Jesień jest z ognia a życie z wody. To wyjaśnia
dlaczego chodniki płoną we wrześniowym deszczu.
Przez ostatnie dni wyczekiwałem jej przybycia.
Przyjdzie tylko na chwilę - mówili - i zostawi
śluz na powierzchni miasta.
Jesień jest z ognia a życie z wody. Powtarzam jak
mantrę, jak tę dziesiątkę różańca w środku nocy.
Dźwigam malutki drewniany krzyżyk na rzemyku.
Potykam się już drugi wieczór. Płaczcie nad sobą,
gałązki drzewa Jezus.
Jesień jest z ognia a życie z wody. Rodzimy się
więc w porze deszczowej, a giniemy na pustyni
i zawsze po zmroku. Toczy nas malaria, to stąd
wszystko smakuje chininą, potem, łzami i krwią
z rozdrapanych starych ran.
Jesień jest z ognia a życie z wody. Ta nostalgia
pali mnie tak jak tysiące stosów dla niewiernych
żon i mężów. Trzeba pamiętać stare prawdy, ale
nie pokrywać ich kurzem tradycji. Trzeba płakać,
gryźć i zgrzytać. Trzeba iść.