Nasze życie jest wędrówką, odwieczną tułaczką i podróżą w nieznane. No, może nie wieczna, ma przecież swoje nieuchronne ograniczenia długością życia stale dziś wydłużaną: tyleż szaleńczo, co nieco bezrefleksyjnie.
Ta wędrówka jednak, to bolesna próba odnalezienia siebie i jakiejś cząstki… boskiej, albo też i innej mocy nieznanej, albo też: ulotności piękna ukrytego we wrażliwości wyobrażania sobie nieznanych światów i… wszechświatów, nowych, przecież wciąż dziewiczych, nieodkrytych i nieznanych, magnetycznie wciągających przestrzeni dla: Twojej i mojej duszy.
Tak też odbieram poezję twórców, którzy mówią, piszą i malują, również moimi myślami, moją wrażliwością, wreszcie moim światem doznań i wartości. Tak postrzegam generalnie siłę literatury, we wchodzeniu w świat kolejnej opowieści, która wzbogaci mnie: nową myślą, nowym doznaniem i kolejnym zamyśleniem. Proza, swoją barwnością i sytuacją, która niepowtarzalnie wpłynie na to, kim się staję każdego dnia, a poezja swoją wizjonerską refleksją skłaniającą do obudzenia szarych komórek mózgu i wstąpienia na nowy, nieznany szlak słów i światów.
Tak się dzieje z każdym nowym tomem Stefana Jurkowskiego, który praktycznie zawsze przynosi dozę niepowtarzalnych metafor, nowej przestrzeni pomiędzy słowami i tej niezbędnej do życia pożywki odkrywania nieznanego. Choć niby poeta pisze o tym, co wszyscy widzimy za oknem, o tym czego doświadczamy sami na co dzień, ale pisze jakby od nowa, na nowo zastanawiając się nad: losem, czasem i przestrzenią, w której przyszło nam żyć i umierać. W tej wędrówce jest to właśnie Epizod podróżny.
Wszystko bowiem dziej się tu i teraz. Niby te same dylematy, stare, odwieczne pytania, bez odpowiedzi, ten sam zgiełk, targowisko próżności, powierzchowności i banału tego świata, a w tym wszystkim my, zdani na łaskę i niełaskę czasu, na presję wewnętrznych rozterek, niby tych samych, ale w jakże innych, nowych kontekstach, w nowych szatach, nowej codzienności i oczywiście zawsze powtarzającej się i podobnej, ale jednak subiektywnie naszej, beznamiętnie doznawanej i odbieranej, przetwarzanej rzeczywistości z tym jednym, jedynym bagażem doświadczeń i współczesnej może wręcz chorej wyobraźni.
Przyszło nam bowiem żyć w czasach dynamicznych, negujących stare wartości i porządki, w czasach coraz mocniej nienormalnych jak na standardy minionych tysięcy lat. Wszystko już było, i było właściwie to samo, ale niestety nie tak samo. Nowe technologie, nowe hierarchie wartości, negacja wszystkiego, spychanie antropologicznej centrali do wnętrz własnej samorealizacji i rozpad empatii pod pozorami medialnych wspólnot przyniosły: pustkę, samotność i rozpacz. Czy to samo przynosi poezja współczesna? I tak i nie.
Właśnie tutaj widzę szansę na ocalenie nas jako nas. Lektura Epizodu podróżnego w kontekście całej poezji, z której dziś jestem zbudowany, z tych wielkich mistrzów i wielkich buntowników, z liryków i z krzykliwych prowokatorów, z całego zmiksowanego doznania przeczytanych wierszy od Reja po Stachurę, od Jerzyny po Gąsiorowskiego, od pana Y do pani X, z banału i z monumentu – cały ten bagaż mówi mi: pytam wciąż, bo nadal żyję, poezjuję, bo los świata nie jest mi obojętny, los świata, czyli nasz los – Twój i mój i naszych dzieci. I może naszych słów.
***
nigdy nie spotkałem
własnej twarzy
w tłumie
w eremie
w trawach
w morzu
widziałem różne
niektóre nawet podobne
psychopatyczne zbrodnicze
prymitywne debilne
bestialskie
ale swojej nie spotkałem
choć po części we wszystkich
tkwi moja
więc jeśli ty chcesz ją spotkać
próbuj –
mnie się nie udało
Mnie również. Jedynie to przeklęte lustro. Deformacja i pokuszenie. Tam jednak nie ma naszych twarzy, są podobne. To nie my. To nasze odbicia, a odbicia, jak wiemy podlegają złudzeniom i oczekiwaniom. Podlegają halucynacjom i fatamorganie – zjawiskom i żywiołom typowym dla ludzkiej pychy i samozadowolenia tak obcego prawdziwym poetom.
Stefan Jurkowski zamienił miasto baczyńskiego na miasto różewicza (…) trzeba zamieniać poetów. Sprzedawać miejsca (przecież dziś wszystko jest na sprzedaż).
odwiedzam dawne miejsca
wchodzę w nazwy wpadam
w przerwy między słowami spalam się
w znaczeniach i niezrozumieniach
wszystko gwałtownie żyje
- domy drzewa figury świetlne
odnawiają blask i kształty
pory roku
obok siebie
- zieleń wciąż młoda
krematoryjny upał
liście kleją się w deszczu
śnieg nie topnieje –
jednocześnie zatrzymane w ruchu
na sekundę lub dwie
Te dwie sekundy to właśnie nasza szansa. Ucieczka z ciągłego, odwiecznego ruchu, z permanentnej płynności, z losu, który skazał nas na doświadczenie końca, na ból pożegnań, na wspomnienie spojrzenia odchodzącego psiaka, którego przestaje wszystko boleć i odchodzi do krainy wiecznych łowów i szczęścia bez bólu, albo odchodzi gdzieś, w nieznane i nasze czułości pozostają już tylko wzruszającym wspomnieniem. Te dwie sekundy mamy, nic więcej.
To dużo. Dla mnie bardzo dużo. Dla mnie to właśnie wyjaśnia Wszystko.
Dla jednych dużo, dla innych niewiele. Na sekundę lub dwie widzimy coś, czujemy i stajemy się poetami. Poetami bez słów, wierszy i poematów. Poetami życia i trwania. W tej optyce każdy rodzi się poetą, ale nie każdy ma odwagę nim się stać. Choć na moment.
Znam nieszczęśników (i nieszczęśnice, przecież wiecie) którym weszło to w krew na dłużej i pałętają się od śmietnika do śmietnika, ubrudzeni, utrudzeni, bezdomni, bezmajętni i piszą te swoje wiersze, a potem je czytają w niemal pustych salach, a jeśli choć trochę wypełnionych, to rodziną i znajomymi. Znam ich, sam stałem się ich częścią, podzieliłem ich los i los ten uważam za jedynie możliwy. Przeznaczenie. Determinacja. Nie ma w tym przypadku. Jest chyba dziejowa konieczność i każdy z nas staje się tym kim mu było pisane się stać. Tylko cóż to za dzieje, w których zwycięża ta powszechna deformacja?
Epizod podróżny to kolejny dobry tom współczesnego polskiego poety, przedstawiciela najwytrawniejszej dziś formy poezji, mianowicie poezji próbującej ocalić człowieka w człowieku. Poezja ostatniej deski ratunku, patrząca współczująco na nasze współczesne niewolnictwo na falach pseudowolności i patrząca litościwie na fałszywe pomniki i cokoły, świadectwa ludzkiej pychy i głupoty. Poezja nadziei bez nadziei, ale z nadzieją w myśleniu i czuciu. Wyzwolony umysł w poezji. I w tej optyce nadal i na nowo
Czucie i wiara silniej mówi do mnie / Niż mędrca szkiełko i oko
Jakie czucie i jaka wiara zapytacie? Bardzo rozsądnie. O to właśnie trzeba pytać. Tak właśnie pobudza S. Jurkowski – poeta tego świata. Prowokuje do myślenia i do czucia, i do wnikania w głąb istoty i wnętrza. Tak należy czytać poetę. Jątrząc wyobraźnię. Śniąc dalej już swoim snem.
przeszłość to jest dziś
tylko cokolwiek za blisko
nawet zaczyna wyprzedzać
kołysze się przed nami niczym przynęta
dopaść ją wsłuchać się w minuty
które jak metalowe kółeczka zdradziecko
wabią martwą kołysanką
zagradzają drogę
dzwonią i dzwonią
trzymają nas na łańcuchu
Tym właśnie jesteśmy. Łańcuchem wspomnień, cieniem zbyt bliskiej przeszłości, aby właściwie ocenić czasy i ludzi, ale szukamy, bywamy niespokojni, niezaspokojeni, wiercimy się na tych swoich miejscach, wciąż chcemy dalej i więcej i nienasyceni szukamy pomimo wzlotów, upadków i porażek, dlatego też wszyscy nadal jesteśmy poetami na tej pustyni słowa dzisiejszego świata bezdusznych i bezmózgich marionetek.
I choć osacza mnie przerażenie, wlecze się za mną lęk, wciąż idę wiedząc, że ta wędrówka, to wszystko co mam, … - spotkania, wydarzenia, epizody podróżne, kolejne wiersze…
napisać długi wiersz
tylko po co
kto przeczyta i pokaleczy
się o metafory
a nawet gdyby –
słowa spełnią przypisane im role
ale szybko
wygasną jak ognisko
biwak dobiega końca
gniją niedopieczone kiełbaski
posiwiałe węgielki
zmieniają się
w śniegi
A śniegi topnieją na kolejnych cmentarzach. Prezes Związku Literatów Polskich Marek Wawrzkiewicz coś o tym wie. Zapytajcie go sami, ilu już poetów pożegnał, na ilu pogrzebach rocznie wygłasza te swoje jakże czułe wspomnienia, które na sekundę lub dwie poruszają zgromadzonych, a potem świat toczy się dalej, toczy się jak zwykle… Dalej i dalej i tak od wieków i bez końca. Z tym, że dziś poeta, to już nie to samo, co 40 lat wcześniej. To zbyteczny wybryk ewolucji, którego ogląd i sumienie właściwie przeszkadzają. Niemal wszystkim. Czasami wydaje mi się, że nawet tym wyedukowanym polonistom, a może zwłaszcza im? Chcą się oni bowiem załapać na karuzelę tego nowoczesnego świata i skamlą żałośnie o oryginalność ponad miarę i za wszelką cenę? Tak to wygląda z perspektywy nagród i wyróżnień, czy nawet odznaczeń.
Wyobraźcie sobie, że nawet to nasze (ponoć elitarne) środowisko wyhodowało (sic!) frustratów proszących, aby ich powtórnie odznaczono, przy lepszej i szerszej publiczności, gdyż tamta (kiedy, faktycznie przyznano to odznaczenie) jak się okazuje była niewystarczająca. Fuj. To się jednak dzieje na naszych oczach. Ludzie, którzy wstydu nie mają i składają takie prośby niemal oficjalnie, mienią się być poetami, działaczami, prezesami, dyrektorami, odznaczonymi tu i tam. Ileż to warte, zapytam, gdyż wyżebrane? No, ale cóż, przecież w CV jakże pięknie to się potem prezentuje, a dalej tak zwany ogół ludzki uważa, że ma do czynienie niemal z Bogiem, a co najmniej z omnibusem, erudytą i przypadkiem renesansu – postacią wybitną.
Wybaczcie tę dygresję i wróćmy do Stefana Jurkowskiego i jego Epizodu podróżnego. Dygresja była o tyle a propos, iż takich czasów dożyliśmy. Mieszają nam się wybitni, upadają autorytety, wypaczona młodość narzuca ich brak, mnoży się świat przewartościowań i wątpliwości celowo wzniecanych, aby nadeszło nowe – nowe zapytam – czyli jakie?
Wiersze Stefana Jurkowskiego są między innymi takim sygnałem ostrzegawczym, znakiem przestrogi, czy wołaniem o przynajmniej spuszczenie stopy z pedału przyśpieszenia. Na sekundę albo dwie.
Kolejny dobry tom, chyba już dziewiętnasty. Oczywiście tych tomów się nie nagradza, bo i po co? Piersi do nagród i orderów wypinają miernoty i ich akolici, gdyż tak jest ten świat zbudowany. Sami go takim budujemy, a potem się oburzamy, że ten i ów trafia w swoisty poetycki niebyt. No cóż – odwaga głoszenia sądów prawdziwych nie jest dziś w cenie, ba, powiem więcej jest dziś bardzo, ale to bardzo passe. Trudno. Niechaj i tak będzie.
Poezja mówi na szczęście sama za siebie. Wśród tej garstki czytelników poezji S. Jurkowski ma zdecydowanie większe grono niż ci nagradzani, zapewniam was. Zabawne, że dzieje się tak wbrew całej machinie promocyjnej pewnych lepiej umocowanych środowisk, ale dzieje się tak niestety dzięki temu, że dziś w ogóle poezja czytają tylko elity elit i wybrani z wybranych. Zatem z ekonomicznego, czytaj marketingowego punktu widzenia wysiłki i środki przeznaczane na dźwignię promocyjną bełkotu zamiast poezji nie trafia w grupę docelową, gdyż promotorzy po prostu jej nie znają i nie znajdują.
Zostawmy to. Tak wygląda dziś świat poezji. Niełatwy to świat.
Stefan Jurkowski kończy tom bardzo mocnymi akcentami. Zdecydowałem się pomijać tytuły utworów. Ukazuję pewne fragmenty, aby płynnie przekazać ferment moich myśli. Dlatego i ja w swym snuciu refleksji na temat Epizodu przydrożnego zdecydowałem się na mocniejsze akcenty.
zdmuchnięte z powietrza dwa tysiące lat
- wszystko jest jak było a miało być lepiej
wciąż ten sam chłód
w grocie wyziębionej leży martwa koza
chmury niczym piwna piana
szumią w nieznanym
języku – znają go nieliczni
a może wyłącznie tych trzech ale
oni też wyglądają jakby nigdy nic nie zrozumieli
idą bez końca bez początku
pewnie znowu spóźnieni
zacznie bombardować grad
drogi przebiorą się w szorstką
biel jak szpitalne kombinezony
hełmy bezbarwne maski
nie do rozpoznania
My, poeci, zaczęliśmy mówić językiem, który znają nieliczni. Dlaczego to czynimy? Nie wiemy. Przecież czeka nas, jak wszystkich, biel szpitalnych kombinezonów i śmierć. Bo to dziś jest jak… swego rodzaju komedia prawie egzystencjalna.
i śmieje się Ten
Którego Nie Ma
Stefan Jurkowski, Epizod podróżny, Oficyna Wydawnicza STON-2, Kielce 2023, ss. 90