Źrenice ludzi bezdomnych
Pod rogówką mają całe mnóstwo
Cieniutkich czerwonych żyłek
W gardle noszą świerszcza własnego Oddechu
Ociężałe i opuchnięte stopy próbują Włożyć w sandały getta w jakim
żyją
Bez ścian Bez dachu Bez okien
Wszędzie towarzyszy im dudnienie
W głowie
Gdy słońce
Prześwituje przez pomarszczone
Palce i słychać dzwonki przejeżdżających
Rowerzystów
Kochają bezpańskie psy Wysoką trawę ścieżkę Biegnącą w niczyim Ogrodzie
Ci co od urodzenia nie zaznali domu Zasypiają w otwartych ramionach
Brata Alberta
I do ciepłego łóżka
W niebie
Uśmiechają się
Jak ufne dzieci