Archiwum

Jerzy Zwierzykowski - Zaokrętowany w świąteczny czas

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Grudzień. Tydzień do świąt. Choinka już kupiona, prezenty w tajemnicy jeden przed drugim pochowali; muszą przecież być niespodzianką. Atmosfera nasycona nadchodzącym pięknym czasem, z dnia na dzień gęstnieje jak kujawski żurek.
Usiadł na kowarowskim dywanie u stóp żony, czyniąc z jej kolan poduszkę dla głowy. Przeczesywała palcami przerzedzoną czuprynę siwiejących włosów. Uwielbiał jej bliskość okraszoną tą pieszczotą. Toczyła się cicha rozmowa. Za oknami śnieg okrył pierzynką ulice i stroił bezlistne gałęzie drzew i krzewów. Odgłosy z sąsiedztwa niosły informacje o zajęciach sąsiadów.
   W sielankę tę wdarł się ostrym dźwiękiem sygnał telefonu. Palce żony znieruchomiały. Wsłuchiwali się w ciszę pomiędzy dzwonkami z nadzieją, że ktoś z drugiej strony zrezygnuję z kontaktu.
– Tatusiu! To na pewno do ciebie – oznajmiła paroletnia córeczka
   Trzeci, czy też czwarty sygnał rozwiał resztki optymizmu na spokojne popołudnie. Niechętnie podniósł się i krokiem skazańca, powłócząc nogami, ruszył w kierunku targanego spazmatycznym jazgotem aparatu. Podniósł słuchawkę. Głos skądinąd sympatycznego pana „A" o wesołym usposobieniu oznajmił mu, że za trzy dni okrętuje na statek „Lębork" i prosi na godzinę ósmą tego dnia do biura załogowego.
   Znaczyło to kolejne święta spędzone poza domem, poza rodziną. A tak niewiele brakowało do pełni szczęścia. Po okresie świątecznym mógłby jechać choćby na koniec świata i do nikogo nie rościłby pretensji, gdyż smutek towarzyszący wybyciem z domu, uległby redukcji o połowę. Niestety, „takie jest życie Felka marynarza". Miał do dyspozycji jeszcze trzy dni, które będą toczyć się wokół załatwiania spraw formalnych, pakowania i przygotowywania się do długiej rozłąki. Po raz kolejny z rzędu, właśnie o tej porze roku przyjdzie mu się pożegnać z córeczką i z żoną-przyjacielem. W ich życiu to już niemal standard, że w tak piękny czas musi wyskoczyć z domowej gawry i jak któryś z szantymenów śpiewał:
                          „…nie chcę pływać, lecz trzeba,
                              dla chleba, panie, dla chleba…",
i obrać kurs na wyznaczony przez armatora statek, objąć na nim obowiązki, by było za co kupić do kominka brzozowego drzewa i aby w chlebaku nie zabrakło chleba.
Usiadł na powrót u stóp żony, która delikatną, ciepłą, miękką dłoń położyła na jego głowie, osładzając w ten sposób tę gorzką chwilę. Córka zajęła miejsce obok, opierając główkę o jego prawe ramie. Trwali tak w milczeniu, przeżuwając otrzymaną wiadomość. Dobrze, że miał pracę. Oznaczało to jednak około dwieście długich dni rozłąki. Cena, jaką cała rodzina, każda Rodzina marynarska pisana przez duże „R", musi płacić za lepsze jutro. No cóż – nic nie ma za darmo.
Zgromadził odpowiednie dokumenty, żona poprasowała koszule, przeglądnęła resztę odzieży. Córka podsunęła misia-maskotkę i mały albumik zdjęć, na złagodzenie cierpkiego smaku smutniejszych dni. Ledwie wcisnął to wszystko w trzy przepastne torby. Zima, szczególnie ta na morzu, wymaga odpowiedniej ilości ciepłej odzieży w odpowiednim gatunku, w przeciwnym razie szybko zweryfikuje ignoranta i za brak szacunku potraktuje po macoszemu, nie dając szans na przetrwanie na liście płac.
Jeszcze ostatnie drobne zakupy: bateryjek, past, witamin, antygrypin i parę innych konieczności. W końcu nastąpił moment rozstania, najtrudniejsza chwila w całej wyprawie, ilustrowana żałosną minką córeczki, zamglonymi oczami żony-przyjaciela, która od tej chwili musi być: mamą, tatą, elektrykiem, hydraulikiem, ślusarzem, malarzem, ekonomistą, mechanikiem i Bóg raczy wiedzieć, kim jeszcze, łączącą cechy Kariatydy oraz Penelopy, by sprostać czekającym ją niespodziankom.
Taksówka zajechała pod dom. Jeszcze chwilkę, parę ciepłych, niezbędnych słów z każdej strony skrzętnie zapamiętanych, by czerpać z nich siłę w momentach krytycznych, różaniec wetknięty w rękę, jako fundament wszelkich poczynań i źródło odwołań, oraz gorąca prośba:
 …Pilnuj się – czekamy na ciebie. Tatusiu wracaj szybko i zdrów…
W ponurej czerni nocy dom po chwili zlał się w jedną wielką plamę z otoczeniem. Zimne, mroczne światła mijanych ulicznych latarń wplatają w melancholię mollowe ozdobniki. Pociąg z dziesięciominutowym opóźnieniem wtoczył ciężkie, beznamiętne, błyszczące chłodem cielsko na inny, niż przewidywany w rozkładzie jazdy tor i peron. Zajął miejsce w pustym przedziale i wbrew swej woli, ale w zgodzie z rozsądkiem, został uniesiony w Nieznane z torbami i wiedzą, na którą zapotrzebowanie zgłosił armator.
Ranek przywitał go w Gdyni smętnym uśmiechem przenikającego chmury słońca. Torby zostawił w przechowalni bagażu i wmieszał się w tłum śpieszących do swych zajęć mieszkańców Trójmiasta. Krótka wizyta w biurze załogowym i następnie jazda, nie bez przygód do granicy polsko-rosyjskiej. Kolejna noc grudniowa trzęsie ich po wyboistych, źle oznakowanych, słabo a częściej bez oświetlenia drogach Rosji. Docierają do Kaliningradu i ponurych spojrzeń pograniczników.
Za stalową bramą kilka punktów kontrolnych. Celnicy ozięble każą patroszyć tak skrzętnie spakowane torby. W czasie gorączkowego przeszukiwania misiu maskotka od córeczki wypada na podłogę. But celnika nadeptuje nań niby przypadkowo. Nie ukrywając złości, chwyta nogę tuż przy kostce. Celnik syczy z bólu, misiu trafia na stół operacyjny. I on i celnik zdają sobie sprawę, że ich działania nie były przypadkowe, ale obaj są bezsilni w swych poczynaniach. Na tym złośliwość musi się skończyć, by nie wywołać głębszego konfliktu. Popatrzyli sobie głęboko w oczy, celnik odsunął torby i kazał pakować, biorąc następnego z kolejki.
Labirynt przejść, kręta droga i wjeżdżają na bardziej przyjazną Ziemię Litewską. Czwarta rano są na miejscu w Kłajpedzie. Statek ma być o dziesiątej. Chłód wdziera się za kołnierz, gryzie stopy i dłonie. Zmęczeni, zmarznięci, głodni i brudni przyglądają się prawie bezmyślnie, jak ich przeznaczenie manewruje w celu zacumowania w wyznaczonym miejscu basenu portowego. Z dziobu i rufy ze sprawnych ramion marynarzy wyfrunęły rzutki, by długimi wąsami cum przywiązać kadłub do oblodzonego nabrzeża. Trap ociężale zjeżdża ku dołowi. Mogą wejść na pokład. Sześć osób dźwiga bagaż do góry, sześć innych może opuścić pokład. Ci ostatni są szczęśliwi, gdyż rozłąkę mają już za sobą. Wracają do ciepłych domów, stołu wigilijnego, żywicznej choinki, dzieci, żon, Sylwestra, wracają do siebie, by rozkoszować się tym, za czym tak długo tęsknili.
Kabinę zastał w opłakanym stanie. Szoty (ściany) niemyte od ćwierćwiecza, bowiem tyle lat liczy sobie nowe miejsce pracy. Spod koi, kanapy, z szuflad, obramowań drzwi, z każdego kąta spogląda nań ząb czasu, przebrany w zwałki zestarzałego kurzu i lepiącego się czasobrudu morskiego. Za osiem godzin obejmuje służbę, więc myje centymetr po centymetrze dziewięć metrów kwadratowych swego nowego M-1. Wykłada przywiezione rzeczy już do czystych miejsc.
Książki wędrują na półkę wiszącą na szocie. „Vademecum Nawigatora" wydaje się podejrzanie grube. Strony same się rozchylają, ukazując potajemnie wsuniętą kopertę. Otwiera ją. W niewinnej bieli jej wnętrza, odkrywa świątecznie ubarwioną kartkę. Drżące ze wzruszenia palce niezgrabnie próbują dotrzeć do przesłania w niej ukrytego. Wreszcie rozchyla ją… Kabina wypełnia się skoczną melodią kolędy „Przybieżeli do Betlejem…"
Bezwiednie usiadł na fotelu. Kolęda jak wesoła trzpiotka wpadała do uchylonych szuflad, szafy, echem odbijała się od szotów, zwiedzała wszystkie zakamarki niewielkiego pomieszczenia, by w końcu poruszając wszystkie zmysły, zapaść tęsknotą w sercu. Sceny z pobytu w domu w szalonym tempie odtwarzają się ze ścieżki pamięci: żona, córka, ogródek, jezioro, łódka, ognisko, grzyby spacery, Opera Leśna w Sopocie, ale także pies merdający ogonem, łaszący się kot, zatroskane spojrzenia przed odjazdem…
Z zamyślenia wyrywają go ostre dźwięki, realistycznym klinem wbijając się w taśmę wspomnień. To silnik agregatu wszedł na wyższe obroty, by dodać mocy siłownikom odkrywającym podwoje żarłocznej ładowni. Dźwig skrzekliwym dzwonkiem obwieszcza światu przemieszczanie po torowisku swego poczwarczego tułowia. Nawoływania robotników i marynarzy. Klekoczący ruch sztaplarek, uderzenia pakowanego ładunku o ściany ładowni, przytłumiona stuletnią służbą syrena cumującej do burty bunkierki…
Z żalem składa jak motyl admirał skrzydła, dwie ubarwione świątecznie strony. Milkną słodkie tony płynące z miniaturowej, elektronicznej katarynki. Wspomnienia zamyka w przestrzeń osobistego archiwum, strząsając miękkość przywiezioną z domu. Zakłada kombinezon. Staje się twardym, pełnowartościowym członkiem załogi, trybem dobrze naoliwionym w sprawnie pracującej maszynie. Wychodzi na pokład, przyjmuje służbę. Niebo bezchmurne – nie będzie przerw w załadunku z powodu opadów śniegu – pomyślał. Asteryzm ułożony z gwiazd: Alnitak, Alnilam i Mintaka nazwany Pasem Oriona, Mała i Wielka Niedźwiedzica z całym mrowiem innych gwiazdozbiorów, galowo rozświetlają nieboskłon. Może wzrok krzyżuje się w tej chwili z jego bliskimi?
   Przed nim dwieście długich dni i nocy, tysiące ton towarów do przewiezienia i tysiące mil morskich do pokonania. Będą dni sztormowe i pogodne, zmęczenie zwalające z nóg i tęsknota gałą wypełniająca krtań, beznamiętnie rozrywająca serce. To tylko jeden z malutkich etapów marynarskiego bytu. Etap się zakończy, wszystko przeminie. Zawinie ponownie do cichej przystani. Poczuje ramiona swego dziecka na ogorzałej szyi, rozsmakuje się w słodyczy ust swej żony-przyjaciela, wyleczy rany te fizyczne i te psychiczne. Zawinie do przystani, której na imię Dom, by po czasie kuracji ponownie go opuścić. Taka marynarska cykliczność składająca się z wyjazdów i przyjazdów.
   By się dobrze czuć, trzeba częściowo umrzeć, by być tu i teraz całym sobą i gdziekolwiek się jest, trzeba starać się tam być, a więc trzeba umrzeć dla pozostawionego świata, by na nowo z bólem się w nim narodzić. Każdym narodzinom ból towarzyszem.

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.