Urodzony w 1938 roku na terenach byłej Polski, obecnej Białorusi, w miejscowości Orańczyce. Przybył do PRL, jak wielu repatriantów. Tutaj czekał na niego Poznań, natomiast później, po maturze, znalazł się w Łodzi, gdzie studiował, a w roku 1960 ukończył Wydział Aktorski na PWSTiF i w następstwie Wydział Reżyserii Teatralnej. Początkowo jako aktor pracował w teatrach: Szczecina, Lublina, Opola i Poznania. Reżyserowali, grał przez 36 lat. Pomiędzy bytnością, na deskach sceny, pisał nie tylko poezję, ale i dramaty, bywał dziennikarzem, współpracował z „Tygodnikiem Kulturalnym", „Wprost", „Dziennikiem Poznańskim". Napisał także wiele słuchowisk radiowych. Uczestniczył w życiu literackim jako twórca, kojarzący się z formacją tzw. pokolenia poetów określanych przez innych „katastrofistami". Stykał się czynnie z nimi, nie tylko w Klubie Literackim w Poznaniu ale i w terenie, między innymi z Edwardem Stachurą, Ryszardem Bruno – Milczewskim, Jerzym Szatkowskim, Witoldem Różańskim, Andrzejem Babińskim. Współdziałał z Ryszardem Krynickim, Stanisławem Barańczakiem, Jerzym Grupińskim, a także z Ireneuszem Iredyńskim, czy choćby z Andrzejem Krzysztofem Waśkiewiczem z Gdańska, ze Zbigniewem Jeżyną i Jerzym Leszinem – Koperskim z Warszawy. Wiemy, że ci pierwsi, dziś w literaturze zwani „ogniwami czarnego łańcucha", byli niepokornymi duchami Klubu Literackiego „Zamek" w Poznaniu.
Edmund Pietryk – artysta aktor, reżyser, poeta, prozaik i dziennikarz, dramaturg, kreujący humanistyczny wizerunek osoby ludzkiej, uwikłanej głownie w fenomen śmierci, był i jest niezwykle płodnym twórcą. Zaiste imponująca to twórczość, choć metafizyczna – ale wcale nie turpistyczna. Jak inni z tamtego okresu był również niespokojną duszą, przemieszczał się czymkolwiek i gdziekolwiek w różne miejsca, tam gdzie tylko czas i intuicja wiodła, głownie do przyjaciół poetów, u których coś interesującego się działo. Dziś wydaje się, że pisarstwo jego zaczyna weryfikować jego własne życie. Tamta gra na scenie była pewnego rodzaju czynną inspiracją i płomieniem dramatycznym, bo poezje Edmunda Pietryka są pewnego rodzaju modlitwami. Już we wczesnych tomikach, prawie w każdym, znajdujemy teksty dotyczące śmierci i przemijania. Są to opisy wstrząsające, bardzo obrazowe. Czasem obfitujące w detale. Wydaje się, że poeta, tropi śmierć, podgląda ją i bywa jednym z tych, którzy znikają bezpowrotnie w oparach czerni, to znów jest obecny, żeby wcielić się w zwykłego człeka. Ściga śmierć i dochodzi racji, skąd i dlaczego ona tak bezpardonowo przychodzi ze swoimi wyszukanymi atrybutami...
Drukował już po Szkole Aktorskiej dużo, umiejętnie i mądrze wybierając czasopismach, które przetrwały transformację i dziś tradycyjnie drukuje w nich dalej. W podsumowaniu tego, jakże imponującego dorobku, widać niesamowitą esencję twórczą, fascynację, pracowitość i wielką kreację „Ego". Warto przytoczyć niektóre tytuły, a jest to: 18 książek poetyckich (m. innymi: „Morwa", „Ikonowe dzieci", „Słone źródła", „Szept brzoskwiniowy" „Palenie wrzosów", „Twarze", „Zegar czasu", „Azyl w Woroneżu", „Cisza"), 16 książek prozatorskich (m.in.: „Szczerbate koleiny", „Chilijska ostroga, „Złota uliczka", „Natychmiast szczęście", „Maraton sprintera", „Stały fragment gry", „Człowiek, który jest poniedziałkiem"), 8 sztuk teatralnych, w tym: „Trzy i pół człowieka", „Po północy nie opłaczę", „Wieczór białych tańców", „Hotel"; 23 słuchowiska radiowe (m.in.: „Renta prezydenta", „Koniec sezonu", „Sypnięcie", „Boję się dobrej samotności", „Ballady o białym worku", „Mongolski salon", „Preludia")… A do tych dzieł trzeba doliczyć 36 lat pracy aktorskiej (50 ról), oraz pracę reżyserską w teatrach polskich.
Na Kongresie Literackim „Listopad Poetycki" odbytym w 2013 roku w Poznaniu omawiano tę twórczość na specjalnym Panelu Literackim. Mówiono o monografii. Tylko kto ewentualnie, miałby napisać tę monografię? Kiedy wymieniłem Dariusza Tomasza Lebiodę - odparł: - „…Jestem krytykiem tzw. tematycznym, który bardzo dokładnie wnika w twórczość autorów, ale od XVI wieku – dalej…owszem! – piszę o dzisiejszych twórcach do czasopism, ale ta monografia to zadanie nie dla mnie, bo przede wszystkim powinien to być ktoś nie ze środowiska, ale taki kto dobrze zna Edmunda Pietryka. Lepiej niech to będzie osoba która zbada tę twórczość od podstaw bardzo niezależnie i przystąpi, całym sobą, do tego przedsięwzięcia z tzw. „wolnej stopy", gdyż zazwyczaj jest tak, że krytycy znajomi bohaterowi monograficznemu, popełniają czasem swego rodzaju mariaże twórcze, mają skłonności do przebarwiania danej osobowości lub mają wobec omawianej postaci pewne słabości, bywa że grzeszą - nie konsekwencją.
Na użytek tego szkicu przejrzałem, (na tyle ile mogłem), poezje Edmunda Pietryka. Widać wielką drogę i doświadczenie, czuje się odrębność twórczą. Poeta wędruje za śmiercią, tropi ją, kryje się za nią, robi jej psikusy, to znów wchodzi na jej ścieżkę, bardzo ciekawie montuje semantykę dalszych bytów. Są tu: „potłuczone lustra", są „kosmate cienie", „żelazne berło", jest i pot i trwoga - ale i chwilami przetacza się jakiś radosny ból, zeschłe zioła, krajobrazy i widoki wzbogacone przedśmiertnymi znakami i pośmiertnym obcowaniem z sobą poza granicą świata fizycznego. Jest „nietoperz", „cierpkość morwy", „palenie…", „złota ucieczka", znów „zioło jagody"… „czarna krew" – nader „czarna ziemia". A ból jest różnoraki, ten ból jest czasem świadomym, jest wyrazisty i nieoczekiwany, bywa też jako protektor losu. Ból poety wcale nie ustatecznia się, jest nieokiełznany, nie wycisza niepokoju, nie godzi się z sobą, klaruje się jak to np. było pod koniec twórczości u Stanisława Grochowiaka. Ból jest naszym wieńcem lub bywamy nim wywianowani w życie. Często wydaje się, że tego bólu i dramatu zawsze przybywa. Dość powiedzieć, że w poezji tej jest wiele tekstów zaczynających się już na wstępie od słowa śmierć. Wczytując się w te teksty odnajdujemy, co ważne, w niektórych wersach dwukrotne użycie słowa śmierć. Śmierć jest tu bardzo umiejętnie podglądana przez narratora. Czasem jest kreowana jako zjawisko urągające tak bardzo bogatemu stanowi istoty rozumnej. Zjawia się ów nietoperz, jakby pokraczna dusza, posłaniec owej śmierci lub wydłuża się droga dochodzenia do śmierci poprzez… smak morwy.
Bywa także w wierszach poety droga wirtualna i częstująca atrybutami śmierci: „ciężka cisza", „gorzkie i czarne jagody", „psi skowyt to rozmowa z Irkiem Iredyńskim", „ oczy Marii jak kapliczki", „znak krzyża" (jako znak - dodawanie dni do nocy)," czyśccowe echo", „odpryski…"
Arcykapłan
noc jest arcykapłanem śmierci bo umieranie
jest tylko długą zimą – na śniegu zostają wilcze
ślady losu Słychać sarnie kopyta
szukają karmy słów i przyszłych grobów
poranna rosa staje się ciężarem nie do
udźwignięcia ale rozkwita w cieniu
śmierci (…)
Idąc dalej tym tropem, pojawia się rozkwitanie w cieniu śmierci. Zauważamy, że poeta naznacza niewidomym kirem swój byt, a nawet wiersze dedykowane, zarówno tym co odeszli, jak i przyjaźniom obcującym z nim bezpośrednio na żywo. Pokazuje ową śmierć jako wizję i ciąg do kolejnego poziomu ukrytego żalu, czasem niesprecyzowanego. Poeta na pewno patrzy na to zjawisko z punktu widzenia własnego wnętrza, idzie opisowo do bytu wyczekującego w innej przestrzeni, wyprowadza ją na zewnątrz…
Pamięci Andrzeja Krzysztofa Waśkiewicza
Tak się zarywa jedna strona świata tych
którzy umarli wiedząc wszystko o śmierci
Uczył się jej na pamięć jak uczył się
życia ściemniały chmury na których
mieszkają zbędni dziś poeci z wierszami
jakie Bóg dobiera do słyszenia Może
On nie umarł tylko przypadł mu
w udziale dzień nieprzeżyty
(…)
Poeta wchodzi w ścięgna naszych zwykłych i niezwykłych śmierci, czeka na powtórkę ale i stawia się czasem w roli inicjatora. Oczywiście, czyniąc dalsze analogie i poszukiwania orbit śmierci w twórczości Edmunda Pietryka, wchodzimy coraz bardziej w tunel ten „ciemny punkt w śnieżnym polu".
Tunel
To jest tajemniczy tunel z zasuszonymi
ziołami z dzieciństwa Gubisz się na
kosmicznej drodze w czerniejących iskrach
zużyłeś tyle słów i nie wiesz co powie
o tobie ciemność Zmierzch zlizuje
co zostało z dnia Śmierć chlubi się
swym ciężarem Diabeł przebiera się
w fartuch pielęgniarza rozdającego
zastrzyki śmierci Utonęło czółno
mojego ojca oswojonego z bezgwiezdną
nocą Teraz jest ciemnym punktem
w śnieżnym polu chociaż po śmierci
próbował dotknąć skrawka nieba
Twórca unaocznił postaciowość śmierci, unaocznił moment odejścia ojca oraz użył, w tym wierszu, kilka razy słowo „śmierć". Pisze nawet z dużej litery słowa w środku fraz. Być może są to takie stacje, mające na celu ważność, dają one też jakby nową oprawę - nazwę przytoczonej sprawie i rzeczy…
Nie wiem czy można użyć określenia, że „śmierć" to obsesja poety… opętanie, etc. A może to jakaś narośl po urazie życiowym, po przebytej traumie? Fenomen śmierci, w poezji i innych profesjach twórczych, zajmuje wiele miejsca w literaturze i sztuce polskiej, zależnie od okresu tworzenia, transformacji ustrojowej, jednakże każdy twórca przedstawia ją inaczej i zazwyczaj przez swoje wnętrze... Powiedziałbym, że E. Pietryk dość długo goni na słowach za nią i pokazuje, że śmierć to przecież nic innego jak nasze bardzo różnorodne, czyli bogate i ciekawe życie. To wprost fenomen naszego bytu, rozpleniony i zakorzeniony w naszej krwi, we śnie a nawet nadziei. On, poeta, sam jest śmiercią. Całym sobą jest przypisany do innych bytów jako sumienie. Mówi że wszystko co robimy i jak postępujemy jest działaniem śmiercionośnym. To ono rośnie i żyje jak dziecię i we śnie płacze donośnie. Ta śmierć to namacalność, paradoksalne powodowanie nami. Nawet rodzenie się jest już powoływaniem do śmierci. Chorowanie jest pierwszym urazem i przypadłością należącą do śmierci. I jakby chciał poeta dodać i oznajmić całą swoją niezgodę na całe wszechistnienie, że nawet TAM, w innych bytach jest jej wszechobecność…lecz inna. Wszystko co stwarzamy jest tworem śmiertelnym i nieskończenie skończonym, choć zostaje długo jako ślad.
Poeta raczej sporadycznie używa synonimów. Wypracował swój odrębny język i nawiązuje głownie do swego życia wewnętrznego, a właściwie (obecnie) na pewno tylko do swej osoby dotkniętej „ziołem, czarnej jagody…". Wyprowadza nas często na te swoje Kresy (skąd przecież przybył), na rubieże poprzedniego bytu – krajobrazu czasem siermiężnego, czasem kolorowego skontrastowanego z czernią. On jako poeta zawsze pierwszy wiedział i wie teraz wiele o śmierci, czuje ją jakby z „pierwszej ręki". To ona mu bezpardonowo zabierała: wpierw ojca, rodzeństwo, przyjaciół i dobrych znajomych i bierze dalej... Ale każda śmierć ma inny wizerunek, bo każda śmierć, nie pytając o zgodę Nikogo, pożera nawet to, co ma zostać stworzone. „Życie to choroba zabijania na śmierć".
Czarne jagody
Czarne jagody wierszy starych poetów
Ktoś wyszarpał im serce a
w zamian wstawił dziką różę
Dlatego nie wiedzą czy jeszcze
żyją a może tylko pełzną
drogą niczyją W oknie widzę
swą twarz poranioną bólem i
lękiem Szpitalne lustra się
stłukły Już nie użyjesz swej
twarzy Został ci smutek
szpitalnych cmentarzy Zwiędły już
dawno młodości ogrody Zostały
w nich gorzkie i czarne jagody
Być może ta twórczość jest swoistym, bardzo oryginalnym duchowym katharsis, które bywa obdarowane finalnie „żelaznym berłem". Poeta sobie je przeznacza w wierszu pt. „Przyszłość". Ogłasza podświadomie pyta, co z tym berłem teraz zrobić?
Nawiązując do przyszłej monografii poety, która (należy wierzyć) powstanie w najbliższym czasie, należałoby spytać: co zaistniało i co spowodowało oraz w jakim okresie życia poety to coś się zdarzyło? „Coś" tak ważnego, że pisał dużo o śmieciach, jakby o jedynej śmierci o wielu obliczach. Jakie zakręty w życiu i przeżycia, niekoniecznie traumatyczne, spowodowały, że w pewnym momencie ów artysta zostawił teatr, gdzie szykowała mu się przecież znakomita kariera, być może nawet sława, i powrócił do swego Poznania, osiadł spokojnie w domu rodzinnym? Co spowodowało tę metamorfozę?
- Zbigniew Kresowaty
- "Akant" 2014, nr 5
Zbigniew Kresowaty - O ŚMIERCIACH W POEZJI EDMUNDA PIETRYKA
0
0