Jestem jedyną córeczką swoich rodziców. Mam prawą nóżkę krótszą, krzywe zęby, orli nos i piegi. Aha, i jeszcze lekkiego zeza. Koleżanki mają chłopaków, chodzą na randki, wychodzą za mąż, a ja całymi dniami siedzę w bibliotece. Kiedyś do mojego komputera podjechał pracujący w bibliotece chłopak na wózku inwalidzkim. Z subtelną buzią, okularami zakrywającymi duże, ciemne oczy i z krzaczastymi brwiami wydał mi się siódmym cudem świata.
Coś mi zaczął objaśniać ale ja patrzyłam na niego jak sroka w kość i nic nie rozumiałam. Na drugi i trzeci dzień też nie umiałam poradzić sobie z komputerem. Pewnie; nie dość że jestem brzydka, to jeszcze tępa jak but z lewej nogi. Znowu podjechał do mnie:
- Dziecko moje, to jest takie proste jak obsługa cepa - powiedział, a ja dalej nie rozumiałam jego objaśnień, więc chyba nie umiałabym też obsługiwać cepa. I dlaczego mówi do mnie dziecko moje! Wkurza mnie to, przecież jest niewiele starszy ode mnie!
- Proszę pana, chciałam się dowiedzieć coś o opowiadaniach Jarosława Iwaszkiewicza, zainteresował mnie „Tatarak". Poszukał w komputerze i odjechał tym swoim wózkiem, a mnie znowu dopadły kompleksy. W ubikacji popatrzyłam na swoją twarz w lustrze i zobaczyłam dziewczynę z greckim nosem, krzywym zgryzem i niewielką ilością piegów, które przecież mogłyby wydawać się zalotne. Postanowiłam, że zamiast kupować książki postaram się o aparat ortodontyczny. Będę piękna dla niego, przynajmniej w swoim wyobrażeniu. Może wreszcie mnie dostrzeże. Gdy wychodziłam z biblioteki zauważyłam, że do jego wózka podeszła kobieta bardzo do niego podobna. Ta sama szlachetna twarz, zgrabna figura, eleganckie uczesanie. Uśmiechali się do siebie z wielką czułością.
Przez parę dni nie chodziłam do biblioteki, bo załatwiałam kredyt na ten aparat do prostowania zgryzu. Tym razem on pierwszy zaczepił mnie i powiedział:
- Dawno u nas pani nie było. Myślałem, że już pani wie wszystko o Iwaszkiewiczu.
- To tatuś obudził we mnie miłość do książek. Zabierał mnie na spotkania z ciekawymi ludźmi, na których nudziłam się śmiertelnie.
- I bardzo dobrze, dzięki temu mogłem panią poznać.
Tego dnia już go nie zobaczyłam, ale nie mogłam przestać o nim myśleć. Patrzyłam na swój orli nos chciałam nawet z mamą porozmawiać o operacji plastycznej, ale wyśmiała mnie. Poradziła bym pokochała ten swój garbaty nosek i coś tam jeszcze dodała o naszym arystokratycznym pochodzeniu przed wiekami. Nie rozumiała, że nie obchodzą mnie moje korzenie, tylko ten chłopak z biblioteki i jego dystyngowana opiekunka. Następnego dnia zobaczyłam go przy moim komputerze, chociaż nikogo nie prosiłam, żeby podjechał.
- Wie pani co? Moja mama chce, żebym czegoś dowiedział się o rodzie Walensów, to jej panieńskie nazwisko. Interesuje ją dziedziczność mojej choroby i to, co ja mam zapisane w genach. W naszym rodzinnym albumie jest bardzo stare i zniszczone zdjęcie mojej prababci, gdy była młoda. Też miała taki orli nos i była z tym podobna do pani. U nikogo w rodzinie nie było jednak takiej wiotkości mięśni jak u mnie, ciekawe skąd to się wzięło?
Mamy takie same problemy z przodkami. Ja niby jestem pełnosprawna. Krótsza nóżka to przecież nie kalectwo! Nie widziałam go już tego dnia. Muszę zainteresować się też po kim mam taki brzydki nos, bo nikt w rodzinie nie ma takiego. Wiem, że przyszłam na świat podczas porodu pośladkowego, stąd ta nóżka. Mama nie miała czasu zajmować się moimi bioderkami i feler pozostał. Ale skąd ten nos, który zawsze wpędzał mnie w kompleksy? Obie z mamą nie mamy przecież arystokratycznego wyglądu, by mieć taki grecki organ powonienia. Co innego ów chłopak na wózku i ta dystyngowana pani, chyba jego mama. Jest w nich coś takiego, co mnie ustawia na dystans wobec nich. Dzisiaj on pierwszy zaczął rozmowę na temat, o którym nie miałam zielonego pojęcia i od razu znalazłam się na przegranej pozycji. Mówił o dziedziczności, a ja, zupełnie nie wiem dlaczego, poczułam się kimś gorszym. Później buszowałabym w Internecie, ale było to szukanie po omacku, bo przecież nie wiedziałam o jaką chorobę mu chodziło. W głowie kłębiły mi się różne myśli; Kto to są ci Walensowie? Jak pokonać ten dystans, który on stwarza? Jak przeniknąć do jego świata?
Następnego dnia widziałam go na korytarzu, ale do mnie nie podjechał, a mnie każdy pretekst, byle go zagadnąć wydawał się głupi. Po paru dniach w końcu coś wymyśliłam i podeszłam do niego:
- Cioteczna siostra mojego taty też nazywała się Walens. Mieszkali na wsi, ale do PGR-u nie oddali swojej ziemi. A panu udało się rozwiązać problem, o który mama prosiła?
- Jeszcze nie, bo miałem dużo pracy z odzyskiwaniem danych - odpowiedział.
- Ja o swojej ułomności wiem od mamy. Miała ciężki poród.
- A o Iwaszkiewiczu dużo pani wie?
Dziwne, że pamiętał rozmowę, od której zaczęła się nasza znajomość.
- Niewiele, tyle co z filmów. Nie jestem jego fanką. Czas pokazuje jaką wartość przedstawiał sam autor, a nie tylko jego promocja i reklama w mediach. Ja sama wiem, jakich autorów chcę czytać, a jakich nie. Nie interesują mnie modni pisarze. Szukam swoich, niekoniecznie uznawanych przez krytyków.
- Musimy kiedyś porozmawiać o tym kogo pani lubi, a kogo nie.
Ta krótka rozmowa odbyła się przy windzie. Nacisnął guzik, wsiadł i odjechał, a ja stałam jak zamurowana. Miałam wrażenie, że jest otoczony jakąś wielką, przezroczystą kulą, która nie pozwala mi zbliżyć się do niego. Ciekawe; on sam wytworzył tą otoczkę, czy mu ją narzucono? Tak bardzo chciałabym przeniknąć do jego świata, ale każda moja próba kończyła się tym, że czułam się zraniona.
Po paru dniach, gdy na ekranie monitora miałam właśnie link o cesarzu Walensie, podjechał do mnie. Nic nie powiedział i zaraz odjechał, a mnie zrobiło się przykro, że nawet nie zagadnął. Wyobraźnia podsunęła mi obraz, jak to od pokoleń Walensowie byli noszeni w lektyce, ale nawet nie zdążyłam mu o tym powiedzieć.
Podoba mi się ta jego intelektualna twarz! Wiem, że mogłabym od niego wiele się nauczyć, ale brakuje nam wspólnego języka i woli porozumienia się. To tak, jak wśród polityków, których codziennie oglądam w telewizji. Może właśnie z tego powodu tak często uciekam do biblioteki. Po paru dniach w końcu podjechał do mnie i spytał:
- Poczeka pani ze mną przed Książnicą, zanim przyjedzie po mnie moja mama?
- Z przyjemnością - poczułam się głupio z tym moim entuzjazmem, chociaż tak bardzo chciałam przebywać blisko niego, słuchać jego głosu, uczyć się od niego literatury i nie tylko.
- O czwartej przyjeżdża po mnie mama, ale ja dzisiaj wypiszę się już o trzeciej. Podjechaliśmy na skraj parku przy Książnicy.
- Babcia nazywała się Walens. Kiedyś wydawało mi się, że jak czegoś nie ma w komputerze, to tego nie ma wcale. Niestety, z biogramu tego cesarza nie dowiedziałem się czy chorował na tą chorobę, co ja - powiedział, a w głosie jego zauważyłam jakiś smutek i przygnębienie.
- Jaką chorobę? - Słowa uwięzły mi w gardle, gdy zobaczyłam ten jego wzrok, pozbawiony błysku nadziei. Było w nim coś niesamowitego, czego nie umiałam określić słowami. Może, jak zawsze, bałam się tej jego wyniosłości, a może to spojrzenie wyrażało potrzebę kontaktu, integracji? Przecież on sam zaproponował spotkanie, a więc chciał pobyć ze mną tą godzinę, zanim przyjedzie jego elegancka mama.
- Moją sąsiadką była pani z dystrofią mięśni, która ciągle opowiadała o swoim straconym majątku na Litwie i o nieposłusznej służbie, którą należałoby było chędożyć batogiem. Sama w domu nic nie zrobiła. Mama mówiła mi, że mogłaby, ale nie chciała. Przychodziły do niej panie z Opieki Społecznej, sąsiadki, a także znajomi, którzy pomagali jej w różnych czynnościach i w przygotowywaniu posiłków. Boże, po co ja to wszystko mówię? - Nie mogłam się połapać w swoich uczuciach i mówiłam, co mi ślina na język przyniosła.
- Właśnie, szkoda czasu na obgadywanie kogoś - otrzeźwił mnie jego stanowczy głos.
- Przyjedzie mama i pojadę z nią do mojej koleżanki ze studiów. Jej mama i moja zamkną się w jednym pokoju, a my w drugim. Wiem wszystko o niej, a ona o mnie. Chciałbym też wiedzieć, co ty myślisz, co czujesz?
- Ja też chcę cię poznać lepiej. Jestem tobą zafascynowana - znowu powiedziałam nie to, co chciałam. Jego mama przyjechała wcześniej.
Wydawało mi się, że jakoś tak wrogo na mnie spojrzała.
Z różnych względów rodzinnych, które są nieistotne dla całej sprawy, przez miesiąc nie chodziłam do biblioteki. Obmyślałam w tym czasie plan, jak go zainteresować sobą. Zmieniłam styl ubierania się i zaczęłam śmielej patrzeć ludziom w oczy. Wmówiłam sobie, że mój zez mi w tym nie przeszkadza, bo i tak każdy zobaczy to, co będzie chciał. To właśnie dzięki niemu nabrałam tej pewności siebie. Zawsze lubiłam czytać, ale teraz krytycznie oceniam moje bajki dla dorosłych, czyli seriale. Jak się kłócą na ekranie, zabieram się za wartościową książkę lub przełączam na kulturę. To dla mnie dużo, że wreszcie nie czuję się taką szarą myszką.
W bibliotece dowiedziałam się, że już u nich nie pracuje. Podobno założył własną firmę odzyskiwania danych z komputerów. Spytałam o adres, powiedzieli że gdzieś na Witosa. Chyba tam się wybiorę, by go zobaczyć, ale na razie nie mam punktu zaczepienia. Ciekawa jestem, czy on też coś wyniósł ze znajomości ze mną. Czy odnalazł przodka Walensa? Jaki wpływ mieli ci przodkowie na to, że jest niepełnosprawny fizycznie, ale intelektualnie przewyższa wszystkich (a może tylko ja takim go widzę?). Posługując się komputerem nie wygląda na niepełnosprawnego. Bardzo lubi siedzieć przed ekranem monitora - tak mi kiedyś powiedział.
O mojej cioci Walens mówili na wsi, że jest wampirem, bo mimo pracy w polu i na słońcu, zawsze jest blada. Gdy kiedyś przyjechało do niej pogotowie, nie mogli zbadać pulsu, chociaż była przytomna i dopiero aparat wykazał szybkie tętno. Potem cała wieś przez jakiś czas mówiła o tym wydarzeniu. Łączyło nas dalekie nazwisko rodowe, ale nic poza tym i nic nadto, bo resztę tajemnic skrywały mroki dziejów trudne do przeniknięcia.
Stał się cud!!! Dostałam od koleżanki laptopa, którego ona zalała kiedyś pepsi colą. Rodzice kupili jej nowego, a ten kazali zanieść do utylizacji. Ona jednak scedowała to na mnie, bo wolała iść na randkę. Spojrzałam w lusterko, które nadal pokazywało orli nos, zeza i piegi, ale teraz to było powodem do dumy. Tak przynajmniej mówiłam do swojego odbicia. Poszłam na Witosa, mając nadzieję, że go w końcu zobaczę.
- To pani? Wydawało mi się, że nigdy nie spotkamy się. Zaraz przyjdzie moja żona i wspólnymi siłami zobaczymy, co się da uratować.
- Czy to ta pani, do której pan chodził z mamusią?
- Tak... pracuje nam się wspaniale. Mamy tyle pracy, że doba wydaje się za krótka. I dobrze! Nie ma czasu na myślenie.
- Ale...
- Co, ale? I tak przed snem.... nieważne. Przyjdzie pani do mnie kiedyś jeszcze?
- Może. Teraz mam mniej czasu, bo z kimś się spotykam - łatwo mi przyszło to kłamstwo.
Po miesiącu wysiadł mi ten laptop z odzysku. To pewnie przez intensywne szukanie chorób w rodzie Walensów. Moja babcia z pegeerowskiej wsi chyba jednak nie miała szlacheckiego rodowodu. To, co od niego wiedziałam i widziałam, pozwoliło mi troszkę podkształcić się medycznie, ale genów dystrofii w obu moich rodzinach nie znalazłam.
- A nie mówiłem, że przyjdzie pani do mnie? - Zagaił.
- Pewnie coś pan zrobił, że się popsuł - powiedziałam lekko wkurzona.
- Nie musiałem. Tak to już jest z komputerami, na które coś się wylało, że psują się, a my je naprawiamy.
Wiem już teraz na pewno, że nigdy nie przeniknę do jego świata. Chociaż fizycznie nie było między nami żadnej przesłony, mnie wydawało się, że ona istnieje, a za nią ktoś pochyla się nad moim laptopem. Niewidzialna zasłona zniknęła, gdy do pokoju weszła jego żona.
- Proszę przyjść jutro - powiedział chłodno.
- Dobrze.
- Przychodziłam przez trzy dni pod rząd. Wreszcie oddał mi, ale bez gwarancji, że będzie działał. Zrozumiałam jednak, że działanie laptopa nie jest w tej chwili ważne. Jego i moim największym osiągnięciem jest to, że zostałam PRZEPROGRAMOWANA. Mam piękny orli nos! Cudowne piegi! Modne okulary! Utykanie dodaje mi wdzięku. Nikt mi jeszcze tego nie powiedział, ale ja sama już to czuję.