Na czas postny przeznaczam tekst napisany w karnawale, bo ci, co chcą zamartwiać się i pokutować, mają wszędzie obfitość tematyki wojenno-pandemicznej. Za mych dziecinnych lat wojną grożącą ze zgniłego zachodu straszył nieraz Władysław Gomułka, a moi domownicy z kolei spodziewali się wojny ze wschodu. Niezależnie od kierunku zagrożenia, wystraszyć mnie mogli tylko na zasadzie do trzech razy sztuka. Im więcej było gadania, tym mniej się przejmowałam. Na razie jednak nie na takich tematach mam zamiar się zatrzymywać z początkiem wiosny.
Długie życie ma ten walor, że można wykorzystać wspomnienia do konfrontacji z dzisiejszymi czasami, w których ponoć wszystko jest nowe i z niczym wcześniejszym nieporównywalne, a z tym wielu ludzi słusznie się nie zgadza. Gdy zauważyłam, że niektórzy współcześni politycy z zachowania (nie z wyglądu) przypominają mi Władysława Gomułkę, ktoś stwierdził, że nic w tym sensacyjnego, bo starzy komuniści z reguły tak się zachowują. Problem jednak w tym, że ci, o których myślałam, to akurat antykomuniści, a i starzy są nie wszyscy! Towarzysz „Wiesław” [to rewolucyjny pseudonim Gomułki] słynął z pruderii i walk o moralność. Przez całe lata krążyła opowiastka, jak to rzucał kapciami w telewizor, gdy na ekranie pojawiała się Kalina Jędrusik. Do znudzenia dopytywałam, dlaczego rzucał, ale starsze pokolenie w tym temacie zupełnie nie potrafiło się wysłowić. W końcu ktoś wystękał: – Bo ta pani jest wyzywająca. Na to stwierdziłam, że Gomułka jest bardziej wyzywający, co później (z niepojętym dla mnie śmiechem) wciąż powtarzano. Uważałam po prostu, że osoba wyzywająca, to taka, która kłóci się i innych wyzywa, co towarzysz w swych przemówieniach czynił nader często.
Rodzice ówcześni, jak całe pokolenie przedwojenne do rozmów z dziećmi o sprawach płciowych raczej niezdolni [– chyba by się udławili i padli trupem ze wstydu, gdyby choć słowo na ten temat mieli do swych dzieci wykrztusić – podsumował kolega mający rodziców z wykształceniem wyższym (!)], przynajmniej nie musieli się martwić, że w szkole ulegniemy przedwczesnej „seksualizacji”, co wielu rodzicom dzisiejszym spędza sen z powiek, choć władz (także szkolnych) doczekali jeszcze moralniejszych niż ongiś towarzysz Gomułka. W błogiej niewiedzy przeszkadza ponoć Internet, ale przecież kiedyś go nie było, a młodsze pokolenie też potrafiło przedwojennych zaskoczyć brakiem skromności nie tylko w myśli.
Do końca życia całkiem miło wspominać będę pewien epizod. Jako pierwszoklasistka podeszłam kiedyś do grupki sąsiadek i sąsiadów rozmawiających na podwórkowej ławeczce. W koszyku przyniosłam kilka szczeniaków, następnie wyjmowałam je po kolei, obracałam do góry brzuszkami i objaśniałam, który jest piesek, a która suczka. Panowie od razu zaczęli chichotać, za to panie tak zbladły i osłupiały, jakby im pioruny z jesieni 2020 roku strzeliły w sam środek lat sześćdziesiątych. Mama nie wiedziała, gdzie oczy podziać i powtarzała tylko: – W domu się takich rzeczy nie dowiedziała na pewno, a jeśli w szkole, to nie od nauczycieli! Miała sto procent racji.
W tychże latach sześćdziesiątych popularny był przebój Violetty Villas pt. Józek, który wszystko wie (nie mylić z piosenką zespołu Bajm pt. Józek, nie daruję ci tej nocy – bo to było później, w jeszcze swobodniejszych latach 70.). Tekst piosenki mówił o tym, jak rodzice nieporadnie usiłują dorastającą pannę uświadamiać, wskutek czego dochodzi ona do następującego wniosku: Z tych rozmówek z rodzicami, z tego jak kierują mną, widzę, że rodzice sami źle uświadomieni są. Postanawia więc im pomóc i zaprosić swego chłopaka Józka (który wszystko wie), aby im co trzeba wyjaśnił.
Jeśli chodzi o książki, to głoszono pogląd, że w dawnych czasach pisano piękniej, bardziej wzruszająco i pouczająco, co miałam okazję sprawdzić, czytając choćby Żywoty pań swawolnych. Gdy ukończyłam 18 lat, pewna starsza pani powiedziała, że teraz może mi pożyczyć swój ulubiony romans przedwojenny, bym się przekonała, że po wojnie nikt już tak ciekawie pisać nie potrafi. Gdy mnie potem ktoś zapytał o fabułę tej książki, dokonałam najzwięźlejszego w życiu streszczenia, będącego jednocześnie negatywną recenzją: Przez czterysta stron wzdychali, aż się w ostatnim zdaniu pocałowali.
Już za mej młodości porozumienie ze starszymi przychodziło nie bez trudu, choć rozmawialiśmy wyłącznie po polsku (poliglotów wielu nie było). Na przykład tytułowego słowa wykorzystanie używano do przestrzegania dziewcząt, że chłopcy mogą je wykorzystać, co rozumiałam konkretnie: jako ryzyko gwałtu lub „zmuszenia do innej czynności seksualnej” (jak mawia obecna Kasta Nadzwyczajna). Nie pojmowałam więc, dlaczego często mówili o wykorzystaniu w odniesieniu do par romansujących nie tylko z pełną zgodą obojga, ale wręcz z obopólnym entuzjazmem! Przecież w takim wypadku nikt nikogo nie wykorzystywał, tylko razem korzystali! Okazało się wtedy, że starsze pokolenie używa słowa wykorzystać nie w znaczeniu zgwałcić, tylko uwieść. Natomiast młodzież nie używała już słowa uwieść, tylko zbajerować. Od zarania dziejów relacje męsko-damskie opierały się na bajerowaniu, choć tego określenia oczywiście nie stosowano w odległych epokach. Wiąże się ono z równouprawnieniem płci, bo chyba tylko wyjątkowy naiwniak mógłby twierdzić, że w bajerowaniu zawsze wygrywają panowie, wykorzystując tym sposobem panie. Zwykle wyglądało mi to na remis, ale równowaga może się zachwiać. Całkiem niedawno (blisko dwa lata temu) do publicznego bajerowania pań w kwestii ich cnót obowiązkowych przystąpiła sama czołówka władzy (zbiór najagresywniejszych samców Alfa). W odpowiedzi na swe kwieciste argumenty uzyskali od pań bajer zwięzły, ale tak dosadny, że do dziś mają pełne portki strachu!