Ja to chyba jestem Marzycielem, z tym że o dziwo moje marzenia się spełniają. Tak z pół roku temu rozmawiałem z siostrą Kasią, że poleciałbym do Nowego Jorku. Po prostu tak dla odmiany, żeby się coś działo, bo ciągle te podróże po Polsce i po Europie; a tak człowiek znowu by chciał polecieć gdzieś dalej. Najlepiej na inny kontynent. To jest, to takie ekscytujące doświadczenie jakby się leciało, zupełnie na inną planetę. W każdym razie dla mnie. A tu, niespodzianka. Nagle siostra Kasia dzwoni do mnie i się pyta, czy już wydrukowałem bilety ? Ja się pytam: jakie bilety ? Na to siostra: jak to jakie bilety? Na Basquiata i na Warhola. To ja sobie myślę, to ja lecę do Nowego Jorku. Nareszcie! Ale siostra już mnie sprowadza na ziemię i powtarza, i to po dwa razy: do Paryża, do Paryża. A ja sobie myślę, Paryż nie Paryż, a dla mnie i tak to będzie Nowy Jork. Bo jeżeli mam oglądać obrazy Basquiata i Warhola, to tak jakbym był w Nowym Jorku, chociaż cały czas, przecież będę w Paryżu. No, nie ?
Cóż może teraz po kilka razy powtórzyłem to samo w różnych słowno-zdaniowych konfiguracjach, ale tak to już jest jak się będzie oglądać prace Andy Warhola, który swoje jak i nieswoje zdjęcia, tematy plastyczne powtarzał, przetwarzał po kilka razy. Najlepiej tak, żeby każdy obraz wykonany techniką offsetową (sitodruk) kosztował po 25 tysięcy dolarów amerykańskich.
Kiedy już dojechałem do Paryża - po drodze przez wiele godzin rozmawiając z pewną Ukrainką z Odessy - to z dworca autobusowego zaraz udałem się do Muzeum Orsay. Po drodze rozmawiając z kolejną osobą, tym razem z pewnym Francuzem, który właśnie jechał do pracy do biura. I jak to dobrze, że go spotkałem, bo jak zwykle Francuzi w sprawie czegoś strajkowali, a wiadomo najlepiej strajkować w samym centrum Paryża. Dzięki temu bardzo miłemu Francuzowi w ogóle wydostałem się z jednej stacji metra, wszedłem do kolejnej stacji metra, a nawet wsiadłem do tego co trzeba pociągu. Uff!
Zanim z siostrą Kasią udaliśmy się na wystawę Basquiat x Warhol " Obrazy na cztery ręce " Fondation Louis Vuitton, to trochę do tego czasu obejrzeliśmy. Najfajniejszy był spacerek wśród zieleni, żeby zobaczyć: co też tam miała w swojej kolekcji malarskiej Berthe Morisot ? A tu: a kuku! Niespodzianka. Wielki pomnik przedstawiający La Fontaine`a dłuta wspaniałego Augusta Rodin. Zaraz się przysiadłem do wielkiego bajkopisarza i kolejne super zdjęcie z Paryża już miałem. Jeszcze Luwr, a wiadomo na Luwr dwie godziny to za mało. Najlepiej zarezerwować sobie na to cały dzień z przerwą na obiad lub na kawę w zależności od zasobności portfela. Już to sprawdziłem, najlepiej przyjść na samo otwarcie, a wyjść pół godziny przed zamknięciem muzeum, bo wszelkie skróty, że się da szybciej wszystko obejrzeć, to nierealne marzenia.
Obrazy Basquiata i Warhola można było zobaczyć w nowym, ładnym budynku fundacji Louis`a Vuitton`a. Troszkę mnie się on skojarzył z pewnym bardzo znanym budynkiem z Sydney (jeżeli chodzi o bryłę architektoniczną) ale pomyślałem sobie, że lepiej tak niż byle jak, bez wyrazu. Wystawa była na kilku poziomach, ale super się zwiedzało. Ruchome schody w górę i w dół do tego windy, sklepy z pamiątkami. Przed muzeum park, a tam coś do kupienia dla każdego na każdą kieszeń. Duże, białe sale wystawowe jeszcze większe niż w Centre Pompidu. Jeszcze do tego schody zewnętrzne, tarasy widokowe. Można powiedzieć dla architekta piątka z plusem. Wszystkie wymogi dla zaprezentowania nowoczesnej sztuki spełnione w stu procentach. Tak, że w pewnym momencie pomyślałem, że ja do Paryża przyjechałem, żeby oglądać piękną architekturę, a nie obrazy.
W tym miejscu powinienem coś napisać o artystach dla których przyjechałem z tak daleka. Co tu mówić, były to niewątpliwie bardzo złożone osobowości. Jednym zdaniem żadnego z nich nie da się opisać, ponieważ na ich twórczość złożyło się wiele czynników. Szczególnie dzieciństwo. Dla Andy`ego Warhola, bardzo ważna była jego matka Julia, która bardzo długo mu towarzyszyła w jego życiu nie tylko w Pittsburgh, gdzie się urodził, ale także w Nowym Jorku. Natomiast Jean-Michel Basquiat to dziecko, które się urodziło w Brooklynie, w Nowym Jorku. Może stąd ta ciągła dychotomia w jego życiu i w jego twórczości. Znaczne sprzeczności, które mimo wszystko się uzupełniają. Kolor skóry, też miał znaczenie. Może jeszcze warto wspomnieć o orientacji seksualnej Warhola, która jednak nie pozwalała mu zbudować trwałego związku partnerskiego. Może? Stąd to ciągłe odgradzanie się od świata tym aparatem fotograficznym, który cały czas nosił na piersi.
Kiedy mówimy o twórczości Basquiata i Worhola jednak musimy wziąć pod uwagę, że jednak jest to już twórczość, która należy do przeszłości, a oni już są ikonami amerykańskiej sztuki. W tym miejscu można by wymienić kilka nurtów, które dominowały w latach 70-tych i 80-tych, ubiegłego wieku. Z pewnością najbardziej widocznymi kierunkami w sztuce, w tym czasie był pop-art i graffiti. Można powiedzieć, że twórcy tych kierunków inspiracji dla swojej sztuki nie musieli szukać daleko. Była ona wprost na wyciągnięcie ręki jak puszki z zupą firmy Campbell (twórczość Warhola) czy różne rysunki, teksty, napisy na ścianach opuszczonych kamienic w Nowym Jorku ( twórczość Basquiata ).
I tu w tym miejscu, moglibyśmy dojść do pewnego uproszczenie, że twórczość obu artystów jest tak bardzo amerykańska, że bardziej już nie może być. Jednak żebyśmy tak myśleli dobrze zadbali ci, którzy ich sztukę promowani nie tylko w Ameryce, ale i w Europie. Również w Japonii. To pewne uproszczenie. Ponieważ jeden jak i drugi artysta dużo podróżowali i dużo, i szybko się uczyli od innych artystów. Nie tylko z Europy, ale i z Afryki. Co wyraźnie widać w twórczości Basquiata. A wpływy Bauhausu od samego początku, jeszcze z Pittsburga są widoczne w twórczości Andy Warhola.
Tak to cały czas: nauczyciele, szkoła, ulica, sklep, różne amerykańskie strachy i uprzedzenia. Ale jednak o czymś niewyrażalnym trzeba by wspomnieć opisując twórczość tych tak bardzo rozpoznawalnych artystów. Jednak w ich twórczości jest pewna magia. Zapewne to się wiąże z ich pochodzeniem. U Basquiata może to być, to coś, ze strony ojca, który był Haitańczykiem (vodu) u Warhola może to być, to coś ze strony jego mamy, która urodziła się w rodzinie Łemków (zresztą jego ojciec też) na terenach dzisiejszej Słowacji. To coś ? niewyrażalnego w ich wspólnych pracach się bez żadnych zgrzytów łączy. Kiedy oni tworzą z innymi twórcami, tego czegoś magicznego nie ma. Między nimi w ich pracach, cały czas trwa pewien dialog, który nie wyraża się w słowach, ale w pewnej tajemnicy, że najzwyczajniejsza rzecz przez nich przedstawiona może mieć, bardzo powierzchowna znaczenie, jak i nie. Cały czas pojawiają się różne znaki, symbole, które w zależności od kontekstu, mogą diametralnie zmienić swoje znaczenie. Co świadczy o ich niesamowitej inteligencji, którą w różnych wywiadach, wypowiedziach za bardzo się nie popisywali.
Mnie na wystawie najbardziej podobał się obraz Basquiata na którym były francuskie flagi, wieża Eiffla, zielone żaby fruwające w błękicie nieba. Chociaż też były niepokojące, jego prace, ale ja zawsze szukam czegoś pozytywnego, żeby po wystawie pójść sobie spokojnie na lody albo na tiramisu, ale to w mojej ukochanej Italii. A z prac wspólnych Andy Warhola i Jan-Michela Basquiata wybrałem obraz przedstawiający wielką wygraną, to znaczy milion dolarów. Jest to szczególny obraz, można powiedzieć zaklinający rzeczywistość. Na co ja jak najbardziej, może być i milion dolarów amerykańskich, najlepiej jeszcze w tym roku, bo z chęcią bym się wybrał na trzytygodniową podróż do Indii, tego jakże egzotycznego kraju. W którym, zapewne na sam koniec, kupię sobie małego słonika z wysoko podniesioną trąbką do góry, na szczęście.
Kiedy już ukończyłem ten esej o sztuce i już miałem go wysłać do redakcji "Akantu" to jednak moje sumienie nie pozwoliło mi go wysłać bez pewnego dopełnienia. Otóż po śmierci Andy Warhola jego majątek został wyceniony na ponad 100 000 000 dolarów amerykańskich, następnie większość z tych pieniędzy, zgodnie z testamentem Andy Warhola została przekazana na rzecz fundacji jego imienia, która w przyszłości miała pomagać młodym artystom. Można powiedzieć, pewne koło się zamknęło, jak jego ojciec zaoszczędził pewną sumę pieniędzy, żeby on mógł studiować, tak i on przez całe swoje życie, ciężko pracując, zaoszczędził tyle pieniędzy, że i inne osoby, które na to nie stać będą się mogły zajmować, tym co najbardziej lubią lub tym, co pozwoli im zmienić ich życie na lepsze.