Miejsc dla mitów, legend nie ma tylko w matematyce. Co innego w życiu – społecznym, polityce, twórczości… Przede wszystkim twórczość, iżby stanowiła wdzięczną pożywkę dla legend i mitów, musi być sprawnie nagłaśniana, zarówno od zewnątrz, m.in. przez krytykę literacką, jak i też odautorsko – w różnych formach autokreacji i autopromocji, eksponowanych w ekscentrycznym zachowaniu, osobliwych wypowiedziach, prowokowaniu swoistych zdarzeń etc.
Bożyszcze literatury lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych ubiegłego wieku, Marek Hłasko, dostał pośmiertny zastrzyk ożywiający nie tyle jego, co związany z osobowością twórczą mit. Owa iniekcja, to wspomnienia pt. „Legenda Marka Hłaski”, które wydał w 2021 roku JAROSŁAW HEBEL. Wprawdzie nie ma żadnego utworu Marka Hłaski w kanonie lektur szkolnych, ale jego książki, jak stwierdza autor wymienionych wspomnień, od roku 1976 są wydawane, szybko też znikają z antykwariatów. Skoro istnieje zapotrzebowanie na literaturę autorstwa Marka Hłaski, to zasadne też jest przypomnienie jego awansów. Wizerunek Hłaski, jako „buntownika romantycznego”, utrwalił się w powszechnej świadomości w efekcie jego własnych poczynań, nierzadko pozaliterackich. A to, że chodził w „ogromnym, chłopsko szoferskim kożuchu”, a to, co wspomniał Roman Śliwonik, iż Hłasko, jako kierowca z bazy podjechał kiedyś pod wydawnictwo „Iskry” ciężarówką przywożąc do druku opowiadania, albo to, że przyklejał kelnerom do czoła banknoty. Jednym słowem Hłasko zaskakiwał i szokował swoim zachowaniem. Niezapomniana autorka tekstów świetnych piosenek, która przykleiła Hłasce etykietkę „narzeczony”, Agnieszka Osiecka, suponowała, iż w materiałach źródłowych jego pisarstwa znajdują się „ślady tej rozpaczy, że świat zmierza ku katastrofie, ponieważ umierają stare wartości, takie jak honor czy wierność”.
Apogeum popularności i sukcesu Hłaski przypada na rok 1956, kiedy pisarz wydał w „Czytelniku” cieszący się wielką popularnością tom opowiadań „Pierwszy krok w chmurach” (co za tytuł!). Kolejny elaborat Hłaski otrzymał nazwę „Ósmy dzień tygodnia”. Był publikowany w odcinkach w tygodniku „Panorama Północy”, na którą polowałem, nie zawsze skutecznie, w „zaklepanym” kiosku. Przytoczę fragmenty tej prozy, żeby zwrócić uwagę na jej ekspresywność i bliski młodym (więc i mnie, jako ówczesnemu uczniowi technikum) klimat romansu, a także interesujące obrazki społecznych peryferii, gdzie autor z humorem, nieraz cynicznym, przestawia aspekty życia, zazwyczaj pokrywane milczeniem, lub lakierem.
I.- Pietrek – rzekła cicho. – Ja nie chcę, żeby to wszystko było ot tak na grandę. Gdybym cię nie kochała, może byłoby mi wszystko jedno. Tu mogą nadejść ludzie (na przywiślańską łączkę – M.W.). Nie chcę, żeby w moją najlepszą sprawę inni wchodzili butami. Musisz mnie zrozumieć (…) – Agnieszka – powiedział – czy ty wiesz, jak strasznie jest prosić o takie rzeczy ? (…) – Pogadam z Romanem, on ma pokój. Niech sobie znajdzie inny lokal na jedną noc. <<Pogadasz z Romanem – pomyślała. - Wiem co mu powiesz. Nie powiesz mu przecież, że mnie kochasz i że ja ciebie kocham. Powiesz mu tak: << Ty, Roman, ja mam dziewczynę, którą muszę załatwić. Pożycz murów na jedną noc.>> A on ciebie zapyta: „Ładna jest chociaż?” Ty wtedy skrzywisz się, zmrużysz oko i powiesz: << Czy ja wiem? Teraz nie jest sezon, co zrobić>>. Nie przyznasz mu się do niczego, bo przecież też bronić chcesz tej sprawy. A potem powiecie jeszcze kilka świństw o kobietach, których mieliście żałośnie mało i o których nic zupełnie nie wiecie…
- – Proszę nalać – rzekła. Barman nalał i odszedł. Grzegorz milczał. Dwóch starszych panów przepijało do siebie. - Pijemy brudzia. Ja Wacek, a ty? – Józek. – Jaki Józek? Piłsudski? – Nie. –Ten drugi? – Też nie. Józio Kwiatkowski.- No to bęc. – Bęc. – Orkiestra grała tango. Agnieszka odchyliła firankę dzielącą bar od sali i popatrzyła na tańczących. Niski człowiek stojący obok niej powiedział: - Ja stąd wyjeżdżam. W tym kraju można być tylko pijakiem lub bohaterem. Normalni ludzie nie mają tu nic do roboty. Adieu – Zapłacił i odszedł.
Autentyzm postaci i konfliktów przedstawionych przez Hłaskę zasadniczo odbiegał od ówczesnego schematyzmu w literaturze (epoka socrealizmu). W roku 1958 Hłasko otrzymał prestiżową Nagrodę Wydawców i niedługo potem opuścił Kraj. Oczywiście, od razu dorobił się miana zdrajcy i nikczemnika. Na Zachodzie zaś zyskał sporą popularność. Prawie jak Miłosz, Herbert… Z Paryża (czerwiec 1058) Hłasko pisał: „Przekleństwo Słowianina ciąży na mojej duszy, bo zdaje się, że nie będę potrafił długo wytrzymać bez Warszawy. Kiedy tu wrócę, uderzę czołem o krawężnik przed Kameralną”. Warszawskim lokalem, od którego zwykle zaczynały się (albo kończyły) pijackie maratony z udziałem Hłaski i innych wysoko stawianych literatów, choćby Jana Himilsbacha, Romana Śliwonika, Marka Nowakowskiego…
Pijaństwo to, zdaniem Hłaski, jeden z generatorów wartościowej literatury. Ironizował, iż Polska, dzięki historycznym faktom, powinna mieć najlepszą literaturę w świecie: „Logicznie rzecz biorąc, mało który naród ma tak wiele szans na dobrą literaturę jak my, Polacy. Mamy wszystko: nieszczęścia, mordy polityczne, wieczną okupację, donosicielstwo, nędzę, rozpacz, pijaństwo - czegóż jeszcze trzeba, na Boga?” („Piękni dwudziestoletni”,1966).
Specyficznym wątkiem biografii Marka Hłaski jest zakochiwanie się w nim nie tylko kobiet, ale też homoseksualnych mężczyzn, nie pomijając literatów. Stefan Łoś, prezes wrocławskiego ZLP, u którego Hłasko czasami pomieszkiwał, niezmordowanie komplementował i aktywnie propagował jego twórczość. Jerzy Andrzejewski wielokrotnie proponował mu pokój u siebie. Iwaszkiewicz aż z Moskwy przysłał Markowi samolotem róże. Sekretarz „Nowej Kultury” Wilhelm Mach zwracał się do niego w listach: „Marku jedyny, drogi!” czy „Kochany”. Także Adolf Rudnicki, Julian Stryjkowski chwalili Marka i pomagali mu w literackiej karierze. Autor opisywanej książki uważa, iż Marek Hłasko potrafił świetnie rozgrywać wielbicieli w celu zrobienia własnej kariery, bez homoseksualnej praktyki. W ogóle w książce tej, utrzymanej w konwencji poszerzonego życiorysu, dominuje łagodność i przychylność wobec jej bohatera. Nie ma mowy o jego niewątpliwie niechlubnej postawie kolaboranta z UB („Piękni dwudziestoletni”,1966) twierdzącego, iż styl literacki wyrobiły mu donosy. Młodym adeptom literatury zatem radził: „Każdy z was powinien przez jakiś czas popracować dla tajnej policji, aby wyrobić sobie styl i jasność myślenia”. Osobiście jestem za tym, aby w pierwszym rzędzie promować twórców, których postawa, duchowość i dzieła stanowią osadzoną w prawdzie jedność. Dość już mamy słów, w mowie i piśmie, przepełnionych fałszem i złą wolą.
Na marginesie chciałbym zwrócić uwagę na nieprawdopodobieństwo i złożoność mechanizmów sprzyjających lub szkodzących twórcom. Oto amerykański pisarz, filmowiec, artysta multimedialny Mika Johnson („Rzeczpospolita”, 4-5.09.2021) fascynuje się Brunonem Schulzem. Będąc w Berlinie poszedł do zakładu fryzjerskiego prowadzonego przez Japonkę. W środku tego lokalu widniał portret Schulza (sic!). Podczas strzyżenia rozmawiali tylko o nim. Innym razem zapytał o Schulza prezydenta Czech Vaclava Havla. Ten odpowiedział: „Najbardziej zazdroszczę mu, że tak pięknie opisał republikę marzeń”. Bohumil Hrabal napisał, iż najpiękniejszym miastem na świecie jest Drohobycz (miejsce urodzin Schulza). I tak przykładowo, w nieprawdopodobnych miejscach i sytuacjach, ożywia się oraz wspiera mit twórcy i jego dokonań.
Jarosław Hebel, Legenda Marka Hłaski, Moja Przestrzeń Kultury, Warszawa 2021, ss. 162