Wiemy, że nie jesteśmy sami,
czuwa nad nami przeznaczenie
i anioł o zmęczonej twarzy
ukrytej w ciepłych dłoniach,
które pielęgnują śpiące dzieci
i wyplatają warkocze deszczu
z brzuchatych obłoków.
A teraz w środku lata przez
całe upalne popołudnie słuchamy
świerszczy, zjadamy podwójne
porcje lodów i leżymy w ciszy
pod gruszami i jabłoniami,
co zasłaniają nam świat. Wszystkie
czułe miejsca zarastają błonami
i pajęczynami, drobiny kurzu
osiadają na dłoniach i twarzach.
Ach, to szukanie rozwiązania wszystkich problemów
i zagadek i to węszenie i nieustanne przeszukiwanie kieszeni.
Przesuwają się horyzonty
zmienia się krajobraz, wypełnią się
puste kawałki nieba nim powrócimy
z podróży do wieczności. Kręcimy się
niespokojnie po ciemnych podwórkach,
zasypujemy w piaskownicach
najcenniejsze skarby, wieczorami
palimy zdjęcia i ukrywamy się
w wilgotnych piwnicach.
Nasyceni zimnym światłem przenosimy
cały dobytek na drugą stronę rzeki, gdzie
już nikt na nas nie czeka, gdzie zeschnięta
ziemia i lasy spalone przez słońce. Ono
jest zawsze, wertuje suche kartki dni,
pozostawia czerwone znamiona
i krwawe blizny. Wyklęci przez oszalałe
wiatry i przeklęci przez bezzębnych proroków
nowych czasów ocalamy wyobraźnię pokruszoną
na kawałki, bezbronną i nawiną.
Ach, jak przyjemnie odkrywać tajemnice lata,
słuchać śpiewu ptaków i układać słowa, bez końca.
Układamy modlitwy z samych samogłosek,
wtedy pękają letnie krajobrazy, węże wychodzą
z jam, na polach żerują dzikie zwierzęta,
w drewnianych stodołach suszy się zboże,
dojrzewają ciemne orzechy i pęka skóra
żółtych jabłek. Miodowa rzeka wylewa się
z pasiek i rzeka znów się unosi i huczy, aż do jesieni.
Wtedy wypełnią się proroctwa i uniesiemy każdy ciężar.