Archiwum

Anielski punkt widzenia

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Jest punkt w którym wije się Kosmos
kłębowisko żmij rozrywa ciasny krąg
strzępy ciał i zęby pełne jadu
wirują wolne pośród planet
w świetle gwiazd

Jak tu pięknie i jak strasznie...
co nieznane budzi w sercu lęk
punkt kosmosu mknie po duszy
niebo więdnie
dym od iskry truje ducha
rodzi cień

Płomienia życia szukam – gdzie on z iskry?

W piekle został, a w kosmosie
Bóg podaje Diabłu
gadzie głowy

W jednostajny strumień fal głębokiego snu wdarło się echo cudzych słow.
Otworzyłam oczy na wszechobecną jasność. Nikogo. Może tam, skąd dochodzi głos, widać zaledwie delikatny cień. Nikt mi nie powiedział, gdzie jestem. Sama to wiem – po drugiej stronie chmur. Po drugiej stronie świata widzialnego.
Brak ciała nie przeszkadza mi w myśleniu o sobie jako o istocie różnej od jasnego, gładkiego otoczenia. Jestem nim przesiąknięta, jestem częścią całości bez widocznych konturów. Jestem duszą zatopioną w masie perłowej. Nie odczuwam swej istoty w sensie bytu fizycznego, a raczej jako stan psychiczny na poziomie idealnego zrównoważenia. Myśl osadzona w próżni śni, że jest. I ktoś ten sen przerwał.
Mimowolnie, jakby do tego celu specjalnie stworzona, zaczęłam skupiać się na dźwiękach dochodzących z innego wymiaru. Sposób, którego używałam, zanim stałam się tym, czym teraz jestem, zupełnie zawiódł. Skuliłam bezużyteczny w tych warunkach zmysł słuchu i oddałam się bez reszty brzmieniu słów. Chłonęłam wrażenia całym swym istnieniem. Zanurzałam się w tę tonację odważnie, bez wysiłku, bez jakichkolwiek – złych czy dobrych zamiarów. Bezstronnie płynęłam w strumieniu myśli człowieka, który mówił o rzeczach wzniosłych i dobrych. Jego modlitwa powodowała delikatne zmiany w strukturze substancji, w której osadziła się moja dusza. Krystalizowała się w zmysłową, puchową materię, leciutko unoszącą się i opadającą. Jakby skrzydło z boku wyrastało, kreśląc w przestrzeni prawy łuk mojej osoby.
Człowiek, który do mnie mówił, był coraz bliżej. Czułam jego rosnącą radość, ciepło bijące od myśli. Oddzielająca nas warstwa stawała się coraz cieńsza i łatwiej przenikały przez nią wibrację naszych światów. Byliśmy bliżej i bliżej... Za chwilę miałam ujrzeć tamtą twarz, zrozumieć pragnienia tamtej duszy...
Wtem ciemność przerwała świetliste widzenie. Słowa tak już bliskie spadły w przepaść.
– Idziemy dziś na mały raut, zapomniałaś? Znów ratowałaś jakiegoś biedaka z zaświatów...
– Mój ukochany zjawił się obok mnie zupełnie niespodziewanie. Niezapowiedziany spadł niczym grom z jasnego nieba. Rozejrzałam się. Tym razem miałam ciało. Nie było wątpliwości, że piękne. I do tego ciasno opięte cudną różową suknią. Chociaż ten róż... ostry, nie w moim guście. Pewnie to sprawka tego... Spojrzałam podejrzliwie na przystojniaczka w ciemnym garniturze.
– Co, coś nie tak? – zareagował dość nerwowo na moje spojrzenie. Poprawił muchę przy kołnierzyku. – Musimy wybadać, o czym diabły piszczą, bo Szef ostatnio się nie pokazuje. Niektórzy bredzą o tajemniczej chorobie Dyrektora...
Nie zdążyłam o nic zapytać. Coś ogromnego, ciężkiego wskoczyło mi na plecy. Nogi w czarnych mokasynach objęły mnie od tyłu w pół. Po bokach zabujały się zwoje zielonej sukni obszytej u dołu białą bawełnianą koronką. Wrzasnęłam i podskoczyłam z przyklejonym do kręgosłupa ciężarem: – Precz, złaź ze mnie, ty potworo!
– Cha, cha... – zaśmiała mi się w ucho istota ujeżdżająca moje plecy. – Nic z tego! Nie pamiętasz? To moja ulubiona zabawa. Czyżby Szef sformatował ci twardy dysk?...
– Hi, hi... – Odwróciłam się gwałtowanie w stronę, skąd dobiegał śmiech gorszy od odgłosu piszczącego po szybie palca. W czerwonej sukni, zdobionej suto marszczonymi falbanami, stała zaśmiewając się kobieta brzydsza od gada. Czarne skołtunione kłaki sterczały wokół bladej twarzy, w której tkwiły wyłupiaste oczy, kręcące się w różne strony, niczym igły zepsutych kompasów. Pomyślałam: maszkara!
Obok stała jeszcze jedna kobieta, ale o niej mogłam pomyśleć tylko jedno: niepozorna. Ciężar na plecach stawał się nieznośnie dokuczliwy. Na domiar złego – zaczął cuchnąć. Nie wytrzymałam i wrzasnęłam ponownie: – Zejdź ze mnie, śmierdzisz jak nigdy niemyta dziwka!
Zdziwiłam się, słysząc własne słowa. Skąd w mojej głowie takie wulgaryzmy? Słowa ordynarne, prostackie, irytują mnie, nie pasują do mnie... Czyżby to strzępy wspomnień z poprzedniego wcielenia...
Nagle zostałam sama. W kącie ogromnej sali oparłam się uwolnionymi plecami o ścianę. Wszyscy pobiegli w stronę uchylających się wielkich drzwi. Dalej znajdowało się wejście do komnaty Pana. Czy to znaczy, że Bóg jest zdrów i wznowił przyjęcia? Tłum oczekujących drżał z podniecenia. Mój ukochany stał najbliżej drzwi.
Nie pamiętam, kiedy się poznaliśmy. Mogłabym przysiąc, że dziś widzę go po raz pierwszy. Nie przeczuwałam nawet, że istnieje... Choć od razu wiedziałam, że jest tym jedynym... Poczułam za to, że człowiek z drugiej strony nieba potrzebuje pomocy... Zrobił coś złego, a teraz jego myśli i czyny zajęły moją lewą stronę ciała.
– Ciężkie jest brzemię cudzych grzechów... – drgnęłam lekko przestraszona głosem, który pojawił się nagle. Mężczyzna mojego życia powrócił ze swego posterunku przy drzwiach w bardzo dobrym nastroju. Poprawił spinki przy mankietach, sprawdził poziom oleju w głowie, ot tak – od niechcenia, machinalnie, mówiąc przy tym o wszystkim, czego się pod drzwiami dowiedział.
– Nic do mnie nie mają – zaczął. – Oczywiście, jak zwykle knują bez umiaru, tworząc ad hoc nowe teorie spiskowe... Ale nic z tego mnie nie dotyczy.
– Poczekaj chwilkę – przerwałam męską paplaninę i jego dziarski krok. Złapałam rękaw czarnej marynarki. Gdzieś tam powinna być dłoń... – Właściwie skąd wiesz, że jesteś mężczyzną i do tego moim.. I kim były te bezwstydne kobiety, które mnie zaczepiły, śmiejąc się i dokuczając?
Spojrzał na mnie z politowaniem, a może współczuciem, zmarszczył krzaczaste brwi.
– To proste – mówił łagodnie jak do dziecka – jestem mężczyzną, bo ty jesteś kobietą. Całkowicie różni osobno, razem tworzymy jedno. Rozumiesz? – Skinęłam niepewnie głową, że tak. Że trochę... – A dziewczyny... – zaśmiał się – to przecież twoje koleżanki ze szkoły... Wyrzucili cię z niej za niepoprawne myślenie... Byłaś w szkole Idealnego Zła i Iluzorycznej Dobroci. Szatańskie dzieło...
Były to ostanie słowa, które dotarły do mojej świadomości, nim znów zapadła ciemność.
A z nią cisza.
Po chwili byłam u siebie – w perłowym otoczeniu niezróżnicowanej jasności. Gdzieś w jej głębi kłębiły się tchnienia istot myślących.
Zaczynałam rozumieć, że od tego, co myślą owe istoty, zależy mój byt, moje istnienie. Od nich i od tego, co zdążyłam zauważyć przez uchylone drzwi Pana wszystkich światów.
Blask wskrzeszonej iskry trawił ciemność sączącą się ze ścian komnaty.
Jeśli ludzkie myśli uprzędą wokół kłębka energii, który stanowi istotę mojego bytu, materię odpowiednią dla pełni życia, wtedy z iskry zrodzi się płomień. Ciepło tego ognia ogrzeje serca tych, którzy dadzą materiał na ciało mojej duszy. Pary przeciwieństw muszą się wówczas zrównoważyć, a wtedy nikt nie będzie się więcej bał...
A ja będę wreszcie wolna.
Przyjdzie taki czas, że Bóg poda rękę Diabłu.
Bo jeden bez drugiego nic nie znaczy.

Wierzę w rozkosz ziemi
żar iskry nieba
oceanu chłód

cierpliwie czekam

Karmiony ogień świecąc
roznieca się





Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.