Jako dziecko miałam zaszczyt opiekować się
kucykami: byłam księciem, przewodnikiem
karawany, prowadzącym koniki przez wilgotny las
do wolnego ognia pastwiska i kwiatów jak dym
w tlącym się poranku. Moim ulubieńcem
był siwek. nie miał ogona, ale – wiedziony pychą –
kazał sobie na kikucie wiązać długi
czerwony szal, aby móc przez cały dzień
jedwabiem opędzać się od much. Kiedy wskazówki
słonecznej tarczy kładły się na ostach, przecierał
szlak innym koniom. Potem była już
atmosfera stajni z jej ciszą,
w której nasze świeże oddechy
stwarzały klimat niezmąconego szczęścia.
Ale wszystko, co cenne, jest kruche. Któregoś
popołudnia jakaś egoistka, mimo stanowczego
zakazu, by nie zmuszać kucyka do skoku
przez żywopłot, nie usłuchała i...
porzuciła go ze złamaną nogą.
Trzeba go było zastrzelić.
Od tego czasu minęło dwadzieścia lat,
a ja wciąż w popołudniowym sianie wypatruję
płomienia jego ogona. nic nie ginie,
chociaż umiera. Dzisiaj widzę siwka
w porannej mgiełce o chłodnych bokach,
słyszę go – nieskazitelne zwierzę – w słonej
pianie skaczącej na piki skał.
Z walijskiego przełożył
Andrzej Szuba
- Gwyneth Lewis
- "Akant" 2010, nr 11
Gwyneth Lewis - Siwek
0
0