Na studiach nas przed nim ostrzegano. Mówiono jednak, iż jeśli pojmiemy myśl zawartą w jego pismach, żadna inna książka z tej dziedziny nie będzie dla nas zbyt trudna. Gdy rozpoczynałem studia, profesor Władysław Tatarkiewicz nie żył już od kilku dekad, co nie zmieniło faktu, iż jego „Historia filozofii” kładła się długim cieniem na usilnych staraniach niektórych z nas – ówczesnych studentów Instytutu Nauk Politycznych Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. Sam miałem, z kilkoma kwestiami w tym zakresie, niemałe problemy.
Nie wdając się jednak w te zadawnione dywagacje, ostatnimi czasy sięgnąłem po obecne w moim księgozbiorze, dzieła Władysława Tatarkiewicza. Ku mojemu zdziwieniu, nie patrzyłem już na prace Profesora, jak na nieprzystępne, spisane złotymi zgłoskami, teksty, które z nabożną czcią winne być hołubione i ukryte przed oczyma niewiernych. Jakże to dziwne, gdy z biegiem lat zmienia się perspektywa.
Swoje osobiste spotkanie z prof. Tatarkiewiczem opisał, swego czasu, Aleksander Krawczuk, stwierdzając, m.in.: „… profesor Tatarkiewicz, który był dla mnie postacią jakby abstrakcyjną i niemal legendarną, po prostu „Tatarkiewiczem”, z którego „Historii filozofii” uczyłem się, jak wszyscy wtedy studenci, do obowiązkowego egzaminu, właśnie tam i wtedy objawił mi się po raz pierwszy, jako żywy człowiek – ale dosłownie na tle starożytności, bo otoczony księgami greckimi i rzymskimi”[i]. Dopiero podczas tego spotkania, w lektorium Katedry Filologii Klasycznej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, Tatarkiewicz (1886-1980) stał się dla prof. Krawczuka (1922-2023) bytem realnym.
Pomimo różnicy wieku wynoszącej blisko cztery dekady, obydwaj należeli do generacji, dla której zdobywanie wiedzy wiązało się z konfrontacją z jej oryginalnymi źródłami. Zadanie to, będące dzisiaj sztuką samą w sobie, najbardziej odpowiadało rozumieniu tego pojęcia, tak jak pojmowali je Grecy doby starożytnej, za nimi zaś profesorowie Krawczuk i Tatarkiewicz. Pierwszy powiada dalej: „W naszych czasach nawet wybitni luminarze historii filozofii wolą korzystać z edycji dwujęzycznych, mniej wybitni posługują się po prostu przekładami… Mało kto zdobyłby się na trud przedzierania się przez wszystkie tomy oryginału… a w każdym razie tak to rozumiał Tatarkiewicz”[ii].
W mojej obecnej refleksji jest stanowczo zbyt mało miejsca, aby rozwodzić się nad całością myśli filozoficznej profesora Tatarkiewicza. Dla zainteresowanych niech podstawą do tych rozległych dociekań będzie jego trzytomowa „Historia filozofii”. Znacznie ograniczając szerokie spektrum zainteresowań naukowych Profesora, skoncentruję się teraz na zagadnieniu estetyki: jej pojęciu, znaczeniu oraz wartościom, jakie niesie ona ze sobą.
„Piękno polega na mierze, proporcjach, liczbie, układzie i stosunku części”[iii] – powiada prof. Władysław Tatarkiewicz w „Parerdze”, gdzie analizuje dwadzieścia wieków filozoficznego podejścia do zagadnienia estetyki. Wrażenia estetyczne, jak każda ich forma, są – w moim przekonaniu – subiektywną reakcją na dany przedmiot, zjawisko czy zaistniałe w naszym życiu zdarzenie. Estetyka oraz ściśle związane z nią różne formy sztuki są tym, co odróżnia nas nie tylko od zwierząt, ale i od siebie nawzajem, biorąc pod uwagę różnicę w stopniu wrażliwości estetycznej.
Człowiek, wykorzystując swoje ręce, może tworzyć przedmioty, które dla drugiego, wykorzystującego w tym celu swoje oczy, mogą być piękne. Dla obydwu zawsze będą jednak użyteczne. Będzie tak dlatego, że za chęcią stworzenia zawsze kryje się, według mnie, potrzeba użyteczności. „Przedmiot sztuki – pisał Denis Dutton –… oceniany jest jako źródło bezpośredniej przyjemności samej w sobie, a nie zasadniczo przez jego użyteczność w tworzeniu czegoś innego, co byłoby zarówno użyteczne jak i przyjemne”[iv]. Nie mogąc zgodzić się do końca z poglądami Duttona, powiem jedynie, że nic nie istnieje wyłącznie dla samego istnienia. Nawet jeśli mówimy o publicznej prezentacji dzieła sztuki: literackiej, malarskiej czy audiowizualnej, to owa prezentacja zawsze skierowana jest do kogoś – odbiorcy naszego działa. Odbiorca ten chłonie nasz przekaz czyli wykazuje intencję i pewien brak – potrzebę, którą nasze dzieło zaspokaja. Jego funkcją nie jest, co prawda, stworzenie czegoś innego – materialnego, ale wywołanie zmiany w umyśle odbiorcy. Jest to, jak w podtytule książki Duttona, „ewolucja człowieka”, przez którą następuje zaspokojenie jego potrzeby estetycznej.
„Niegdyś Sokrates – powiada Tatarkiewicz – wywodził, że piękno wielu rzeczy polega na ich odpowiedniości, zgodności z celem, któremu służą”[v]. Generalnie jednak, prof. Tatarkiewicz, zgodnie z wielowiekową tradycją myśli filozoficznej, oddziela piękno rozumiane, jako wszystko, „co postrzegamy i wyobrażamy sobie z upodobaniem”[vi] od piękna zawartego w idealnie określonych proporcjach, w formie. „Kiedy rzeźbiarz pracuje w marmurze – pisał Michaił Bahtin –, to, bez wątpienia, poddaje obróbce marmur, jako coś fizycznie określonego, ale nie na to kieruje się urzeczywistniana przez niego forma”[vii]. Praca nad materiałem jest jedynie aktem fizycznego zaangażowania sił człowieka. To fakt zamysłu, jaki kryje się za owym działaniem, nadaje pracy artysty twórczego charakteru.
Analizując, w oparciu o poglądy Profesora, zagadnienie formy, jako kluczowego składnika estetyki, moje myśli nieuchronnie pobiegły w stronę epoki starożytnej – konkretniej zaś, czasów antycznej Grecji. Odmiennie od starożytnych Egipcjan, którzy ludzkie ciało traktowali jedynie, jako zewnętrzną powłokę, Grecy podchodzili do tego zagadnienia nieco inaczej. Tych ostatnich „interesowało ciało człowieka, jego funkcja i harmonia. Grecy okresu klasycznego nie wymagali od rzeźby portretowego realizmu, naturalizmu czy ekspresji. Ethos rzeźby Fidiasza czy Polikleta to po prostu idealizm wyrażony przez rytm, harmonię, równowagę”[viii].
Na przestrzeni wieków poglądy na zagadnienie sztuki zmieniały się zależnie od tego na czym opierano jej centralny obiekt zainteresowań. „Duch Ewangelii i surowość wczesnych Ojców Kościoła odebrała sztuce znaczenie, jakie stopniowo uzyskała w Grecji. Nieprzejednana postawa moralna niewiele zostawiła miejsca dla estetycznej; spirytualizm chrześcijański nie mógł mieć sympatii do zmysłowego piękna”[ix]. Tak prof. Władysław Tatarkiewicz scharakteryzował stosunek myśli wczesnochrześcijańskiej do spuścizny estetycznej antyku. Pogląd ten, zawarty w rozprawie „O filozofii i sztuce”, Profesor rozwinął pisząc dalej: „Scholastyczne pojęcie sztuki (ars) nie wyrosło z hellenistycznych pojęć, lecz starogreckich, usystematyzowanych przez Arystotelesa. W tym ogromnym zarysie sztuki średniowiecznej jedynie małą cząstkę stanowiło to, co my nazywamy sztuką, tj. sztuka piękna”[x].
Starożytne pojęcie sztuki było nierozerwalnie związane z celowością działania opartą na umiejętnościach. W takim rozumieniu – pisał Tatarkiewicz – „sztukę przeciwstawiano naturze, ale także czynnościom człowieka nie opartym na wiedzy i umiejętnościach”[xi]. Zagadnienia estetyczne są nieodłącznie związane z pojęciami najgruntowniej rozpatrywanymi na płaszczyźnie filozofii. Ta z kolei zajmuje się analizą wszelkich pojęć na gruncie rozumu. Ten ostatni zaś, w swym zenicie, charakterystyczny jedynie dla człowieka sprawił, że to kartezjańska istota myśląca jest zarówno podmiotem, jak i przedmiotem dociekań estetycznych.
„Człowiek jest miarą wszystkich rzeczy” – powiadał Protagoras. Zanim jeszcze świat,
a wraz z nim myśl ludzka, pogrążyły się w teocentrycznych mrokach średniowiecza, triumfujący powszechnie antropocentryzm, doby starożytnej, wzniósł wrażenia estetyczne, związane
z postacią człowieka, do poziomu równego jedynie Odrodzeniu. Najbardziej kunsztowne przejawy piękna tej epoki obserwować możemy nie tylko w samym Rzymie, ale także Florencji
z czasów Medyceuszy oraz Wenecji, pod rządami kolejno wybieranych Dożów.
Subiektywny odbiór wrażenia estetycznego jest kulminacją wielu czynników, do których zaliczyłbym, m.in.: doświadczenia życiowe oraz to, w jaki sposób nas wychowano. Doświadczenia życiowe determinują bowiem pierwsze reakcje na zdarzenia, podczas gdy sposób naszego wychowania wyznacza dla nas granice tego, co uznamy za estetyczne. Poczucie estetyki jest więc emanacją procesu wychowania.
Wychowanie w kulcie piękna jest, dla mnie, oczywistym wstępem do życia szczęśliwego. Nie musi ono jednak oznaczać uwielbienia skierowanego ku przedmiotom fizycznym. Materializm, nawet jeśli wydaje się być nieodłączną cechą wrażenia estetycznego – łatwiej jest nam myśleć o pięknie, patrząc na coś lub kogoś pięknego fizycznie – jest, w gruncie rzeczy, pułapką skrywającą w swym łonie ogromne pokłady próżności.
Zanim zostanę posądzony o hipokryzję, powiem jedynie, że mam na myśli sytuację, w której zdajemy sobie sprawę z obecności piękna wokół nas, jednocześnie, celebrując chwile naszej w nim obecności, nie popadamy w skrajny materializm. Życie szczęśliwe, to nie koniecznie takie, w którym nie doświadczymy cierpienia. „ I cierpienie – powiada prof. Tatarkiewicz – jest do szczęścia przydatne, nawet potrzebne… dlatego, że do osiągnięcia czegokolwiek potrzebny jest wysiłek, a wysiłek związany bywa z cierpieniem”[xii]. W konsekwencji, życie szczęśliwe nie ma,
w moim przekonaniu, nic wspólnego ze sprawiedliwością. Nasze życie będzie szczęśliwe wtedy, gdy, uwalniając się od krępującej nas postawy „klienta”, weźmiemy za nie odpowiedzialność.
Odpowiedzialność za własne życie jest dobrem, które uwalnia człowieka – jest jednym z najwyższych dóbr. Jak powiada Władysław Tatarkiewicz, analizując poglądy Błażeja Pascala,: „Najwyższymi są nadprzyrodzone dobra miłości, potem idą dobra duchowe, najniżej są dobra cielesne”[xiii]. W moim przekonaniu odpowiedzialność jest formą miłości względem siebie samego. Gdy mówimy: „Kocham siebie”, to nie pozwalam, aby ktokolwiek inny przejął kontrolę nad moją decyzyjnością o tym, co mnie dotyczy. Życie jest w tym kontekście, formą sztuki równą wytworom rąk najprzedniejszych artystów. Któż z nas nie chce być artystą w uprawianiu sztuki życia ?
Powyższe rozważania znacząco wykraczają poza główny temat mojej obecnej refleksji. Dlatego też, przywołam tu jedynie słowa ks. prof. Józefa Tischnera z 1978 roku, który etykę utożsamiał z wiedzą: „Etyka jako wiedza ma być wiedzą o sztuce tworzenia. Etyka jako wiedza o sztuce tworzenia dobra sama musi stać się sztuką celowych odsłonięć”[xiv]. Powiedzieliśmy, że piękne jest to, co spójne, dopasowane i zaklęte w liczbach. Czy ostatnia z części filozoficznej triady: „Prawda, Dobro i Piękno”, jest wyłącznie efektem matematycznych dociekań ? „Boska proporcja – pisał Umberto Eco – to złoty podział, stosunek urzeczywistniający się na przykład między dwoma prostokątami, gdzie mniejszy ma się do większego tak, jak większy do sumy obydwu”[xv]. Między innymi na tę zależność zwrócił uwagę ks. prof. Michał Heller, który już w tytule jednej ze swych prac, „Bóg i geometria”, ukazuje nam nadprzyrodzone początki piękna, mającego swe korzenie w związku z istnieniem wieczystego Absolutu.
Jeśli nawet posłużę się tu truizmem, mówiąc, że najwłaściwszą formą odbioru piękna jest kontemplacja, nie zmieni to faktu, że w dzisiejszym świecie osiągnięcie tego stanu staje się coraz trudniejsze, prawie niemożliwe. W tym miejscu pragnę zatrzymać się na chwilę, koncentrując na dwóch przedmiotach sztuki, które wywarły na mnie największe wrażenie estetyczne, podczas mojego ostatniego pobytu wakacyjnego w Wenecji i Florencji. Mam tu na myśli przede wszystkim Wielki Kanał oraz florenckie posągi, zgromadzone w różnych miejscach miasta, zwłaszcza nieopodal Palazzo Vecio – rodowej siedziby Medyceuszy. Generalnie rzecz ujmując mój zachwyt nad grodem Machiavellego sprowadza się do podziwu dla kunsztu artystycznego florenckich rzeźbiarzy.
Co do Canale Grande to nie tylko główny akwedukt miasta, ale przede wszystkim, obok Pałacu Dożów, największa atrakcja Wenecji. Dla mnie Wielki Kanał był zatłoczony tylko pozornie, w rzeczywistości to jemu Wenecja zawdzięcza swój spokój oraz specyficzną, lekko melancholijną, atmosferę. Chociaż rodowici mieszkańcy narzekają ma rosnący, z roku na rok, nadmiar turystów, ci ostatni , jeśli traktują swój wyjazd jako intelektualną podróż, przybywają do Wenecji w poszukiwaniu harmonii i wewnętrznego spokoju.
Osiągnięcie tego stanu rzeczy jest konieczne dla prawidłowego odbioru wrażeń estetycznych, których złaknionym ich turystom, dostarczają liczne zabytki. Wystarczy tylko pozwolić sobie na oderwanie się od naszego – XXI wiecznego stylu życia w pośpiechu i ciągłej pogoni za zaspokajaniem potrzeb materialnych. Istotą takich wyjazdów jest, dla mnie, zatopienie się we wrażeniach estetycznych, będących wynikiem obcowania z najwyższego kunsztu przejawami kultury. Ich wydźwięk pomimo, że jest na wskroś materialny, niesie ze sobą ogromny ładunek impresji duchowej.
W obcowaniu ze sztuką nie istnieje, w moim przekonaniu, fromowski dylemat „Mieć czy być” – zawarty w tytule jednej z książek najbardziej znanego ucznia Zygmunta Freuda. Patrząc na Wielki Kanał w Wenecji czy przesycone dynamizmem rzeźby autorstwa florenckich artystów, bez wahania powiem: „być”.
Zwracając się ku dziełom moich poprzedników, na drodze do poznania tajemnic Italii, natrafiłem na książki: Augusta Moszyńskiego „Dziennik z podróży do Francji i Włoch” oraz „Godziny włoskie”, autorstwa Henry’ego Jamesa. Pierwszy z wymienionych – August Fryderyk Moszyński, to oświeceniowy esteta, doradca króla Stanisława Augusta Poniatowskiego oraz ceniony kolekcjoner dzieł sztuki i numizmatyk. Henry James z kolei, to autor nie tylko „Portretu damy”, ale także, jak każdy pisarz, miłośnik kontemplacji estetycznych form napotkanych w rzeczywistości. Wyrazem uwielbienia owego piękna były wspomniane „Godziny włoskie”, będące efektem czterech dekad podróży autora „Opowiadań nowojorskich” do Włoch.
Przyznam, iż poświęcony przez Jamesa, na zgłębianie wszystkich estetycznych wrażeń, czas nawet dzisiaj, przy nieporównywalnie szybszym sposobie przemieszczania się, robi na mnie wrażenie. Zainteresowany poszerzeniem wiedzy na temat regionu, sięgnąłem po spuściznę Jakuba Burkharda, który w „Kulturze odrodzenia we Włoszech” zawarł systematyczny wykład na temat epoki, w której, jak nigdy później, było istotne to, w jaki stopniu nasza wrażliwość estetyczna wpływa na codzienność, w której żyjemy.
Kontemplacja sztuki sama w sobie jest sztuką, a jej wytrawni adepci potrafią zatapiać się w myślach i wrażeniach estetycznych, mających zbawienny wpływ na ich codzienność. Społeczeństwo połowy drugiej dekady XXI stulecia, w jakim żyjemy obecnie, wydaje się całkowicie pozbawione wrażliwości estetycznej, rozumianej w sposób przedstawiony powyżej. Widać to wyraźnie w podejściu dzisiejszego turysty (już coraz rzadziej podróżnika) do zagadnienia podróży. Gdy już ją podejmuje, musi ona być maksymalnie wygodna
i bezproblemowa, aby nic nie przeszkodziło turyście w zrobieniu selfie na tle Koloseum, Krzywej Wieży czy, właśnie mijanego, posągu Marka Aureliusza. Gdy, pewnego razu odwiedziłem z rodziną Rzym, z trudnością, tylko dzięki mojej żonie, zobaczyłem grobowiec matki Aleksandra Macedońskiego, złożonej w Muzeum Watykańskim, zanim fala turystów nie oddaliła mnie od tego wyjątkowego zabytku.
Takie rozumienie kultury, sztuki i związanej z nimi estetyki przywodzi mi na myśl wizytę w popularnych restauracjach szybkiej obsługi. MacDonaldyzacja życia, w niemal każdej jego formie, zrobiła z niektórych z nas roszczeniowych, konsumpcjonistycznych myśliwych, wyposażonych w aparat fotograficzny, zamiast sztucera, i kartę pamięci zastępującą magazynek. Refleksja w takiej sytuacji nie jest możliwa, bo zakłada zaangażowanie, a na czym ona polega, gdy zamawiamy jedzenie podawane nam przez okno samochodu ?
[i] A. Krawczuk, „Stąd do starożytności”, Wydawnictwa Radia i Telewizji, Warszawa 1985, s. 48.
[ii] A. Krawczuk, Op. cit., s. 50.
[iii] W. Tatarkiewicz, „Parerga”, PWN, Warszawa 1978, s. 8.
[iv] D. Dutton, „Instynkt sztuki piękno, zachwyt i ewolucja człowieka”, Copernicus Center Press, Kraków 2019, s. 100.
[v] W. Tatarkiewicz, „Parerga”, s. 11.
[vi] W. Tatarkiewicz, „Parerga”, s. 12.
[vii] M. Bachtin, „Problem literatury i estetyki”, Czytelnik, Warszawa 1982, s. 14.
[viii] K. Estreicher, „Historia sztuki w zarysie”, PWN, Warszawa 1988, s. 131.
[ix] W. Tatarkiewicz, „O filozofii i sztuce”, PWN, Warszawa 1986, s. 335.
[x] W. Tatarkiewicz, „O filozofii i sztuce”, s.335.
[xi] W. Tatarkiewicz, „Droga przez estetykę”, [w:] „Pisma zebrane”, t. II, PWN, Warszawa 1972, s. 160.
[xii] W. Tatarkiewicz, „O szczęściu”, PWN, Warszawa 1962, s. 35-351
[xiii] W. Tatarkiewicz, „Droga do filozofii i inne rozprawy filozoficzne”, t. I, PWN, Warszawa 1971, s. 344.
[xiv] J. Tischner, „Myślenie według wartości”, Znak, Kraków 1994, s. 393. Na temat tego zagadnienia zob. S. Świerzawski, „U źródeł nowożytnej etyki”, Znak, Kraków 1987, s. 107-134. Por. M. Schlick, „Zagadnienia etyki”, PWN, Warszawa 1960.
[xv] U. Eco, „Na ramionach olbrzymów”, Noru Sur Blanc, Warszawa 2019, s. 44-45.