Podnieś się, podnieś się, tyłek przymarzł ci do schodka, jest już prawie ósma rano, a ty jak zwykle siedzisz na nie swojej kanapie, śpisz w nie swoim łóżku, pijana i naćpana jesteś bez przerwy od kilku miesięcy. On mówi, Boże kochany, jakie to przykre, wszystko przez dadaistów, oni zapoczątkowali te literackie i kulturowe dziwactwa; w każdym razie on mówi...
Co mówi? Nie wiem, wyleciało mi z głowy. Wstawaj, wstawaj, za pół godziny masz zajęcia na uczelni, wystarczy tylko namierzyć najbliższą ubikację („Przepraszam, gdzie masz ubikację?") lub wyciągnąć lusterko i kosmetyki z torebki, jeśli akurat spałaś na dworze. Przejrzyj się, ach, ach! Lustro pęka! Kilka ruchów ręką by ujarzmić dzikość włosów, okiełznać je, zamknąć w klatce grzecznej fryzury. Kilka ruchów pędzelkiem, by przypudrować nos (biały puder, biała ja, świat jest biały, białko, ha, ha, ha!) i kilka ruchów szminką po spękanych wargach, by nadać im krwisty, czerwony kolor. Już, Ćma powróciła. Nie zapomnij o czarnym cieniu do powiek. Nie ma czasu na powrót do własnego mieszkania, weź torebkę, pozbieraj swoje rzeczy (komórka, papierosy, zapalniczka, portfel) i jedź na uczelnię. Nie ma czasu na sen. Nie ma czasu na naukę, a i tak same piątki. Mam łeb jak sklep! Nie ma czasu na dogmaty, nie ma czasu na skrupuły.
Cześć, cześć. Źle wyglądasz, masz podbite oko. Och, to nic, całkiem przypadkowo, zresztą wydaje wam się.
(Szybko, przypudruj siniaka pod okiem. Kto tym razem ci go nabił? Kto? Kto?)
Red Buli. Skrzydeł nie dodaje, ale na nogi postawi. Zajęcia. Aktywna, elokwentna Hermiona Granger. Ja, ja wiem! Ja mogę streścić! Ja mogę odpowiedzieć! Ja - mogę wszystko!
Cała noc zleciała, znów, nie wiadomo jak, z kim i u kogo, potem znów dzień - zajęcia, ja wiem, jestem naćpana, ale tego nie wie nikt, wiem tylko ja, próbuję ukryć drżenie rąk, drżenie nóg, drżenie serca. Ważne, że jest żużel i kiełbasy senatora.
Przerwa - papieros. Zupełnie normalne rozmowy z zupełnie normalnymi ludźmi. Bo przecież o to chodzi, by udawać. Nie ma sensu szczerym być. I tak nie zrozumieliby. Dla nich liczy się tylko uczelnia, czytanie lektur. Wyścig szczurów. Dlaczego to, nad czym inni pracują przez kilka tygodni ja osiągam w godzinę? Dlaczego próbuję ukryć szczękościsk i suchość w gardle, która jest nie do zniesienia? Po co mówić im o tym wszystkim, nie zdążą mnie zrozumieć. Ja żyję krótko.
Zajęcia, przerwa, papieros, zajęcia, przerwa, papieros. Przypudruj się. Ukryj zadrapania i siniaki. Ależ oczywiście, że wczoraj byłam trzeźwa. Ależ oczywiście, że się uczyłam.
Zajęcia kończą się, odliczam minuty i sekundy, nareszcie mogę wyjść z tego spróchniałego miejsca, w którym wszyscy są identyczni, nie mają prawa głosu, nie mają własnego zdania, a każdy przejaw niemoralności napawa ich wstrętem i odpycha.
Jadę do domu (ach, moje mieszkanie, widzę je pierwszy raz od kilku dni!), biorę prysznic, przebieram się. Zmywam z siebie brud poprzednich nocy. Zmywam z siebie wyrzuty sumienia. Wirus matkapolka.rar niebezpiecznie daje o sobie znać, zainfekował już mój twardy dysk, toteż włączam program antywirusowy - wersja demo, niezbyt skuteczna - w postaci jednego piwa. Przez chwilę patrzę w lustro, ważę się, zerkam na lodówkę, zerkam na szafkę. Zalewam wrzątkiem zupkę w proszku. Chińską. Dobra i tania. Nie tuczy. Czytałam gdzieś, że powoduje cellulit, ale średnio mnie to obchodzi.
Kawa, kawa, kawa i papieros. Kilka minut nauki, kilka godzin bezsensownego buszowania po Internecie, po stronach, które znam na pamięć i kilka przelotnych myśli na temat tego, że na jutrzejszym kolokwium i tak odpowiem poprawnie na wszystkie pytania. Makijaż, guma do żucia, zawiązuję sznurówki w glanach. Kurtka, torba, wychodzę.
Biegać, skakać, latać, pływać! Ja odpływam i przepraszam, naprawdę przepraszam wszystkich właścicieli pubów, w których ćpam.
Ogarnij się, piecze, kurwa, piecze. Stara, daj chusteczkę, bo łzawię. No i co z tego, za parę minut nie będzie cię to obchodziło! Masz rację. Nie będzie.
I chwiejnym krokiem do stolika, pijmy, pijmy, nie pierdolmy. Dookoła ludzie, którzy mają jeszcze szansę na normalne życie. Pod ścianą my.
Mija dziesięć minut, dziesięć minut picia, rozmów o niczym i palenia papierosa za papierosem. Idziemy do kibla? Tak.
Piecze, kurwa, piecze. Gdzie jest bankomat. Lestat się skończył, trzeba jechać po więcej. Ale to na drugim końcu miasta! A zresztą ja już nie kupuję, nie mam kasy, oszczędzam na buty. Co ty pierdolisz, jakie buty, przecież masz buty, na nogach, kurwa!
I śmiech. Całkiem udany śmiech, całkiem nieźle zapełniający pustkę - na całe trzydzieści sekund, a to już coś. Całkiem udany towar, zapełniający pustkę na całe parę godzin, opróżniający portfel i skazujący na głodowanie na całe parę dni.
Patrzę w lustro. Ach, jestem piękna! Tylko tutaj, łezka pod okiem. To nic, to nic. Jestem piękna, przepiękna! Wracamy na salę i pijemy!
To nic, to nic, że się upodliłyśmy, że jeździmy po nocnym mieście w poszukiwaniu towaru. I tak wiem, że rano wstanę - kto rano wstaje, temu pan Bóg daje. Wstanę, powiedziałam? Jeśli w ogóle zasnę, wstanę. Dziwy, dziwy (ha! No właśnie! Bywa, że dziwa jest urodziwa!) i dziwności. Antagonizmy i oksyrnorony. Stypendium za wyniki w nauce przeznaczane na towar. Ja - przeznaczana. Przeznaczana na towar. Przeznaczana na dobry towar, który potrzepie, rozedrga i pozwoli przetrwać kolejny dzień.
Zlej mnie po mordzie, chłopcze. I wyjdź. Ucieczka w alkohol i seks, ucieczka w sen, ucieczka w fascynujący świat ostrza. Metaliczny srebrnobłysk i cięcie. Skóry wysuszonej i sinej, obitej, pokaleczonej, pokłutej. Krew prawdziwa. Doskonały porządek panuje w Łodzi. Paznokcie obgryzione do krwi, włosy rwane kępkami, pytające spojrzenia w moją stronę i ta jebana, ciągła, kurwa, suchość w ustach. Oto pora na moje łamanie tabu! Nie proponuję niczego nowego, ponieważ wszystko już było. Feministki opisują w swych powieściach kosztowanie krwi miesiączkowej. Wszystkie wydzieliny, oprócz łez i spermy, budzą wstręt. O wszystkich wydzielinach już pisano. W końcu sztuka nowoczesna musi opierać się na skandalu. Ja proponuję jedynie subiektywne wizje narkomana. Nihil novi.
Czy potrafię czuć?
Kiedyś potrafiłam kochać; kochałam wiele osób i rzeczy. Kochałam mężczyzn, z którymi byłam - ale nie tak. Kochałam moje wystające kości, białe proszki do prania, które wyprały ze mnie emocje. Kochałam dźwięk, który wydawał śnieg, gdy delikatnie jeździło się językiem po bocznych lusterkach samochodu taty. Każdy dzień dawał szczęście, bo - rano, ach, kilogram mniej, jestem Nadczłowiekiem - ha, ha! A to dobre. A więc, kanalie, evivva l'arte! Celem w życiu jest posiadanie Celu w życiu.
Jaki jest mój Cel?
Nie umiem kochać, umiem się oddawać i brać, cielesność towarzyszyła mi od zawsze, to umiłowanie cielesności, eros, zawsze eros - nigdy agape.
Kobieta jest swoim ciałem, splątaną żądzą krwistych żył, ociekających tłuszczem ud, pomiędzy którymi odkupienie, chleb (powszedni?)
Kobieta jest kremem nawilżającym za 14 złotych, pustką, wypełnianą jedynie członkiem, szeregiem zębów kąsających i zbitką neuronów, receptorów czuciowych, dzięki którym czuje ból. Ból - to Życie. Ból jest kwintesencją istnienia. Kiedy boli, nie Boli. Mózg zamyka się, chcę cię czuć, czuć we mnie, bliżej, mocniej, tak, tak!
A teraz - idź już.
A teraz wstawaj, wstawaj, kochana, musisz żyć. Bo - cóż? Cóż, jeśli nie ten czarny lakier na paznokciach i kleista maź między udami? Pozwól mi po raz ostatni powąchać włosy i benzynę - niech poczuję Normalność (kilka chwil, nawet sekund - takie narkotyki również działają natychmiastowo).
Od kilku lat udaję, że mnie nie obchodzi.
Bo nie obchodzi.