1.
Co mówi Jacek Kaczmarski? Jakie ma dla słuchacza słowo? Poeta i tekściarz, sam sobie sekretem, pychą i postrachem, uderza brakiem pokory, być może (bo często tak właśnie bywa) pokrywającym zwątpienie w sens siebie samego, nawet jakby chęć, żeby sobie samemu dokopać. Bo tym, co najbardziej w jego słowie boli, jest samotność i obcość. Samotność ze zderzenia - kiedy obolały, poobijany, z niedowierzaniem patrzysz na nich wszystkich, odwróconych plecami. (Wszystko to mija, te nad Kaczmarskim namysły, kiedy zaczyna się koncert. Leżę pokonany, Jacek Kaczmarski znów zatyka na mnie swój sztandar. Słowo porywa, i zostawia samego na środku morza, w dziurawej szalupie).
2.
„To się źle skończy, ja to wiem!". „Słuchajcie, nie idźmy tam!". "Tatusiu zostań!". "Dlaczego mi nie wierzycie?!". Czy znasz ten ból? Kiedy nie wierzą ci, nie słuchają a to, co mówisz, o co wołasz, jest ważne?
Przestrzeń zwaną kulturą zamieszkują nieśmiertelne postacie, których symboliczna moc polega na wyrażaniu tego-co-ważne-dla-człowieka. Charaktery, których rodowód często sięga prahistorii albo owego snu historii, który nazywamy mitologią. Pośród wszystkich tych archetypowych postaci w kulturze Zachodu niewiele jest takich, których los dorównuje dramatyzmem losowi trojańskiej wieszczki Kasandry. W jednym cierpienie Hioba i cierpienie Niobe, niewinność Abla i Antygony, i mądrość proroków, i wizje Apokalipsy...
W dzieciństwie pozostawiona przypadkiem (przypadkiem? nie ma przypadków tam, gdzie włada nieubłagane Przeznaczenie) w świątyni Apollina, który natchnął ją duchem wieszczym. Siostra wiarołomnego Parysa i dumnego Hektora, córka Priama i Hekuby. Oglądała okrucieństwa, którym dorównało chyba dopiero ostatnie stulecie. Widziała, jak grecki żołdak rzucił na kolana królowej okrwawione zwłoki jej małego wnuka i jak z rozpaczy, zamieniona w sukę, rzuciła się w morze. Ktoś, kto myśli, że nie zniósłby takiego widoku, niech pomyśli jeszcze, że Kasandra widziała to wciąż, oczami wieszczki, zniewolona tym obrazem i jemu podobnymi (jak w „Mechanicznej pomarańczy" Burgessa, gdzie unieruchomionemu bohaterowi przemocą rozwierano powieki i zmuszano do oglądania brutalnych aktów przemocy). Potem, po zagładzie Troi, będzie łupem Agamemnona, świadkiem i współofiarą jego śmierci z rąk Klitajmestry, Zeusowej córki, którą z kolei zabiją własne dzieci...
Nic więc dziwnego, że jest łakomym kąskiem dla poetów, filmowców i pisarzy (pamiętacie postapokaliptyczną "Głowę Kasandry" Marka Baranieckiego, gdzie tytułowa "bohaterka" jest "matką wszystkich rakiet", niosącą zagładę planecie Ziemi?).
Więc najpierw Jan Kochanowski, który potrzebował Kasandry, aby akcję swojej "Odprawy posłów greckich" zgodnie z klasycznymi regułami zamknąć w jednym dniu. A przecież wiemy, że od przybycia Odyseusza i Menelaosa do końca wojny minęło dziesięć lat. Tragedię płonącego Ilionu przedstawił więc Mistrz z Czarnolasu za pomocą widzenia szalonej wieszczki. Ten monolog to jeden z najmocniejszych kawałków polskiej poezji. Apokaliptyczny, ale i „piotrowoskargowy" ton, zbudowany między innymi niezwykłym nierymowanym dziesięciozgłoskowcem, który grając zmienną siłą średniówek i przerzutni, na trzysta lat przed Norwidem zapowiadał narodziny wiersza wolnego i budował niesłychane wręcz napięcie emocjonalne:
Po co mię próżno srogi Apollo trapisz?
Który, wieszczego ducha dawszy, nie dałeś
Wagi w słowiech, ale me wszytki proroctwa
Na wiatr idą nie mając u ludzi więcej
Wiary nad baśni próżne i sny znikome? (...)
Okrutnego lwa szczenię za tobą bieży
Które cię paznoktami przejmie osiremi
I krwią twoją swe gardło głodne nasyci.
Syny wszytki pobiją, dziewki w niewolą
Zabiorą, drugie k'woli trupom umarłym
Na ich grobiech bić będą. Matko! ty dziatek
Swoich płakać nie będziesz, ale wyć będziesz!
Kasandra uwiodła także Wisławę Szymborską. Noblistka, tak zwykle oddana uniwersaliom i alegoriom, tym razem weszła w skórę mitycznej bohaterki, aby objawić światu jej ludzką twarz, która nie wiedziała, że może być piękna, i głowę pełną wątpliwości. Gorycz tryumfu z widokiem na ruiny i popiół. Przedtem nikt jej nie słuchał, bo taka ciążyła na niej klątwa. Teraz nikt jej nie słucha, bo wszyscy nie żyją. Kasandra Szymborskiej zazdrości zwykłym ludziom trzymania się za ręce, głupiej nadziei, wiedzy co to takiego jest chwila. I odkrywa, że mądrość jest po nic. Mądrość, która jest zimna, nieludzka i niepotrzebna. Szymborska - sceptyczka. Kasandra - liberalną ironistkę (Richard Rorty, który "liberalną ironistkę" wynalazł, też pod szyderczą maską skrywał rozpacz i lęk przed nicością).
A to jest moja szmatka ogniem osmalona.
A to są moje prorockie rupiecie.
A to jest moja wykrzywiona twarz.
I wreszcie Kasandra Kaczmarskiego, wyśpiewana z charakterystycznym dla niego, natychmiast rozpoznawalnym dramatyzmem, tempem, wibracją i muzycznym wigorem. Jacek Kaczmarski, podobnie jak Kochanowski i Szymborska, nie oparł się pokusie i wszedł w postać, by jej ustami wygłosić pierwszoosobowy monolog. Nie pozostawił jej jednak samej sobie, lecz przeniósł ją w czasy bardziej „nasze". Zresztą, przecież Kasandra jako prorokini mogła widzieć nie tylko spalenie Troi, ale może też płonącą Warszawę i islamskich morderców w Syrii. Kaczmarski skupia się na tym, co uniwersalne: Nic się nie kończy prostym tak lub nie, Strzeżcie się tryumfu jest pułapką losu / I nic nie znaczą wrogów naszych hołdy, Szczęśliwe miasto (...) zbezcześci zabłocony but (...) Ślepota dzieci twych otwiera bramy... Aż boli trafność tego politycznego moralizatorstwa. Jacek Kaczmarski z właściwą sobie empatią szuka w swej bohaterce ludzkich uczuć i - co ciekawe - znajduje podobne do zazdrości pokazanej przez Szymborską: Ach jak bym chciała być jak oni być jak oni / Ach jak mi ciąży to co czuję to co wiem... Z tekstu Jacka Kaczmarskiego wyłania się jednak raczej fatalizm niż sceptycyzm. W koło to samo. Wciąż płoną nowe szczęśliwe miasta. Gorycz, że zawsze tak jest. I przestroga, nad którą warto poważnie się zastanowić:
Bawcie się pijcie dzieci
Jak się bawić i pić potraficie
Są ludy co dojrzały do śmierci
Z rąk ludzi niedojrzałych do życia
Są ludy!...
3.
Kulturę wyobrażać sobie można sobie jako rozległy magazyn z wieloma szafami. Jest w nim regał z napisem „Poezja" i szafa z napisem „Piosenka", jest też półka „Poezja śpiewana" i - osobno - „Piosenka poetycka". Lecz nigdzie tam Jacka Kaczmarskiego nie ma, bo tak naprawdę na żadnej półce i w szafie żadnej się Kaczmarski nie mieści, bo mu wszędzie za ciasno. Nie daje się udomowić. Niepogodzony z kulturą i historią, życiem i śmiercią, światem i Polską. Jego muzyka, jego poezja, jego życie, jeśli brać je z osobna, pełne są niedokładności, przegadań, potknięć i pęknięć - spoza nich jednak bije blask rzucającego na kolana talentu. Taki właśnie, światłonośny, jest Kaczmarski. Dźwigał ten blask jak krzyż, i upadał pod nim. Dlatego żadna maturalna ani doktorska dysertacja nie uniesie Kaczmarskiego, który dosiadł świni i na niej wjechał do panteonu. My przeminiemy, on zostanie.