Jesień to pora coraz krótszych dni i sztormów. W ciemne, głębokie noce słychać za oknami wycie wiatru i szum fal bijących o skaliste brzegi. W taką pogodę nikt nie wychyla nosa poza drzwi swojego domu, chyba że po prostu musi. Jednak Olaf Nilsen nie mógł sobie na taki luksus pozwolić ponieważ od lat był latarnikiem na małej wysepce Bogseloy leżącej pod samym kołem podbiegunowym, pośród innych małych, skalistych wysepek zachodniego wybrzeża Norwegii. Latarnia w której od lat pracował była starą, kamienną wieżą stojącą na brzegu wysepki Bogseloy. Na dole były duże, żelazne drzwi które zawsze skrzypiały przy otwieraniu. Potem trzeba było wejść do ciemnego, wilgotnego przedsionka.
Stąd prowadziły kręte, strome schody do góry gdzie było pomieszczenie dla latarnika. W tym pomieszczeniu stary Olaf zawsze włączał światło kiedy zapadał zmierzch. Zawsze też pilnował żeby wszystko było przygotowane wcześniej do zapalenia światła. Służby na latarni przeważnie były tygodniowe. To były długie, samotne dni. Zwłaszcza kiedy przychodziła niespokojna jesień. W te długie wieczory i noce kiedy morze było wzburzone a fale zalewały skaliste brzegi wysepki Olaf szczególnie odczuwał swoją samotność. Co prawda latarników było trzech i pełnili służbę przez tydzień a potem dwa tygodnie przebywali w domu, ale bywało tak, że czasami ze względu na sztormowe pogody latarnik musiał pełnić służbę przez dwa albo i trzy tygodnie zanim mały kuter który przywoził ich na wyspę mógł bezpiecznie dopłynąć i zacumować przy niewielkim molo tuż u podnóża latarni. Olaf słyszał kiedyś o przypadkach samobójstw wśród latarników pozostawionych samym sobie w czasie jesiennych, sztormowych dni kiedy nie było możliwości żeby ich wymienić po służbie. Zdawał sobie sprawę z tego, że jeżeli ktoś był mało odporny psychicznie a jeszcze przy takich pogodach jakie tutaj bywały jesienią, na pewno mógł się targnąć na swoje życie. Kiedy siedzi się samemu na latarni pośród ciemności i słyszy tylko jednostajny ryk morza i wściekłe wycie wichru to rzeczywiście można sobie wyobrazić koniec świata. Zwłaszcza kiedy się słyszy jak fale uderzają o brzegi wyspy, potem ją zalewają i na koniec zaczynają uderzać w podnóże wieży. Olaf niejedną sztormową noc przeżył w ciągu długich lat swojej służby na latarni. Dobrze wiedział, że w czasie silnego sztormu wyspy nie było. Morze zalewało ją zupełnie, tylko samotna latarnia sterczała pośród fal. Dlatego też samo wejście do latarni było na wysokości trzech metrów ponad powierzchnią wysepki. Do wejścia wiodły schody wykute w skale po których wchodziło się na kamienny ganek. Metalowe drzwi do latarni były zaopatrzone w uszczelki tak jak wodoszczelne drzwi na statkach. Miało to zapobiegać ewentualnemu zalewaniu latarni. Drzwi zamykały się od wewnątrz tak, że nikt niepowołany nie mógłby się dostać do środka. Olaf zawsze zamykał się od wewnątrz kiedy przejmował służbę. Chociaż nie spodziewał się żeby ktokolwiek chciałby wejść do latarni, zwłaszcza w sztormową noc kiedy na zewnątrz słychać tylko ryk fal i wycie wichru. Teraz też była taka noc. Olaf siedział w swoim pomieszczeniu nasłuchując szumu morza. Przez pięć dni jego służby morze było spokojne chociaż to połowa listopada. Miał cichą nadzieję, że za dwa dni skończy swoją służbę i pojedzie do domu na dwa tygodnie. Ale szóstego dnia służby pod wieczór wraz z nadciągającymi ciemnościami przyszedł gwałtowny sztorm z północy. Światło latarni zapalało się na kilka chwil i gasło, zgodnie z przepisami. Wtedy Olaf Nilsen widział spienione fale które uderzały ze wściekłą siłą o skaliste brzegi wysepki a potem zaczęły ją zalewać. Wiedział, że w taką pogodę kuter starego Rolfa Paulsena na pewno nie przywiezie zmiennika na wyspę. Nie będzie takiej możliwości. Jak długo? Tego Olaf nie umiał określić. Będzie musiał zostać tutaj trochę dłużej niż to określa czas jego pracy. Może dwa, trzy dni? A może tydzień? Kto to wie? Nilsen słyszał że kiedyś na tej latarni jeden z jego poprzedników długo siedział bo nie było możliwości żeby go zmienić. Siedział dwa czy trzy tygodnie. Potem przypłynęli po niego kiedy pogoda się poprawiła na tyle, żeby zacumować na wyspie. Nilsen nawet nie znał tego człowieka bo to było bardzo dawno temu,. Słyszał tylko o tym od kogoś. Wiedział że tamten latarnik nazywał się Svenn Pugverdahl i mówili na niego Kulawy Svenn. Podobno to był dziwak i odludek ale tacy byli właśnie latarnicy. Nie każdy potrafi wysiedzieć kilka nocy z rzędu w czasie sztormowych pogód kiedy ma się wrażenie, że za chwilę świat się skończy.
Kulawy Svenn siedział na latarni i w każdą noc zapalał światło dla statków. Tak podobno przesiedział dwa czy trzy tygodnie, tego Nilsen nie pamiętał. Ale kiedy już sztorm się skończył i na wyspę przypłynął kuter ze zmiennikiem dla starego Svenna, nie znaleziono na latarni ani na wysepce żywej duszy. Przeszukano zarówno latarnię jak i wysepkę ale zarówno tu jak i tam nie było żadnej możliwości żeby się ukryć. Zresztą przed kim i dlaczego stary Svenn Pugverdahl miałby się ukrywać? Wyspa liczyła zaledwie kilkanaście kroków wzdłuż i tak samo wszerz. Gdzie tu się ukryć i po co? Długo stał jego zmiennik z szyprem na skalistym brzegu i wołali jego imię. Ale odpowiadał im tylko szum fal i krzyk mew. Potem któryś z latarników w czasie nocy sztormowej słyszał czyjeś powolne kroki na schodach jakby ktoś szedł do pomieszczenia latarników ciągnąc jedną nogę za sobą. Tak jakby do góry szedł Kulawy Svenn. Początkowo Olaf śmiał się z tych opowieści ale teraz jakoś nie było mu do śmiechu. To już była jego ósma z kolei noc na latarni. Od czasu do czasu wiatr rozganiał ciężkie, sztormowe chmury i widać było księżyc. Wtedy noc od razu stawała się jaśniejsza i Olaf w takich chwilach miał nadzieję, że może rano pogoda się poprawi. W pewnym momencie zobaczył gdzieś w dali światła statku który płynął w tej sztormowej pogodzie. Światła wznosiły się i opadały, widać było że statek zmaga się ze sztormową falą. Oni tam mają znacznie gorzej niż ja- pomyślał Olaf o marynarzach płynących na nieznanym statku.
Nagle w swoim pomieszczeniu poczuł zapach dymu fajkowego. Sam nie palił, więc skąd ten zapach? Przypomniało mu się, że fajkę palił stary Svenn Pugverdahl który zniknął na tej wysepce w tajemniczy sposób. Tylko fajka po nim została w pomieszczeniu latarników. Potem ta fajka też gdzieś się zapodziała, albo ktoś ją po cichu zabrał. Nikt nigdy się nie dowiedział co się stało ze starym Svennem Pugverdahlem. Nagle Olafowi wydało się, że słyszy jakieś stukanie. Początkowo wydawało mu się, że to coś stuka na skutek silnego wiatru ale po chwili zrozumiał, że to nie jest zwykłe stukanie tylko walenie w drzwi na dole.
Uderzenia były pojedyncze i powolne tak jak gdyby ktoś z rozmysłem stukał.. Nie miał wątpliwości- ktoś stukał do drzwi. Kto to może być?- pomyślał. Przecież jest noc, sztormowy wiatr, wyspa zalana przez morze. Słuchał z bijącym sercem. Jeszcze nie dowierzał własnym uszom, łudził się że to tylko coś stuka na skutek sztormu. Ale potem usłyszał trzask wyłamywanych drzwi. Ktoś się dostał do środka latarni. Kto? W tym momencie chmury przykryły księżyc, za oknem zrobiło się ciemno. I w tych ciemnościach usłyszał powolne kroki na dole. Ktoś szedł do góry, do niego. Ktoś szedł powoli tak jakby ciągnął za sobą jedną nogę. Tak jakby ktoś kulawy szedł do góry. Kulawy Svenn? Czy to on wrócił? Po tylu latach? A może to jego duch który nie zaznał spokoju w zaświatach i błąka się po tej opuszczonej przez Boga i ludzi wysepce? Nilsen poczuł jak włosy mu się podnoszą ze strachu. Za nic nie chciał stanąć oko w oko z tym czymś, co szło do góry. Drżącymi rękami zamknął drzwi na zasuwę mając nadzieję, że to coś czy też ktoś nie wejdzie do środka. Pod klamkę podsunął ławę. Czekał nasłuchując tych powolnych kroków. Wydawało mu się że dużo czasu minęło zanim to coś dotarło na górę. Kroki zatrzymały się pod drzwiami do pomieszczenia latarników. Potem usłyszał uderzenia w drzwi. Nie były to mocne uderzenia, ktoś po prostu kilka razy zastukał. Olaf przerażony patrzył z niepokojem na te przeklęte drzwi. Ani mu przez myśl nie przeszło żeby je otworzyć. Czy te drzwi wytrzymają? Kto to może być? Rozbitek? Morderca? Po co ten ktoś przyszedł tutaj po nocy? W taką pogodę? Chyba jedynie sam diabeł mógł się pofatygować w to odludne miejsce. Na zewnątrz wył sztormowy wiatr i huczało rozgniewane morze zalewając wysepkę falami. Ciężkie chmury zaciągnęły całe niebo czarną zasłoną. Tylko błysk światła z latarni rozświetlał nocne ciemności. Po dłuższej chwili znowu usłyszał stukanie do drzwi. Olaf Nilsen skurczył się w kącie ze strachu. Wiedział że to nikt żywy nie mógł przyjść do niego w taką pogodę. A może to któryś z topielców wyszedł z morza? Siedział w kącie drżący ze strachu ale po chwili usłyszał, że kroki się oddalają.. Zaraz potem usłyszał te kroki na schodach. Ktoś powoli schodził na dół, kroki wyraźnie się oddalały. Potem zapadła cisza. Tylko za oknem wciąż szumiało rozszalałe morze i słychać było wycie wichru. Olaf słyszał jak fale z szumem rozbijają się o skaliste brzegi wyspy i podchodzą do stóp latarni. Długo nie mógł dojść do siebie. A potem ogarnęły go refleksje. A może rzeczywiście ktoś tam potrzebuje pomocy a on go nie wpuścił? Może to ktoś ranny, przemoczony, zziębnięty? Może ktoś spadł z tych schodów i teraz leży tam ze złamaną nogą oczekując pomocy? Więc dlaczego się nie odezwie? A może to niemowa? A on tu siedzi i boi się własnego cienia. Olaf rozważał to wszystko zastanawiając się, co ma zrobić. Strach przed nieznanym już mu minął. Po namyśle wylazł z kąta w którym się ukrywał, wziął do ręki lampę, wziął na wszelki wypadek duży młotek żeby móc się czym bronić i otworzył drzwi. Ostrożnie wyjrzał na korytarz. Było ciemno. Oświetlił lampą schody. Ale światło było słabe, widno było tylko w jego otoczeniu. Tam w dole panowały nieprzeniknione ciemności. Olaf zatrzymał się niezdecydowany. Czy tam na dole na pewno jest ktoś? Nie dochodził stamtąd żaden głos, najmniejszy nawet szmer. Wychylił się nad balustradą.
- Halo, jest tam kto? Na dole! Czy jest tam kto? Odpowiedz mi! Odezwij się, kto tam jest?
Odpowiedziało mu tylko echo jak z głębi studni. Olaf zawahał się na moment. Iść czy nie iść?
A jeżeli tam leży ktoś nieprzytomny i czeka na pomoc? A może ktoś tam spadł i się zabił? No cóż, zabitemu to już żadna pomoc nie jest potrzebna ale może ten ktoś na przykład złamał sobie nogę? Olaf w jednej chwili pozbył się wątpliwości. Co będzie to będzie, idzie na dół. Musi sprawdzić co się tam dzieje. Młotek wsadził sobie za pas, w jednej ręce trzymał lampę a drugą trzymał się poręczy. I tak oświetlając sobie drogę ruszył na dół po krętych, żelaznych schodach. Przez cały czas miał jakieś dziwne wrażenie że obserwują go czyjeś oczy. Co kilka kroków się zatrzymywał ale jednak szedł wytrwale w dół. Chociaż znowu czuł narastający w nim strach ale już był zdeterminowany. Musiał wyjaśnić tę zagadkę. Co zastanie na dole a raczej kogo? Człowieka? No, chyba nie zwierzęcia. Jakie zwierzę weszło by na górę, zastukało do drzwi i zeszło na dół? Jeszcze kilka kroków, jeszcze trochę. Latarnia którą trzymał rzucała słabe światło, widział zaledwie to co było przed nim w odległości jednego metra, nie więcej. Nagle nogi mu się zaplątały i runął w dół, wypuszczając z ręki latarnię. Upadł uderzając ramieniem o schody, potem poczuł uderzenie w głowę i poleciał gdzieś w ciemność. Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny. Obudził go silny ból głowy, musiał o coś mocno uderzyć. Dotknął bolącego miejsca ale nie wyczuł krwi. Może to tylko uderzenie. Kiedy otworzył oczy zobaczył słaby strumień światła. Leżał na zimnych kamieniach którymi wyłożony był przedsionek w latarni. Dopiero po chwili odzyskał pełną świadomość. Przypomniał sobie, że schodził w dół po schodach, zawadził o coś nogą i poleciał w dół. Jednak chyba wysokość której spadł nie była zbyt duża, bo właściwie nic mu się nie stało nie licząc potężnego guza na głowie. Pamiętał że latarnia wypadła mu z ręki kiedy spadał ze schodów. Ale mimo wszystko się nie rozbiła jeżeli nadal świeci. Z trudem wyciągnął rękę i przysunął ją do siebie. Obejrzał latarnię ze wszystkich stron. O dziwo była cała, wyszła z tego upadku z mniejszym szwankiem niż on. Olaf przypomniał sobie po co szedł na dół. Tutaj powinien zastać tego kogoś, kto wszedł do latarni. Czy on tutaj jest? Podniósł latarnię do góry i zaczął świecić dookoła. Przedsionek nie był wielki, więc jeżeli ktoś tutaj był to powinien go zaraz zobaczyć. Światło latarni padało na puste, kamienne ściany, na ciężkie, metalowe drzwi wejściowe. Obejrzał zasuwę. Była nienaruszona. Tak jak ją zostawił kiedy wszedł do latarni na początku swojej służby. Nikogo tutaj nie było, żywej duszy. Żadnego śladu czyjejkolwiek obecności. Kiedy obejrzał już cały przedsionek zrozumiał, że nikt nie mógł tutaj wejść. I dopiero wtedy włosy mu się zjeżyły ze strachu.
Więc co to było? Czyżby to duch starego Svenna Pugverdahla? Tego kulawego latarnika który zniknął z wyspy w tajemniczy sposób? Jak inaczej wytłumaczyć to dziwne zjawisko? Przecież wyraźnie słyszał czyjeś kroki na schodach jakby ktoś szedł do góry, ciągnąc za sobą nogę. Tak na pewno wchodziłby po schodach ktoś, kto utyka na jedną nogę.
A jeżeli to coś czy też ktoś czai się w ciemnościach, obserwuje go i bawi się jego strachem?
Olaf Nilsen poczuł w tym momencie dławiący w gardle strach. Bał się jak ognia spotkania z tym czymś nieznanym, co czaiło się gdzieś w pobliżu. Olaf czuł że to coś jest za jego plecami. Ze strachu nie wiedział co robić. Uciekać do góry? Czy na zewnątrz? A tam przecież sztorm, fale przewalają się przez wyspę. Wyjście na zewnątrz teraz to pewna śmierć. A tu? Kręcił się w kółko i miotał aż w pewnej chwili upuścił latarnię. Usłyszał brzęk szkła i ogarnęła go ciemność. Słyszał tylko wycie wiatru za ścianą i szum fal które przelewały się przez wyspę. I wtedy wśród tych odgłosów sztormu usłyszał ciche kroki…
Woda opadła po trzech dniach. To był osiemnasty dzień służby latarnika Olafa na latarni morskiej. Z samego rana do brzegów wysepki podpłynął kuter który przywiózł zaopatrzenie i zmiennika. Przyjechał latarnik Gunnar Holm. Szyper małego kutra Egil Gustafsen pomógł mu wysiąść z kutra. Poszedł razem z Gunnarem do latarni. Na kutrze został tylko stary Ole Knutsen któremu nie chciało się wychodzić. Gunnar wraz z Egilem stanęli pod drzwiami latarni. Spodziewali się, że po tylu dniach pobytu Olaf Nilsen przywita ich na zewnątrz. Ale drzwi były zamknięte. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Gunnar niecierpliwie zastukał do drzwi.
Najpierw zastukał raz, potem drugi a w końcu zaczął walić pięściami. Nic, żadnej odpowiedzi. Spojrzał na Egila jakby u niego chciał szukać pomocy. Obaj zaczęli wołać Olafa po imieniu, przekrzykując się nawzajem. Nikt im nie otworzył drzwi do latarni. Tylko mewy krążyły nad wysepką z krzykiem. Morze było spokojne chociaż nad horyzontem gromadziły się już ciężkie, ciemne chmury. W powietrzu czuć było zapach wilgoci i morskiej soli. Spojrzeli po sobie jeszcze raz i ponownie zaczęli stukać do drzwi latarni…