Kiedy na drugi dzień po przyjeździe do Tartu wyszedłem rano z hotelu mieszczącego się na Raekoja plats (Placu Ratuszowym), ze zdziwieniem spostrzegłem polską flagę łopoczącą nad wejściem do ratusza. W pierwszej chwili pomyślałem, że jakaś ważna delegacja z naszego kraju gości właśnie w Tartu, ale gdy czekając w kawiarni na śniadanie zacząłem wertować przewodnik, dowiedziałem się, że biało-czerwone barwy ma tutejsza flaga miejska, a nadał je w 1583 roku miastu, które wówczas nosiło nazwę Dorpat, Stefan Batory po zwycięskiej wojnie z Moskwą (1579-1582) i przyłączeniu Inflant do Polski.
Z przyjemnością oglądam ratusz, wzniesiony w latach 1782-86 według projektu niemieckiego architekta z Rostocku – J. Waltera, przypomina bowiem niderlandzki pałacyk z efektowną fasadą ozdobioną dwunastoma pilastrami i rozległym frontonem mieszczącym w środku owalne okno z bogato dekorowanym obramowaniem. Trójkondygnacyjną bryłę budynku pokrywa stromy, czterospadowy dach, zwieńczony oryginalną wieżyczką zegarową. Przed głównym wejściem do ratusza strzela w górę strumieniami wody fontanna. W jej środku zakuty w spiż młodzian przytula do siebie spiżową dziewczynę, starając się osłonić ją przed bryzgami wody spiżową parasolką.
Cały Plac Ratuszowy sprawia przyjemne wrażenie. Wybrukowany jak za dawnych czasów kamieniami, ma kształt trapezu. Jego pierzeję północną stanowią neoklasycystyczne kamienice, które stoją tu w niezmienionym kształcie od końca XVIII wieku. Szczególnie dwie z nich przyciągają oczy – jedna jest tak odchylona od pionu, jak krzywa wieża w Pizie, druga zaś, ostatnia w szeregu, ozdobiona została wieloma klasycystycznymi rzeźbami, umieszczonymi w niszach elewacji. Jest to dom zbudowany w 1793 roku dla Barcleya de Tollye’go, naczelnego wodza i ministra wojny cesarstwa rosyjskiego z okresu 1812-1814. Przeciwległa, południowa pierzeja datuje się na późne lata 40. i wczesne 50. XX wieku i nie jest już tak efektowna, bowiem jej pierwotna zabudowa została zburzona podczas II wojny światowej, a postawione w jej miejsce budynki niczym się specjalnie nie wyróżniają. Od zachodu plac zamyka ratusz, od wschodu przechodzi w nadrzeczny bulwar, za którym płynie Emajõgi. Przez rzekę przerzucono w tym miejscu na polecenie carycy Katarzyny II most o nazwie Kaarsild, prowadzący dzisiaj do współczesnych dzielnic miasta. Przeznaczony jest tylko dla pieszych. Kilka metrów ponad nim biegnie betonowy, szeroki na pół metra łuk. Służył on i chyba nadal służy studentom dorpackiego, a teraz tartuskiego uniwersytetu do zapewnienia sobie zdania poprawkowego egzaminu. Istnieje bowiem przesąd mówiący, że student, któremu profesor postawił dwóję, musi przejść po tym łuku na drugą stronę Emajõgi, jeśli chce uzyskać pozytywną ocenę w sesji poprawkowej.
Ulicą Ulikooli idę z Placu Ratuszowego do uniwersytetu. Już po 100 metrach wyłania się zza zakrętu klasycystyczny gmach z imponującym portykiem, utworzonym przez sześć potężnych kolumn podpierających tryglifowy fryz z gzymsem oraz tympanon. Zbudowano go w latach 1804-09 według projektu niemieckiego architekta Johanna Wilhelma Krause.
Przed głównym wejściem odbywa się właśnie inauguracja roku akademickiego. Do tłumu zebranych na dziedzińcu studentów podjeżdża elegancka bryczka. Na koźle stangret we fraku i cylindrze, obok niego mieszczka w stroju z końca XIX wieku, z tyłu rektor w zwykłym, współczesnym garniturze. Orkiestra gra powitalnego marsza, studencka brać wiwatuje, z okien budynków uniwersyteckich pozdrawiają zebranych kierownicy katedr i ich asystenci. Kiedy jednak przyglądam się baczniej tym oknom, spostrzegam, że to nie żywi ludzie, lecz ich zdjęcia naturalnej wielkości, tak wkomponowane w okienne otwory, iż zdają się być rzeczywistymi postaciami. Rektor znika w drzwiach rektoratu, za nim podąża część zebranych, mieszczka wysiada z bryczki i częstuje studentów cukierkami, ja zaś wędruję między budynki uniwersytetu, żeby bliżej zapoznać się z jego historią.
Początki uczelni datują się na rok 1585, gdyż wtedy Stefan Batory założył w Dorpacie kolegium jezuickie. Przetrwało ono do 1625 roku, kiedy to Szwedzi zdobyli Dorpat i zabrali Rzeczpospolitej całe Inflanty. Siedem lat później król szwedzki Gustaw II Adolf założył w murach kolegium drugi z kolei (po Uppsali) uniwersytet w północnej części Europy. Jego ówczesna nazwa – Academia Gustaviana Dorpatensis – przetrwała do dzisiejszych czasów. Dorpacki Uniwersytet stał się w XIX i początkach XX wieku Alma Mater dla wielu Polaków. Kiedy Rosjanie zamknęli Uniwersytet Warszawski, a w innych uniwersyteckich szkołach na terenie Królestwa i Rosji nauczano tylko w znienawidzonym języku rosyjskim, wielu polskich studentów wyjechało do Dorpatu, bowiem tutaj językiem wykładowym był niemiecki. Uniwersytet Dorpacki ukończyło około 2300 naszych rodaków. Wśród nich byli tak wybitni Polacy, jak Tytus Chałubiński – znakomity lekarz, nazywany ojcem Zakopanego, Bronisław Malinowski – światowej sławy etnograf, Wincenty Lutosławski – najbardziej znany polski filozof początków XX wieku, Józef Weyssenhof – popularny w okresie międzywojennym powieściopisarz, Jan Niecisław Ignacy Baudouin de Curtenay – znawca języków słowiańskich, Stanisław Wojciechowski – drugi prezydent II Rzeczpospolitej Polskiej, Władysław Raczkiewicz – ostatni prezydent II RP, Benedykt Dybowski i Aleksander Czekanowski – wybitni badacze Syberii. Nawet Józef Piłsudski chciał studiować w Dorpacie medycynę, na szczęście nie przyjęto go i dzięki temu nie został lekarzem, lecz Naczelnikiem Państwa Polskiego.
Były lata, kiedy Polacy stanowili ponad 10% wszystkich studentów Uniwersytetu Dorpackiego. W 1828 roku kilku wileńskich Filaretów założyło tutaj „Polonię” – pierwszą polską korporację studencką, której członkowie prowadzili działalność narodowo-wyzwoleńczą i brali udział w powstaniu listopadowym, a potem styczniowym. Nie tylko patriotycznymi poczynaniami wyróżniali się w Dorpacie polscy studenci. Znany był ich niezwykły pociąg do napojów alkoholowych, które sami produkowali. Szczególną sławę zdobyła mieszanka różnych wódek i likierów, nazwana od nazwiska jej twórcy, Michała Karboniewicza, „karboniewiczsznaps”. Tenże student wymyślił także „turka”, złożonego z araku, likieru różanego i kurzego żółtka, którego wypicie w małej nawet ilości kończyło się nieodmiennie zwaleniem z nóg. Inny znowu polski żak zasłynął wjechaniem na koniu do swojej stancji mieszczącej się na drugim piętrze drewnianego budynku. Potem, żeby tego konia sprowadzić na dół, trzeba było rozebrać cały dom. Na szczęście, polscy studenci znani byli nie tylko z hulanek i swawoli, ale także z poczucia honoru i uczciwości. Można było im bez obaw o odzyskanie pożyczać pieniądze, nie można natomiast było ich obrażać, gdyż czyn ten kończył się zwykle pojedynkiem.
Kiedy wędruję uliczkami wokół uniwersytetu, co chwilę natykam się na jakiś pomnik. Oto Gustaw II Adolf spogląda dumnie z postumentu na swoje dzieło i na wmurowaną w ścianę uniwersyteckiego budynku tablicę, na której widnieje płaskorzeźba przedstawiająca noblistę z 1903 roku, chemika Wilhelma Ostwalda. W pobliżu siedzi z księgą w ręku absolwent dorpackiej uczelni, a potem twórca nowoczesnej embriologii, Karl Ernst von Baer (1792-1876); obok stoi zadumany Willem Reiman (1861-1917) – jeden z pierwszych profesorów nauczających Estończyków ich własnej historii i literatury. Smukły młodzian z kijem podróżnika w ręku i książką pod pachą to poeta Kristjan Jaak Peterson (1801-1822), zaliczany do najwybitniejszych twórców oryginalnej estońskiej literatury. Przed starym anatomicznym teatrem dostrzegam popiersie Friedricha Roberta Faehlmanna (1798-1850) lekarza i pisarza, wykładowcę farmakologii na uniwersytecie, a jednocześnie etnologa, który pierwszy zebrał, a następnie wydał legendy i mity mieszkańców małych miejscowości estońskich. Na podstawie tych prac inny lekarz i pisarz, Friedrich Reinhold Kreutzwald (1803-1882), stworzył narodowy epos „Kalevi poeg” (Syn Kalewy). Jego pomnik znalazł miejsce na nadrzecznym bulwarze. Zaś Kalevi poeg w postaci muskularnego młodzieńca z mieczem w ręku stanął w odległości kilkudziesięciu metrów od swego twórcy. Na tymże bulwarze wyłania się z kamiennego głazu popiersie Oskara Lutsa (1887-1953), popularnego w swoim czasie prozaika i dramaturga.
Większość starych budynków uniwersyteckich rozłożyło się na zalesionym wzgórzu Toomemägi. Aby je zobaczyć, przechodzę nad głębokim jarem po Diabelskim Moście, zbudowanym w 1913 roku dla uczczenia 300-lecia panowania dynastii Romanowów, ozdobionym wizerunkiem cara Aleksandra I. Na szczycie wzgórza odnajduję ruiny XIII-wiecznej, gotyckiej katedry św. św. Piotra i Pawła, w której ks. Piotr Skarga wygłaszał kazania w czasach, gdy nauczał w kolegium jezuickim założonym przez Stefana Batorego. Chór zrujnowanej podczas inflanckich wojen świątyni został odbudowany w latach 1807-1822 z przeznaczeniem na uniwersytecką bibliotekę, a dzisiaj mieści Muzeum Historii Uniwersytetu. Nieco wcześniej, bo w 1805 roku zbudowano w pobliżu Theatrum Anatomicum, gdzie studenci medycyny uczyli się anatomii ciała ludzkiego. Dwa sąsiednie budynku zajmował od 1802 roku szpital uniwersytecki, który dopiero w 1992 roku przeprowadził się do nowoczesnych gmachów. Nad tymi budowlami dominuje obserwatorium astronomiczne, wzniesione w 1810 roku. Pracował w nim między innymi Friedrich Georg Struve (1793-1864), który zapoczątkował badanie gwiazd podwójnych i wielokrotnych. Uczczono go, oczywiście, pomnikiem, ale w jego nowoczesnych, abstrakcyjnych kształtach nie potrafię znaleźć związku z wielkim astronomem. Po obejściu w koło całego wzgórza i przeczytaniu wszystkich rozmieszczonych tam pamiątkowych tablic, dochodzę do wniosku, że nie bez racji Estończycy uważają Tartu za intelektualną stolicę swojego kraju i już się nie dziwię, że nazywają je „Atenami nad rzeką Emajõgi”.
Kiedy wracam do śródmieścia – już nie przez Most Diabelski, lecz Anielski, zbudowany w 1838 roku, z medalionem na środkowym przęśle upamiętniającym Georga Friedricha Parrota (pierwszego rektora uniwersytetu po wznowieniu jego działalności w 1802 r.) – u podnóża Toomemägi znowu natykam się na pomnik. Widać wyraźnie, że mieszkańcy Tartu lubują się w stawianiu posągów swoim zasłużonym mieszkańcom. Tym razem jest to Mikołaj Pirogow (1810-1881) – profesor Dorpackiego Uniwersytetu, anatom i chirurg, który wprowadził eter do znieczulenia ogólnego. Nieco dalej, przy tej samej ulicy Ulikooli umieszczono na wysokim postumencie kolejne popiersie – Barcleya de Tollye’go (1761-1818), wspomnianego już rosyjskiego ministra wojny. Sąsiednią aleją idą „Ojciec i syn”, dzieło Üllo Õuna (1940-1988), który wyrzeźbił siebie i swojego półtorarocznego syna, nadając mu przy tym równy sobie wzrost. Przed teatrem stoi Karl Menning (1874-1941), dyrektor tegoż teatru w okresie międzywojennym, a przed filharmonią dyryguje niewidzialną orkiestrą Eduard Tubin (1905-1982), kompozytor i dyrygent, jeden z najznamienitszych estońskich muzyków. Najbardziej oryginalną rzeźbiarską kompozycję tworzą irlandzki pisarz Oskar Wilde (1854-1900) i pierwszy wielki estoński prozaik Eduard Wilde (1865-1933). Przedstawiona jest ich hipotetyczna rozmowa, która mogła mieć miejsce w 1892 roku, ale w rzeczywistości nigdy się nie odbyła. Jakby Wilde’ów w tej kompozycji było za mało, usytuowano ją na tle kamienicy, w której trzeci Wilde – Peter Ernst Wilde (1732-1785) drukował pierwsze estońskie czasopisma. Jak na 100-tysięczne miasto liczba pomników, które co krok napotykam, jest imponująca. Również tablic pamiątkowych jest bez liku, a wśród nich poświęcona Stefanowi Batoremu – ufundowana w 2005 roku przez naszą ambasadę.
Oprócz zabytkowych budowli uniwersyteckich oglądam jeszcze najstarszy w mieście, XIV-wieczny kościół św. Jana (Jaani kirik) przy ulicy Jaani, z widoczną z daleka, potężną, kwadratową wieżą; usytuowany po sąsiedzku Sobór Uspieński z 1786 roku i XIX-wieczne, drewniane budynki leżące na zachód od Toomemägi, w których polscy studenci mieli zapewne swoje stancje. Zaglądam też do ogrodu botanicznego przy ulicy Lai, gdzie zadziwia mnóstwo kwitnących ciągle, mimo późnej jesieni, kwiatów. Samych rudbekii naliczyłem 13 odmian. A ileż tu gatunków, o których istnieniu nie miałem dotąd pojęcia. Jest tu też palmiarnia, gdzie można chociaż na chwilę przenieść się w egzotyczny świat tropikalnej roślinności.
Wracam do hotelu nadrzecznym bulwarem. Spotykam po drodze wyłącznie młodych ludzi. Jedni idą gdzieś spiesznie, drudzy przysiedli na ławeczkach pod pomnikami dorpackich uczonych, jeszcze inni dyskutują w niewielkich grupkach, siedząc wprost na trawie u podnóża Toomemägi. Jeszcze są rozkrzyczani, jeszcze panuje wakacyjny nastrój, ale już za parę dni zaczną ślęczeć nad książkami i radosny gwar ustąpi miejsca skupieniu. I tak się będzie działo przez kilka następnych miesięcy. Ale w końcu kwietnia intelektualna stolica Estonii, zamieni się w wesołe miasteczko. Wtedy to na Plac Ratuszowy i okoliczne uliczki wylegną tysiące studentów, by przez kilka dni hucznie obchodzić Wiosenne Dni Uniwersytetu (Ulikoolo Kevadpaevad). Liczne koncerty, popisy taneczne, występy akrobatów, przeróżne konkursy, pochody w średniowiecznych zbrojach, biegi uliczne, wyścigi kajakowe na rzece, pokazy sztucznych ogni, jarmarki i rozmaite festiwale nie pozwolą mieszkańcom miasta zasnąć do późnej nocy. I wtedy warto przyjechać do estońskich Aten nad rzeką Emajõgi, aby wraz ze studentami powitać nadchodzącą wiosnę.