Szczepan Aleksander Pieniążek wiosną 1946 roku powrócił do Polski, po ośmioletnim pobycie w USA. W dniu 23 kwietnia tego roku oficjalnie objął kierownictwo Zakładu Sadownictwa SGGW w Skierniewicach. Na tym stanowisku był wakat. Organizator i pierwszy kierownik zakładu profesor Włodzimierz Gorjaczkowski /Rosjanin z pochodzenia/ zginął rozstrzelany w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego, w sierpniu 1944. Pod koniec 1946, Pieniążek uzyskał tytuł naukowy profesora nadzwyczajnego. Był on w tym czasie osobą nieznaną w środowisku polskich sadowników. Jako absolwent Wydziału Matematyczno – Przyrodniczego Uniwersytetu Warszawskiego, na którym studiował w latach 1933 – 1938 nie miał wiele wspólnego z sadownictwem.
Z inicjatywy profesora Edmunda Malinowskiego, wybitnego genetyka , uzyskał stypendium umożliwiające studia na Uniwersytecie Cornella w Ithaca w stanie Nowy Jork. Wyjechał 15 września 1938 roku. Pogłębiał tam studia sadownicze i uzyskał stopień doktora. Następnie, w roku 1942, pracował na uniwersytecie stanu Rhode Island, gdzie zajmował stanowisko Assistent Professor, odpowiadający mniej więcej naszemu ongi docentowi.
Osoba Profesora Pieniążka wzbudzała duże zainteresowanie wśród studentów, którzy wymyślili dla niego żartobliwe przezwisko – Dolarek, czyli Pieniążek z Ameryki. Fizycznie był mały, chudy, mówił skrzekliwym głosem. Wyczuwało się w nim ogromną energię.
Szczepan Aleksander Pieniążek urodził się 27 grudnia 1913 roku w chłopskiej rodzinie w pobliżu Garwolina. Posiadał siedmioro rodzeństwa. W domu nie przelewało się, lecz ojciec postanowił kształcić swoje dzieci. Pieniążek pisze w Pamiętnikach Sadownika „Mimo, że doszedłem już do właściwego wieku , do szkoły nie zapisano mnie ze względu na moją słabowitość. Kiedy jednak skończyłem osiem lat, w styczniu 1923 poszedłem do szkoły. Nauczycielka przeegzaminowała mnie i zdecydowała zapisać mnie do trzeciego oddziału. Czytać i pisać już dawno nauczyłem się od starszego rodzeństwa. Znałem też rachunki. Szkoła była czterooddziałowa, ale jednoklasowa. Jedna nauczycielka uczyła dzieci we wszystkich czterech oddziałach jednocześnie. Szkoła stała się moją największą radością. Wpatrywałem się w młodą nauczycielkę jak w obrazek. Nie minęło kilka miesięcy, a już Pani ustanowiła mnie swoim pomocnikiem, czytałem młodszym klasom".
Na wsi polskiej panowała powszechna bieda. Dzieci cierpiały głód, panoszyły się choroby zwłaszcza gruźlica. Młody Szczepan, katolik, był świadkiem wojenek religijnych z mariawitami. Jego wieś była wyspą katolicką w morzu mariawitów. Obie społeczności darzyły się serdeczną nienawiścią. W szkołach na porządku dziennym były bójki. Dzieci katolickie krzyczały „Imiorek, paciorek, siekierka, paciorek, kozie kopytko, kozie kopytko". Była to aluzja do Mateczki Kozłowskiej, czczonej przez nich zakonnicy założycielki kościoła mariawitów /Maria Franciszka Kozłowska , 1862 – 1921/. „Mariawici wołali do nas „Dominus vobiscum" co miało nam przypominać, że ksiądz modli się po łacinie a u nich po polsku".
W takiej oto atmosferze – biedzie i walk religijnych wychowywał się człowiek, który zrewolucjonizował polskie sadownictwo. Człowiek, któremu społeczeństwo polskie ogromnie wiele zawdzięcza.
Miejscowy ksiądz namawiał młodego Szczepana do stanu kapłańskiego. Rodzice, jak większość rodzin chłopskich, marzyli aby choć jedno dziecko oddać Kościołowi. W czerwcu 1928 roku pojechał do Siedlec gdzie zdał pomyślnie egzamin do Niższego Seminarium Duchownego imieniem Świętej Rodziny. Postanowił, że będzie księdzem. Dobrze się uczył, wykazywał zainteresowania przyrodnicze oraz polonistyczne i językowe. To mu towarzyszyło do końca życia. Pieniążek wspomina „ Czytałem coraz więcej dzieł przyrodniczych.. Połknąłem po prostu Darwina… Mój stosunek do religii zaczął się niepostrzeżenie zmieniać. Mniej interesowało mnie to, że jako kapłan będę bronił ludzi od mąk piekielnych, a więcej to, jak będę mógł im pomagać w życiu doczesnym… Z zapałem słuchałem o proboszczach, którzy organizują kółka rolnicze, spółdzielnie mleczarskie czy ogrodnicze. Słynne było wtedy nazwisko księdza Blizińskiego z Liskowa, który taką działalność prowadził jeszcze przed wojną i sprawił, że cała jego wieś i gmina podniosła się na wyższy szczebel poziomu gospodarczego. Postanowiłem go naśladować gdy zostanę księdzem". Powoli odchodził od religii. Nie było to łatwe. Nie skończył jeszcze seminarium, a bez matury nie mógł iść na studia. Powoli wyjaśnił swą decyzję rodzicom – ci na szczęście przyjęli to ze zrozumieniem. Jego ojciec skomentował: „Chyba nie oczekujesz, że ucieszę się z twej decyzji… Dokądkolwiek pójdziesz, ważne jest tylko to, abyś był porządnym człowiekiem".
Po maturze wstąpił na Uniwersytet Warszawski. Aby się utrzymać w stolicy dorywczo pracował, pomagała mu siostra. Był w wirze politycznego życia. Polityka przenikała wszystkie organizacje na uczelni. Pieniążek dużo obserwował, analizował. Jego poglądy zbliżone były do lewicowych. Jako bardzo zdolny student – absolwent dostał stypendium w USA. Los chciał, że był to milowy krok w jego przyszłej działalności. Zapoznał się tam z nowoczesną nauką sadowniczą , technologią. Nauczył się płynnie po angielsku, porobił mnóstwo cennych znajomości – był bardzo towarzyski. Z takim bagażem doświadczeń wracał do ojczyzny. Nie było to łatwe. Notuje: „Staliśmy przed prawdziwą, ostateczną decyzją. Mieliśmy wrócić do innej Polski niż ta, którą opuściliśmy przed wojną. Była to Polska straszliwie zniszczona, komunistyczna, to było dla nas wielką niewiadomą. Wojenna emigracja zwoływała się i organizowała. W górach w stanie Nowy Jork, w polskim pensjonacie należącym do jednego z sanacyjnych pułkowników, zwołano zjazd polskich naukowców. Obecnych było ok. 70 osób. Celem zjazdu było wyjaśnienie zebranym nonsensu powrotu do Polski. Był to dla mnie bardzo smutny dzień". I jeszcze; „ Wszyscy Polacy przy spotkaniach robili wszystko aby nas odwieść od decyzji powrotu do kraju. Opowiadali o jednym Polaku, co wrócił do kraju i przysłał telegram: Dojechałem szczęśliwie, dobrze mi tak". Pieniążek z żoną i z dzieckiem postanowili jednak wracać do zrujnowanej Ojczyzny. Piękna , patriotyczna postawa.
Pieniążek zdawał sobie sprawę, że po powrocie do Polski będzie musiał iść na kompromis z władzą. Jego dewizą było: „If you cannot fight them – join them" / jeśli nie możesz ich zwalczyć – przyłącz się do nich/. Dewizie tej był wierny przez całą swą karierę zawodową. Do osoby prof. Pieniążka wrócimy.
Andrzej Szwalbe. Urodził się w roku 1923 w Warszawie w rodzinie urzędniczej. Należał do roczników młodzieży, która masowo zginęła w II wojnie światowej po obu stronach frontu. Rodzina była patriotyczna, ojciec był komendantem POW w powiecie włocławskim. Wykazywał zainteresowania humanistyczne, uczęszczał do dobrych liceów warszawskich.
Wybuchła wojna. Andrzej z ojcem posłuchali rozkazu płk Umiastowskiego żądającego ewakuację mężczyzn ze stolicy. Rozkaz był fatalny bo przecież Warszawa miała się bronić. Starczak – Kozłowska opisuje; „Oto widzimy Andrzeja z ojcem i wujem, jak przeciskają się przesiekami, wąskimi polnymi drogami, unikają głównych, potwornie zapchanych zarówno przez tłum jak i wojsko.. Lasy są zdradliwe - lepiej iść wieczorem czy wczesnym rankiem. Nocą wybierają miejsca oddalone od drogi szukają miejsca w gęstwinie. Razu pewnego, gdy ułożyli się do snu – budzi ich jakiś potworny trzask. To z wielkim łoskotem upadło tuż obok nich pozornie zdrowe drzewo. Niemcy ostrzeliwali te lasy". Rzadko udało się uzyskać nocleg w przepełnionych dworach, czasami w wiejskiej chałupie. I tak tułali się cały wrzesień aby wrócić do Warszawy do domu przy Oboźnej 9, który ocalał z niemieckich bombardowań. Życie pozornie wracało do normy. Ojciec wrócił do pracy w Izbie Skarbowej. Warszawa raniona i poddana przyczaiła się pozorując zwyczajność i codzienny rytm życia. Andrzej dostaje pracę w Izbie Skarbowej /na pewno ojciec go tam umieścił – protekcje są nieśmiertelne/, nie grozi mu wywózka do Niemiec na roboty przymusowe. W skarbowości tkwi do roku 1944 jako goniec, pomocnik referenta, referent. Jednocześnie kształci się na tajnych kompletach. W roku 1941 zdał maturę. Chciał studiować medycynę, ale trafił na prawo. Ukończył rok akademicki 1943/1944.
Młodzież wokół konspiruje. Starczak – Kozłowska notuje: „Andrzej nie jest człowiekiem wojny, nie odnajduje w niej podniet, żadnego smaku, który czują ludzie nastawieni militarnie. Być może wojna uczyni z nich bohaterów, wielu wprowadzi się do narodowego Panteonu. Jako humanista nie obdarzony zdolnością do wojennego bohaterstwa Andrzej zdawał sobie sprawę, że wojnę przeżyje na jej marginesie. Ten brak wyrównywał odwagą cywilną. No cóż, natura dzieli uzdolnienia, predestynuje do pewnych ról. Jednym pozwala spełnić patriotyczne marzenia, dając im świadomość, że ojczyźnie potrzebni są przez walkę. On ze względu na liche serce stworzony był do życia cywilnego, w upartym dążeniu do celów, które czuł, że kiedyś je zrealizuje. I całe powojenne 50 – lecie to poświadcza…" I jeszcze: „Zanim otrzyma wiadomość o śmierci wielkiego poety / Baczyńskiego/, Andrzej spędzi 4 długie lata wojenne oddany tylko tajnym kompletom. Docierające wiadomości, że koledzy w konspiracji ginęli – nie pobudzały go do naśladowania. Nic tu po mnie – myślał… I dziś zadaje sobie pytanie zasadnicze: gdyby więcej było takich oportunistów jak on – czy w istocie nie byłoby lepiej, bo Polska mniej by się wykrwawiła".
Wybucha Powstanie. Andrzej był uczestnikiem nieludzkich zdarzeń. Nie przystąpił do działań, nie był żołnierzem konspiracji. Trafił jednak, jako cywil, na rzeź Woli. W dniach 5 i 6 sierpnia Niemcy wymordowali ok. 50 tysięcy ludzi. Robili to rękami policjantów Reinefartha, kryminalistów Dirlewangera, oddziałami ukraińskimi, łotewskimi czy rosyjskimi /antykomunistycznymi/ pod dowództwem Kamińskiego. Andrzej był w środku tego piekła. Cudem się uratował. Razem z ojcem zostali wywiezieni do obozu w Pruszkowie, skąd uciekli do Krakowa. / Ciekawe, że o tej rzezi na Woli tak mało się dziś mówi, piewcy powstania milczą bo nie chcą dyskusji na temat niepotrzebnych ofiar bezbronnej ludności i wystawienia jej na rzeź; oficjalna propaganda też milczy bo jest wielka przyjaźń z Niemcami, Ukraińcami, Łotyszami tylko Katyń, Katyń, Miednoje w kółko Macieju/.
Warszawa jest zniszczona. Nie ma gdzie tam wracać. Tuła się po Polsce aby w 1946 zamieszkać u rodziny żony w Bydgoszczy. Tu rozpoczyna nowe życie, tu pozostawi po sobie ogromną spuściznę.
Szczepan Pieniążek. Po otrzymaniu stanowiska kierownika Zakładu Sadownictwa SGGW, oraz tytułu profesora nasz bohater rzuca się w wir pracy. Kraj trzeba odbudowywać ze zniszczeń. Notuje; „Po drodze mijaliśmy popalone, zbombardowane wsie i miasteczka. Na polach wychudzone konie ciągnęły pługi i brony… Krajobraz Ojczyzny był przytłaczający". Dodaje ponadto: „Próbowałem niejednokrotnie ustalić mój stosunek do tego, co się w Polsce działo. Zdawałem sobie sprawę, że Ameryka i Anglia sprzedały nas Stalinowi. Cóż zatem mieli robić Polacy? Zbrojny opór nie miał żadnych widoków powodzenia. Nie miał sensu. Zawsze dochodziłem do przekonania, że trzeba żyć w takich warunkach jakie mamy, trzeba wszystkie siły skoncentrować na odbudowie kraju i czekać co przyszłość przyniesie. Innego wyjścia nikt nie mógł zaproponować".
Jego ambicją jest budowa nowoczesnego sadownictwa w Polsce. Wykorzystuje swe przedwojenne znajomości wśród lewicy. Ma dojście do ministra oświaty Wycecha, do ministerstwa rolnictwa. Zaraża entuzjazmem otoczenie, studentów. Dużo pisze w prasie ogrodniczej. Umiejętność interesującego pisania zostaje na zawsze. Później stał się nawet gwiazdą ówczesnych mass – mediów. Wielu mu tego zazdrościło. Dba o rozwój naukowy i praktyczny swych studentów. Poprzez ogromne kontakty wysyła jesienią 1947 dziesięć osób na roczną praktykę do USA. Tam właśnie można było czerpać największą wiedzę. Potem, niestety, wyjazdy zostały wstrzymane na 10 lat. Na bazie doświadczeń z USA oraz własnych postulował trzy najważniejsze postulaty: przejście z drzew wysokopiennych na niskopienne, zredukowanie odmian i wybranie najcenniejszych oraz racjonalna ochrona sadów przed szkodnikami. Jest tu mowa o jabłoniach, lecz w gestii jego badań leżały inne owoce także miękkie jak np. malina. Po Październiku 1956 rozwija ogromną wymianę młodych naukowców – teoretyków oraz rolników – praktyków z USA. Młodzi ludzie byli lokowani albo na farmach albo na uczelniach na cały rok. W ten sposób przywieźli ogromną wiedzę, którą promieniowali w Polsce. Pieniążek popierał wszelkie formy własności ziemskiej – prywatne, spółdzielcze, państwowe. Byle by tylko dobrze gospodarowały. Potrafił skutecznie walczyć. Za Bieruta próbowano wprowadzić specjalny podatek od sadów. Zrujnowałby sadowników. Znalazł sposób – doszedł do sekretarza Bieruta. Notuje: „ Poszedłem, ucieszyłem się, że to mój dobry znajomy a nawet przyjaciel sprzed wojny. Przekazałem fotografie wycinanych drzew. Adam po kilku dniach zadzwonił abym do niego przyszedł. Powiedział, że Bierut zrozumiał o co chodzi i w jego obecności zadzwonił do Ministra Finansów". Sprawa została pozytywnie załatwiona.
23 stycznia 1951 roku został powołany do życia Instytut Sadownictwa w Skierniewicach. Pieniążek został dyrektorem. To był fundament na którym on się oparł i stworzył nowoczesne sadownictwo w Polsce. Był wtedy jeszcze bezpartyjny ale zrozumiał, że nie będzie mu z tym lekko. Był lewicowy lecz miał niejasną, amerykańską przeszłość. Miał tam wielu znajomych, korespondował. W końcu 1951 roku postanowił wstąpić w szeregi PZPR. Wspomina: „ stało się dla mnie jasne, że bez wstąpienia do partii, jej władze nie pozwolą mi na szerszą działalność w organizacji sadownictwa".
Płacił za to sporo jako naukowiec. W końcu lat czterdziestych wybuchła sprawa tak zwanej nowej biologii zwanej miczurinowską, twórczym darwinizmem. Miczurin /1855 – 1936/ był genialnym sadownikiem – samoukiem. Miał wyjątkowy dar obserwacji i wyciągania wniosków. Wysuwał różne teorie . Poważali go wielcy uczeni jak najwybitniejszy biolog rosyjski – radziecki Nikołaj Wawiłow /1887 – 1943/ szef Instytutu Genetyki w latach 1933 – 1940. Nie wszystkie jego teorie okazywały się prawdziwe. Jedną z takich teorii rozwinął Trofim Łysenko /1898 – 1976/. Był to szarlatan naukowy, który trząsł genetyką radziecką aż do roku 1964 / do upadku Chruszczowa/. Potrafił przekonać Stalina do swych teorii przyspieszonego rozwoju rolnictwa. Był brutalny. Wawiłowa wtrącił, rękami Berii do łagrów, gdzie w strasznych warunkach umierał.
Łysenkizm musiał być przyjęty w Polsce. We wspomnieniach Pieniążek pisze: „ Wróciliśmy do Moskwy /z objazdu po ZSRR w1950 roku/ w końcu października gdzie sporo czasu spędziliśmy z Łysenką. Był ciągle z nami i przekonywał nas do swej teorii. Roztaczał przed nami świetlaną przyszłość swego kraju. Nie mogłem oderwać oczu od niego. Uwierzyłem mu. Wróciłem z ZSRR przekonany o słuszności jego teorii i stałem się jednym z najbardziej czynnych propagatorów łysenkizmu. Oddałem mu swe pióro. Napisałem wiele dziesiątków artykułów. Wygłaszałem wiele wykładów, zapraszany przez różne instytucje. Aż pękło wszystko jak bańka mydlana. Leningradzcy biolodzy wykazali, że teoria Łysenki nie polegała na faktach, lecz na świadomych lub nieświadomych oszustwach". Profesor musiał wycofywać się. Jego reputacja jako naukowca podupadła. Porównać można podręcznik „Sadownictwo" z roku 1954 z tymże z roku 1958. Potrafi się jednak, po męsku, przyznać: „Jeśli ktoś obecnie, czy po mojej śmierci, chciałby analizować mój żywot, mogę mu sam podpowiedzieć, że moje opowiedzenie się za genetyką łysenkowską stanowi najciemniejszą jego kartę…Powinienem kierować się rozumem a nie entuzjazmem".
W pracy pozytywistycznej był w dalszym ciągu tytanem. Prowadził prace naukowe, jeździł po kraju, doradzał sadownikom. Zorganizował w roku 1956 w Polsce spotkanie sadownicze Wschód – Zachód. Nastąpił przełom w poznaniu się naukowców. Pieniążek wiódł prym na spotkaniach, był tłumaczem dla większości uczonych, gdyż wówczas mało kto znał języki zachodnie. Nawiązywał nowe znajomości. Po Październiku 1956 wznowiono kontakty z Zachodem. Wykorzystywał wszelkie instytucje, osoby prywatne aby tylko nasi ludzie mogli zdobywać doświadczenie międzynarodowe. W grę wchodziły Fundacja Rockefellera, British Council, program rządowy USA – Polska PL – 480 i inne. Potrafił sam załatwiać praktyki powołując się na upoważnienie ministra Ochaba, choć tenże Ochab nic o tym nie wiedział. Trzeba przypomnieć, że w ówczesnych czasach wyjazd do USA na praktyki to była niesłychana nobilitacja w środowisku. Zwiedziło się daleki, bogaty świat, zarobiło się parę ładnych tysięcy dolarów/wówczas to ogromna suma/, wyszlifowało język.
Pieniążek niestrudzenie propagował nowoczesne sadownictwo we wszystkich stadiach produkcji. Przychodziło mu to dosyć łatwo gdyż miał do czynienia z głównie prywatnymi hodowcami. Tacy sadownicy mają pełną odpowiedzialność gdyż inwestują własne pieniądze. W czasach PRL owoców krajowych i warzyw było w bród w porównaniu z innymi krajami obozu.
Ogromna w tym zasługa prof. Pieniążka. Dzisiaj jesteśmy potentatami światowymi w dziedzinie sadowniczej. Mamy ogromną, nowoczesną produkcję nie tylko jabłek, gruszek czy śliwek ale także owoców miękkich jak malina, truskawka i inne.
Andrzej Szwalbe. W styczniu rozpoczyna przyspieszony kurs prawa /formalnie czteroletni/ na UMK w Toruniu. Zaliczono mu jeden rok na tajnych kompletach. Po wojnie brak było inteligencji, brakowało fachowych kadr. Drzwi do kariery publicznej były otwarte. Należało tylko akceptować sytuację polityczną. Szwalbe nie waha się. 11 kwietnia 1947 wstępuje w szeregi Polskiej Partii Robotniczej. Partia przydzieliła mu stanowisko zastępcy dyrektora Centralnego Zarządu Państwowego Przemysłu Konserwowego w Bydgoszczy. Jednocześnie kończy prawo i dyplom otrzymuje 26 czerwca 1948 roku. Potem partia rzucała go na różne kierownicze „odcinki" pracy administracyjnej. Szwalbe 20 września 1951 został dyrektorem administracyjnym Pomorskiej Orkiestry Symfonicznej. Orkiestrę tą upaństwowiono w następnym roku. Szwalbe odegrał w tym procesie decydującą rolę, co było na rękę ówczesnej władzy. Potrzebowała ona społecznego pretekstu. 1 stycznia 1953 roku powstała Państwowa Filharmonia Pomorska istniejąca w tej formie prawnej do dziś. W nagrodę za sprawne działanie Andrzej Szwalbe został jej dyrektorem.
Filharmonii brakowało odpowiedniego gmachu. Szwalbe rzucił hasło budowy jej gmachu. Sprawa nie była prosta, bo potrzeb po wojnie było wiele. Można wiele się zżymać na władze PRL ale w tym wypadku inicjatywa Szwalbego trafiła na podatny grunt. Władza jak każda inna , chciała odnosić sukcesy na wszelakich odcinkach, łącznie z kulturą. Szwalbemu też marzyło się budować gmach Bydgoszczy muzycznej i kulturalnej. Trafił więc swój na swego. Partia powierzyła mu funkcję przewodniczącego komitetu budowy gmachu z jednoczesną funkcją inwestora bezpośredniego. Nasz bohater z najwyższą energią rzucił się w bój. Urbaniści wytypowali znakomite miejsce – teren działek oraz kortów tenisowych przy ulicy Słowackiego. Rozpisano konkurs ogólnopolski na realizację architektoniczną. Jury przewodniczył prof. Piotr Biegański, współtwórca projektu odbudowy Starego i Nowego Miasta w Warszawie. Wygrał projekt bydgoskiego Miastoprojektu, któremu przewodniczył inż. Stefan Klajbor. Jego koncepcja architektoniczna przypominała odbudowywaną w stolicy Filharmonię Narodową. Prace projektowe powstawały w expresowym tempie. Już w lutym 1954 rozpoczęto prace budowlane. Budowę finansowano ze środków pozabudżetowych, ze składek na Społeczny Fundusz Odbudowy Stolicy/sic! to też sprawka Szwalbego/. O budowie, jej szybkim tempie zaczęło być głośno w kraju. Szwalbe zyskiwał sławę. Budowę dwukrotnie wizytowali radzieccy budowniczowie Pałacu Kultury w Warszawie. Budynek wzniesiono tylko z polskich materiałów. Szczególną uwagę przyłożono do akustyki sali koncertowej. Szwalbe słusznie pisał: „ Akustykę zdołaliśmy osiągnąć naprawdę doskonałą. Nie powstydzimy się jej przed Wschodem ani Zachodem".
Budowa trwała cztery lata. 15 listopada 1958 odbył się koncert inauguracyjny. Szwalbe zbudował dzieło życia. Jego aktywność trwała do końca życia, nie tylko zawodowego. On rzucał koncepcję budowy gmachów dla wielu instytucji choćby opery, biura wystaw artystycznych. On był współtwórcą dzielnicy muzycznej wokół filharmonii. Zbudowano w sąsiedztwie gmach podstawowej szkoły muzycznej /rok 1957/, w której uczyło się, na przestrzeni lat, tysiące dzieci. Był animatorem powołania wyższej szkoły muzycznej w pięknym budynku w tej dzielnicy. Dużo musiał się nachodzić aby ten budynek, po reformie administracyjnej w roku 1975, przeszedł do rąk uczelni muzycznej.
W filharmonii życie tętni do dziś. Jest wizytówką bydgoskiej kultury. Bydgoszczanie są do dziś jemu wdzięczni. Uwieczniony w rzeźbie Michała Kubiaka jako skromny pan z laseczką, patrzy na swoją ukochaną filharmonię.
Wróćmy do postawy politycznej Szwalbego. Szedł na pełen kompromis z ówczesną władzą. Zdawał sobie sprawę, że będąc na uboczu niewiele dokona. Jego pozycja w życiu to tylko i aż „organizator życia kulturalnego". Nic poza tym. Nie był pisarzem, poetą, kompozytorem, filozofem. Żeby zrealizować się jak najlepiej nie mógł być w jakiejkolwiek opozycji do władzy lub ją lekceważyć. Musiał z nią współpracować. Niczego inaczej by nie osiągnął, a my razem z nim. S. Pastuszewski pisze: „Władze PRL czerpały ze Szwalbego niemałe korzyści. Bez większego wysiłku koncepcyjnego, miały namacalne w formie instytucji, gmachów i środowisk twórczych sukcesy na polu kultury i nauki. Przy okazji rosła wartość promocyjna miasta. Kto się lepiej prezentował w Warszawie ten więcej otrzymywał". Dalej Pastuszewski dowodzi: „Szwalbe nie potrzebował ideologii do swych działań, choć w pierwszym etapie można go zaliczyć do aktywistów młodzieżowych, formowanych według modelu budowniczego Polski Ludowej. Modelu tego nie przyjął, choć swym pozytywistycznym podejściem do rzeczywistości po części się z nim utożsamiał". Pastuszewski przytacza także opinię sekretarza POP przy Filharmonii Pomorskiej z okresu największego stalinizmu: „W swej pracy wykazuje wysoki poziom polityczny. Jest aktywnym członkiem PZPR i jako taki świeci przykładem. Jego wysoki poziom polityczny, jak również zdolności organizacyjne przyczyniają się do podniesienia świadomości ideologiczno– politycznej wśród załogi. Bierze czynny udział we wszystkich zebraniach partyjnych, związkowych, naradach wytwórczych i artystycznych. Postaw moralna – tak w służbie jak i poza służbą – wzorowa".
Wspomina Ryszard Zawiszewski – sekretarz propagandy KW PZPR w latach 1983 – 1990: „Członkostwo dyrektora w PZPR było formalne, gdyż dyrektor miał inne niż polityczne cele". Szwalbe cały czas pracował nad swą pozycją i autonomią. Budował własną strukturę oddziaływania. Nie miał stałego politycznego protektora. Nie bratał się z nikim. Bał się, że upadek jakiegoś protektora może spowodować jego katastrofę oraz jego planów budowy bydgoskiej kultury. Miał autorytet w bydgoskich władzach. Był niezatapialny. Przeżył , na stanowisku, wszystkich decydentów, którzy mu pomagali, dobrze o nich mówi. Przypomina ich, gdyż mieli duży wpływ na budowę obiektów kultury. Byli to Aleksander Schmidt przewodniczący WRN/wojewoda/, sekretarze KW PZPR Józef Majchrzak, Wiktor Soporowski, Henryk Bednarski, Zenon Żmudziński i wielu innych.
Do końca uznawał PRL-owską, nieformalną przecież, hierarchię władzy. Dążył zawsze do pozyskiwania jej życzliwości i przychylności./ dzisiaj jest to samo/. Nie bardzo chciał się narazić… Wspomina Stefan Pastuszewski; „W roku 1983 środowisko kulturalne Bydgoszczy zbierało podpisy pod petycją o moje zwolnienie z więzienia. Animator akcji, Józef Herold, zatelefonował w tej sprawie do Szwalbego. Dyrektor poparł inicjatywę, ale nie chciał podpisać od razu, tylko wyznaczył spotkanie na godz. 10.00 dnia następnego. Jakież było zdziwienie społecznika, ale też całej ekipy filharmonicznej, gdy okazało się, że… dyrektor nagle zachorował i nie będzie przez dłuższy czas". Tak to było. Nie chciał podpisywać różnych społecznych petycji, lecz pisał własne listy do rządzących, których treść często była ostrzejsza niż opozycyjna. Wolał być z daleka od opozycji.
Andrzej Szwalbe do końca pozostał członkiem PZPR i mimo sugestii opozycji nie dokonał spektakularnego nawrócenia.
Szczepan Pieniążek i Andrzej Szwalbe. Co ich łączyło.
Byli obydwaj ludźmi czynu. Wpadli w wir odbudowy Ojczyzny po wojnie. Uznali, że wszelka walka przeciwko ówczesnej władzy jest bezsensowna. Wstąpili w szeregi PPR – PZPR aby nie stać na uboczu wydarzeń. Władza odwdzięczyła się im powołując ich na stanowiska, które były fundamentem, opoką w dalszym zawodowym i społecznym działaniu. Gdyby tak nie postępowali, nikt by o nich nie słyszał, niewiele by zrobili. Funkcje, które sprawowali, otwierały im drzwi gabinetów wszystkich sekretarzy i ministrów. Umieli to wykorzystać, władcy PRL lubili odnosić sukcesy / jak każda władza/. Działania naszych bohaterów gwarantowały im tychże. Szwalbe i Pieniążek zgrabnie manewrowali, wyrobili sobie niezwykle silną pozycje; nie imały się ich personalne przewroty na szczytach władzy. Byli niezatapialni. Przyjmowali zaszczyty, ordery /Pieniążek – Budowniczy Polski Ludowej 1977/, ale zawsze byli na dystans. W życiu publicznym Szwalbe był skromniejszy. Pieniążek był swego rodzaju showmanem, pełno go było w prasie, radiu i telewizji a także w ogromnie popularnej ongiś kronice filmowej. Obca była Szwalbemu konspiracja okupacyjna, Pieniążek też był szczęśliwy, że przeżył lata wojny spokojnie / choć miał lekkie wyrzuty sumienia/. Obydwaj byli lichej postury. Pieniążek miał raptem 162 cm wzrostu!. Szwalbe był niedużo lepszy. Ale ten wulkan energii…
Obydwaj byli romantykami, dużo zdziałali dla ojczyzny. Ich wizja służby dla kraju była jednak na wskroś pozytywistyczna. Nie widzieli sensu w buncie. My, dzisiaj ogromnie dużo im zawdzięczamy. Polskie sadownictwo jest w ścisłej czołówce światowej, jest wzorem dla innych gałęzi gospodarki. Bydgoszcz ma wspaniałe obiekty kultury, w których kwitnie życie.
Dziękujemy im za to!
Bibliografia
Szczepan Pieniążek, Pamiętniki Sadownika 1997 ss. 259; S. Pieniążek Sadownictwo, Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne 1954 ss. 628; S. Pieniążek Sadownictwo PWRiL 1958 ss. 682; Zbigniew Borecki Wspomnienia, Instytut Sadownictwa w Skierniewicach 2008 ss. 15; Krystyna Starczak – Kozłowska, Życie na przełomie 1999, ss. 345; Stefan Pastuszewski Andrzej Szwalbe a rzeczywistość społeczno – polityczna 2014 ss. 15