Twoi dawni znajomi nie byli w stanie znaleźć cię na facebooku ? Najprawdopodobniej pomyśleli, że:
1. nie żyjesz,
2. nie nadążasz,
3. nie ma sensu zastanawiać się, dlaczego ciebie tam nie ma.
Nie ma cię tam to, rzecz jasna, formuła potoczna stosowana w rozumieniu, iż nie posiadasz własnego, indywidualnego konta na facebooku, portalu społecznościowym służącym (zdawałoby się) zasadniczo do wymiany informacji między zarejestrowanymi tam użytkownikami. Przy okazji możesz odnaleźć dzięki tak zwanej wyszukiwarce swoich znajomych (jeśli posiadają konto, tj. udostępnili pewne dane osobowe umożliwiające ich identyfikację) i włączyć ich w pakiet znajomych, utworzyć z niektórymi z nich grupę, o ile da się wyłuszczyć jakiś czynnik utożsamiający was (np. wspólna praca, wspólne studia); ponadto serwis ten pozwala na zaprezentowanie swojej osoby poprzez zdjęcia, wypisanie swoich poglądów, zainteresowań, wskazanie ulubionych książek, filmów, wszelkiej maści artystów, a także filozofów, którzy cię inspirują. Oprócz tego masz do dyspozycji tablicę, za pośrednictwem której możesz dzielić się dowolnymi uwagami na jakikolwiek temat (to coś w rodzaju wewnętrznego bloga).
W lipcu 2010 roku ilość użytkowników facebooka na całym świecie przekroczyła pięćset milionów , co czyni go najpopularniejszym z serwisów społecznościowych. Na polskim gruncie przyjął się niedawno, wypierając rodzimy portal nk.pl (dawniej nasza-klasa.pl), który w latach 2007 – 2008 zrewolucjonizował „życie internetowe" wielu naszych rodaków. Nasza klasa zaoferowała nam coś, co było niemożliwe wcześniej: skompletować wirtualnie członków naszych dawnych klas, nawiązać z nimi kontakt, dowiedzieć się czegoś o tym, jak potoczyły się ich losy. Serwis ten wyeksploatował się po tym, jak przestał pełnić swoją rolę ex definitione, a stał się zwyczajną, potężną galerią zdjęć użytkowników (nie tylko ich samych) i siedliskiem tak zwanych kont fikcyjnych, a więc czegoś w rodzaju fanklubów jakiejś osoby czy zjawiska. Wtedy o wiele bardziej funkcjonalny okazał się właśnie facebook, który umożliwiał wyraźne oddzielenie kont osób faktycznie istniejących od abstraktów w rodzaju pewnej muzyki czy ruchu politycznego, a także pozwalał na wygodne tworzenie dowolnych grup, nie tylko klasowych (w Naszej klasie próby zastosowania formuły grupy klasowej do jakiejś innej grupy, np. studenckiej czy harcerskiej, napotykały na pewne trudności).
Fenomen facebooka jest więc fenomenem portalu społecznościowego, jego idei w ogóle, ponieważ facebook nie jest pierwszym takim portalem, a jedynie jego najatrakcyjniejszą z istniejących form. Oferuje przecież szereg funkcji: autoprezentację, prowadzenie bloga, zrzeszanie się w grupy, korzystanie z różnych aplikacji. Nasuwa się pytanie: dlaczego istota portalu społecznościowego jest tak nęcąca? Dlaczego okazała się czymś potrzebnym? Dlaczego użytkownicy facebooka logują się na swoje konta po kilka razy dziennie? Spróbuję rozwikłać ten problem.
To, że człowiek jest istotą społeczną twierdził już Arystoteles, a wątek ten podejmowali też inni filozofowie (np. John Locke) i nurty filozoficzne (współcześnie np. filozofia dialogu, wedle której człowiek realizuje się w kontakcie z drugim człowiekiem, odkrywa „ja" poprzez „ty"). Nie znajdujemy się w próżni, a jeśli nawet żyjemy tylko (lub głównie) dla siebie, to inni są nam potrzebni. Iluż jest ludzi nieszczęśliwych z powodu samotności, braku posiadania partnera, przyjaciół czy znajomych. Komunitariańska myśl podkreśla, że choć nastąpiły czasy indywidualizacji, to przecież przybieramy jakieś formy, wyrażamy siebie, by w wyobraźni oglądać się oczami drugiego. Facebook pozwala na takie instrumentalne traktowanie ludzi: za jego pośrednictwem pokazuję im, jaki naprawdę jestem, czym zajmuję się w czasie wolnym. Tym, których znam ze sfery życia publicznego (np. pracy) prezentuję siebie takiego, jakim jestem prywatnie. A przynajmniej chcielibyśmy myśleć, że tak jest.
W rzeczywistości facebook umożliwia nie wierne oddanie obrazu nas samych, lecz autokreację, i to z możliwością ciągłego jej edytowania. To smutna prawda o nas samych, że wyzbyliśmy się spontaniczności, swobodnego bycia sobą na rzecz tego, by planować nasz wizerunek, i to koniecznie jak najlepszy, po prostu po to, by poczuć się dobrze. Dąży się przecież do tego, aby zamieścić zdjęcia, na których wyglądamy (naszym zdaniem) ładnie; spośród wykonawców, jacy znajdują się w bazie facebooka, oznaczyć, że słuchamy tych, którzy są alternatywni, ambitni, bo to świadczy o nas; na tej samej zasadzie dobrać ulubione książki i filmy, a wypada też wskazać kilku filozofów, bo filozofia to dziedzina pojmowana przez wielu jako tajemnicza i elitarna, a także wpisać kilka celnych sentencji autorstwa uznanych autorytetów.
Zwykłą ułudą jest, jeśli wydaje się nam, że nas nie dotyczy ta gra facebookowa, ten wielki wirtualny wyścig, by pokazać znajomym (i znajomym znajomych), że jesteśmy intrygujący i „na czasie". Nawet zamieszczając zdjęcie, które miałoby świadczyć o dystansie nas samych do siebie (np. z grymasem na twarzy), w rzeczywistości mówi o nas coś całkiem innego, mianowicie że tego dystansu nam brakuje, skoro pragniemy innym udowodnić, że jesteśmy całkiem „na luzie". Tłumaczenie w rodzaju: „Umieściłem to zdjęcie dla siebie" byłoby nonsensowne w obliczu tego, że zdjęcia w portalu społecznościowym zamieszcza się właśnie po to, by oglądali je inni.
Do nadania takiego tytułu niniejszemu artykułowi zainspirował mnie tekst B. Russella: „Dlaczego nie jestem chrześcijaninem". Na nie całkiem podobnej, ale zbliżonej zasadzie jak Russell stara się przedstawić chrześcijaństwo jako zjawisko, ja zarysowuję problematykę facebooka: starałam się przedstawić potoczne rozumienie tego serwisu, dotrzeć do jego istoty i odpowiedzieć na pytanie: po co nam on? Teraz zaprezentuję swój osobisty stosunek do tego fenomenu.
Natura człowieka jest raczej niezmienna i wspólna dla wszystkich przedstawicieli tego gatunku. Zakładam, iż dołączając do wirtualnej społeczności facebooka, wykazałabym takie samo zachowanie, jak jego użytkownicy, a tego nie chcę. Dlaczego? Ponieważ autokreacja na portalu społecznościowym to nie dość, że przedstawianie zafałszowanego obrazu własnej osoby, to jeszcze w pewnym sensie zredukowanie swojego istnienia do widnienia gdzieś na tablicy czyichś znajomych jako jeden z obrazków do kolekcji; rezygnacja z tego, by we wspomnieniach innych pozostać osobą z krwi i kości, jaką bym nie była i obojętnie, w jakim stopniu by mnie pamiętano (nawet jeśli w znikomym) na rzecz tego, by stać się uschematyzowaną otwartą książką, w której wyczyta się o moich aktualnych poglądach i zainteresowaniach (tu znów zagrożenie, że nieszczerych). Wolę nie przypominać o sobie w taki sztuczny, zmechanizowany sposób; lepiej niech nie pamiętają o mnie w ogóle, niż bym miała obrócić siebie w czyjeś posiadanie mnie na wzór kapsla z pokemonem – obok wielu innych. I niech nie kusi mnie owa autokreacja, za sprawą której ktoś będzie porównywał moich ulubionych (choć w rzeczywistości nie) pisarzy ze swoimi ulubionymi (choć w rzeczywistości zapewne też nie) pisarzami, po to tylko, by móc określić stopień swojej ambitności, atrakcyjności, itp. Wreszcie ta prezentacja facebookowa własnej osoby jest, jak już wspomniałam, uschematyzowana, przypomina rejestr danych. O ile bardziej satysfakcjonujące jest dowiadywać się o czyichś preferencjach (nawet trochę nieszczerych) z rozmowy, z kontaktu z żywym człowiekiem, który potoczyć się może wielotorowo i niespodziewanie, aniżeli z jego wirtualnego, systemowego i obliczalnego surogatu.
- Magdalena Krasińska
- "Akant" 2012, nr 1
Magdalena Krasińska - DLACZEGO NIE JESTEM FACEBOOKOWCEM
0
0