Trudno pogodzić się z tym, że Ryszarda Daneckiego nie ma już wśród nas. Nie chciałam, jak większośc koleżanek i kolegów, uwierzyć w jego śmierć. To nic, że ostatnio chorował, że nie był już najmłodszy... Był przecież tak pełen życia, humoru, optymizmu... Żartował ciągle ze swego wieku, ostatnio z choroby... Wydawał się niezniszczalny.
Nikt tak jak Ryszard nie znał historii poznańskiego oddziału ZLP, którego był współzałożycielem po wojnie. Nikt nie znał i nie pamiętał jego pierwszych członków... I nikt tak jak on nie potrafił o tym opowiadać.
Lubiłam te nasze długie rozmowy. Był niezrównanym gawędziarzem. Nieraz pytał: Pójdziemy na piwo? Szłam chętnie, bo wiedziałam, że znów dowiem się czegoś nowego, zarówno o samym Ryszardzie, jak i o innych, których nie miałam okazji poznać. Siadaliśmy w jakiejś knajpce, ja przy martini, on przy „lufce" popijanej piwem i gadaliśmy godzinami. Oj, miał o czym mówić! Wspominał czasy swej działalności w Szarych Szeregach, o pobycie w Moskwie, o kobietach, które znał... Zdradził mi niejedną tajemnicę...
Miałam zamiar napisać o Ryszardzie coś większego, umawialiśmy się że wiosną pojadę na kilka dni do jego azylu w puszczy, do „Gontyny", że opowie mi wtedy o wszystkim, o czym chciałabym wiedzieć. Nie zdążyłam...
Byłam w „Gontynie" tego lata, Bronia i Ryszard przyjęli mnie bardzo serdecznie, oprowadzili po cudownej posiadłości, która była dumą i schronieniem Ryszarda, jego pracownią i pustelnią. Tam miałam też okazję poznać jego syna, Tomasza Leliwę – Daneckiego. Bardzo miły, podobny do ojca... Porobiliśmy trochę zdjęć, to jedne z ostatnich zdjęć Ryszarda, a ostatnie w „Gontynie". Jest na nich uwieczniony nawet Duch Puszczy. Umawialiśmy się wszyscy na te kilka wiosennych dni, które nie będą już nam dane... Wielka szkoda...
Polska kultura straciła kolejnego wielkiego poetę, pisarza i cudownego człowieka. Zawsze pośród nas pozostanie puste miejsce, które pozostawił po sobie Ryszard Danecki. Nikt nie zdoła go wypełnić.