, odketuję (zdejmę łańcuch). A podeprzyj te filungi, bo całkiem się rozeschły.
J- A co tam babusia z siekierą? Po co?
B- Ady, ty się synku nie bojaj. To ino na tych lontrusów (nicponi) , juchy jedne spokoju nie dają. A ty synku do mnie masz interes, bo tante (ciotka) na drugiej szychcie robi, a wuja Bolech szancuje (ciężko pracuje, tyra) w garbarni.
J- Ja do babusi bonkawy (dobrej kawy) się napić i o zdrowie spytać.
B- Wej, co! Heksenszus (lumbago)! Łamie i łamie w kościach. Człowiek już stary. Zebuj się (rozbierz się) i siednij sobie.
J- Ady skórki potrzeba na grzbiet.
B- Ja! Masz prawdę! Lisa mi daj, tego od tante (ciotki) Monisi.
J- A gdzie on jest?
B- Wew, a wew kiście (skrzynce). A klucz w kuchni wew szafie u góry, pod deklem (denko) od starej kanki. Petrolką (lampą naftową) se zaświeć i na zydelek (stołek) wejdź, bo wysoko.
J- Sztymuje (zgadza się). Ma babusia, okryje się lisem, a ja kawy naszykuję.
B- A przydałby się jaki kuch (płacek) z świętojankami (porzeczkami), ale tylko wasserzupka (wodnista zupa) na placie (kuchenny piec węglowy) stoi, bo wągla mało.
J- Naniosę, a wodę już gotuję. Coś te fajerki (kręgi) na placie takie krzywe.
B- Ady tak. Wuja tak nahajcował (napalił), że się powyginały. A tylko cykorię dodaj, to będzie lepiej smakowała i nalej do fajansowych topków (kubków).
J- Jaa, zrobi się.
B- Bonkawa prima! Dobry z ciebie synek! Ty już nie nepetek (niedorostek), ale chłopa kawał. Gadaj, co tam u was?
J- A wuja Bolech z Osielska z familią zjechali. Zawalili antrejkę (przedpokój) pyndelkami (tobołkami), a i w sypialce pełno bambetli (pościeli). Do kąpielki (łazienki) prawie dostać się nie można. Nawet szałerek (szopkę) zawalili. Matka się boi, że jej wszystkie fizmatenta (drobiazgi) na kredensie potłuką. Podłogę wybonerowała (wypastowała), a oni mają to za nic. Nie zebują się (zdejmą buty) i wszędzie pełno błota. Jedzą furt serwulatkę z chabaniny (kiełbasę z koniny) i wynieść się nie chcą. Ojciec mruczy po katach, ale gościć trzeba. Chyba że się poprztykają (pokłócą), to wtedy będzie spokój.
B- Ady tak. Dawniej to bywało. Kolonialkę się prowadziło, to w garnku nie ubywało. Zylce (galaretę z mięsa) i weki (zaprawy) my narobili, kucha (ciasto) napiekli, knobloszki (kiełbasy czosnkowej) u Chwiałkowskiego nakupili i furt fajrowali (świętowali). Baby heklowały (szydełkowały), a chłopy rżnęli w skata, a i halbkę (połówkę) przy tym obalili. A teraz inne czasy. Z familią najlepiej na obrazku.