za miedzą oddzielającą
tu od tam
łąka kołysze mgły
podrażnione rosą trawy
zbudziły dzień
z modlitwą na ustach
męczone ramiona
uniosły ostrze nad ziemią
i koszą jej zapach
ukryte w gęstwinie
natura i licho
szukają schronienia
po tamtej stronie
połyskującą w słońcu kosą
wirtuoz dalej wybija rytm
krok za nim
zemdlone rośliny
spadają na ziemię
w słonecznej pułapce
łąka pokryta zmarszczkami
i białym obrusem
czeka na narodziny