Archiwum

Daria Dziedzic - Czarno na białym. W telegraficznym skrócie o poezji Hanny Dikty.

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Tom Hanny Dikty pt. „Stop — klatka” został wydany przez Bibliotekę Debiutów „Zeszytów Poetyckich” w Gnieźnie 2012 roku. Konstrukcja wierszy znajdujących się w tym zbiorze jest dobrze przemyślana. Trzydzieści trzy utwory posiadają zwartą kompozycję. Poetka nawiązuje do kultury żydowskiej, chrześcijańskiej, wspomina o wydarzeniach z II wojny światowej. Szuka swojego indywidualnego języka. I znajduje.
Każdy wiersz jest rozbity na strofy, melodyjny, zróżnicowany pod względem rytmu. Nie ma w nich dysonansów, każdy wers jest dopracowany, zamknięty odpowiednią klamrą. Składnia jest spójna, logiczna, realistyczna.  Nie ma odejść w wizyjność. Poetka nie jest surrealistką. Nie wkracza w krainę snów i wizji. Ona opisuje rzeczywistość.
Poetka, jak fotograf, rejestruje nawet te najmniej ważne szczegóły. Gęste powietrze, mgły korelują ze smutkiem podmiotu lirycznego, słońce i błękitne niebo z radosnymi momentami w życiu. Operowanie biegiem czasu, kolorami, ruchem, muzyką wywołuje oraz ubarwia przeżycia estetyczne i artystyczne, które są królestwem ludzkich pragnień i sennych marzeń. Dużą wagę przywiązuje do drobiazgów, jakie są stale obecne w życiu człowieka i do których człowiek przywiązuje się mimo woli. Wydaje się, że te drobiazgi, rzeczy dnia codziennego użytku dają początek czemuś nowemu, czemuś, co może stać się nową historią. Wypełniają pewną próżnię.
Poetka łagodnie ingeruje w świat. Nie jest on gładki jak tafla zamarzniętego jeziora. Świat, o którym pisze poetka, jest w cyklicznym ruchu. Metodycznie rodzą się i obumierają rośliny i ludzie. Wszystko się porusza, dokądś zmierza i znajduje swój cel. Podmiot liryczny wierszy Dikty wykonuje zawsze jakiś ruch, a więc z reguły: przemierza, ogląda, wkłada, spotyka, nuci, nurkuje, przegląda, płoszy. Obrazy migają jak w kalejdoskopie.
W tym świecie dużo jest barw. Impresjonistyczne wtręty są widoczne w wierszach: „Oddział jednego dnia”( bladość, czerń, s. 20), „Z punktu A do punktu B” ( żółte światło jarzyniówek, świetlne punkty, s. 23), „ Raport z domu obłąkanej” ( kolorowe kolczyki, landrynkowa farba, s. 28), itp.
M. Merlau — Ponty, odnosząc się do malarstwa Cezanne’a twierdził,iż: „forma zewnętrzna, otoczka, jest wtórna, pochodna [...] nie jest tym, co sprawia, iż dana rzecz nabiera kształtu [...] trzeba rozbić przestrzenną skorupę”.  Tak samo jest z poezją Hanny Dikty. Aby przyjrzeć się z bliska temu, co opisuje poetka, trzeba najpierw rozprawić się z jej zewnętrznym ksztatłem, trzeba ją poznać od zewnątrz,aby dotrzeć do głębi i przekonać się, że to, co najbardziej wartościowe musi zostać odkryte naprawdę.
Poetka z Piekar Śląskich daje nam do zrozumienia, że wszystko w naszym życiu jest ważne, od spinki do włosów po satynową pościel. Rzeczy, które są tak skrupulatnie opisane przez Diktę, przynoszą różnego rodzaju refleksje. Przez przywiązanie do tych rzeczy bierze się odpowiedzialność za nie. Dikta wyraża ją na różne sposoby. Przestrzeń opisywana przez poetkę nie rozczarowuje. Szczególnie, jeśli akceptuje ona różne wydarzenia, dziejące się w naszym życiu bez naszej zgody i wiedzy.
Można również zauważyć, że jej wiersze otwierają się przede wszystkim na pokorę  wobec cierpienia i śmierci; otwierają się na próby osiągnięcia prawdziwego mistrzostwa w zasłanianiu/trumien, owijaniu zwłok czerwoną koronką/ („ Blok piąty”, s. 19).
To właśnie w tych utworach znajdziemy zakochanych, którzy leżą w satynowej pościeli, biorą kurs na Bronholm, uciekają w spokój prześcieradła („ Zostań”, s. 22). Jej wiersze lubią ponadto tych ludzi, którzy wspominają operę, bieliznę na zmianę, rwanie chwastów, srebrne spinki z dawnych czasów ( „ Zostań”, s. 22). Nie da się tych utworów pozbawić nadpalonej kobaltem skóry ( „Zbawicielka”, s. 24), ani też mężczyzny z lustra („Mężczyzna z lustra”, s. 25). Wszystkie te rzeczy mają swoje indywidualne znaczenie. Charakteryzują świat, w którym żyją bohaterowie wiersza „ Raport z domu obłąkanej” (s. 28), czy choćby „Kochała tylko van Gogha” (s. 29).
Autorka, pokazuje nam, jak łatwo się do nich można przywiązać i jak trudno pozbyć się jakiejkolwiek z nich. Łatwo się bowiem przyzwyczaić do proszków od bólu głowy, choć po nich jak pisze poetka: Nie lubiła nas uczyć, rozczarowana ścianami bez płócien,/ ciasnym gorsetem pani od polskiego./Proszkami, po których myśli wcale nie były niebieskie,/a palce nie potrafiły utrzymać ołówka./(„Kochała tylko van Gogha”,s. 29). Nie jest łatwo, jak pisze poetka pozbyć się ikon i bielizny,/Przyjaciółkę zastąpić Dostojewskim, kawę absyntem/ („Odcinanie”, s. 6). Nie jest łatwo odciąć się od śmiercionośnych widoków zza szyby hospicjum, ani być obojętnym na los dziwek i świętych. Wszystkie dalsze ruchy zależą od naszego zaangażowania się.
Jak widać, w tomiku Hanny Dikty, powoli zbliżamy się do cerowanych rajstopek, nadgryzionej bagietki, zapalenia światła w oknie. Te rzeczy tworzą krajobraz podlegający zmysłom percepcji. Uczą nas pokory i cierpliwości.
Hanna Dikta pisze także o rozdwojeniu osobowości, schizofrenii, guzach, gwałtach, nowotworach. Nie da się od nich uciec. Stanowią one sens naszego życia. Śmierć matki podmiotu lirycznego, utożsamianej często z autorką wierszy, stała się głównym wyznacznikiem tych przemyśleń. To właśnie te osobiste dramaty wywołują ciąg różnych skojarzeń. Przywołują wspomnienia dni dziecinnych spędzonych z matką, wspólnych zabaw w piaskownicy, rozmów o dojrzewaniu. Wszystko wiąże się ze sobą starą indiańską piosenką, papierowymi kulkami rzucanymi w ptaki („W kolejce po lobotomię”, s. 37”), czy choćby zdmuchiwaniem kurzy z filiżanek ( „ Z cudzych miseczek”, s. 7). Jej wiersze to retrospekcja zdarzeń przeszłych pełnych szczęścia i matczynej miłości.
Zgromadzeni w tomiku bohaterowie utworów są świadkami tych samych sytuacji, ale mimo to każdy z nich ma swoje własne, indywidualne przemyślenia. Ich zachowania mają swoisty charakter. Można powiedzieć, że są oni raczej przyjaźnie nastawieni do siebie, nie udają swoich emocji, łatwo przystosowują się do różnych okoliczności, są bardziej elastyczni. Są osobami raczej ciepłymi emocjonalnie, wrażliwymi, kochającymi się nawzajem i nawzajem cierpiącymi. Mają poczucie winy, nie chcą już dłużej uciekać przed zimnem, śniegiem, oblodzonymi chodnikami („Prośba”, s. 13). Jak pisze poetka: z trotylem pod abayą nie można przecież zwyczajnie/przechadzać się po parku, lizać lodów w wiklinowym fotelu./
(„ Prośba”, s. 13).  
Ci bohaterowie chcą spokojnie przeżyć kolejny dzień, zagryzać jabłka czekoladą i beztrosko bawić się/ śniegiem na podeszwie.// ( „Kiedyś po ciebie wrócę”, s. 12). Jak wynika z tych przemyśleń, wciąż mają nadzieję na cud ozdrowienia, oczyszczenia ze zła i cierpienia. Jeśli człowiek naprawdę w niego wierzy, zostanie oczyszczony.
Poetka mówi o swoich wątpliwościach. Jeśli cierpienie, ból i śmierć jest wszystkim, co czeka człowieka na ziemi, to czy jego życie ma jakikolwiek sens? Dla poetki duże znaczenie mają czyny, rozmowy z ukochanymi przez siebie ludźmi, zwykłe przytulenia do poduszki, wyciągnięcie z ręki granatu (bomby). Niby proste czynności, a jednak mające głębszy sens. Czy ktoś z nas zastanawiał się nad tym, co znaczy choćby zawiązanie dziecku sznurowadła? Albo naciskanie za klamkę do hospicjum?
Wszystko to przynosi ze sobą lęk i obawy przed jutrem. Poetka nie chce jutra. Pragnie wrócić do przedwczoraj, gdzie świat był jeszcze piękny, pełen światła, bez cieni. Teraz jest złe. W Teraz nie ma oparcia. Teraz jest puste, zimne, ciemne. Znakiem szczególnym teraźniejszości staje się pomarańczowa kreska pępowiny, która nie pozwala podmiotowi lirycznemu uciec z obrazu.
 Bohaterowie tomu „Stop - klatki” boją się o dalszą drogę, która jest pełna niepewności, nie chcą przejść przez kolejne drzwi, nie chcą zrobić kroku w przyszłość, chcą się zatrzymać w konkretnej chwili i miejscu. Stąd zapewne tytuł całego zbioru. Stop oznacza bowiem zatrzymanie się lub jakiś zakaz. Natomiast klatka jest miejscem zamkniętym, odizolowanym od świata zewnętrznego, może i jest właśnie owym hospicjum. Poetka wspomina nawet o tym, że klatka to śmierć matki, uchylony właz do piwnicy. Mówi tak oto: Twoja śmierć — uchylony właz do piwnicy./Wpadłam i nie rosnę. Jak Oskar po wypadku.//Od tamtej pory mam dziewiętnaście lat,/noszę swetry ojca i owijam nadgarstki tuzinem rzemieni./Przed snem zagłuszam twoje jęki Gangsta’s Paradise,/ścieram z wykładziny fragmenty naskórka./ ( „Stop —klatka”, s.10).
Stop — klatka nastąpiła dla podmiotu lirycznego w wieku dziewiętnastu lat. Wszystko zatrzymało się w momencie, kiedy ktoś bliski uległ wypadkowi i nie był już tym, kim przedtem. Czas zatrzymał się w miejscu. Nie pozwolił na normalne dorastanie, zdrowy sen, zwykłą przechadkę po lesie złudzeń. Po wypadku nic nie jest już takie same. Wszystko się zmieniło, przeszło metamorfozę. Mimo to, nie da się, ot tak, po prostu wyrzucić rzeczy po bliskiej, zmarłej osobie; rzeczy, do których się człowiek zdążył się przyzwyczaić.
Wypadek jest rezonatorem ludzkiej wrażliwości. Poetka pisze tak: Najprościej zamknąć oczy, wertować obrazy, kiedy gaśnie światło,/pomagać sobie ręką, głośnym oddechem wariata spod ściany.// („ W kolejce po lobotomię”, s. 37). Ta wrażliwość jak się okazuje jest cykliczna i metodyczna. Pojawia się zawsze w najmniej oczekiwanych momentach, w starych indiańskich piosenkach, śmiechu płoszącym wiewiórki, kurzu wyczesywanym palcami spomiędzy silikonowych żyłek.
Tom „ Stop — klatka” to taki nietypowy lunapark. Lunapark pełen osób cierpiących i chorych, doświadczanych przez Boga i innych ludzi. To cyrk pełen tych, którzy: nie płaczą, nawet w pamiętnikach i listach do matki./Nie wzrusza ich śmierć psa,nowotwór przyjaciółki; pożary, wulkany,/[ powodzie/ i nigdy nie wracają do tego, o czym postanowiły pomyśleć jutro.// ( „ Lunaparki”, s. 31). Pełno w nim włosów, pampersów, plastikowych śmierci. Plastikowych, czyli sztucznych, podobnych do manekinów, stworzonych z czegoś, co jest zawsze pod ręką. Plastikowych, czyli wymyślonych, stworzonych przez człowieka, dla człowieka, jak Holocaust.
Jak widzimy, zbiór otwiera wiersz „Na pierwszym planie”, zamyka zaś „ W kolejce po lobotomię”. Dwa prawdziwe obrazy, wycięte z życia osób sobie bliskich, kadr, pojedyncza klatka filmu. Domagają się one współudziału w życiu i podświadomości bohaterów. To klatki poznania lub też inaczej samopoznania się. Rekonstrukcja czasu minionego, dobrego. To takie spojrzenie w głąb siebie. Poznanie siebie od środka, swoich możliwości, tego, do czego jesteśmy zdolni w obliczu nieszczęścia.
Jednym z takich sposobów poznania się w czasie nieszczęścia jest uciekanie w świat książek. Jak się okazuje, ten czas  jest czasem dobrym wyjściem ze złych sytuacji, choć często może okazać się naszą zgubą. Nic nas nie uchroni od śmierci. Wszyscy jesteśmy na nią skazani i wszyscy jej doświadczamy.
W wierszach Hanny Dikty mamy do czynienia z poezją holistyczną. Widzimy tutaj, że poetka opisuje konkretne akty zachowania swoich bohaterów i ich kontekst środowiskowy, kulturowy. Uważa, że zachowania ludzi są powiązane z kulturą, w jakiej  żyją i świadomie ją kształtują. Zachowanie się bohaterów utworów jest determinowane głównie przez czynniki zewnętrzne. Nie da się ich oddzielić od siebie.
Poetka nie wychodzi w „Stop — klatce” poza podmiotowość. Dla niej ważny jest człowiek, jego bycie i jego ja. Ludzie mają tutaj swoją własną tożsamość. Nie uciekają jednak od swojej zwierzęcości. Są pewni siebie tak jak słowa, które wypowiadają nie obojętnym, lecz prawdziwym głosem.
Hanna Dikta jest poetką, której nie można odmówić dojrzałości, przenikliwości, lirycznego instynktu. Jest ona świadoma swojego pisania, kształtowania słów z niczego, z powietrza, z mgły i deszczu. Nie ucieka od pytań typu: kto ci teraz, dziecko, ugotuje obiad? („Lekcja odczuwania”, s. 9), ozdabiania domu tatarakiem („Na Zielone Świątki”, s. 17), opowiadania samych baśni z dobrym zakończeniem („ Siostra Marta od aniołów”, s.21). Dlatego przez to czasem jej wiersze są niebezpiecznym klifem. Z niego łatwo stoczyć się w przepaść i utonąć w bezmiarze niepewności. Poetka nie pozwala nam się ot tak przemknąć przez niektóre frazy. Jej poetycki język na długo zapadnie mi w pamięć.

 

 

M.Merlau — Ponty, Oko i umysł. Szkice o malarstwie, wybrał, opracował i wstępem poprzedził St.Cichowicz, Gdańsk 1996, s. 22 (przekład St. Cichowicza)

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.