Eugeniusz Koźmiński jest poetą, prozaikiem, eseistą. Ma na swoim koncie kilka zbiorków wierszy i tom prozy.
Publikował swoje utwory w prasie ogólnopolskiej i lokalnej. Jest członkiem Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Kołobrzeskich Poetów. W ubiegłym roku wydał swoją najnowszą książkę "W głębi". Są w niej głównie wiersze, ale również niewielkie formy prozatorskie - "Tryptyk o niepokoju", czy "Miasteczko Barcin". Głównym bohaterem nowej publikacji jest jednak morze. Ma ono dla poety znaczenie pierwszorzędne. Pisze o tym w wierszu "Ogród na klifie". Jest on swoistym ukłonem w stronę hipotetycznego Stwórcy, podziękowaniem za dobro i piękno, jakimi obdarzył człowieka. Ale to również prośba o wykorzenienie z ludzkiej natury wszelkiego zła, które degraduje i upokarza. Jedynie morze jest dla poety tworem doskonałym. Nie wymaga poprawek i korekt. I chociaż podkreśla w wierszu jego nieokrzesanie i zmienność, to i te cechy zalicza do jego przymiotów. Przed tytułowym "ogrodem" rozpościera się zatem dla poetą nieskazitelne piękno. Boski bezmiar. Aż po sam horyzont. Albo, jak czytamy w wierszu "Pożegnanie" - "lustro nieba". Przytoczę fragment tekstu "Ogród na klifie":
/.../ Gdybyś jednak chciał budować świat
na nowo - zabierz
nam pogoń za pieniądzem, kłamstwo i nienawiść, niech ludzie
bezpiecznie chodzą
po Gołębiej i Nalewkach, a prawo niech będzie prawem. I chociaż
na chwilę przywróć
życie mojej matce, żebyśmy razem wyszli do ogrodu, trzymając się
za ręce.
Tylko morze mi zostaw, zmienność jego twarzy i smak wody idący
ku mnie.
Jednak ten bezmiar wód, z pozoru przyjazny, ma swoje drugie dno. I to dosłownie. Jest ono obce i ponure, "zimne jak śmierć", gdzie "świat powoli gaśnie". To w jego odmętach, wśród "martwych ziaren piasku" powstają dziwne i tajemnicze twory - płaskie stworzenia, bezbarwne rośliny, wreszcie nieziemskie, skalne struktury /Płastuga"/. "Pod wodą wszystko jest inne" - czytamy w innym wierszu /"W głębi"/. Ale ten niedostępny dla nas świat, bywa też skarbnicą artefaktów, kopalnią pełną ludzkich tragedii. Symbolicznym grobem dla osobistych pamiątek. W "Archeologii" denne muły skrywają to wszystko, pieczętują swoim ciężarem dawne dramaty. Są niczym kurhany, wzniesione siłami fal i prądów. Wspomniany wiersz wart jest przepisania w całości:
rybie szkielety oblepione mułem
mokre otoczaki tęskniące do słońca
znoszone buty z resztkami potu
wędrowca szukającego chłodu
jeszcze monety przeżarte rdzą już bez wartości
przykryte kamieniem śpiące
jeszcze jakiś pierścień rzucony po zaślubinach
gdy miłość odeszła choć trwać miała wiecznie
oczy morza wpatrzone w dno
znużone przeliczaniem skarbów zasypiają
rano Jonasz wypluty przez wieloryba
zapuści im kilka kropel pod powieki
Morze jest zatem mitycznym olbrzymem, który skrywa w swych trzewiach miliony sekretów i niespodzianek. Jest ponad ludzką słabością, czas płynie dla niego inaczej, rządzą nim inne moce. Poeta pragnie je jednak oswoić, zrozumieć potęgę żywiołu. Stawia więc przed nim człowieka - z całym jego bagażem słabości i defektów. Nie myśli jednak o konfrontacji, marzy o współistnieniu. I dowodzi, że taka symbioza jest możliwa. Choćby w lakonicznym wierszu "Wieczór, my dwoje", gdzie miłości świadkuje skąpane w mroku morze. Tutaj nie jest ono tylko elementem scenografii, ale wręcz katalizatorem uczuć. Morze oddycha tym samym rytmem, co kochankowie. W "Rybaku" to współistnienie nie jest już tak romantyczne. Człowiek eksploatujący głębiny zdaje się z morzem przegrywać. Choć ta porażka nie wynika z jego słabości, ale z potęgi przeciwnika. Jesteśmy tymczasowi, morze jest wieczne. W wierszu "Ustronie Morskie we mgle" morze wdziera się symbolicznie do miasta. Niesiona przez fale mgła przesłania domy, skwery, ulice. Tylko kościelna wieża opiera się tej swoistej inwazji. "My trwamy niepewni" - czytamy w wierszu. Ale ta trwoga jest umiarkowana i trwa krótko. Jest to bowiem spektakl cykliczny, do którego się przywykło. Wybitnie spektakularny, ale niegroźny. Przytoczę ten wiersz:
Ogromne morze wylało się mgłą
i wchłonęło dachy, dzwony i uliczki,
ciągnąc je z sobą - w bezkres niebezpieczny.
Tylko wieża kościoła sięga nieba,
stojąc samotnie. My trwamy niepewni
ponad wodą krzątającą się w białej ciemności
Aż mgła opada i morze się rozwiera
z krzykiem mew. Pozostajemy na brzegu,
a ryby współczują nam niemo.
Wiersz, który dał tytuł całemu zbiorkowi /"W głębi"/ złożony jest z pięciu części. Przywołuję go kolejny raz, bo jest wyjątkowo dobry. W każdym konkursie na poezję marynistyczną zająłby pierwsze miejsce. Nie będę go przytaczał, niech czytelnik sam po niego łaskawie sięgnie. Przekona się jednocześnie, że nie ma w tej książce wierszy słabych. Są dorodne owoce mozolnej pracy, jest poetycki kunszt, duży talent. Autor wykazał się tutaj nietuzinkową wyobraźnią, ale przede wszystkim znajomością tematu. Udowodnił, że morze jest jego miłością i pasją. Nic dodać, nic ująć.
Książkę polecam.
Eugeniusz Koźmiński, W głębi, Wydawnictwo Norbertinum, Lublin 2021, ss. 59