Jacek Podsiadło od zawsze zdawał mi się być poetą, który chciał mówić o czasie, o tym, jak jednym gestem można zmienić całą przeszłość i przyszłość, o tym, jak nieodwracalnie upływa czas i o tym, czym są dla śmiertelników ich wspomnienia. Pamiętam do dzisiaj jego wiersze z debiutanckiego tomiku Nieszczęście doskonałe (wydanego w 1987 roku), szczególnie wstrząsający utwór taka mała z taką wielką torbą takim późnym wieczorem zakończony wersetem „wszystko jeszcze przed tobą mówiłem kiedy było już po wszystkim”. W najnowszym tomiku Jacek Podsiadło czyni z czasu przedmiot najważniejszych rozważań, jest Claudem Monetem słowa, jedynie zamiast portretować katedrę w Rouen o świcie, po południu i w trakcie zachodu słońca to samo czyni z hiszpańskim, wiecznie gorącym krajobrazem.
Sam tytuł tomiku – Włos Bregueta – ostrzega, że rzecz będzie nie tylko o czasie, ale także o tym, jak on płynie, jak można go zatrzymać, a jak utrzymać w ryzach. Włosem bregetowskim bowiem nazywa się jeden z najmniejszych elementów zegara; jest to sprężyna balansowa z tzw. krzywą końcówką, której „wykonanie jest o wiele bardziej pracochłonne i kosztowne od klasycznego włosa płaskiego, natomiast efekty nieznaczne, dlatego jest obecnie rzadko spotykana”. Właśnie owa sprężyna napędza działanie zegarka, trzyma mechanizm w ryzach, aby równomiernie odmierzał czas. Czy najnowszy tomik Jacka Podsiadły jest również swego rodzaju sprężyną – w pewien sposób tak. W wierszach równomiernie odmierzane są słowa, powtarzalność motywów kreowana na podobieństwo powtarzalności codzienności mierzonej i wybijanej przez dobrze nakręcony zegar, a przede wszystkim wyczuć można wyważenie frazy i utrzymywane w ryzach emocje.
Jacek Podsiadło zamyka w swoich wierszach wspomnienia, zatapia je w słowach jak w bursztynie, aby trwały już wiecznie, były niezmienne, a przez to jeszcze nieodmiennie powtarzalne; utwory są bardzo nostalgiczne, czuć tęsknotę za przeszłością, którą poeta ujarzmia dzięki wtłoczeniu wspomnień w wersety. Powtarzalność i cierpliwość były przecież domeną impresjonistów; wiersze z Włosa Bregueta także należy czytać cierpliwie i kojarzyć je w jeden ciąg. Tomik zbudowany został jako skończona całość, od ogółu do szczegółu – przez całą książkę przewija się jedno czarno-białe zdjęcie, które co parę stron jest większe, aż zajmuje przestrzeń całej kartki; ale nie tylko to świadczy o skończonej budowie: pierwszy wiersz 2015.12.24 Głoski czasu zakończony jest słowami „Nie chcę zaczynać od nowa. A od połowy bym zaczął.”, ostatni wiersz natomiast to modlitwa o spokojny koniec („Ty, który dałeś nam życie / i którzy przy nim nas trzymasz, / obdarz nas śmiercią obficie, / niech wróg nasz do końca trwa przy nas.”). Włos Bregueta przy założeniu, że to skończona całość, jest swego rodzaju podsumowaniem życia – nie tylko samego Podsiadły, ale po prostu życia człowieczego. Poeta mówi o pięknych, nierozważnych, niemal banalnie ulotnych chwilach, które w pamięci potrafią się przenikać, zanikać, migrować albo powtarzać do znudzenia.
Spokojne, melancholijne wiersze są więc jak twierdza, chroniąca śmiertelnika od rzeczywistości przesyconej okrucieństwem i niedorzecznością. Autor zdaje się w nich wychwalać piękno zawarte w prostocie życia, skupia się na zmysłowym odbiorze świata: zwraca uwagę na smak zupy cebulowej, zapach ciepłej nocy, grę refleksów na włosach Magdy. Te wiersze opowiadają zawsze jakąś historię, w której wspomnienia i teraźniejszość przenikają się, co spowodowane jest często zewnętrznym bodźcem, piosenką albo zwrotem innego artysty; poeta w najnowszym tomiku tworzy bardzo intertekstualne utwory, w których usłyszeć można dźwięki fandango, gitarę Boba Dylana i słowa zasłyszane przypadkiem, na ulicy, w telewizji, zapamiętane ukradkiem. Przez to wiersze zdają się urywane, niekompletne, jednocześnie wyczuć można pracę poety i to, jak mistrzowsko wycyzelowane są najnowsze wiersze. Włos Bregueta przypominać może twórczość W. G. Sebalda, który także zawsze prowadził w swoich opowiadaniach i powieściach opowieść w urywany sposób, wspominał nienastępujące po sobie wydarzenia i uwodził swoją niemal poetycko nierealną rzeczywistością. W którymś momencie pojawia się fraza: „Wiersz ten składałem jak bajkę, rozum mnie nie gonił” – prawdopodobnie tak powstały wszystkie najnowsze utwory Podsiadły, możliwe że tak samo nieśpiesznie składał swoje powieści W. G. Sebald.
Są jednak też wiersze ironiczne, w których poeta celnie wyśmiewa medialne operowanie szokującymi słowami (Układ rozkwitający, Memu miastu na odpierdol). Wplecione zostały między utwory nostalgiczne i są pewnymi znakami przestankowymi w niepowstrzymanej lawinie wspomnień. Im bliżej końca tomiku, tym więcej jest wierszy poświęconych Magdzie – ona jest we Włosie Bregueta kochanką, słuchaczką, obserwatorką, ale także obiektem marzeń, punktem głównym wspomnień. Kiedy rozpuszcza włosy, świat się zatrzymuje. W wierszach głos mówiący opowiada jej i jednocześnie jakby przypomina o chwilach, które spędzili razem, ale jakimś cudem oddzielnie, bo przecież trzeba opowiedzieć Magdzie te wspomnienia, przypomnieć jej. Wiersze o Magdzie to erotyki melancholijne, tchnące spokojem, znów impresjonistyczną, powtarzalną pamięcią i bewzględnym podkreśleniem pewnej skończoności, nieuchronności życia.
Włos Bregueta to podróż przez pamięć, przez czas zapomniany i czas wspominany, czas utrwalony i czas ponownie odtwarzany. Spokój wierszy porównać można trochę do utworów Józefa Czechowicza, gdzie także świat kreowany był na przestrzeń spokojną, ewokowaną zapachem, dotykiem, smakiem. U Jacka Podsiadły jednak nie można prosto powiedzieć, że buduje świat-sielankę zagrożoną; jego wiersze są przemyślane i pełne zrozumienia dla tego, jak funkcjonuje życie, rządzący nim czas i rządząca czasem pamięć. Niektóre frazy zapadają nieuchronnie w pamięć, chociażby kiedy mówi w wierszu 687 o swojej ukochanej Magdzie i sobie: „Wiecznie bezradny, mogę tylko powtarzać jej imię / tak jak się powtarza: <<Życie, życie>>. „Kiedy nie masz nic, idź potańczyć”. I rzeczywiście taniec, ciepło ciała i świadomość śmieci mogłyby być głównymi motywami najnowszego tomiku Jacka Podsiadły. Nawet jeśli nie ma się nic, można tańczyć fandango.
Jacek Podsiadło, Włos Bregueta, Wydawnictwo Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, Poznań 2016, ss. 35.