Archiwum

Paul Auster - Stronice dla Kafki

0 Dislike0
Gwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywnaGwiazdka nieaktywna
 

Wędruje ku ziemi obiecanej. To znaczy: przemieszcza się i ciągle marzy się o tym, żeby się zatrzymać. A ponieważ to pragnienie nie daje mu spokoju i jest dla niego najważniejsze, nigdy się nie zatrzymuje. Wędruje. To znaczy: wędruje bez najmniejszej nadziei dotarcia dokądkolwiek, kiedykolwiek.
    Nigdy donikąd nie idzie. Ale zawsze jest w ruchu. Niewidzialny dla samego siebie, pozwala się unosić swojemu własnemu ciału, jakby mógł iść po śladach czegoś, co nie chce go prowadzić. A wskutek ślepoty metody, która wybrał, wbrew sobie, przeciw sobie, z jej objazdami, zmianami kierunku i nawrotami, jego krok, zawsze jeden krok przed nigdzie, wymyśla drogę, która podąża. To jest droga. I tylko jego. A jednak na tej drodze nigdy nie jest wolny. Bo wszystko, co za sobą pozostawił, stale wiąże go z punktem wyjścia, każe ubolewać nad faktem, że w ogóle pozostawił pierwszy krok, pozbawia go pewności, że słusznie postąpił wyruszając. A im dalej znajduje się od punktu wyjścia, tym większe jego wątpliwości. Niepewność nie opuszcza go jak oddech towarzyszący każdemu krokowi – nierówny i ciężki, tak że trudno utrzymać i rytm i tempo. I czuje, że im dłużej towarzyszy mu niepewność, tym bliżej mu do źródła owej niepewności, tak że już w końcu tylko dystans między nim a tym, co pozostawił za sobą, pozwala mu ujrzeć, co jest za nim: kim nie jest i kim może był. Ale ta myśl nie przynosi mu ani nadziei, ani pocieszenia. Bo faktem jest, że pozostawił to wszystko za sobą, a we wszystkich tych rzeczach, teraz będących samą nieobecnością, tęsknotą zrodzoną z nieobecności, mógł kiedyś się odnajdywać i spełniać, jeśli tylko przestrzegał jednego danego mu prawa, prawa do bycia tutaj, które teraz – odchodząc – narusza.
    Wszystko to jest spiskiem przeciwko niemu, więc w każdej chwili, nawet kiedy jest w drodze, czuje, że musi odwrócić oczy od wabiącej go przestrzeni i skupić wzrok na ruchu własnych stóp pojawiających się i znikających pod nim, na samej zakurzonej drodze rozbrzmiewającej stukotem stóp obijających się o zaśmiecające ją kamienie, więc poddaje się temu uczuciu, przyjmując je jako pokutę, i ten, co poślubiłby otwartą przestrzeń, staje się, wbrew sobie, przeciw sobie, serdecznym przyjacielem wszystkiego, co w zasięgu ręki. Czegokolwiek dotknie, nie może się od tego oderwać, bada, opisuje cierpliwie, a każda chwila tego procesu wyczerpuje go i przytłacza, tak że nawet w trakcie wędrówki kwestionuje swoja wędrówkę, kwestionuje każdy następny krok. On, którego życie jest czekaniem na spotkanie z niewidzialnym, staje się narzędziem widzialnego; on, który przewiercałby ziemię, staje się rzecznikiem jej powierzchni, geometrą jej cieni.
Cokolwiek więc czyni, jedynym celem jego działania jest rozprawa z samym sobą, on sam pozbawia się mocy. Jeśli jest to kwestia jego wędrówki, zrobi wszystko, aby już nie wędrować. A przecież będzie wędrował. Bo chociaż zwleka, nie w stanie się zakorzenić. Żaden postój nie wyczaruje miejsca. Ale o tym też wie. Albowiem to, czego chce, jest tym, czego nie chce. I jeśli podróż ma jakikolwiek cel, to będzie nim, w końcu, odnalezienie samego siebie w punkcie wyjścia.
Wędruje. Droga, która nie jest drogą, po ziemi, która nie jest ziemią; jest wygnańcem w swoim własnym ciele. Cokolwiek będzie mu dane – odrzuci. Jakikolwiek będzie to dar, odwróci się od niego plecami. Odrzuci, bo łatwo jest łaknąć czegoś, czego sobie odmówił. Bo wejść do ziemi obiecanej, znaczy stracić nadzieję, że kiedykolwiek się do niej zbliżymy. Dlatego nie dopuszcza do poufałości: wszystko na długość ręki, na długość życia, a najbliżej celu jest wtedy, kiedy jest od niego najdalej. A przecież wędruje. A między jednym krokiem a następnym nie znajduje nic prócz siebie. Nawet nie siebie, ale cień tego, czym się stanie. Bo w najmniejszym dotkniętym kamyku rozpoznaje fragment ziemi obiecanej. Nawet nie ziemi obiecanej, ale jej cienia. A między cieniem a cieniem żyje światło. I to nie jakiekolwiek światło, ale to światło , które wypełnia go, bez końca, kiedy on podąża.

Z angielskiego przełożył Andrzej Szuba                                         

Wydawca: Towarzystwo Inicjatyw Kulturalnych - akant.org
We use cookies

Na naszej stronie internetowej używamy plików cookie. Niektóre z nich są niezbędne dla funkcjonowania strony, inne pomagają nam w ulepszaniu tej strony i doświadczeń użytkownika (Tracking Cookies). Możesz sam zdecydować, czy chcesz zezwolić na pliki cookie. Należy pamiętać, że w przypadku odrzucenia, nie wszystkie funkcje strony mogą być dostępne.