Stała niezgrabnie przy studni w poszarpanym swetrze. Nakazywała synowi, aby nabrał wody. Nie posiadała już zbyt wiele siły, aby dźwigać jarzmo codzienności. Natomiast jej język wytrwale nadawał, komentując otaczającą rzeczywistość. Co w tym złego, skoro wieś tak malownicza i spokojna, a sensacji w niej brakuje. Trzeba ją w nią ubrać, choćby okrasić zbędną refleksją. Dobry i prosty sposób, aby nadać rzeczom treść, to o nich opowiadać dodając znaczenia. A może i ciężkości słowom tak, aby trwogę wzbudzić.
Ona niczym wiejska filozofka jednak spostrzegawcza zawsze. Wie czym zaskoczyć i o czym zagadać. Lubi odpierać argumenty w dialogu, choćby ze swoim synem. I tak pochyliwszy się nad betonowym zbiornikiem wodnym, jakby coś chciała ujrzeć podjęła dialog, który z perspektywy innej osoby mógłby zostać nazwany monologiem.
– A widzisz, Franek. Śmiali się z nas sąsiedzi, że studnię trzymamy do tej pory przy domu, zamiast ją zasypać. Nie przewidzieli tak jak my, zresztą, że się może przydać – podrapała się po brodzie i kontynuowała dalszą wypowiedź czyniąc to w niepełnym zamyśleniu.
– Ach, jak dobrze, że jej nie zaślepiliśmy – westchnęła z dumą w głosie.
Bo w pobliżu nawet strumienia nie ma. W czym uprałabym i nakarmiła całą rodzinę?
– Mamo, przecież dowożą raz w tygodniu wodę do wsi, aby każdy jakoś przetrwał – podsumował smutny fakt, który przemawiał do każdego człowieka już od jakiegoś czasu. A on przypominając o nim przełamał swoją ciszę.
– A śmiali się, śmiali Franiu, że my tacy zacofani. Zakładali te fotowoltaiki i solary. A my zawsze w tyle, bez tych nowości. A teraz na cóż im one skoro prądu nie ma? – spojrzała na skarbnicę wody, z której właśnie unosiło się wypełnione nią wiadro. Jakże mi smutno i żal wielki mnie ogarnia, kiedy widzę za czym tak zabiegają i gonią. Teraz może inaczej spojrzą na wszystko. Trochę przystopują. A gdyby tak spoglądali trochę dalej lub rozejrzeli się wokół siebie dostrzegliby dużo więcej. – Na chwilę zamarła po skończonej wypowiedzi chcąc nadać jej głębi.
– Takie jest życie moje drogie dziecko, a człowiekowi to się zaraz wydaje, że przeskoczy wszystko. Tak się po prostu nie da... Jesteśmy nieustannie poddawani jakiejś próbie. A ta może okazać się większa. Nie warto śmiać się z drugiego człowieka. I wywyższać się zachłannością. To takie nietrwałe – dodała kończąc swoją wypowiedź.
Spoglądała na reakcję swojego syna, który dalej milczał. A tymczasem z zza krzaków wyłonił się starszy pan, którego zdradził stary skrzypiący rower. Jakby blacha na koło zachodziła. Tak dziwnie trochę skrzeczał.
– Dzień dobry, sąsiadom! – krzyknął tak wyraźnie, jak na swój wiek i po dawnemu podnosząc kaszkiet z głowy uroczyście się przywitał.
– A dzień dobry, dzień dobry! – podwoiła swoją wypowiedź Zofia zwracając grzeczność.
A skąd tak wracasz Ginek? Czyżby w domu nudno było ci siedzieć?
Ano, przecież wiesz jak jest. Prądu nie ma, to i serialu nie obejrzysz ani wiadomości. A książek już nie poczytam, bo wzrok za słaby i światła brak. W dzień natomiast zawsze jest coś do zrobienia na polu. A teraz gdzieś trzeba się podziać. Tym bardziej, że wieczór coraz bliżej.
Widząc w tym starszym człowieku bezradność, którą niepotrzebnie wywołał los, postanowiła go jakoś pocieszyć.
– A może wpadłbyś tak do nas. To pogadamy sobie. Odkąd cywilizacja nas opuściła, to człowiek do człowieka jakoś tak lgnie – uśmiechnęła się zapraszając go szczerze.
– A żebyś Zosiu wiedziała. Ty masz przynajmniej do kogo gębę otworzyć. A ja... no cóż, chyba tylko do siebie. Posmutniał nagle starszy człowiek.
Podczas tej luźnej pogawędki chmury coraz bardziej zdawały się zasłaniać niebo. Czyżby chciały zagonić towarzystwo do domu, skoro takimi uprzejmościami się wymieniali? Deszcz niewinnie zaczął kroplami dotykać ich ubrań i gdzieniegdzie odkrytej skóry, która prosiła o wodę. Obecnie tak niezbędną. Natura jest blisko, o czym wcześniej oznajmiła synowi. Wystarczy się tylko rozejrzeć wokół siebie i dostrzeże się dużo więcej. A Pan Bóg postanowił zbliżyć człowieka do człowieka. Deszcz to jego łzy. Stwórca płacze z żalu nad nędzą ludzką czy może losową zgryzotą?
Ogrzej mnie, proszę ogrzej miłością swą..., unosił się głos ze słuchawek, które Franek próbował wetknąć do uszu. Discman, który znalazł wraz z bateriami przypominał mu o muzyce, która zamilkła wraz ze światem. Dawnym światem. Ta cisza jest po to, aby usłyszeli siebie w środku albo głos człowieka, z którym wreszcie można się spotkać. Ocieplić swoje stosunki i powspominać dawne czasy ze szklanego ekranu. W których mówili, że moda powraca. Szkoda, że nie wspomnieli o czasach. Miniona epoka pojawiła się i stała się teraźniejszością. Może obecne pokolenie słabo zna historię, ale jej wymiar stoi tuż za progiem. Pierwszy krok już poczynił.
Izba, do której udali się wszyscy, faktycznie się nią stała. Co prawda nie przypominała w niczym tej sprzed stu lat. Jednak coraz bardziej się do niej upodabniała. Duch tamtych czasów zaczął ją wypełniać. Zmywarka, która stała się zabytkiem z dnia na dzień zaczęła niepotrzebnie zajmować miejsce w kuchni. A kuchenka indukcyjna, która wydawała się niezbędną wygodą, okazała się meblem bez znaczenia. Za to wieczór zapowiadał się długi i obfitujący w różne dyskusje. Tak bardzo potrzebne dla tych dni pełnych niezadowolenia i gdybań o dalszych losach ludzi. A może i ludzkości. Do wsi agregaty z prądem jakoś nie dotarły. Bezradność kazała potrząsać nie jednym ramieniem każąc zastanawiać się nad tym co dalej.
W przedpokoju leżało w widocznym miejscu żelazko parowe. Nikt go nie używał. A zaledwie miesiąc temu kurier go dostarczył. Nie wiedział, jak wszyscy, że okaże się zbędne. Wykonywał po prostu swoją pracę.
Nostalgia, która coraz bardziej przybliżała do nocy przybierała na sile. A Zofia nie tracąc czasu pofatygowała się do spiżarni po nalewkę. Trzymała ją na specjalne okazje. A taka właśnie nastała. Choć nie radosna, lecz szukająca pocieszenia.
– Domowy specjał, który przyniosłam sama wykonałam – oznajmiła sąsiadowi. Nie mam jednak nic do niego. Żadnej zagrychy niestety nie podam – odrzekła zakłopotana gospodyni domu. Chyba że sam chleb bez wędliny – stwierdziła ponownie bez entuzjazmu. Po czym odrzekła na swoje usprawiedliwienie – mąż wytargał z kuchni lodówkę. Nie jest już do niczego potrzebna. Zawalała miejsce, jak większość gratów. Mówiąc to nalewała do kieliszków napój o bordowym zabarwieniu.
– To wypijmy za to co było i na pewno nie wróci. Epoka kamienia łupanego zbliża się nieuchronnie – zadrwiła z tego, co nieuniknione się wydawało.
Może coś nowego zajmie miejsce tego co było – powiedział z nadzieją w głosie Ginek. Ale zanim to nastąpi, to najpierw musimy się zmierzyć sami ze sobą. Próbując odnaleźć się w tej nowej przymusowej rzeczywistości. Chyba tylko chaos poukłada nasze dni. A my w nim odnajdziemy siebie jakich nie znaliśmy. A jakich poznali nasi przodkowie dążąc do tego, co my niedawno straciliśmy.
Wieczór szybko przesunął wskazówki zegarków na baterie, które jeszcze chodziły. Rozgrzał słodkim trunkiem gorącą, lecz pełną trwogi i niepewności, dyskusję Zofii z Ginkiem, której przysłuchiwał się jej mąż z synem. Pożegnał gościa co zawitał, kiedy jeszcze jasno było.
Utulił do snu, który dawał szansę marzyć i rozświetlać rzeczywistość, która mrokiem się okryła.