wdowcy o płowych oczach i szpotawych stopach
łowią wzdręgi w łozinie
salinarnych stawów – kapie podniebny granat
w pomarszczone lustra. ryt wabienia
ryb ma coś z kuszenia kobiety – błysk
chwiejącej się płetwy, hak, aromat nostrzyku – zanim
ostatni bąbel wyplutego powietrza.
a potem piją w karczmie
tanie samogony . ich córki myją dłonie całe w drobnych
łuskach – śnią się wodne królestwa i gotyckie katedry
trzeszczącego sitowia, sinawego jak dym.
na salinarnych stawach cień
przybrzeżnych aniołów zamienionych w łabędzie
nocną taflą kołysze; głębią w splotach
morszczynu z białym rybim szkieletem, mruga
oko Kosmosu . coś szeleści, coś pluska.
– trudno uwierzyć w warkot
miast: w ich szkło i żelbeton – w staw zagląda
Światowid i gwiezdne konary nieba zanurza w zieloną wodę
– pije pierwotną przestrzeń...