Wiosna.
Smród i szczekanie. Szczekanie i smród. Jak SS.
By dotrzeć do domu, przedostać się przez gardło furtki, muszę przejść SS. Wytrzymać smród i szczekanie. Przejść ujadanie i odór. Wytrzymać bezdech i bezmyśl, bo gdybym myśli spuściła z łańcucha... Wychodząc i wchodząc. Wchodząc i wychodząc zaciskającym się gardłem furtki. Kilka razy dziennie (razy 2). Zawsze tak samo. Kilka razy dziennie (razy 2) i zawsze tak samo.
Jeden przypomina wyglancowanego esesmana. Drugi — to golden, włochaty michu i podłogowa polerka. Ślepia w jedną, kłaki w drugą, łapy w trzecią stronę. Złapać to, spakować i wysłać. Z goldenem poszłoby. Gorzej z esesmanem. Nie — z esesmanem w ogóle by nie poszło. To — rasa do zabijania. Do czego ludziom psy, których się boją... których boją się właściciele? Chyba 1939. powitanie SS. Z przodu — esesman. Krok za dowódcą: michu. Zawsze tak samo. Zwierzęta, których nienawidzę i pewnego dnia... nie wiem... bo dodatkowo są kilka razy dziennie (razy 2) wbijanymi w moją czaszkę klinami. Gdy to zrobię — odnowię powroty do domu. Nadam nową treść powrotom do domu. Strach jest wrogiem psów. One skądś to wiedzą, więc zaczynają swoje, zaraz, gdy dom opuszczam i zawsze, gdy próbuję godnie do niego powrócić. Godny powrót do domu... Żałosne. Godność powrotów do domu gwałcona ujadaniem i odorem. Tak: płacę godnością za to, że jestem.
SS przenika drzwi, okna, ściany. Jest noc i próbuję zasnąć. Woń psiej uryny jest silniejsza. Odnajduje moje schowane pod kołdrą włosy. Nasłuchuję: cisza, którą rozcina nóż skowytu. Z jakiego powodu? Przecież teraz nikogo tam nie ma.
SS węszy w snach. W ostatniej chwili chronię się w jakiejś lichej, drucianej klatce, którą przewracają dzikie i czworonożne bestie. W innym śnie odgryzają mi stopy.
Od domu do gardła furtki jest 40 kroków. Od gardła furtki do chodnika — 10. Zawsze tak samo jak ZTS i kilka razy dziennie (razy 2) jak KRD, KRD. 5 kroków od gardła mieszka NSDAP.
„Ustaliliśmy, że psy biegać będą w nocy po całym terenie. Dla bezpieczeństwa wszystkich.”
Niczego nie ustalałam.
Pracuję na 3 zmiany. Jednego dnia dzień jest dniem, innego — nocą. Kiedy pracuję w nocy, kładę się o 7. SS skądś to wie. Męczę się do południa. Czasem do 14. SS, ZTS i KRD, KRD — to splątane ścieżki obłędu. Ale zaplątać się w obłęd znaczy poddać się, skapitulować. Któregoś dnia przerywam bezczynne i bezsenne leżenie i decyduję: albo ja — albo one. Do piekła i tak nie pójdę, bo tkwię w nim codziennie. Dziwię się, że ludzie wierzą, jak w rzeczywistość, w bajki opowiadane przez innych ludzi. Nieważne... Skupić się na ostatecznym rozwiązaniu kwestii SS; podjąć działania zmierzające do osiągnięcia celu, bez bezpośredniego uczestnictwa w działaniach; znaleźć kogoś, kto to zrobi, kto... podrzuci kulkę mielonego nafaszerowaną bilecikiem w niebyt. Którą zrobię sama, bo nie znam nikogo, kto się tym zajmie, jeśli nie liczyć zaufanego weterynarza. Ale jego o to nie poproszę. Nieświadom, powie mi tylko: ile gramów na ile kilogramów i — do dzieła, problem z piersi, w której mam tak mało miejsca, iż czuję, że nie wezmę następnego wdechu.
Co z NSDAP? Nie potrafię pomyśleć ich inaczej. Jak inaczej pomyśleć mieszaninę nienawiści, sadyzmu, dyktatury, antypatii i perfidii? Nie umiem. I nie chcę. Wracając do domu, czuję lęk Żyda zbliżającego się do getta. I wiem, że NSDAP nie czuje nic. Nic — to tyle, co ja. Istnieję po to, by dać się krzywdzić. Ludzie potrzebują kogoś, kogo mogą krzywdzić. Rodzina niczym nie różni się od ludzi. Jest ich specjalną odmianą... To wylęgarnia szaleństwa, jak napisał Kipphardt. I alchemia zła.
„Psu się należy.”
Mnie — nie.
„Psom wolno.”
Mnie — wypada.
Byłam pogryziona przez psy...
„Nie znam nikogo, kogo piesek, choć raz by nie ugryzł.”
Byłam pogryziona przez psy, które nigdy i nikomu nie wyrządziły krzywdy. Nigdy i nikomu, nie oznacza: mnie. Miałam pogryzione ręce i nogi. Miałam pokłuty od zastrzyków brzuch. Mam bliznę. Jest po Izie. Jak można dać psu na imię Iza? Wilczyca ugryzła mnie w udo na oczach NSDAP.
„Musisz przyzwyczaić się do Izy.”
W szpitalu dostałam nakaz uśpienia wilczycy. Wyrzuciłam go do kosza. Do dziś nie wiem, dlaczego.
„Nic się nie stało. To tylko draśnięcie. Do wesela się zagoi.”
Szczekanie zaczyna się wcześniej, zanim zbliżę się do ogrodzenia. One zaczynają swoje, kiedy jeszcze nie ma mnie na ulicy, kiedy nie jestem dla nich widoczna. Są chwile, w których wystarczy, że pomyślę o SS i zaraz słyszę porwane od wściekłości głosy. Którejś nocy śniłam o SS.
Obudziło mnie szczekanie. Byłam przerażona wnioskiem.
„Pies wymaga pielęgnacji i opieki.”
Nie wymagam już niczego.
SS. Samiec plus samiec. NSDAP nie przeszkadza to, że SS kopuluje w dzień. Że samiec kryje samca na oczach mijających ogrodzenie dzieci. Kiedy się odezwałam, że to nieprawdopodobne by jeden drugiego bzykał, usłyszałam:
„One nie wiedzą, co robią i niczemu nie są winne.”
Wtrąciłam się. To jest winą.
SS ma do dyspozycji 10 metrów kwadratowych. 10 metrów kwadratowych ogrodzone drewnianym płotkiem, który człowiek przeskoczy bez trudu lub przewróci kopniakiem. Wychodzę z domu. Szczekanie. Idę. Smród. Zbliżam się do furtki a mój wzrok zagarniają krecie kopce w kolorze brązu. Wracam po pracy. Szczekanie. Zbliżam się. Smród. SS rzuca się na falujący płotek a ja, półprzytomna, mijam to wszystko nie tracąc z oczu drzwi domu. SS tratuje brązowe kopce. Odchody pryskają na boki jak błoto. Boję się biec w stronę domu, aby nie dodać SS odwagi, o której nie wolno mi myśleć, bo samo moje myślenie dodaje im odwagi. Tego nie sposób przewidzieć, tego, co SS zrobi, tak, jak nie można przewidzieć tego, co wymyśli NSDAP. NSDAP orzeka:
„My się znamy na psach i wiemy o nich dużo.”
NSDAP wie wszystko. Wie, co zrobi SS i wie, czego nie zrobi. I wie także, co myślę. Wystrzegam się, więc myśli o ucieczce, kulce mielonego, wystrzegam się każdej negatywnej myśli, by NSDAP, przez pomyłkę... nie spuściło SS. Wystrzegam się myślenia od myśli o opuszczeniu domu do 10 kroku poza zaciskające się gardło furtki. Potem pozwalam myślom na powrót do ich domu.
Postanowiłam posiać trochę kwiatków przed wejściem do domu. Przygotowałam narzędzia i nasiona:
„Idź do domu. Psy potrzebują więcej ruchu.”
Lato.
Szczekanie pozbawione smrodu. Reszta bez zmian. Przynajmniej tak się zdaje.
NSDAP świętuje. W ogrodzie stoją stoły i krzesła, grill, wódka i chleb, dużo chleba. Chleb będzie dla SS odurzonego zapachem piekącego się mięsa.
„Tu siedź i nie wykonuj nerwowych ruchów. One nic ci nie zrobią. One cię znają”
Siedzę. Trzeci toast. Mój kawałek karkówki stygnie, ponieważ boję się sięgnąć po majonez, boję się unieść, by sięgnąć dzbanek z wodą, boję się, by nie powiedzieć czegoś głupiego. W święto NSDAP SS biega po całym terenie. Święto NSDAP jest świętem SS. Mija kwadrans. Michu leży na trawie i obchodzi go tylko przypieczona skórka strąconego z grilla chleba. Esesman wykonuje rundę za rundą. To typ sportowca.
Okrąża, jak na olimpiadzie, uginające się stoły i krzesła. Okrąża święto NSDAP. To święty patrol. Staje przy grillu i na komendę:
„Nie wolno!”
rusza w kolejną rundę, dwudziestą, trzydziestą, zgodnie z ruchem wskazówek zegara i ZTS. NSDAP przewidziało i to. Lecz niespodziewanie esesman staje. Zatrzymuje się za moim, zapadającym się w trawnik, krzesłem. Stoi i węszy. Nie odwracam głowy. Przestaję oddychać. Esesman węszy i zaczyna warczeć. Nie mogę odnaleźć własnego głosu. NSDAP wznosi toast. Toast wszystko zagłusza. Esesman warczy i zaczyna szczekać. Esesman, czuję, zaczyna pożerać dystans dzielącego nas powietrza. Czuję na plecach ciepło rozszarpywanego ciała powietrza. Jeszcze sekunda a spłynę potem.
„Spokój! Dobry piesek. Siad!”
Esesman nie słucha. Haczy zębami moją bluzkę.
„Spokój! Nie rusz!!!”
NSDAP łapie esesmana za kark. Cios. Drugi. NSDAP wie, jak wymierzyć sprawiedliwość. Esesman mięknie niczym pluszowa zabawka. Dostaje miejsce obok grilla i kawał mięsa. Widzę, jak źrenice esesmana pełne są mojego ciała.
„Jedz. Dlaczego nie jesz?”
Chce mi się wymiotować.
„Nie mów, że ci nie smakuje. Zobacz, jaka posłuszna psiunia.”
Jestem głodna i nie czuję głodu. Najbliżsi są doskonałym autoportretem przemocy. Obiecuję sobie, że nigdy nie siądę już do świątecznego stołu NSDAP. I jeszcze dziś kupię 0,5 kilo mielonego.
Esesman zrywa się i podbiega do mojego domu. Wygina w literę „c” i na kwiatach, przed wejściowymi schodami mojego domu, zostawia kreci kopiec koloru brązu.
„Nie musisz martwić się o nawóz.”
Padało. Wróciłam przemoczona. Wiosną i latem nie muszę prosić się o bezpieczny w ciągu dnia dostęp do domu. Mimo to — przemknęłam. Buty były brudne i mokre. Wystawiłam je przed drzwi. Rano były rozszarpane.
Jesień.
SS, ZTS, KRD, KRD. Z tą różnicą, że SS węszy w terenie w wyznaczonych przez NSDAP czasowych przedziałach: od godziny 10 do 11; od 13 do 14; od 16 do 17 i od 22 do 6.
Pracuję na 3 zmiany. Aby dostać się do domu, przejść muszę zaciskające się gardło furtki. Kiedy wracam do domu rano i widzę patrolujące teren SS, zaciska się moje gardło. Jest godzina 6 i 30 minut. Chcę dostać się do domu. Ledwo stoję na nogach. Muszę obudzić NSDAP. NSDAP zna godziny moich powrotów z pracy. NSDAP zna wszystkie godziny moich powrotów. Z jakiegoś powodu SS nadal biega. NSDAP zjawia się o 7. Zamyka psy. Nie mam siły mówić.
„Zapomniała, że jest coś takiego, jak dziękuję.”
Po południu chcę wyjść po zakupy. Patrzę na zegarek. Jeszcze pół godziny patrolu. Przez okno dostrzegam, że esesmana nie ma a w terenie pełni obowiązki golden. Ryzykuję — wychodzę i odmawiam coś w rodzaju modlitwy. Michu podbiega do mnie od tyłu i wciska pomiędzy moje uda pysk. Przeganiam go. Golden próbuje na mnie wskoczyć.
„Nie przesadzaj... on nic złego nie robi. Korona ci z głowy nie spadnie, jeśli poczekasz do swojej godziny.”
Na kuchennym stole leży kartka A4 z instrukcją od NSDAP. Obok stoi wielki czarny budzik od NSDAP. Wszystko po to, abym wiedziała, która godzina jest moja.
„Pies — to zwierzę. Nie rozumie, że musi być zamknięte.”
Zima.
SS, ZTS, KRD, KRD.
Zimą SS węszy całą dobę. Jest na patrolu wszędzie i w dowolnej chwili. Gdy próbowała o tym rozmawiać, usłyszałam:
„Przy furtce jest dzwonek. W domu masz telefon. Przynajmniej zrobisz z niego użytek.”
Kartka A4 wylądowała w koszu na śmieci, budzik — w szafce. Zimą na moim kuchennym stole stoi telefon. Mam mokre dłonie. Zawsze, gdy muszę zadzwonić do NSDAP, mam mokre dłonie. Nie wiem, czy dzwonić teraz, czy nie dzwonić. Mielonego o tej porze już nie będzie. SS węszy i znika. Znika i węszy. Esesman podchodzi do kuchennego okna. Wskakuje przednimi błyszczącymi oficerkami na parapet i warczy. Długo wpatruje się w okno, które jest zasłonięte firaną. Odbicie w szybie jest wrogiem esesmana, ale największym jego wrogiem jest strach, który esesman wyczuwa przez grubość szyby, ściany, czasu i wszelkiego wymiaru. Boję się ruszyć ukryta za szybą, firaną, stołem. Boję się zakaszlnąć. Słuch esesmana jest doskonalszy od słuchu zwyczajnych psów. To nowa rasa. Przetrwa wszystko. A ja boję się poruszyć, by z ceraty kuchennego stołu zetrzeć kałużę wody. Esesman nie rezygnuje. Szczeka przez 0,5 godziny, godzinę. Dzwonię. Wypada mi słuchawka. Słyszę krzyk NSDAP:
„Haaalooo!”
Dzwonię jeszcze raz. Od ścisku gardła nie mogę mówić. Esesman słyszy więcej, niż można usłyszeć. Skacze i szczeka. Zaraz wskoczy na parapet kuchennego okna i dostanie się do środka. NSDAP słyszy esesmana w słuchawce mojego telefonu. NSDAP udaje się w teren i woła esesmana, który szczeka, jeszcze intensywniej skacze i nie słyszy już nic poza pierwotnym głosem swego wnętrza. NSDAP nie radzi sobie w pojedynkę z gniewem esesmana. Przybywa oddział. Batalia z ambitnym esesmanem trwa kwadrans. Mokry pies o krótkiej i gładkiej sierści nie daje się złapać. NSDAP nie zakłada SS obroży. Nie mam siły odłożyć słuchawki na widełki, zetrzeć wody z ceraty, przypomnieć sobie, co było do kupienia. Nie mogę jednak nie opuścić domu, choćbym bez celu miała włóczyć się po ulicach. NSDAP czeka. Zamykam dom i ruszam. Przy pierwszym kroku potykam się. Pada śnieg. Patrzę na krecie kopce w kolorze brązu pokryte cukrem pudrem. Przechodzę przez zaminowane zimowe pole. Karą za nieuwagę będzie większa odraza do samej siebie. NSDAP stoi obok furtki i czeka na podziękowanie. Z moim 11 krokiem na publicznym chodniku, SS dopada mój zapach, który nie zdążył ulotnić się wraz ze mną.
Stoję w kolejce do mięsnego. Mielone zaczekało na mnie. Załatwiam resztę i wracam. I nie wierzę, że znów to robię. Gardło furtki jest częścią wysokiego płotu z drucianej siatki, wzmocnionego metalowymi i betonowymi słupami. To dla bezpieczeństwa NSDAP. Teraz ta metalowo-betonowa konstrukcja faluje. SS szaleje. Wyciągam rękę w stronę dzwonka, ale NSDAP mnie uprzedza. Skraca patrol i czeka na moje kolejne podziękowanie. Uśmiecha się i pyta:
„Dlaczego kupiłaś mielone, dlaczego... przecież ty mielonego nie ruszysz?”
Jestem w domu i nie rozumiem, co się stało. Nie potrafię przypomnieć sobie, co powiedziałam NSDAP, czego nie powiedziałam. Działo się to przed chwilą, ale ja mam pustkę, tak, jakbym pozbyła się pamięci. Skąd NSDAP mogło wiedzieć, co przed chwilą kupiłam? Mięso było zawinięte w papier. NSDAP, wsparte oddziałem, stoi nadal przy furtce, patrzy w stronę mojego domu i gestykuluje. SS jest zamknięte. NSDAP coś ustala i nie spuszcza z oczu moich okien. Kobiecie z mięsnego podpadło, że kupuję mielone, bo kiedyś, na jej zachętę, odpowiedziałam kategorycznie, że mielonego nie ruszę. Czyżby i kobieta z mięsnego była częścią NSDAP? Mija kwadrans. NSDAP nie opuszcza stanowiska. Padają, jak strzały, kolejne ustalenia. Członek oddziału wspierającego NSDAP spuszcza SS. Śnieg leci w przeciwną stronę. Wygląda to jak kadr ze stanu wojennego. Zaraz po mnie przyjdą. Zaraz i ja zapomnę własnego imienia. Śmieci na kosza wyrzucam do mielone...
Wiosna.
SS. ZTS. KRD, KRD. NSDAP.
Przyjechała koleżanka. Nie widziałam jej lata. Stoi przed gardłem furtki. Ogrodzenie faluje. Ona próbuje coś zrobić: dzwoni, woła. Nic to nie daje. NSDAP nie reaguje. Nie byłyśmy umówione. Kiedy otwieram okno, by, choć trochę, wyjaśnić sytuację, rozpędzony esesman wpada na parapet kuchennego okna i uderza ciałem o ramę. Zamykam okno i padam na podłogę. Nie mogę mieć niezapowiedzianych gości.
„Następnym razem bądź łaskawa nas uprzedzić.”
Następnym razem niezwłocznie uprzedzę NSDAP o niezapowiedzianych odwiedzinach.
Po kilku dniach dzwoni telefon. Koleżanka chce spróbować ponownie. Informuję NSDAP najtaktowniej, jak potrafię.
„Ale nas nie będzie...”
Pytam, więc, czy psy mogłyby... choć raz... (słowa zatrzymują się w moich ustach) być... zamknięte...?
„...”
„Czy psy mogłyby ten jeden jedyny raz być zamknięte? Przecież ja będę na miejscu...”
„Kiedy nikogo nie ma, psy muszą biegać!”
Planujemy z koleżanką spotkanie na mieście, gdzieś, daleko od NSDAP, SS, ZTS i KRD, KRD. Ale jak po powrocie dostanę się do domu, jeśli NSDAP nie będzie? Spotykam się z moją koleżanką, jak dwa ptaki, na telefonicznym drucie.
Pewnego dnia proszę NSDAP o zgodę na założenie domofonu na ogrodzeniu należącym do NSDAP.
„Nie wystarczy ci dzwonek? My radzimy sobie bez dzwonka.”
Przywożą węgiel dla NSDAP. Zamieszanie. Falujące ogrodzenie wprowadza SS w stan upojenia. NSDAP ZTS bije SS i próbuje zamknąć. Lawina węgla zasłania wywrotkę i wymykającego się na ulicę esesmana. Obserwuję to z okna, które prędko zasłaniam i zaczynam modlitwę o cud. Nie umiem się modlić, więc powtarzam, jak w karuzeli, te same słowa życzenia: „Niech to nastąpi teraz. Niech to nastąpi teraz...” Jeśli esesman zginie, będę przesłuchiwana. Będą próbowali mi coś udowodnić. Przerywam modlitwę i dzwonię.
„Dlaczego nie zadzwoniłaś natychmiast?! Następnym razem, jak coś podobnego się wydarzy...”
Wyrywam wtyczkę z gniazda. Powiem, że przerwało połączenie.
Odwiedziła mnie kuzynka. NSDAP zamknęło SS i długo wymachiwało rękami w kierunku mojego okna. Kuzynka ma słaby wzrok. Kiedy rozsiadła się w pokoju, poczułam znany z ogrodu zapach towarzyszący obecności brązowych krecich kopców. Przez korytarz i łazienkę, od drzwi wejściowych po dywan w pokoju, rozpościerały się na podłodze pieczęcie brązowej mazi — stemple pogardy ze znakiem podeszwy trapera kuzynki. Nie mogłam tego tak zostawić. Nie mogłam otworzyć zewnętrznych drzwi i kuchennego okna. Jedyne, co mogłam, to przyjąć perspektywę SS i sprawić, by stemple stały się kilkakrotnie większe, by ich woń huczała w uszach i piekła oczy. Skończyłam nad ranem. Miałam godzinę, aby przygotować się do pracy. Przez cały tydzień nie jadłam w domu. Przez miesiąc zapach był, ukrytym w moim domu, strażnikiem NSDAP. Po miesiącu wyrzuciłam dywan. Umyta podłoga śmierdziała 3 miesiące.
Lato... Jesień... Zima... Wiosna...
ZTS razy tyle, ile jestem.
I KRD, KRD: SS i NSDAP. Dlaczego...? Pytanie, na które nie ma odpowiedzi, jest udręką. Dlaczego nie otrułam SS? Bo nic to nie da. Po SS będzie coś nowego, tak, jak przed SS był czarny dzik na sarnich nóżkach, morderca dzieci i spokoju. „Baron” wołali na niego. A na mnie, ZTS i KRD, KRD: „ta z podwórka”.
Pamięć jest Cerberem z misją NSDAP. Kiedy piję alkohol, SS wariuje już przy drugim łyku. Kiedy śnię, czarna bestia próbuje dostać się do mojego gardła albo NSDAP z krzykiem nakazuje mi zbierać psie odchody i układać je w krecie kopce w kolorze brązu. Po chwili rozpoznaję w odchodach szczątki własnego ciała. Po dywanie do wyrzucenia pozostaje pamięć...