Tamtego roku lato zasługiwało na najwyższe uznanie. Od samego początku lipca termometry wskazywały nawet trzydzieści pięć stopni w cieniu. Sierpień też zapowiadał się wcale nie gorszy. Trochę dziwne, że taką właśnie porę roku Celina wybrała sobie, aby odejść z tego świata. Lubiła przecież godzinami przesiadywać na leżaku i przenosić się w świat marzeń, a może wspomnień. Za domem, w którym mieszkała, był niewielki wprawdzie ogród, ale ocieniony drzewami owocowymi dawał komfort wypoczynku. W okresie urodzaju wystarczyło sięgnąć ręką i zerwać przepyszne czereśnie, gruszki czy smaczne odmiany jabłek.
Od pewnego czasu jej stan zdrowia uległ pogorszeniu i z tego powodu raczej za daleko od domu się nie wypuszczała. Wolała czas spędzać w ogrodzie. Mieszkała sama i tak było jej dobrze. Co prawda, pomieszkiwała trochę raz u jednej, to znów u drugiej córki, ale wolała być w swoim domu. Nikt tu nie zwracał jej uwagi, że źle się odżywia, za dużo pije kawy lub pali papierosy. Za dużo o swoim życiu nie opowiadała. Może nie chciała, a może miała do losu żal, że tak przeciętnie ją potraktował? Czasami w przypływie tęsknoty zaczynała coś opowiadać, ale dużo jej się plątało. Nie zdążyła się z nikim pożegnać. Kiedy odeszła, Bożena poczuła, że razem z matką odeszło również jej dzieciństwo. Śmieszne. Przecież była osobą dorosłą. Miała swoją szczęśliwą rodzinę, duże doświadczenie życiowe i powoli szykowała się na emeryturę. Jednak kiedy siadała obok matki, czuła, że pomimo wielu lat, ciągle jest dzieckiem. Jej dzieckiem. Takim, które mogła pogłaskać po głowie i skarcić nawet prawie za nic. Po pogrzebie trzeba było opróżnić mieszkanie, rzeczy dać biednym lub wyrzucić, pamiątkami podzielić się z rodzeństwem.
Przeglądając to, co pozostało, Bożena dopiero teraz poznawała świat do którego jej matka nie lubiła wracać. Zbyt wiele poplątało się w jej życiu. Młodość zburzona przez działania wojenne, potem rodzina, której oddała się całym sercem. Trójka dzieci i problemy - najpierw z nimi, w późniejszym czasie również ich. No cóż, życie to wielkie pasmo niespodzianek. Bożena wygrzebała ze starego kartonu fotografie, które ją bardzo zaciekawiły. Wśród nich były też wyjęte z gabloty teatralne fotosy. Podobno jedyne, jakie uratowały się z tamtego okresu. Stare, trochę zniszczone, lecz w pięknym kolorze sepii. Tak… przecież jej matka już jako mała dziewczynka trochę sławy zdążyła zasmakować. Nieraz jakby z wyrzutem mówiła, że gdyby nie nadmiar rodzicielskiej troski, kto wie... może byłaby artystką. Na radość okazaną ze strony córki, że miałaby sławną matkę, odpowiadała patrząc gdzieś przed siebie - pewnie nie miałabym tyle dzieci. Bożena przypomniała sobie spotkania w podczas których jej matka opowiadała o minionej bezpowrotnie przeszłości. Wydawała się wtedy bardziej smutna i jakby przybywało jej lat. Teraz, trzymając fotografie w ręce przypominała sobie przerywane opowieści matki. Właściwie, to chciała wyobrazić sobie tamten czas.
Były to chyba lata dwudzieste poprzedniego wieku. Nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Podczas przedstawienia jasełkowego, jakie odbywało się w ówczesnej szkole wydziałowej, ktoś z dyrekcji Teatru Nowego zwrócił uwagę na pewną aktoreczkę. Właściwie, małego Jezuska leżącego w żłóbku. Była nim dziewczynka o kręconych blond włosach i dużych, jakby wiecznie zdziwionych oczach. Scena uwieczniona na fotografii wiernie odzwierciedla atmosferę przedstawienia. Na odwrocie nazwiska wówczas bardzo znane, lecz obecnie niemówiące wiele. Aktorki: Deręgowska, Miecznikówna, Broniszówna, Zamysłowska, wtedy bardzo popularne. Tak rozpoczęło się życie, a właściwie przygoda małej Celiny na deskach Teatru Nowego. Trochę to nietypowe jak na czteroletnie dziecko. Nigdy nie wspominała, czy otrzymywała jakieś wynagrodzenie za występy w teatrze. Być może tak, ale tego nie wiedziała. Była przecież dzieckiem i to rodzice o wszystkim decydowali. Ale to co robiła, wydawało się jej pyszną zabawą.
Bożena przekłada z ręki do ręki fotografie, próbując ustalić kolejność, w jakiej zostały wykonane. Było to dość trudne, ze względu na wiek dziecka, gdyż „ kariera” trwała dwa, może trzy lata. A dziecko w tym wieku zmienia się niewiele. Z fotografii, wyglądającej prawie jak portret kochającej się rodziny, spogląda aktor bardzo wówczas popularny i lubiany, no i cieszący się szczególną sympatią kobiet, amant sceny teatralnej – Franciszek Brodniewicz. Przytula do siebie małą dziewczynkę ubraną w białą koronkową sukienkę, z wielką kokardą we włosach. Ona, wpatrzona w swego „teatralnego” ojca szeroko otwartymi oczyma, promienieje szczęściem. To scena ze sztuki „Między nocą a brzaskiem”. Na innej fotografii, równie starej i w kolorze sepii, mała Celina w otoczeniu artystów w sztuce „Wiecznie młody”. Teatralna rodzina – aktorki Trojanowska, Uszyńska, Franciszek Brodniewicz i ona, tworzą rodzinę zupełnie prawdziwą. Może taką właśnie wymarzyła sobie mała artystka.
Nadszedł jednak moment, w którym rodzice musieli zdecydować o dalszej edukacji dziecka. Matka, niemająca odpowiedniej wiedzy o zwyczajach panujących w kręgach artystycznych, a właściwie może posiadająca negatywne opinie o życiu artystów, podjęła decyzję o zakończeniu kariery córeczki. W późniejszych latach, pozostały jedynie występy w szkolnych kółkach teatralnych. Ale to już nie to samo. W czasie działań wojennych teatr uległ spaleniu, a wraz z nim wszystkie pamiątki. Dziwnym trafem zachowało się kilka fotosów z gabloty reklamującej sztuki teatralne.
Dorosłe życie Celiny, której właściwe imię brzmiało Cecylia, to zwyczajna szarość. Zakochana w nieco starszym od siebie, bardzo przystojnym mężczyźnie, w wieku dwudziestu lat wzięła skromny ślub w małym kościółku na Ostrowie Tumskim, podczas którego jej rówieśnik, młodziutki Stefan Stuligrosz śpiewał AVE MARIA. Później, w czasie okupacji, podjęła pracę w wytwórni wód gazowanych, gdzie o mały włos utraciłaby jedno ze swoich pięknych oczu. Potem dzieci i ogromne przywiązanie do rodziny. Czasem kłopoty, nieraz nawet bieda. Przebywając z matką dość często, Bożena zauważała, że jej rodzicielka bezwiednie myślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby potoczyło się innym torem. Chociaż urodziła trzy córki i syna, i dość wcześnie owdowiała, nie potrafiła pokochać żadnego innego mężczyzny, pozostając wierną swojemu mężowi. Na starość wolała mieszkać sama. Odeszła cicho i w samotności.
Od wielu lat córka zapala na grobie swoich rodziców dwie lampki. Zamiast bukietu kwiatów przynosi jasne światełka zniczy i wspomnienia zapisane na białej kartce. Po trzydziestu latach rozłąki jej matka spoczęła obok swojego ukochanego mężczyzny. Być może w innym wymiarze, w innym świecie i innym teatrze, gra swoją wymarzoną rolę u boku wymarzonego, życiowego amanta.