Zamysł jest prosty: zderzyć na scenie dwie krańcowo odmienne osobowości. Przypisać im diametralnie różne aspiracje i doświadczenia życiowe. Stworzyć jaskrawy kontrast postaw ludzkich. Oto przepis na niezobowiązującą intelektualnie historię. Idąc tym tropem autor sztuki „Wydmuszka” Marcin Szczygielski (nota bene autor m.in. także książki kucharskiej) wrzucił do potrawy wszystkie możliwe ingrediencje niezbędne przy gotowaniu potrawy komediowej. Ten grafik, dziennikarz, prozaik, dramaturg, dyrektor artystyczny polskiego „Playboya", redaktor naczelny miesięcznika „Moje Mieszkanie" zaczerpnął po trochu z każdej ze swoich rozlicznych specjalności, zamieszał i tak powstała „Wydmuszka". Wystawił ją obecnie w krakowski Teatr Bagatela. Danie wyszło obfite w wartości kaloryczne, tyle ze mało strawne.
Do prowincjonalnej biblioteki miejskiej trafia przypadkiem Roksana Kluczyk, młodociana żona lokalnego biznesmena. Dziewczyna zakłóca monotonny żywot bibliotekarki Haliny Kociemby. Roksana wkracza w obcą sobie dziedzinę bez gracji, impertynencko. Halina powinna witać klientkę z radością. Przyjmie zaś intruza z nieskrywaną niechęcią. Już na wstępie wywiąże się charakterystyczny dialog pomiędzy paniami, który wykaże, jak wiele je dzieli:
Halina: Zapytam z czystej przyzwoitości. Ma pani kartę?
Roksana: Kredytową?
Halina: Biblioteczną.
Roksana: Nie. A po co mi karta?
Halina: Czytelnik nie posiadający karty książek nie wypożycza.
Roksana: Jak bym już chciała książkę, to bym sobie Kupiła, tak? Stać mnie.
Halina: To po co pani tu przyszła?
Roksana: Pada, tak? Parasolki nie wzięłam.
Kobiety różni wszystko: wygląd, wiek, obycie, pozycja społeczna, potrzeby duchowe lub ich brak.
Sceneria biblioteczna. Na półkach książki, Twój Styl, Gala. Widok właściwy pustym peryferyjnym bibliotekom. To się zmieni, gdy bywał czy nią tej placówki zostanie Roksana Kluczyk. Atmosfera zagęści się, stężeje. Kolorowe stroje Roksany stanowić będą zgrzyt na tle szarego cła bibliotecznego. Za stołem Halina Kociemba, deklamując rutynowe formułki, narazi się na riposty wzięte żywcem spod dyskoteki. Roksana przeniesie w ten sposób swój dotychczasowy styl bycia w rejony dopiero poznawane.
Szczygielski wysilić się specjalnie nie musiał. Wszyscy znamy panienki, których jaskrawe tipsy określą bladą świadomość właścicielek. Nieraz słyszeliśmy ich artykulację, kończone rytualnym „tak?". To właśnie będzie Roksana Kluczyk. Większość z nas zbłądziła także do biblioteki spotkawszy w niej po latach koleżankę, która wprawdzie w podstawówce nie miała wzięcia u chłopców, za to pięknie deklamowała wiersze na akademiach ku czci patrona szkoły. Archetypem tych kobiet będzie Halina Kociemba.
Tak przygotowane zostanie przedpole do zabawy kosztem tych dwóch grubą kreską scharakteryzowanych bohaterek… Halina zmaga się z nadopiekuńcza i niedosłyszącą mamusią. Roksana snuje infantylne opowieści o tatusiu kolejarzu, który stał się śmiertelną ofiarą prowadzonych przez siebie pociągów. Banalne? Raczej wtórne.
Ale to dopiero początek beztrosko rozwijającego się widowiska. Roksana zaczyna być v/ bibliotece coraz częstszym gościem. Kobiety zawiązują nić porozumienia. Wymieniają się nawzajem tymi wartościami, które u adwersarza stanowią wartość deficytową. I tak Roksana, jako subiektywny arbiter elegancji, podpowie Halinie konieczność zmiany wizerunku. Ta w rewanżu podsunie klientce coraz ambitniejsze lektury w rodzaju „Damy Kameliowej" czy ,Anny Kareniny". Na dodatek okaże się, iż niedoszły mąż Haliny to krewny Roksany. Stąd już prosta droga do ściślejszej komitywy obu pań. One same, jak się potem okaże, zostały ciężko doświadczone przez swoich mężczyzn. Halina marząc o dziecku (stąd tytułowa "Wydmuszka"), nie doczeka się go nigdy…
Zatem znajdzie Szczygielski w miałkiej materii sztuki miejsce na...no właśnie, na co? Dyskurs o losie świadomego i nieświadomego macierzyństwa? Chyba nie, już raczej pozostawi nas scenarzysta w poetyce sloganów, tematu nie zgłębi, a raczej przejdzie do porządku nad nim. Bo przecież czekają do podjęcia inne wątki.
Akcja wejdzie w swoje apogeum, gdy marzącej o zobaczeniu Casablanki Halinie właśnie wyprawę do tego miasta zaproponuje Roksana. Kobiety spędzą więc upojny turnus w tropikach. Ta eskapada sprzyjać będzie nie tylko zacieśnieniu wzajemnych relacji, ale i metamorfozom obu kobiet. Jedna wyjdzie z nich wyemancypowana z kompleksów i kurateli swojej wszechobecnej mamusi. Druga dojrzeje w postanowieniu separacji od męża, który wprawdzie stanowił opokę finansową, lecz przy okazji tyranizował małżonkę. Te zmiany charakteryzuje słowo klucz, jakie często pada z ust bohaterek sztuki: perswazja. Halina perswaduje drogę porzucenia wartości materialnych hołubionych dotąd przez Roksanę. W zamian usłyszy, że życie w samotnym utrapieniu to ślepa uliczka. Halina porzuci patronat matki, zmieni się wizualnie, przejdzie duchowe przeobrażenie. Zatem jakiś koncept autorski został chyba zrealizowany: widz zostanie zaskoczony łatwymi metamorfozami bohaterek. Ale czy wynika stąd jakakolwiek pointa? „Pigmalion" lub „Edukacja Rity" zamknęły podobny trop już wiele dekad temu z dużo lepszym skutkiem. Szczygielski nie dołożył do tej tematyki żadnych oryginalnych przemyśleń własnych.
Słabej sztuki nie są w stanie unieść ani (trochę lepsza) Alina Kamińska jako Halina, ani (zdecydowanie gorsza) Małgorzata Piskorz w roli Roksany. To czego nie mogły zrobić artystki, przypaść więc musiało w udziale rekwizytorom. Oni zjednoczeni w męskiej sile dźwigają meble, których przybywa wraz z inwencją autora sztuki. Bo skoro akcję można raptownie przenieść z polskiej prowincji do kasyn Casablanki, to trzeba liczyć się z konsekwencjami. Personel techniczny sprawnie żongluje więc po scenie meblami o rozmaitej stylistyce i różnych gabarytach. Strach pomyśleć, jakie ciężary przypadłyby w udziale rekwizytorom, gdyby autorzy sztuki zechcieli umieścić jej akcję na stacji międzyplanetarnej. Zresztą i tak skojarzenia galaktyczne nie pozostaną bez związku z inscenizacją. Cały czas widz pozostanie w przeświadczeniu, że w porze emisji telewizyjnych dobranocek (spektakl w „Bagateli" rozpoczyna się o 19.15) i tak zetknie się z estetyką zgoła infantylną. Czasami dialog rozbłyśnie celną ripostą (jak wtedy, gdy Halina oświadcza mamie, że nie pracuje w męskiej szatni na stadionie i dlatego nie może liczyć na nadmiar adoratorów), lecz zaraz pada pod brzemieniem nienaturalnych figur werbalnych. Choć można przecież śmiało założyć, że tak doświadczony autor jak Szczygielski trafnym skrótem myślowym sam określił głębię swojej sztuki. Bo przecież gdy przyjdzie oszacować, jakich treści widz był świadkiem podczas spektaklu, tytułowe słowo „Wydmuszka" będzie naturalnym skojarzeniem, jakie celnie scharakteryzuje krakowski dramat Cóż, czasy gdy kulturalna stolica Polski tętniła na potęgę z dala od tej administracyjnej to już przeszłość. Minęły czasy fenomenu „Biesów", „Wesela", czy „Dziadów". Dziś w Krakowie można podziwiać sprawną pracę rekwizytorów. A to w dzisiejszych czasach wartość zupełnie niebagatelna.
Premiera: 24 października 2014 r.
Teatr Bagatela w Krakowie, Scena na Sarego 7
Reżyseria: Piotr Urbaniak